JESIEŃ
Terry’emu zdecydowanie nie podoba się zmuszanie go do walki. Już od dawna tęskni za swoją ukochaną procą, dającą mu wyimaginowane poczucie bezpieczeństwa, bo w końcu to broń dystansowa i nie musi mieć do niej szczególnie silnych ramion (w teorii, bo żeby strzelić takim kamykiem przyzwoicie silnie i dodatkowo celnie, to jednak trzeba mieć trochę pary w rękach). Jak się przekonał w ciągu ostatnich miesięcy, do walki mieczem nie potrzeba tylko silnych ramion, co było dla niego sporym szokiem (myślał, że gdy opanuje przyzwoity chwyt na mieczu, to już pójdzie łatwo). A tu okazuje się, że wszystkie mięśnie w ciele są ważne, czego dowiedział się od Caroline, gdy rzuciła tę uwagę mimochodem podczas jednego z letnich treningów. Potem musiał spędzić chwilę, przeglądając jakieś atlasy w biblioteczce swojego domku, żeby przeanalizować, jakie mięśnie potrzebne są do jakich ćwiczeń, sposobów walki i innych takich bzdur. Ostatecznie poczuł, że nie dowiedział się niczego przydatnego, a raczej udało mu się tylko ustalić, że mięśni w ogóle nie posiada (co zresztą dobrze po nim widać).
Szybko i mocno pociera o siebie zmarznięte dłonie, prawie już nie czuje palców. Caroline nie zgadza się na rękawiczki podczas treningów, ciągle narzeka, że w ten sposób jego chwyt na mieczu będzie jeszcze mniej stabilny i łatwiej będzie mu go wytrącić z zaciśniętych dłoni. Jakby to robiło większą różnicę, gdy trzyma go sztywnymi palcami, do których nie dopływa krew. Problemy z krążeniem, problemy z tarczycą, niby takie małe sprawy, a jakie uciążliwe! Ile by dał za kubek gorącej herbaty!
Kuli się na zimnej ziemi, beznamiętnie przygląda się Caroline, która nie robi niczego konkretnego – ot, przygląda się mieczom, w jednej dłoni trzyma ostrzałkę. Terry prędzej odciąłby sobie ręce, niż zrobił coś pożytecznego, gdyby tylko spróbował jej użyć. Nie bez powodu jako broń wybrał procę. Tylko dlaczego Caroline nie potrafi tego zaakceptować? Powiedziałby jej, ale jakoś… jeszcze się nie przemógł, okej?
— Hej, dzieciaku. — Wytrącony z zamyślenia Terry wzdryga się, gdy czuje na ramieniu ciężką dłoń. Kuca obok niego chłopiec, którego, ku swojemu zdziwieniu, kojarzy z Obozu. To cud, że nie tylko z widzenia, bo grupowy Hermesiaków raczej jest dość znaną osobistością, zawsze gdzieś się pałęta, paplając o swoich sprawach zdecydowanie zbyt głośno i jakoś tak się stało, że wszyscy go znają. Niby nie robi nic szczególnego, zwykłe hermesowe sprawy, ale gdy potrzebuje się załatwić konkretne sprawy, będzie służył pomocą. — Mam dla ciebie świetną ofertę! — To zdanie ostatecznie przekonuje Terry'ego, że chyba nie chce angażować się w tę rozmowę.
Dlatego po prostu gapi się na niego raczej mało zainteresowanym, a bardziej przestraszonym wzrokiem. Za pochyloną nad nim roześmianą twarzą dostrzega drugiego chłopca, który kopie rozrzucone po placu treningowym małe kamyczki z dłońmi wbitymi w kieszenie, kompletnie niezaangażowany w sytuację. Terry ma wrażenie, że Niketas uśmiecha się samymi ustami, bo nie potrafi dostrzec jego oczu zza ciemnych okularów. To prawie jak wyszczerzone zęby w towarzystwie pustych czarnych otworów w czaszce. Przypadkowo sprawia, że niepokój w jego klatce piersiowej rośnie w siłę, gdy porównuje Niketasa do postaci rodem z horroru. Krtań sama z siebie mu się zaciska, naciskająca na ramię dłoń uniemożliwia mu zamiganie, że nie chce, że może lepiej nie, że chyba podziękuje.
— No, chcesz, czy nie? Nie pożałujesz, serio, ja się zajmuje samymi dobrymi sprawami — przekonuje go Niketas, uśmiechając się miło. Chyba tylko dla niego jest to miły uśmiech. — Nie kosztuje wcale tak dużo, na pewno masz gdzieś oszczędzone pięć dolców, a coś mi się wydaje, że tobie akurat przydałby się Boski Full. Ta laska chyba nie da ci szybko spokoju, co?
Milczenie. Uśmiech Niketasa szybko zmienia się z choć lekko szczerego w bardzo wymuszony, gdy jedyną odpowiedzią, z jaką się spotyka, jest lekko zaszklone spojrzenie brązowych oczu i niezrozumiały dla niego gest dłoni, na który i tak nie zwraca większej uwagi.
— Niketas, on nie mówi — wtrąca się drugi chłopiec, wreszcie zwracając na nich uwagę (Terry dziękuje mu za to w duchu). — Czasem widziałem, jak miga.
— No to czemu nie zamiga mi, że chce albo że nie chce? — prycha Niketas. Terry prezentuje mu swoją najbardziej żałosną minę, która ma mu powiedzieć, że owszem, miga, ale on ma to w nosie. — Słuchaj, młody — kontynuuje niezrażony — Boski Full to napój iście idealny na wszelkie treningi, zwłaszcza w zimne dni. Rozgrzewa, dodaje energii, pomaga w koncentracji, a ty mi tu wyglądasz na takiego, co szczególnie potrzebuje rozgrzania się! — elaboruje głosem jak z reklamy, chociaż trochę słabo mu to całe reklamowanie wychodzi. Najwyraźniej zmieszał się, gdy nie spotkał się z jakąkolwiek reakcją ze strony Terry'ego, ale jego pewność siebie powoli zaczyna wracać. — Działa cudownie i natychmiast, wystarczy, że się napijesz i BUM, nagle możesz robić cuda, uwierz mi! To właśnie jest to, czego potrzebujesz, już teraz za cenę wyłącznie pięciu-
— Co tu się dzieje? — wbija się Caroline, wciąż z mieczem w dłoni (Terry dochodzi do wniosku, że raczej się z nim nie rozstaje, albo po prostu chciała zarządzić koniec przerwy). Podejrzliwie przygląda się braciom, z których jeden grzecznie i szeroko się uśmiecha, a drugi chyba szuka najbliższego wyjścia ewakuacyjnego. — Co wy tu w ogóle robicie? Nie widzę, żebyście mieli przy sobie miecze.
— Nie no, my tu tak tylko, przechodzimy — tłumaczy się Niketas. — Mamy trochę towaru, który trzeba sprzedać, no rozumiesz. Nic szczególnie poważnego, coś na koncentrację, rozgrzanie, energię, cuda można po tym robić! — Terry pokazuje Caroline "narkotyki?". Caroline
chyba nie rozumie.
— Niketas — wtrąca się Ulf znaczącym tonem, pocą mu się dłonie. Caroline nie wygląda dla niego na kogoś, kto chciałby kupić od nich cokolwiek.
— Cii, robię coś — Niketas teatralnie przyciska palec wskazujący do ust. — No, słuchaj, słuchaj, ja ci tu zaraz wszystko wytłumaczę! — zapewnia Caroline i podejmuje próbę objęcia jej ramieniem, co kończy się oczywistym fiaskiem – wystarczy, że dziewczyna przesuwa się o krok w bok, a Niketas już udaje, że po prostu chciał poprawić okulary… i włosy przy okazji też. — Paniusiu, ale czemu od razu być takim niedostępnym, co?
— Niketas.
— Wystarczy mi na moment zaufać, żeby zrozumieć, że to jest naprawdę warte posłuchania, a już szczególnie warte zakupu! Wspaniały, truskawkowo-jabłkowy smak, najnowsza formuła, same świeże składniki!
— Niketas — powtarza Ulf coraz bardziej ponaglającym tonem.
— Na twoim miejscu posłuchałabym brata — syczy Caroline. Łapie Terry'ego za ramię (uprzednio uwięzionego pomiędzy nią a Niketasem, niepewny, czy w ogóle powinien wstać albo zrobić cokolwiek) i podnosi go z ziemi. Stawia obok siebie, trochę jak szmacianą lalkę albo jak matka swoje dziecko, które zbuntowało się i stwierdziło, że już nigdy przenigdy nie podniesie się z podłogi supermarketu. — Słuchaj, czego ty w ogóle chcesz?
— Niczego wielkiego! — zapewnia ją Niketas. — Zobaczyłem tylko, jak on tak smętnie siedzi, to stwierdziłem, że go dręczysz czy coś podobnie podłego — Caroline próbuje się wtrącić z niekoniecznie spokojną uwagą, ale Niketas ucisza ją nie tylko znaczącym ruchem dłoni, ale też głośną kontynuacją swojej gadaniny: — Jak to już Aresiaki mają w zwyczaju — mina Ulfa z nerwowej zmienia się w zszokowaną, potem w przerażoną — bo wiesz, jaką macie renomę, nie? — kontynuuje, jakby wcale nie widział pogłębiającego się grymasu gniewu na twarzy Caroline. — To chciałem chłopaczka pocieszyć, szkoda że nie potrafi mówić, ułatwiłoby to sprawę.
— No, my już pójdziemy! — woła Ulf, uśmiecha się nerwowo.
— Nie, dajże spokój! Ja tutaj rozmawiam — sprzeciwia się Niketas. — No więc, paniusiu, co powiesz? Coś mi się wydaje, że z tobą będzie się łatwiej negocjowało, niż z tą małą niemową, co? — Nikt oprócz niego nie wie, co chciał osiągnąć, gdy sugestywnie porusza brwiami.
Terry stwierdza, że powinien popracować nad epitetami, którymi obdarza innych ludzi.
Caroline?
────
[1214 słów: Terry otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz