piątek, 31 marca 2023

Od Heather CD Avery — „Ludzie powinni być jak pingwiny”

Poprzednie opowiadanie

Heather mimo entuzjazmu, ukrywała go pod kamienną twarzą. Widziała, że Avery biegnie za nią, więc poświęciła się oglądaniu tygrysa. Kiedy tylko dziecko Ateny znalazło się przy barierkach, widziała, co się stanie.
— Ave-! — chciała ostrzec towarzysza, ale spóźniła się o milisekundy. Avery zauważyło nagłą zmianę w "tygrysie" i oddaliło się razem z blondynką.

***
Chwyciła kompana za dłoń i ruszyła w stronę pierwszego lepszego budynku bez większego wyjaśnienia. Dopiero kiedy była pewna, że dobrze się schowali, przykucnęła, próbując się jeszcze bardziej schować (jakby jej wzrost już nie był wystarczającym dodatkiem do łatwego schowania się) i pokazała Avery aby zrobiło to samo.
— Słuchaj, policja przyjedzie, bo agresywny tygrys, panika i dwójka blond nastolatków wyjmująca znikąd łuk i strzały raczej nie jest codziennym zdarzeniem. Sprawdzą teren dookoła, tutaj też, ale jeśli zostaniemy w tej samej pozycji, to nas nie zobaczą. Zobaczymy te jebane pingwiny i koty, nieważne co. — wytłumaczyła szybko, pozwalając sobie, aby usiąść na kolanach.
— Mogłam przewidzieć tę chimerę wcześniej… — westchnęła, myśląc, co mogła zrobić lepiej, tak samo Avery. — I czemu stwierdziłoś, że strzelanie kilkoma strzałami na raz, kiedy tego nie potrafisz, jest dobrym pomysłem?! — warknęła na (chyba) przyjaciela, zawiedziona tym pomysłem. — Jak nie potrafisz, to się naucz, a nie rzucasz się na potwory! – zakończyła przemówienie zmartwionej matki i na szybko wyjęła bandaże i wodę… skądś tam. — Chodź tu, żeby te oparzenia jakoś ogarnąć. — rozkazała, a kiedy Avery podeszło, zaczęła oglądać pozostałości po walce z Chimerą i lekko przemywać letnią wodą. — Nie pękaj bąbli, nie zakrywaj ich bandażami ani ubraniami. Jeśli chce ci się bawić w zielarza, to przyłóż sobie aloes. Serio. — dodała, aby mieć pewność, że białowłose nie myśli, że Heather żartuje. Więcej zrobić nie mogła — nie ma przy sobie profesjonalnych narzędzi i substancji do przyspieszenia leczenia. Wiedziała, co robić, ale kto o zdrowych zmysłach dałby tyle rzeczy dzieciakowi?
— Eh, wracając, walczenie z potworami z zerową wiedzą nie jest dobrym treningiem, a raczej sposobem na samobójstwo! Wiem, że czasem to jest trudne, ale weź czasem myśl. — mruknęła, wracając tam gdzie była. — I zaraz powinni być, za jakieś… 5 minut?

Avery?
◇──◆──◇──◆
[337 słów: Heather otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

Od Michelle CD Lexi — „Wycieczka do San Francisco”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Dziewczyny poszły zwiedzać Golden Gate, po czym poszły do kawiarni. Było południe, kiedy dziewczyny z niej wyszły.
— Gdzie teraz idziemy? — zapytała Michelle.
— Może do portu — odparła Lexi.
— Możemy tam pójść — odpowiedziała jej towarzyszka.
Dziewczyny ruszyły przez piękne jak zawsze ulice San Francisco. Wysokie wieżowce i budynki idealnie komponowała się z błękitnym bezchmurnym niebem.
Po kilkunastu minutach marszu dziewczyny dotarły do celu.
Woda była błękitna i czysta jak kryształy. Niedaleko były przycumowane statki.
— Może przejdziemy się jednym? — zaproponowała Michelle. — Ja stawiam — dopowiedziała.
— W sumie możemy — odpowiedziała po krótkiej chwili Lexi.
Dziewczyny ruszyły w stronę kas, żeby zakupić bilety. Przy niej zastały brązowowłosą kobietę z zielonymi oczami. Według Michelle coś było nie tak z tą kobietą, jednak nie zaprzątała sobie tym głowy.
— Można dwa ulgowe bilety? — zapytała Lexi.
— Ależ oczywiście, jaki rejs? — spytała kasjerka.
— Nie za długi — odpowiedziała Michelle. — Niedługo musimy wracać do obozu, znaczy domu — szybko się poprawiła.
Michelle miała nadzieje, że jej pomyłka nie przykuła uwagi kasjerki. Ciężko byłoby im się wytłumaczyć, czemu są w obozie w wiosnę.
Kasjerka zlustrowała dziewczyny wzrokiem. Na jej ustach pojawił się prawie niedostrzegalny uśmiech.
— 40 Dolarów — powiedziała.
Michelle dała jej pieniądze i wraz z Lexi udały się w stronę statku.
Wsiadły do dość sporego statku,  ówcześnie dając do skasowania bilety. Jego burta była białą w niebieskie pasy, słup, na którym był żagiel, był jasnoszary, a żagiel był biały z herbem Włoch.
Minęło parę minut, zanim statek ruszył. Dźwięk silnika dźwięczał Michelle w uszach. Lexi wyglądała za burtę, oglądając niedaleko płynące delfiny.
Foster poszła na dziób statku. Zastanawiała się o kobiecie, która dała im bilety. Według Michelle było coś z nią nie tak.
Dziewczyna postanowiła się tym nie zadręczać i wrócić do koleżanki, z którą była na wycieczce. Obie oglądały delfiny.
Kiedy rejs się skończył, obie stwierdziły, że czas wracać do obozu. Zanim zdążyły opuścić port, Michelle zobaczyła kobietę, dającą bilety.
— Na co się patrzysz? — zapytała Lexi.
— Na tą kobietę — odpowiedziała jej towarzyszka.
— Jak cię tak bardzo intryguje to może spytamy się jej, czemu nas obserwuje.
Michelle skinęła głową i obie poszły w stronę kobiety.

Lexi?
◇──◆──◇──◆
[340 słów: Michelle otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

sobota, 25 marca 2023

Od Andrew do Gaspara — „Zguba”

— „Słuchaj chłopcze, mam dla ciebie bojowe zadanie”.
Andrew wciąż słyszał w głowie brzmienie słów wypowiedzianych ledwie przed godziną przez Chejrona i wciąż nie mógł uwierzyć, że centaur nie zdaje sobie sprawy z niesławy, jaką zostało owiane to sformułowanie w świecie śmiertelnych dzieci.
Ogólnie, sprawa prezentuje się następująco. Chejron wezwał go do siebie dzisiejszego ranka z prośbą, by poszedł dziś wesprzeć obozowiczów pracujących na polu truskawek. Co prawda, mogłoby się to wydawać karą dla kogoś, kto z trudem rozróżnia ową truskawkę od, chociażby poziomki, a o roślinach wie tylko tyle, że większość z nich nie rośnie w zimie, ale Chejron określił to jako normalny, obozowy obowiązek.
Chejron próbował się tłumaczyć, że w szeregach domku Dionizosa doszło do rozłamu. Krótko mówiąc, ostatniego wieczora wszystkie dzieci boga wina zorganizowały sobie coś, co określiły jako „Ostateczną Próbę Siły”. Nie obyło się bez ofiar. Na szczęście, wszyscy przeżyli, ale Chejron miał trochę pracy, przy operowaniu rannych. Sprawiło to jednak, że mamy jeszcze mniej ludzi do pracy nad truskawkami.
Cóż, muszę przyznać, że dzieci Aresa zdają się teraz darzyć potomstwo Dionizosa znacznie większym respektem.
Nie zmienia to jednak faktu, że ja wiem swoje. Chejron może się bronić, ale ja wiem swoje. Centaur wyznaczył mnie do tego zadania z premedytacją. Była to jego zemsta za to…
Powiedzmy tylko tyle, że kilka dni temu włamałem się do biblioteki Chejrona i znalazłem książkę o magii. Wiecie, jestem synem Hekate, więc magia to moja broszka. No i w jednej z nich był opisany sposób na wskrzeszenie zmarłych.
Zrozumcie mnie, musiałem spróbować. Zrobiłem wszystko dokładnie tak, jak mówiła książka, ale nic się nie stało, poza tym, że moje nocne krzyki obudziły Chejrona i wywołały jego gniew.
Centaur twierdzi, że już mi wybaczył myszkowanie w jego rzeczach i próbę użycia nieautoryzowanej magii, ale sam nie byłbym tego taki pewien. Wciąż mi się wydaje, że jest między nami zła krew.
W każdym razie ruszyłem na pole truskawek. Oczywiście, gdy już tam dotarłem, polana była oblężona przez pracujących obozowiczów. Było stosunkowo chłodno jak na tę porę roku. Słońce nawet za bardzo nie paliło. Po chwili zdałem sobie sprawę, że moje ukochane okulary przeciwsłoneczne będą mi bardziej przeszkadzać, niż pomagać. Trudniej mi będzie w nich wypatrywać truskawek. Poza tym nie chciałem, by zaczepiły się o jakiś krzaczek, spadły mi z nosa i się potłukły. Z niechętnym westchnieniem wyprostowałem się, zdjąłem okulary, włożyłem je do kieszeni, uniosłem swój koszyk i zabrałem się do pracy.
***
Ku memu zaskoczeniu, nawet przyjemnie mi się pracowało. Była to w zasadzie miła odmiana. Tak się w to wciągnąłem, że nie zauważyłem nawet, gdy pole truskawek opustoszało. Inni obozowicze musieli już skończyć swą pracę i odeszli, by zająć się czymś innym.
Wstałem i otrzepałem się, uznając, że na mnie też nadszedł już czas. Położyłem koszyk na ziemi z zamiarem wyjęcia moich okularów, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że… zniknęły. Moje okulary. Musiały gdzieś wypaść, gdy szukałem truskawek.
Rozglądałem się w panice, zastanawiając się, gdzie mogłem zgubić swój skarb. W tej właśnie chwili podszedł do mnie uśmiechnięty, kasztanowłosy chłopak.


Gaspar?
◇──◆──◇──◆
[497 słów: Andrew otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

Od Ver — „Cisza w garażu”

Na chwilę zapadła w garażu cisza, kiedy jedna piosenka zespołu Imagine Dragons dobiegła końca. Zaraz potem przez chwilę odtwarzacz muzyki zaszumiał i wydobyło się charakterystyczne kliknięcie, oznaczające wysunięcie dysku. Ver podniosła się znad maski samochodu.
– Już do ciebie wracam, pozwól tylko… – Wytarła dłonie w ręcznik i podeszła do odtwarzacza muzyki. Nie mogła mieć dostępu do internetu, lecz to nie sprawiło, że nie słuchała muzyki. Bez zastanowienia wybrała kolejną płytkę i włożyła ją do odtwarzacza. Już po chwili pomieszczenie wypełniło się znajomym bitem i słowami „Look out for yourself!”.
Powróciła do naprawy samochodu, na zmianę mamrocząc coś do samochodu i podśpiewując lub raczej rapując piosenkę. Szybko rozprawiła się z wymianą części i opuściła maskę. Zakręciła się wokół własnej osi. Otworzyła usta, by zaśpiewać refren.
– Oh, the mysery, everybody wants to be my enemy. – Usłyszała głos za sobą. Odwróciła się w stronę ojczyma.
– Hej, hej! — przywitała się i podeszła do odtwarza, żeby przyciszyć muzykę. Skinęła głową w stronę samochodu. – Wszystko już skończone.
– To świetnie, odwieziesz po obiedzie? Jo zrobiła spaghetti.
– Naprawdę? Rany, tak dawno nie było! Wyciągam płytkę i już do was idę, możesz mi zacząć nakładać. – Zatrzymała muzykę i zaczekała, aż płytka wysunie się. Odtwarzacz był stary i trochę zużyty, lecz dalej dobrze działał. Niektóre guziki były wytarte, widać też było zarysowania. Był to jednak jej ulubiony odtwarzacz muzyki, który dostała razem z pierwszą płytą w wieku jedenastu lat, po powrocie ze swojego pierwszego obozu. Ostrożnie schowała płytę do opakowania i odłożyła na półkę. Odwiedziła jeszcze łazienkę, żeby dokładnie wymyć dłonie przed posiłkiem.
Weszła do jadalni i spojrzała na przygotowane dla siebie miejsce. Usiadła, odpinając Rozpruwacza od paska i kładąc go na blacie stołu.
– Dama nie kładzie broni na stole.
– Mamo, to tylko mój Anterovgáltis.
– Nie pozwolę, żeby coś, co zabija, leżało na moim stole obok mojego obiadu.
Ver westchnęła, po czym oparła broń o krawędź stołu.
– Tak lepiej. — Dziewczyna powstrzymała się przed rzuceniem tekstu, że to jest niesprawiedliwe, widelcem też mogłaby zabijać potwory i może leżeć na stole. Usiadła w ciszy i zabrała się za jedzenie.
Musiała przyznać, było świetne. Na pierwszy plan wysuwał się smażony kurczak, soczysty, przyprawiony, w którym sól mieszała się z pieprzem i smakiem mięsa. Na drugi plan wychodziły świeże pomidory, z których robiony był sos. Całość zamykał makaron, którego bezsmak pozostawiał pustkę, można by rzec „sprzątał” po kurczaku i sosie, zostawiał miejsce na nowy kęs.
Ver nie mogła dłużej złościć się na matkę.
– Wiecie, zastanawiam się nad podjęciem studiów od następnego roku.
– Naprawdę? — Zaciekawiła się matka. – Nad czym myślałaś?
– Jakimiś rzeczami w stylu, nie wiem, może grafika komputerowa.
– Brzmi ciekawie. – Wtrącił ojczym. – Zwłaszcza że teraz dużo wykorzystuje się różnych mediów. Myślałaś już nad jakimś uniwersytetem?
– Nie, jeszcze nie. Ale zamierzam jeszcze popatrzeć. Jest za późno na jakąkolwiek rejestrację, więc mam jeszcze rok na rozglądanie się.
– Nie chcesz zostać tutaj? – Wtrąciła się Joanna. – Masz tutaj wszystko, czego ci potrzeba…
„No i się zaczyna” – pomyślała Ver i skupiła się na smaku potrawy, ignorując monolog matki. Wzięła głęboki wdech i policzyła do dziesięciu, lecz ona dalej nie skończyła.
– Mam dwadzieścia dwa lata, to vrίzo! – krzyknęła, gwałtownie stając z krzesła. Zrobiła to tak szybko, że krzesło się przewróciło, a Rozpruwacz zsunął się i z cichym trzaskiem upadł na podłogę. Oparła dłonie na blacie stołu, pochyliła głowę do dołu i odetchnęła głęboko, po czym wyprostowała się i przeczesała dłonią włosy. – Odwożę samochód. Adres jest na lodówce, prawda?
Ojczym skinął głową. Ver wzięła karteczkę i wróciła do garażu, gdzie czekał na nią naprawiony samochód.
– Odwożę cię do domu. — Uśmiechnęła się blado.
Po chwili już siedziała za kółkiem i prowadziła samochód.
– Pff, co też ona sobie myśli. Że jestem jakaś niepełnosprawna? Jasne, ADHD i nawet tę głupią dysleksję można jakoś podciągnąć, ale potrafię przecież o siebie zadbać. – Wzięła do ręki Rozpruwacz i przekręciła rączkę tak, że ostrza się wysunęły. – A to jest tylko tego dowód. Stworzyłam takich siedem. Siedem! Czy ona nie widzi, że jestem dorosła i potrafię o siebie zadbać? Jasne, nie widziała tych wszystkich treningów i nie miałam jeszcze żadnej misjaaa!
Szybko skręciła samochód i ominęła jakiegoś potwora. Spojrzała w tylnym lusterku i zobaczyła byka. Nie było ważne to, z jakiego mitu pochodził. Ważne było, że zbierał się do szarżowania.
Ver wypadła z samochodu. Na jej szczęście, auto po przeciwnej stronie też się zapytało i zatrąbiło. Zza okna wyjrzał jakiś mężczyzna i zapytał się, czy wszystko w porządku. Veronica pokazała kciuk w górę i przygotowała się na atak byka. Zwierzę kilka razy uderzyło kopytem w ziemię i zaryczało przerażająco.
Ruszył.
Veronica czekała na odpowiedni moment, w którym mogłaby zrobić unik. Od czasu do czasu zdarzało jej się walczyć z jakimiś potworami, jednak jeszcze ani razu nie spotkała byka na swojej srodze.
Zrobiła unik, lecz skoczyła za daleko. Nie zdążyła zaatakować Rozpruwaczem byka. Wpadł on na samochód mężczyzny stojący kilka metrów dalej. Mężczyzna wypadł z niego w ostatniej chwili.
– Co za dzik! – krzyknął przerażony.
Kiedy byk otrząsał się ze zderzenia, Ver zobaczyła szansę w zaatakowaniu go. Podkradła się i wbiła Rozpruwacza w jego kark. Złoty pył wybuchł w jej twarz. Kobieta spróbowała się otrzepać. Nawet nie zauważyła, kiedy tak dużo gapiów się znalazło wokół niej. Pomachała kilku z nich, uśmiechając się, żeby pokazać, że nic jej nie jest.
„Ciekawe, jak ludzie widzieli to całe zdarzenie…” — pomyślała, podchodząc do właściciela zniszczonego samochodu.
– Wiesz, pracuję w warsztacie samochodowym, niedaleko stąd. Mogę się zając tym, bo chyba daleko nie zajedziesz już. – Tak, jeden rzut oka wystarczył, żeby stwierdziła, że dużo pracy trzeba będzie włożyć w naprawę. Wycofała się do swojego samochodu.
– Jest przy Walter Street i nazywa się Mechaniczny Rydwan. Powodzenia! – krzyknęła na odchodne i pojechała odwieźć samochód swojemu właścicielowi.


◇──◆──◇──◆
[926 słów: Ver otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

Katharina Veronica „Ver” Fellowe

And the walls kept tumbling down in the city that we love. The clouds roll over the hills bringing darkness from above. [...] How am I gonna be an optimist about this?

zdjecieKatharina Veronica „Ver” FelloweONA/JEJ — 22 LATA — PÓŁBOGINI — ANGIELKA — 205 PD — 4 PU — 100 PZneat dragon#9169

Córka Hefajstosa

piątek, 17 marca 2023

Od Avery CD Heather — „Ludzie powinni być jak pingwiny”

Mieliście zobaczyć tylko pingwiny. Niezobowiązująca wycieczka, z dala od obozowego życia — no, poza oszukaniem bileterki na wejściówki przez supermoce Nemezis, ale hej, cel uświęca środki, chcieliście tylko zobaczyć pingwiny!
Szkoda, że moc Heather jako córki Nemezis, ma swoje ograniczenia. W momencie, kiedy zbliżacie się do barierek z tygrysami, jeden z kotków wstaje, a Heather przez sekundę widzi, co zaraz się stanie; ale zanim udaje jej się ostrzec Avery, tygryskowi wyrasta druga i trzecia głowa, a potem staje się pełnowymiarową chimerą, która prędko dopada barierek.

Poprzednie opowiadanie

Czy któreś z nich mogło przewidzieć, że wycieczka do zoo skończy się atakiem Chimery? Nie.
Czy byli zaskoczeni?
Też nie.
Jednak moment, w którym tygrys zamienił się w ziejącą ogniem lwo-kozę, był tak niespodziewany, że chwilę im zajęło zorientowanie się w sytuacji. Szybko odsunęli się na bezpieczną odległość i wyciągnęli swoje bronie — łuki.
Heather nie czekała i jako pierwsza oddała strzał, jednak nie trafiła — co mogło być spowodowane szybkim i niedokładnym wymierzeniem lub zapachem lwiego łajna.
Chimera odpowiedziała tym samym i zamachnęła się łapą, jednak przez dzielącą ich odległość spudłowała. Cóż za zaskoczenie.
Avery sięgnęło po kilka strzał naraz, bo chciało spróbować nowej techniki, jednak nie zdążyło ich nawet nałożyć na cięciwę, gdy wszystkie nu spadły.
— Świetnie nam idzie! — krzyknęła entuzjastycznie Heather, a Avery spiorunowało ją za ten komentarz wzrokiem.
Kilku zwyczajnych śmiertelników spojrzało na nich jak na wariatów, ale dopiero po tym dostrzegli, że potwór (który dla nich wyglądał zapewne niczym jakieś zmutowane zwierzę) szaleje po zoo i definitywnie stanowi dla nich zagrożenie, więc wszyscy niczym w jakimś filmie zaczęli krzyczeć i uciekać, jakby to miało w czymś pomóc.
Dziewczyna zaatakowała ponownie. Tym razem strzała dosięgnęła celu, jednak Chimera pacnęła ją łapą, nie czyniąc sobie żadnej krzywdy. Ta walka zapowiadała się ciężko, tym bardziej że ich przeciwnik zmienił taktykę.
— Uwaga! — ostrzegła Heather, chowając się za murkiem. Dzięki mocy wiedziała, co zaraz ich czeka. Niestety Avery miało mniej szczęścia i płomienie Chimery zapaliły jeno obozową koszulkę. Dziecko Ateny szybko rzuciło się na ziemię, chcąc ugasić ogień, jednak nim to nastąpiło, zdążyło się lekko poparzyć.
Szybko uniosło kciuk w górę, by pokazać, że nic nu nie jest i znowu przystąpiło do walki. Wymierzyło i szybko wypuściło strzały, które tym razem drasnęły potwora.
Nie mieli jednak czasu się cieszyć, bo Chimera wpadała w coraz większą irytację.
Heather szybko postarała się ją dobić, jednak strzały minęły cel o milimetry.
Na ich szczęście Chimera chyba zatruła się kocim żarciem (albo była upośledzona), bo nie trafiła w dziewczynę, podobnie jak chwilę później Avery chybiło w potwora.
— Chyba nie damy rady — jęknęło dosłownie chwilę przed tym, jak Heather zraniła Chimerę. — O, a może jednak?
Bogowie postanowili z nieno zakpić, bo zaraz znowu oberwało płomieniem, tym razem jednak lżej. W ramach zemsty wystrzeliło kilka strzał, które nie zdołały zranić potwora.
Heather odpowiedziała kolejnymi strzałami, jednak szczęście im nie sprzyjało, bo nie dość, że nie trafiła, to jeszcze lekko oberwała. Avery, wykorzystując skupienie Chimery na dziewczynie, trafiło w potwora, zadając mu lekkie obrażenia. Gdy tylko uwaga skupiła się na dziecku Ateny, Heather wystrzeliła, trafiając prosto w brzuch Chimery, która wydała głośny ryk.
Herosi pisnęli cicho z radości, ale potwór postanowił zepsuć tę sielankę i znowu zaatakował, tym razem znowu dosięgając Avery.
„Ja to mam dzisiaj pecha”, pomyślało, masując obolałe ramię.
Przez ból ponownie chybiło, jednak Heather, prawdziwa bohaterka, zdołała zadać Chimerze kolejne rany i uniknąć od niej ciosu.
Avery, jakby nie miało już na koncie wystarczająco dużo porażek, ponownie chybiło, dając jednak Heather kolejną okazję na zranienie Chimery.
Tym razem zdołało uniknąć ataku, a nawet trafić w potwora, który już i tak był na skraju wytrzymałości. Na to tylko czekała dziewczyna, która szybkim, acz dokładnym strzałem, zdołała dobić Chimerę, która wydała ostatni przeraźliwy ryk, by po chwili zamienić się w kupkę pyłu i piachu.
— Przeżyliśmy! Yaay! — Avery podniosło ręce do góry, jednak zaraz tego pożałowało. Ta walka kosztowało no kilka siniaków i obić. — Wszystko u ciebie ok?
— Na pewno lepiej, niż u ciebie — Heather obrzuciła towarzysza przelotnym spojrzeniem, jednak w jej głosie nie było słychać złośliwości.
— Przeżyję — zbyło ją machnięciem ręki. — Nie mam zamiaru umierać, póki nie zobaczę tych przeklętych pingwinów.


Heather?
◇──◆──◇──◆
[594 słowa: Avery otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Avery obrywa od ognia chimery — jeno ciało pokryte jest poparzeniami drugiego stopnia oraz licznymi siniakami (73 PZ). Postać przez 1 tydzień realnego czasu powinna wspominać o swoich objawach. Te zazwyczaj nie przeszkadzają postaci przy codziennych czynnościach, ale może narzekać na ogólne pogorszenie samopoczucia. Czas na napisanie opowiadania z leczenia macie do 31 marca, potem jeno stan się pogorszy.
Avery opanowuje multistrzały na 5 PD.

Od Youngseo CD Heather — „O kwiatuszkach rosnących dookoła”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Westchnął ciężko, cały czas patrząc też z zainteresowaniem na rozmówczynię. Nie spodziewał się, że natrafi akurat na kogoś tak ciekawego, jak właśnie ona. To z lekka urozmaiciło jego dzień, bo zazwyczaj gadał z dość nudnymi osobnikami co po prostu się z nim albo przywitają, chwilę pogadają i pójdą w swoją stronę albo nawet nie potrafią powiedzieć mu nawet „cześć”. Gdy nawet zapytała o jego styl muzyczny, sprawiła, że poczuł się jeszcze bardziej zainteresowany, a także czuł, że ktoś go słucha.
— Telefon... Co prawda mam go w swoim domku jednakże jakoś nie obsługuje go za często. Dalej wierzę w to, że namierzają nas potwory, więc sam mam jakiś odpowiednik tego, a nawet i winyl z płytami winylowymi! — stwierdził spokojnie, lecz lekko dumny z tego, że posiada ten sprzęt. Przecież gdyby muzyka nie istniała, to jednak nie wytrzymałby i po prostu uciekł stąd jak najdalej. Jednakże dalej tu siedzi, choć wszystko mówiło mu to, że ma znaleźć swoją siostrę i przyprowadzić ją tutaj. Chciał nawet jeszcze coś dodawać, lecz zobaczył pszczołę na ramieniu swojego rozmówcy. Wzdrygnął się na nią, lecz starał się ją odgonić jakby w odruchu, że ta może jej coś zrobić. Nie chciał jej zabierać potem do jakiegoś szpitala w obozie czy innego takiego miejsca by jakoś zajęli się jej ukąszeniem. Później jednak przestał i spojrzał ponownie na nią, uśmiechając się trochę szerzej.
— MP3 też używam, a nawet i częściej, bo rzadko mogę dostać płytę winylową z piosenkami akurat tych artystów, co słucham. Rzadko którzy na nie robią. Ale jednak radzę sobie jakoś i jest wszystko okej, jeszcze tu jestem, nie uciekłem! — odparł potem i spuścił nawet na chwilę wzrok. Pomimo samotności momentami i chęci ucieczki jeszcze tu siedział, bo coś go tutaj jednak trzymało. Jednakże totalnie nie wiedział co i tego najbardziej nie mógł zrozumieć. Przetarł jednak twarz i jakoś poprawił ponownie włosy, pokazując dłonią gdzieś przed siebie.
— Może się gdzieś wybierzemy jeszcze? — spytał po chwili, uśmiechając się spokojnie, lecz przyjaźnie, mając nadzieję, że ta nie pomyśli o żadnej randce czy czymś podobnym. Chciał po prostu, by ona z nim gdzieś poszła jeszcze, by jakoś fajnie spędzili ten czas.


Heather?
◇──◆──◇──◆
[350 słów: Youngseo otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

niedziela, 12 marca 2023

Podsumowanie lutego

Zapraszam do krótkiego podsumowania. Krótkiego jak luty.

CYFERKI

No nie popisaliśmy się tak, jak w zeszłym miesiącu, ale przynajmniej napisałem opowiadanie. 18 opowiadań, tak na marginesie.
Nikt nie dołączył, a to bardzo źle, bo Aleksowi będzie smutno. Wasza wina.
Postacią miesiąca został Colin Nicholas Artino, dostanie nagrodę. Chyba. Nie znam się na tym za bardzo.

FABUŁA

Zacznijmy od Kazue i Gaspara. Oczywiście znowu odjebali syf (dosłownie), a na koniec Gaspar uznał, że idealnym pomysłem będzie zostanie na noc w jamie lwa.
Damien i Colin na ogół robią jakieś romantyczne rzeczy i się kłócą. Couple things.
Heather i Avery włamują się do ZOO by pooglądać pingwiny. Nie dziwię się, pingwiny są super.

KTOSIOWE OPOWIADANIA

Nie ma. Wszyscy mają wątki i jest super.

KARO NIE ZAKOŃCZYŁ CHEJKA Z TEJ STRONY ALEKS ZAPOMNIAŁEM WRZUCIĆ JEGO PODSUMOWANIA WCZEŚNIEJ KONIEC AUDYCJI

Od Gaspara CD Kazue — „Kazue i Gaspar adoptują dziecko”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Zachowanie Kazue momentami wydawało się Gasparowi trochę śmieszne. No dobra, trochę go to przerażało, ale jednocześnie bawiło go jej dramatyzowanie. Chyba trochę przesadzała. Farkas do wszystkiego miał bardzo (aż za bardzo) luźne podejście i ciężko mu było zrozumieć kogokolwiek, kto myśli inaczej. Wysłuchał jej gadania, przecież nie chciał jej denerwować już na samym początku.
Gdy urządzała rewolucję w swoim pokoju, Gaspar ledwo powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Ciekawe, co tam trzymała… Aż bał się pomyśleć. Jednocześnie w pewnym sensie wydawało mu się to intrygujące. Ale tym zajmie się później.
— Wiem, które rośliny są trujące — odpowiedział ze spokojem. W końcu był synem Demeter, więc trochę się na tym znał. — I mogę obiecać, że nie zbiję żadnej doniczki. Co innego pewnie tak, ale nie rośliny… — zachichotał, ale Kazue pewnie nie śmieszyło to tak bardzo, jak jego.
Gaspar naprawdę bardzo starał się nie skomentować jej słodziaśnej piżamki w kotki, ale to było silniejsze od niego. Uważał ten widok za — delikatnie mówiąc — komiczny. Dziewczyna z (prawie) całej siły pchnęła go w ścianę. Mógł się tego spodziewać.
— Ej no, w ogóle się nie śmieję — zapewnił, chociaż wcale nie brzmiało to przekonująco. — Po prostu… bardzo ciekawa stylizacja.
Kazue kolejny raz spojrzała na niego w taki sposób, jakby miała ochotę zdeptać Gaspara jak naleśnika. Jednak go puściła, przecież nie wypadałoby się pozabijać w pierwszych minutach nocowania, prawda?
Chłopak przysiadł obok ich nowego kociaka. Cieszył się, że zabrał go ze sobą. To był fajny zwierzak, Kazue go polubiła.
— A w sumie, to czemu tak bardzo lubisz koty? — zagadnął.
Ciekawiło go to. To w ogóle nie pasowało do tej groźnej Kazue, która wywaliła go na półki w magazynie Biedronki. Właśnie to wydawało mu się w niej intrygujące. Bo może tak naprawdę była zupełnie inna? Gaspar miał taką nadzieję.
Zadowolony kociak wskoczył mu na kolana. Uwielbiał głaskanie. Gaspara chyba też.


Kazue?
◇──◆──◇──◆
[300 słów: Gaspar otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

Od Damiena do Colina — „Mała przejażdżka”

Kołdra była wyjątkowo nie do wytrzymania, tak samo materac łóżka, który wydawał się wyjątkowo twardy, a poduszka za bardzo grzała w głowę. Nieważne, jaką pozycję do spania przyjął, nie mógł znaleźć tej idealnej, która umożliwiałaby mu zaśnięcie, więc po długiej walce postanowił się poddać. Zrezygnowany po nieudanej drzemce zszedł ze swojego łóżka, po czym podszedł do komody, by przebrać się w moro joggery i szarą bluzę z kapturem, a zaraz po tym włożyć swoje, idealne na takie wieczorne wypady, trampki. Wyszedł na zewnątrz, starając się nie zwracać na siebie większej uwagi i ruszył przed siebie, bez większego namysłu nad celem jego wędrówki, chciał tylko się przejść, dotlenić mózg. Zamyślił się na dłuższą chwilę, a kiedy się ocknął, zobaczył, że nogi zabrały go aż do stajni pegazów, zdziwił się lekko, że tak daleko zaszedł, ale po chwili naszła go kolejna myśl. Korzystając z okazji, zaczął iść w stronę stajni, zawsze fascynowały go te mityczne konie, zawsze mógł tylko podziwiać, jak herosi ich dosiadali na przejażdżki, czy co go fascynowało bardziej, do walki. Zastanawiał się, jak to jest współpracować z tak majestatycznym stworzeniem oraz wzbić się na nim w powietrze. Uchylił delikatnie drzwi stajni i wślizgnął się do środka, podobnie jak wcześniej starał się być naprawdę cicho by nie zbudzić koni. Coś jednak przykuło jego uwagę w ciemnościach, a była to chłopięca sylwetka, po podejściu bliżej, okazało się, że jest to sylwetka mu bardzo dobrze znana, ponieważ nie należała do nikogo innego jak jego ukochanego złośnika. Uśmiechnął się pod wąsem i niczym cień przemieścił się za stojącego przy pegazie Colina.
— Co tam, rybko? Znudziło Ci się pływanie w basenie, więc wzięło Cię na nocną przejażdżkę? — wyszeptał do blondynka dogryzającym tonem ze swoim głupawym uśmieszkiem na ustach. Na dobitkę postanowił swoje palce lekko wbić w oba boczki blondyna. — Boo.
Colin zareagował tak, jak tego oczekiwał, bowiem rozległ się wysoki stłumiony odgłos pisku wydobywający się z Greka. Gwałtownie odwrócił głowę w tył, a przerażenie w oczach zamieniło się w żądzę mordu.
— Ty fajfusie! — Powiedział głośniej, ale zaraz jakby zamilkł, zdając sobie sprawę, że mogło być to zbyt głośno. — A ty co? Aż tak Cię ciągnie do smrodu końskich odchodów? Jak tak, to mogłeś mnie chociaż podejść od innej strony…
Włoch uśmiechnął się sugestywnie, jakby miał coś powiedzieć, ale ostatecznie ugryzł się w język i zdusił pokusę.


Colin?
◇──◆──◇──◆
[382 słowa: Damien otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

Od Heather CD Avery — „Ludzie powinni być jak pingwiny”

Poprzednie opowiadanie

Heather nie spodobał się pomysł udawania jakiegoś gimnazjalisty czy innego czegoś. Dobra, może byli o rok starsi, ale byli zdecydowanie lepsi, ponieważ są dzieciakami bogów! Nawet nie chodzi o jakieś tam pochodzenie boskie czy inne duperelki, a o dodatkowe umiejętności. No bo, kto by nie chciał móc wpływać na los kogoś? To jest zbyt zajebista moc, żeby jej nie mieć.
Nie czuła się zagrożona liczeniem. Ta baba pewnie nawet nie umiała liczyć do 10, co dopiero powyżej 20. Poza tym wiedziała, że wejdą. Po coś ma te umiejętności. Dobrze, że zwykli ludzie nie mogą zbytnio wyczuć, kiedy ktoś patrzy im w przyszłość. A w tym momencie, zobaczyła tyle rzeczy, że ledwo co wytrzymała bez jakiejkolwiek ekspresji. To jedyne co było zabawne w przewidywaniu przyszłości. Ogólnie wiedzenie co się stanie jest nudne. W chuj nudne. Ale przynajmniej z przyszłości niektórych można się pośmiać!
Dobra, nie jest śmiesznie, jak okazuje się, że jakiś dzieciak umrze za rok w okropnym wypadku samochodowym, ale tym razem tak się nie stało. Okej, kiedyś tak przewidziała. Ale może nie rok, tylko kilka miesięcy. Nie było zabawnie. Z jej informacji, ten dzieciak powinien dalej żyć. Ale chyba umrze za jakiś miesiąc albo dwa. Szkoda.
Weszli razem z grupą, zgodnie z jej przewidywaniami. Nigdy się nie myli! Ale tym razem, prawie się wyjebała, kiedy Avery pociągnęło za jej rękę. Na szczęście złapała ponownie równowagę, ale dostała niezłego stracha.
Obejrzała porządnie mapę. O! Po drodze do pingwinów są duże koty… i jakieś kozy czy gazele, nie wiem. Słuchała wytłumaczeń Avery, ale ruszyła bez większego zgłębienia tematu. Zobaczą koty, te rogate stworzenia i na koniec pingwiny! Może potem pójdą gdzieś indziej… Wyjrzała na mapie też jakieś nosorożce, żyrafy i inne zebry. Widziała już zebry po tysiąc razy, ale innych zwierząt nie. Czemu widziała żywe zebry tyle razy? Właściwie to dobre pytanie, bo sama nie wiedziała.
Widziała, że Avery idzie za nią, więc lekko zwolniła. W końcu to była wycieczka ich obu, więc po co się rozdzielać?
— Tam są tygrysy. — wskazała palcem na zagrodę blisko. — Idziemy? — spytała się. I tak musieliby przejść obok nich, ale tak to może dłużej przy nich zostaną. Uwielbiała tygrysy! I w ogóle inne duże koty.


Avery?
◇──◆──◇──◆
[359 słów: Heather otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

czwartek, 2 marca 2023

Od Kazue CD Gaspara — „Kazue i Gaspar adoptują dziecko”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Wow, po raz pierwszy czegoś nie zjebał! Zasłużył sobie na gratulacje. Rzuciła się na najbliższą kanapę, sofę czy tam fotel. Po prostu na coś, na czym da się usiąść (oprócz Gaspara).
Dobra, Gaspar zdecydowanie był… ciekawy. Aż za ciekawy. Był taki głupi, że aż uroczy. Wydawał się w ogóle nie zwracać uwagi na wszystko złe, co kiedykolwiek zrobiła i tylko wykonywał jej polecenia. Jak taki… piesek. Powiesz mu siad, i usiądzie. Powiesz mu leż, i położy się.
— Hm? — pytanie przyciągnęło jej uwagę. Sama nie miała przeciwko żadnych argumentów (a nawet, uznała to za okazję na lepsze poznanie myśli i uczuć chłopaka), ale… dobra, w jej pokoju ledwo co było miejsca na kota, a tym bardziej na piętnastoletniego syna Demeter.
Strach przed ciemnością? Kolejny dowód jego… prostoty, jak by to nazwała Kazue. Żeby bać się, było czymś wstydliwym dla córki Aresa, nie wspominając o strachu przed czymś takim jak ciemność? Jednocześnie, chciałaby móc żyć z taką prostotą.
— Eh… dobra. Ale będziesz musiał się jakoś wcisnąć do mojego pokoju. Jeśli rozwalisz jakąś doniczkę albo z jakiegoś powodu rośliny nagle znajdą się na ziemi, to wypierdalasz. — przekazała warunki, szczerze martwiąc się o swoje rośliny. — Jeśli będzie ci się chciało, to daj te toksyczne i trujące gdzieś, gdzie nie będą dostępne dla kota. A te bezpieczne mogą być gdziekolwiek. Chyba mam tam gdzieś na łóżku książkę o roślinach trujących dla kotów, czy coś takiego. — poinstruowała, obserwując, jak Gaspar z przerażeniem słucha przestróg i rozkazów. Tak dla dodatkowego efektu, zdjęła maseczkę z twarzy, która zdążyła zaschnąć. — I NIE WCHODŹ JESZCZE DO POKOJU. Jak wyjdę, to możesz wejść. — dodała, żeby przypadkowo nie wszedł jej do pokoju kiedy chowa wszelkie dowody jakichś… ee… nie za przyjemnych rzeczy, typu celowe podpalanie jakichś przypadkowych rzeczy, jakieś dziwne miesięczniki, które kupowałaby twoja matka, czy inne dziwne przedmioty, których lepiej, żeby nikt nie widział.
Po grożeniu brązowowłosego sama ruszyła do swojego pokoju i szybko jednocześnie ostatecznie wysuszyła włosy, przebrała się w piżamę (w kotki!) i panicznie schowała wszelkie poszlaki, gdzie tylko mogła. Pod łóżko, w szafki, pod szafki, na górę szafy, do szafy… Wszędzie, byle żeby niczego nie znalazł.
Już całkowicie gotowa, z wilgotnymi (ale nie mokrymi) włosami, w piżamie w kotki, ze skarpetkami w kotki, z kapciami kotkami i opaską do spania na oczy (również z kotkami) wyszła z pokoju, wracając do kota.
— No, mała, jakby cię tu nazwać… — zaczęła się zastanawiać, drapiąc kotkę za uchem. Może… Honorata? Takie, pasujące do niej. I polskie! Wandzi na pewno by się spodobało.

Gaspar?
◇──◆──◇──◆
[410 słów: Kazue otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

Od Eleanor CD Lucasa — „A kim ty jesteś?”

Poprzednie opowiadanie

— Czemu tak lubię lasy? — powtórzyła pytanie, aby upewnić się, że dobrze rozumie. Gdy odpowiedziało jej kiwnięcie głową, chciała odpowiedzieć już chłopakowi, ale ku swojemu zdziwieniu stwierdziła, że sama do końca nie zna tej odpowiedzi na tyle, żeby przedstawić ją mu jakoś zrozumiałe.
— Nie wiem… Jakoś tak do nich się przywiązałam… Wiesz, od małego, zawsze wśród drzew, zawsze z… — jej twarz, która wcześniej była ozdobiona uśmiechem ekscytacji, teraz wyraźnie przygasła.
Mówienie o swojej sytuacji rodzinnej zawsze przygnębiło Hiszpankę. Ten kpiący uśmieszek jej przyszywanego brata, te wymagania ojczyma i pogardliwe spojrzenie macochy… Wprawdzie przyzwyczaiła się trochę do tego przez te wszystkie lata, podczas których mieszkała z nimi (i raczej nie miała innego wyjścia, bo nie wiedziała, co by ze sobą zrobiła, gdyby postanowiła uciec), lecz wspomnienia zawsze bolą, niezależnie jak bardzo by się nie wytarły. Można albo obrócić je w żart, albo trzymać nienaruszone. Zwykle Eleanor korzystała z tego pierwszego sposobu, co pomagało jej zachować pogodę ducha, lecz ta jedna sprawa była dla niej zbyt ciężka, by mogła ją unieść w pojedynkę…
Szwed widocznie zauważył zmianie jej nastroju, bo po chwili zastanowienia co zrobić, aby ją pocieszyć, a jednocześnie nie być zbyt nachalnym, odezwał się głosem spokojnym i ciepłym, lekko ją obejmując.
Jego wcześniejsze obawy nie sprawdziły się: Hiszpanka wcale nie uznała przytulenia przez tego chłopaka, poznanego ledwie parę godzin temu, za coś zdrożnego. Poddała się jego ruchom, lecz spuściła wzrok jeszcze bardziej w ziemię, gdy zapytał o przyczynę tak ponurej miny.
— Wszystko w porządku, Eleanor? — obozowicz wyraził swoje zaniepokojenie — Wiesz, jeśli chcesz, możesz mi powiedzieć, o co chodzi…
Posłał jej lekki uśmiech, lecz ona tego nie dostrzegła, zbyt zajęta wpatrywaniem się we własne buty.
Po chwili milczenia, które było długie i uczyniło atmosferę ciężką i lekko nieprzyjemną, udzieliła wreszcie jakiejkolwiek odpowiedzi na jego pytania, podczas zadawania których kierował się oczywiście jedynie troską:
— Nie, nic się nie stało… — lecz mimo treści jej słów, nie brzmiały one na tyle przekonująco, by Lucas w nie uwierzył. Był na to zbyt empatyczny i wrażliwy.
— Ellie… — szepnął do niej, nie namyślając się uprzednio nad swoimi słowami. Gdy pojął, co właśnie wypłynęło spomiędzy jego warg, zapłonął intensywną czerwienią wstydu. Gdyby teraz akurat dziewczyna podniosła na niego wzrok, na pewno z truskawki przemieniłby się w buraka…
Nie miał zamiaru z nią flirtować. Nie miał zamiaru jej podrywać. Nie, znają się przecież ledwo parę godzin.
Parę godzin… Może więc Hiszpanka nie pomyśli, że Szwed miał intencje, jakich tak naprawdę nie miał? Może w ogóle nie zwróci na to uwagi?
Lecz nic.
Zero.
Żadnej reakcji ze strony brunetki, żadnego spojrzenia jej oliwkowych oczu, rzuconego w jej stronę…
— Możesz mi powiedzieć, to serio pomaga… — nie. Nie będzie nachalny. Powtarza to ostatni raz.
— Chciałabym, lecz jest to problem tylko i wyłącznie mój.
Eleanor usłyszała ciche westchnięcie z boku, u którego stał jej towarzysz.
— Obóz jest stąd naprawdę piękny — zmieniła nieoczekiwanie temat rozmowy.

Lucas?
◇──◆──◇──◆
[470 słów: Eleanor otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

Od Colina CD Damiena — „Nie jesteś moją mamą”

Poprzednie opowiadanie

PROLOG

,,Nie wiem, co myśleć.
Wiedząc, że Ci dobrze robię, αγάπη μου, serce me rad.
Wieczne szczęście w uszach grało wciąż grecką Zorbę”
 
PRZESADA

— Jesteś tylko dzieckiem. Nie ma co się dziwić, masz w końcu tylko 16 lat. — dłoń wplątał w jego ciemne włosy i palcami łagodnie powędrował w stronę jego karku. — Wiesz, ja zawsze będę szczęśliwy kiedy ty też. No, już, już. — Poklepał Damiena po plecach. Jeśli miałby być szczery, dziwnym w swoich oczach określił niespodziewany wybuch z jego strony. Pewien był jednak braku gradientu jego emocji, które więc wtem dawały o sobie znak. Najwidoczniej dyscyplina weszła Włochowi zbyt głęboko do jego grubej czaszki. I choć dalej z oczu greka wypływały pojedyncze łezki, podołał on w mig się opanować.
— Cieszy mnie to, że zrobiłem coś dobrze. Przynajmniej nie spieprzyłem sprawy do końca, prawda? To się liczy! — pochylił się na bok i zerwał truskawkę, którą podsunął następnie pod usta chłopaka. Damien z bólem na sercu przyjął owoc, który znieważył w 5 sekund jego całą męskość i honor nie mniej niż nagły wybuch płaczu. Poklepał Colina po plecach i objął go ramieniem, z wyczuciem przesuwając go w stronę swojej piersi.
— Oboje spierdoliliśmy, ale kogo to obchodzi? W końcu liczy się to, że mogę na tobie polegać i dostawać truskawki prosto między zęby. Co ja bym bez ciebie zrobił?
Blondyn nie zastanawiał się długo nad odpowiedzią. Nie miał w końcu nad czym — to było dla niego wręcz oczywiste. Połączenie Damiena z samodzielnością i jakimikolwiek obowiązkami to jedna wielka katastrofa. Colin czasem zastanawiał się, jak Damien sam myje zęby, bez drażnienia sobie dziąseł.
— Na ulicę. Trafiłbyś beze mnie na ulicę, bo spaliłbyś kuchenkę i cały swój dom próbując usmażyć jedno jajko. I choć to nierealne, bo ja bym Ci pomógł, to mógłbym się o to założyć na jakieś 10 dolców. — szturchnął bruneta i wybuchł śmiechem rozbawiony ze swojego szczęścia do mężczyzn. Można powiedzieć, że pasowali do siebie jak ulał — cholernie nadopiekuńczy chłopaczek i mięśniak, który nigdy nie doświadczył prawdziwej matczynej miłości.

Damien?
◇──◆──◇──◆
[327 słów: Colin otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]