WIOSNA
Nowa centurionka Drugiej Kohorty była tak nieudolną istotą, że Kurtowi nawet nie chciało się tego w żaden wyczerpujący sposób komentować. Chciało mu się po prostu śmiać.
Wyglądała jak zwykła dziewczyna, która nigdy nie pogodziła się z tym, że jej matką jest bogini tęczy, więc na przekór wszystkiemu postanowiła wejść w kulturę emo. Szkoda tylko, że Kurtowi wystarczyły trzy dni obserwacji tej istoty kątem oka, żeby zauważyć, że pomimo wegańskich glanów Altercore 359 i czarnego cienia do powiek, dziewczyna trzęsła się jak brzózka na wietrze, kiedy miała przemawiać do całej kohorty lub, brońcie bogowie, mówić przed pretorem.
Personalnie Kurt do Edel nic nie miał — nawet szacunku, chciałoby się dodać, ale nie było to do końca prawdą. Edel była członkinią Drugiej Kohorty tak jak każdy inny, a teraz, na przekór wszystkiemu, teoretycznie Kurt był też jej podwładnym.
W jakiś sposób kuła go zazdrość, że to nie on objął jej miejsce. Mniejsza niż w przypadku Doriana, chociaż w życiu by tego przed nim nie przyznał. Kurtowi nie zależało aż tak na władzy i prawdopodobnie nie byłby dobrym liderem; nie podobał mu się fakt, że nawet nie wzięto go pod uwagę. A w czym ta cała Edel, córka Arcus, mogłaby być od niego lepsza? Czemu tak ważne stanowisko, jak centurion kohorty objął ktoś, kto skubał swoje paznokcie ze stresu i gryzł kolorowe ołówki? Dziewczyna, która wystraszyła się tylko samego jego spojrzenia i wydukała żałosne „wydaje mi się, że czymś może cię uraziłam”? Wkurzało go nawet to, że w ogóle zauważyła, że ją obserwują. Dobrze, może i dwóch rudych gości i wielki mastif nie byli najsubtelniejszymi szpiegami, ale…
Ciekawiło go, czy wielki mastif był wystarczającym powodem, żeby centurionka obsrała gacie.
— Posłuchaj, Terminator, to tylko jedna noc…
Kurt wysłuchiwał takich zrzędzeń już od dobrych piętnastu minut. Dorian spakował wszystkie gryzaki (wielkości dużych miśków wygrywanych w automatach nad morzem) psa, dał się całkowicie obślinić i kątem oka, kiedy Kurt niby nie patrzył, dał mu parę buziaków we włochate czoło.
— To tylko pies, Dorian — burknął z górnej pryczy Kurt.
Tylko pies warknął.
— Zechcesz powtórzyć?
— Nie, dzięki.
Plan zaczął się od zupełnie idiotycznego (okej, jak wszystko, co wymyślili w ostatnim czasie) aspektu: Terminator miał w nocy teleportować się cieniem prosto do baraku dziewczyn, dziwnym trafem tam, gdzie spała Edel, i nieco poświecić na centurionkę swoimi czerwonymi ślepiami. To zupełnie niegroźna mara nocna.
Chrapiąca, w dodatku. Pozbycie się psa na noc równało się z tym, że Kurt pierwszy raz od czterech lat nie musiał spać z zatyczkami w uszach.
— Pomyśl, że to takie… takie nocowanie…!
Albo nie. Kurt wyciągnął spod poduszki zatyczki do uszu, założył je i nałożył sobie na głowę kołdrę, żeby tego wszystkiego nie słyszeć.
— Kurt? Dorian? Mogę mieć sprawę?
Kurt prawie się uśmiechnął na tak żałosny widok centurionki.
Miała podkrążone oczy — na tyle, że nie dała rady ich zakryć nawet swoim emo makijażem. W ogóle była pomalowana niedokładnie, zauważył. Trochę, jakby się spieszyła, albo nie czuła się bezpiecznie przy porannym skincare routine.
Za Edel człapał równie zmęczony mastif, piekielny ogar, który dorównywał jej wzrostu.
— Taaak? — zaświergotał Dorian.
— Wasz pies. Teleportował się do mnie w nocy.
— Mój pies — poprawił ją Dorian bardzo dosadnie.
— Twój… twój pies. Teleportował się do mnie w nocy.
Kurt uniósł brew.
— I?
— Jak to „i”? Nie powinien spać… z wami… znaczy z tobą, Dorian?
Dorian wzruszył ramionami.
— Terminator może spać, gdzie tylko chce. Jest moim psem przewodnikiem. Mam papiery od pretora, jakbyś chciała wiedzieć.
— Nie, nie o to mi chodzi! — Edel nerwowo zamachała rękoma. — Po prostu… zaskoczył mnie jego widok w nocy. To tyle.
— Ehe.
I odeszła. Tak po prostu. Zostawiając sapiącego Terminatora z powrotem z nimi.
Dorian podrapał go za uchem i odwrócił głowę w stronę Kurta.
— Jakbyś chciał wiedzieć — przedrzeźnił Edel — to twój plan był chujowy, Kurt.
— Wyglądała na całkiem wystraszoną, jakbyś chciał wiedzieć.
Dorian rzucił w niego kamykiem.
Tak w sumie, to czemu to robimy?, cisnęło się na usta Kurtowi. Nie, żeby Edel im coś zrobiła, albo była szczególnie do dupy — jeszcze nie miała czasu pokazać im się z tej istotniejszej strony, którą oboje najbardziej poważali, w walce czy w dowodzeniu. Może i to była sprawa honoru, Kurt musiał przyznać przed sobą niechętnie. Może próbowali udowodnić reszcie kohorty, że Edel tak naprawdę jest do dupy, a potrzebowali do tego sytuacji. A może przed sobą chcieli udowodnić, że Edel jest do dupy i to oni nadawaliby się bardziej na to stanowisko, żeby podwyższyć sobie ego.
Kurt innych powodów nie widział.
Pod koniec dnia Edel wzięła Doriana na stronę. Samego, tym razem. W końcu to był jego pies. (Ale Kurt zazdrośnie pomyślał, że tak samo jak on musiał codziennie znosić jego ślinę na koszulkach oraz chrapanie w nocy i potajemnie uważał się za współwłaściciela). Kurt mógł tylko kulturalnie podsłuchiwać.
— Dorian — zaczęła Edel, próbując utrzymać ton głosu — twój pies siedział ze mną przez całą kolację.
— Może chciał coś z talerza.
— Nie patrzył się na talerz — poprawiła go. — Patrzył się na mnie.
— Masz problem do mojego psa?
— Nie, nie o to chodzi, to…
— No właśnie. Tak myślałem. Terminator, idziemy.
Terminator, jak najgrzeczniejszy piesek na świecie, wcale nie wysłany na przeszpiegi bogu ducha winnej dziewczyny, podreptał za swoim panem prosto do baraku Drugiej Kohorty.
Nazajutrz Edel wyglądała tylko gorzej.
Popsikała się tym razem perfumami. Owocowymi, gwoli ścisłości. Kurt nie miał na tyle wyczulonego węchu, żeby rozpoznać ten zapach, ale niezaprzeczalnie była to nuta owocowa.
W ogóle, czemu nagle się tak wypsikała? Przyszło mu do głowy tylko to, że nie umyła się, bo pies próbował obserwować ją pod prysznicem.
— Okej. — Stanęła przed dwójką rudych prześladowców i nabrała głębokiego wdechu, tak wyuczonego, jakby już wcześniej przerabiała to u psychoterapeuty. — Terminator znowu spał przy moim łóżku. Wiecie, o co tutaj chodzi?
— Centurionko — zwrócił się do niej Kurt ze sztuczną uprzejmością — sądzisz, że mamy z tym coś wspólnego?
— Nie. — Zagryzła wargę. — Nie o tym mówię. Po prostu…
Dorian zawęszył w powietrzu. Terminator powtórzył jego ruch.
— Chwila — przerwał. — Czy to papaja?
— To moje perfumy — wydukała Edel.
— Tylko nie cholerna papaja! — przeklął Dorian. — Terminator ma alergię na papaje!
No tak, papaja, pomyślał Kurt. Owocowy zapach.
Pies kichnął i wciągnął całą trójkę w czeluści czwartego wymiaru.
Kurt ocknął się w okrutnie niewygodnej pozycji. To znaczy: przygnieciony, to było odpowiednie słowo. Pod wielką łapą nieprzytomnego piekielnego ogara.
I z jakiegoś powodu w ustach miał piasek.
Dwie sekundy później ruszać zaczęła się reszta ofiar. Edel wypełzła spod psiego tyłka i usilnie próbowała odgarnąć włosy z twarzy, równocześnie przecierając oczy, żeby wydostać z nich resztki rozmazanego makijażu i ziarenka piasku. Dorian miał najwięcej szczęścia, znalazłszy się na psie. Nie miał jednak czasu, żeby dojść do siebie i zorientować się w otoczeniu, bo najszybciej zdał sobie sprawę z okoliczności i zsunął się do psiego pyska, żeby sprawdzić przytomność psa.
— Terminatorek? — Kurt pierwszy raz usłyszał w głosie brata taką grozę. — Terminatorek, skarbie! Co ta cholerna papaja ci zrobiła?!
Terminatorek chrapnął w odpowiedzi.
Kurta momentalnie przestała obchodzić czułość psa i jego właściciela. Jego wzrok zatrzymał się na samotnych krzewach pośrodku niczego, które otaczały smutną, żwirową dróżkę szerokości pickupa.
— Zaraz, kurwa, czy on nas teleportował na pieprzoną pustynię?
───
[1158 słów: Kurt otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz