poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Od Kala CD Elianne — „Niebo było różowe"

Poprzednie opowiadanie

LATO

To wszystko rzeczywiście brzmi głupio. Wręcz obrzydliwie idiotycznie, na tyle, że Kal ma ochotę potrząsnąć Elianne, spoliczkować ją, wykrzyczeć jej w twarz, że tylko ona może temu zaradzić, że żadne głupie życzenia niczego nie zmienią, bo on będzie tylko milczał, i milczał, i milczał, aż w końcu nie wybuchnie, a gdy wybuchnie, to… to tak naprawdę nic się nie zmieni (prawdopodobnie tylko on będzie wiedział, że coś się w nim złamało i nikt inny nie zauważy, bo to nie ta forma wybuchu, która ma świadków, ba, która skupia się na tych świadkach). Jedynym znakiem, że coś się stało, staną się sine ślady na jego skórze i to, że nie będzie umiał zdzierżyć towarzystwa Elianne. Jakby teraz potrafił! Przesłodzone, oślizgłe uczucie praktycznie wsiąknęło w jego ubrania i gdyby czuł jakiekolwiek zapachy, to pewnie zemdlałby od tego smrodu.
Tylko dlaczego on musi się tak nakręcać? Nic się nie dzieje. To tylko życzenie, głupie życzenie, pomyślane przy spadającej gwieździe. On też pomyślał o pierwszym, co przyszło mu do głowy, o jakiejś głupocie, która brzmiała wzniośle tylko w momencie, gdy wciąż jeszcze wydawało mu się, że widzi jasny ogon komety wypalony na tle ciemnego nieba.
Mocno zaciska zęby, wbija wzrok w blade gwiazdy, które rozmazują się przed jego oczami, podwajają się i wirują… albo po prostu mu się wydaje, wmawia to sobie. Wdech i wydech, odlicz do pięciu, potem w tył, jeszcze raz, jeszcze raz, tak jak uczył cię tata, gdy byłeś jeszcze mały i zasmarkany i nie wiedziałeś, czemu wszyscy wokół są tacy źli.
— Zimno ci?
Nieśmiałe pytanie wyrywa go z objęć miliona myśli i usilnych prób uspokojenia się, w których już sam przestał rozumieć, czy wylewa się z niego gniew, czy po prostu zaczął panikować. Chociaż, dlaczego miałby panikować? Nic takiego się nie dzieje, on też wcale nie oszalał, wszystko jest w porządku, tak teraz jest pomiędzy nimi, trochę niezręcznie, ale to już normalne. To nie tak, że gdy tylko odwraca się do Elianne, jego mózg znowu zaczyna świrować, podsuwając mu same spontaniczne i niemożliwe do odparcia myśli, od których boli go głowa. Impulsywne pomysły, które rozdzierają mu czaszkę od środka, przekrzykują wszystko inne, pozostawiają po sobie nieprzyjemne echo i to dziwne, niemożliwe do określenia uczucie. Potem tylko kolejne krzyki, które jeszcze bardziej to wszystko podsycają i każą mu posłuchać się tego szaleńczego głosu, który wcale nie jest jego, ale z jakiegoś powodu postanowił dręczyć go w jego własnej głowie.
Wykonaj pierwszy krok, o, chciałby, żeby mówiły coś takiego, niezobowiązującego i wolnego do interpretacji. Pierwszy krok, wszystko może być pierwszym krokiem! Tylko że one wrzeszczą, że ma…
— Yy, Kal?
To trwało tak długo? Czy czas wreszcie przestał wariować i już dla niego nie zwalnia?
— Nic. Nieważne — bezsensownie duka Kal, nareszcie odrywa od niej wzrok.
Milczą. Cisza stała się ich najlepszym przyjacielem. Albo nie najlepszym, po prostu tą jedną osobą w paczce, której wszyscy skrycie nie lubią, ale nikt nie powie tego komukolwiek, bo jak to tak, wyrzucić kogoś z towarzystwa. Jeszcze się okaże, że inni ją lubią i wyjdzie się na okropną osobę. Lepiej zachować to dla siebie.
Ta cisza tylko Kalowi przeszkadza, już wolałby, żeby Elianne mówiła cokolwiek, jak to ona ma w zwyczaju – zawsze szczebiocze mu koło ucha i on może słuchać jej, a nie nigdy niewyłączającej się stacji radiowej jego myśli. Milczenie robi przestrzeń dla innych rzeczy huczących w jego głowie, tych, których źródła tak naprawdę nie zna.
Gdyby tylko nie ta dziwna blokada, przez którą nie potrafi się odezwać. Zaadresować problemu, który istnieje jako abstrakcyjny twór w jego głowie, zbyt trudny do ubrania w słowa. Tylko biernie czeka i patrzy, jak Elianne… w końcu od niego odejdzie. Ile można trwać w relacji, w której nic się nie zmienia? W której kręcą się w kółko i ciągle wracają do tego samego? Jak długo można się męczyć? Nie lepiej będzie zakończyć to w jeden czy drugi sposób?
— Wiesz — powoli zaczyna Kal, zmuszając swoje usta do ruszenia się — ja… nigdy nie chciałem, żeby zrobiło się tak dziwnie i w ogóle — mówi nie do końca to, co chce powiedzieć, ale już ujdzie, byle coś powiedzieć, byle popchnąć to do przodu. — Tak co do twojego życzenia.
— A-aha. — Elianne przełyka jego słowa.
Kal rozważa swoje opcje, choć nie ma ich wiele. Z tyłu głowy drapie go wspomnienie jego własnych, głupich myśli, krzyku: “Pocałuj ją w końcu, wtedy zrozumie”, bo znowu jak miałby ją pocałować? Tak po prostu? Nie potrafiąc z siebie wydusić prostego zdania, bo on nawet nie wie, czy aktualnie byłby w stanie zanurzyć się w takiej relacji, przecież widać, że nie jest gotowy. Nie jest gotowy nawet przyznać przed sobą, że chyba się zakochał.
— Powiedz mi jedno — mamrocze, wpatrując się w niebo, bo chyba nie potrafi patrzeć jej w twarz — czy ty wciąż chcesz się ze mną znać, czy wolisz sobie odpuścić?
Nie widzi jej, ale czuje zaskoczenie, które gwałtownie puka do drzwi jego umysłu. Szok, zamieszanie, zdezorientowanie. Zupełnie go to nie dziwi.
— Jesteś dla mnie ważny — duka w końcu po chwili zaniemówienia, akurat wybiera te słowa, które już przestały znaczyć dla niego cokolwiek. — Ja… nie chcę końca naszej przyjaźni.
— Nie o to pytam.
— Co?
“Bo, wiesz, tak jakby co, to ja mogę schować swoje uczucia do kieszeni i kompletnie ignorować twoje, żeby znowu wszystko było słodko, świetnie i fajnie, wiesz, mam takie super moce i dzięki nim jestem w stanie cię też znienawidzić. Pyk, kontrola własnej miłości i nienawiści, super sprawa, od razu by się wszystko wyklarowało, bo pewnie i tak sobie wmawiam to zakochanie się, rozumiesz? Proste.”.
— Po prostu czuję, że czegoś mi nie mówisz. — Brzmi to źle, nieprawdziwie, bo on dobrze wie, że kłamie. Nie tyle dobór słów jest taki zły, ile ton – beznamiętny, chłodny i niepasujący do sytuacji. Tak, jakby ją oskarżał, jakby miał zamiar przeprowadzić na niej jakieś dziwne przesłuchanie, którego wynik już i tak zna. — Mam dość niedomówień i nieopowiadania całych historii. Bo nie chodzi tylko o to — zdefiniowanie mistycznego “tego” pozostawia domysłom Elianne, tłumaczenie tego by go przerosło — ja dalej nie wiem, co się stało nad tamtym jeziorem. Nigdy mi nie powiedziałaś, co wtedy zrobiliście. Jedyne co wiem, to że mi uwaliłaś policzek błotem, a jakoś nie sądzę, żeby to był ten cały magiczny ratunek — zaczyna brzmieć na coraz bardziej zirytowanego, gdy słowa niepowstrzymanie wypływają z jego ust. — Jakieś półsłówka, wymigiwanie się, nigdy konkrety. Ile to już czasu, a ja wciąż nie wiem? Ile czasu nie mówisz mi o czymś, udając, że ja się niczego nie domyślam?
Elianne zatyka. Osaczona przez słowa ociekające frustracją i zimnem, wyrzucony na powierzchnię od dawna zbierający się gniew. Kal zaciska zęby, w myślach już zaczyna wyzywać samego siebie, bo to przecież nic wielkiego, dlaczego on zawsze tak dramatyzuje? Powtarzał sobie już wiele razy, że na pewno ma powód, żeby mu nie mówić, że nie powinien drążyć tematu, bo to dawno i awaryjna sytuacja. Nie powinien trzymać o to urazy, bo co to niby jest? Jedno niedopowiedzenie, niewielki sekret, nagroda za jego idiotyczne wypychanie się do przodu i lekkomyślność.
— Wiesz co, zapomnij — kontynuuje Kal, praktycznie nie zostawiając Elianne czasu na odpowiedź. — Nic nie mówiłem. Nie chcesz mówić, to nie mów, przepraszam. Serio, przepraszam. Przesadzam, jak zawsze.
Szybko zbiera swoje rzeczy, a nie ma ich wiele. Nic niewarte śmieci, opakowanie po ciasteczkach, bluza. Gniecie je w dłoniach, żeby zacisnąć palce na czymś innym niż swoja skóra.
Nie ma zamiaru się żegnać. Jutro i tak będą udawać, że nic się nie stało.

Elianne?
────
[1220 słów: Kal otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz