Wzrok Terry'ego podróżuje pomiędzy braćmi a Caroline, do której aktualnie nie ma ochoty się zbliżać, chociaż wielkiego wyboru nie ma. Stoi przyciągnięty do niej, jej palce boleśnie zaciskają się na jego ramieniu, czuje je nawet przez kurtkę (albo to jakieś jego dziwne złudzenie). Niby powtarza sobie, że to nie na niego jest zła, a na Niketasa, który naprawdę nie wie, kiedy powinien się zamknąć, ale… nie zmienia to faktu, że to Terry'emu aktualnie najbardziej się obrywa. Jakby był przedmiotem, którym można się przerzucać. Niemy obserwator, podobnie jak Ulf wcześniej, tylko on przynajmniej zaczął jakoś reagować i się angażować. Terry niepewnie miga, żeby zachowywali się trochę spokojniej, bez tych nerwów, ale nikt nie zwraca na niego uwagi. Jego trzepanie dłońmi dostrzegają tylko kątem oka, ale dla nich nie znaczy ono nic więcej, niż… no, trzepanie dłońmi. W poczuciu bycia bezużytecznym i żałosnym, Terry splata palce ze sobą i spokojnie stoi sobie z boku w poczuciu niepasowania do tej sytuacji. Jak dziecko, gdy jego mama rozmawia z koleżankami.
— Oj, paniusiu, ale proszę się tak nie unosić! — broni się Niketas z uniesionymi w poddańczym geście dłońmi. Według Terry'ego wcale nie wygląda na kogoś, kto ma zamiar się poddać. — Jestem tylko małym sprzedawcą, z czegoś trzeba wyżyć!
Terry znowu próbuje, tym razem pokazuje "narkoman". Dostrzega go tylko Ulf. Hermesiak marszczy brwi, Terry pokazuje jeszcze raz. Ulf ukrywa uśmiech za dłonią. Chyba zrozumiał.
— Ty mały…! — Caroline nareszcie puszcza ramię Terry'ego (to prawie tak, jakby ogromny ciężar został uniesiony z jego ramion) tylko po to, żeby zamachnąć się na Niketasa. Na jego nos. I przy okazji te głupie okularki, złudny kamuflaż dla jego prawdziwych intencji. Czy on myśli, że ludzie dzięki temu nie będą widzieli, gdzie patrzy i co chce osiągnąć? Idiota.
— No, no, no! — W oczach Terry'ego Niketas na moment znika. Nagle pojawia się w innym miejscu, ledwie o kilka centymetrów unikając ciosu Caroline – syn Demeter naprawdę podziwia jego zaufanie do własnego instynktu. Automatycznie miga "wow", choć powinien chyba kibicować Caroline. W końcu ona go broni, prawda? — Po co tyle agresji? — śmieje się, podskakując w miejscu. On chyba naprawdę ma za dużo energii i do tego nudzi mu się w życiu.
Dziewczyna znowu próbuje mu przyłożyć, ale Niketas jest szybszy. Pewnie mógłby to robić z rękoma w kieszeniach, gdyby tylko chciał. Terry teraz już rozumie, dlaczego był taki pewny siebie. Dopóki nic go nie rozproszy, na spokojnie uniknie wszystkich, a na pewno większości, ciosów.
— Paniusiu, spokojnie, bo się paniusia cała spoci! — śmieje się chłopiec, ledwo dotykając stopami ziemi. Jeszcze nie wzlatuje, choć Terry wie, że niektóre dzieciaki Hermesa to potrafią i naprawdę bardzo chciałby to zobaczyć. — Chociaż, to mógłby być całkiem niezły widok. Umięśnione kobiety są… — urywa, gdy ledwo unika pięści Caroline. Ulf szepcze: "Niketas, nie…", ale nikt poza Terrym go nie słyszy. — Chciałem powiedzieć: seksowne — kończy z chytrym uśmieszkiem.
Terry macha do Ulfa, który zajmuje się byciem załamanym zachowaniem swojego brata. Miga do niego "zboczeniec" z lekkim uśmiechem, ale nie spotyka się z pożądaną reakcją.
— Chcesz się zabić…? — pyta Ulf z przerażoną miną, Terry od razu zaczyna gwałtownie zaprzeczać. Niketas i Caroline na moment zamierają w bezruchu, ich oczy skupiają się na Ulfie.
— Co do… Osz kur-
Caroline wykorzystuje chwilę, żeby wreszcie porządnie przyłożyć Niketasowi. Chłopiec łapie się za twarz, jego okulary upadają na trawę, grzechocząc nieprzyjemnie. Terry lekko krzywi się na ten dźwięk, zresztą, zdążył już skrzywić się na głuchy dźwięk uderzenia, teraz już tylko nieprzyjemnie buczy mu w uszach.
— Psiamać! Ty wariatko! Ja myślałem, że to tak na żarty! — jęczy Niketas, rozmasowując sobie guza. Terry po raz pierwszy w życiu widzi jego oczy i chyba już takie je zapamięta – wściekłe i pełne wstydliwych łez. — Ty normalna jesteś, na bogów?
— Spadajcie stąd — mruczy Caroline w odpowiedzi.
— Ale ty właśnie…
— On mi pokazał, że chce sobie podciąć żyły!
Wszystkie oczy znowu wbijają się w Ulfa, który w dramatycznym geście wskazuje na Terry'ego. Chłopiec na szybko tłumaczy, że nie, to nie tak, znak na zabicie się jest kompletnie inny, a poza tym…
Nawet jeśli widzą, to nie zwracają na to uwagi. Terry zaciska zęby nawet nie z irytacji, ale tego dziwnego rodzaju smutku wynikającego z przeczucia, że inni go ignorują.
— Motyla noga. Nie gadaj — chrypi Niketas. — Że on…? W sumie, wiesz, wygląda na takiego, nie powiem.
Terry miga, że on wciąż tu jest.
— To prawda? — pyta Caroline, ona jedyna zwraca się do niego, a nie mówi o nim. Tylko chłopiec nie jest w stanie stwierdzić, czy ona jest na niego zła, czy po prostu zaniepokojona, że tak sobie zamigał, że się zabije, podczas gdy ona biła się z bardzo słabym skamerem na jakieś magiczne miksturki. — Eee, potrzebujesz pomocy?
Terry gwałtownie kręci głową, bo co innego może zrobić? Nie jest w stanie im tego wytłumaczyć. Miga, że później jej powie, ale ona tylko marszczy brwi w konsternacji.
— Wcześniej jakoś ze mną rozmawiałeś.
,,Wiem!"
Patrzą na siebie. Podczas gdy oni po prostu się na siebie gapią, Niketas i Ulf usuwają się z miejsca zdarzenia, Terry tylko słyszy, jak mamroczą coś o infirmerii.
Chłopiec oddycha głęboko, próbuje jakoś zaradzić napięciu, które ogarnęło jego ciało. Chciałby, żeby to było łatwiejsze, żeby wyduszenie z siebie paru słów nie było takie trudne. Albo żeby ludzie wokół niego nauczyli się najprostszych słów i rozumieli jego pośpieszne wytłumaczenia. Przynajmniej "potem ci powiem"! On nie wymaga wiele. To świat zdaje się wymagać od niego więcej, niż on jest w stanie osiągnąć. Przynajmniej jeszcze nie wpadł w spiralę lęku i nie hiperwentyluje się skulony na trawie. Jeszcze tego by brakowało. Chociaż serce bije mu trochę zbyt szybko albo po prostu krew huczy mu w uszach, a on znowu żałuje, że nie bierze na treningi ani słuchawek, ani zatyczek do uszu. W ciszy stoją naprzeciwko siebie z Caroline, on – skruszone dziecko, które nie wie, jak wytłumaczyć, że wszystkie filiżanki z babcinej kolekcji zniknęły, ona – matka, która już się poddała.
— Powiedzże coś — każe mu Caroline, trąca go w ramię. Terry niekontrolowanie wzdryga się pod jej dotykiem. — No, poszli sobie. Zagrożenia nie ma.
Terry już na nią nie patrzy, wbija wzrok w trzęsące się dłonie. Dźwięk jej głosu wbija się w jego uszy w akompaniamencie nieprzyjemnego buczenia miliona pszczelich skrzydeł.
— Tego mu nie pokazałem — szepcze w końcu. Nie podoba mu się, że w ogóle musi się z czegoś takiego tłumaczyć, ale i tak z jego ust ucieka ciche: — Przepraszam.
— E tam, słuchaj. Nie ma tego złego. Przynajmniej dostali za swoje, nie? — Caroline uśmiecha się do niego radośniej i szerzej, niż Terry myślał, że jest zdolna.
— To co, kolejny sparing?
Terry posyła jej naprawdę żałosne spojrzenie. Spojrzenie szczeniaczka, gdy ten przyniesie ci piłkę, a ty kopniesz ją ledwo na dwa metry w bok.
— Może koniec? — próbuje niepewnie. Nawet dorzuca bardzo słaby, proszący uśmiech.
Caroline?
────
[1104 słowa: Terry otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz