LATO
TW: TRANSFOBIA, SELF-HARM, ŚMIERĆ
— Chcesz się założyć?
Wzrok Artema z jasnego wyrazu przeszedł przez fale wszystkich możliwych odcieni, by stać się przyciemnionym i aż zdegustowanym na moje słowa.
— Jesteś niemożliwy. O co chcesz się w ogóle…
Prychnęłom, uśmiechając się szerzej.
— Kto pierwszy go złapie.
— Nie będę grać w twoje gierki.
— Boisz się, że znowu przegrasz?
Wstrzymując się od pokazania swojej irytacji (lub samego irytowania się), odwrócił wzrok, podniósł szklankę i objął wargami słomkę. Jego wilgotne, malinowe usta zadrżały, jakby chciały coś powiedzieć, jakby miały zarazem otwarcie mi odmówić, jak i nie mogły się powstrzymać od pokusy pokonania mnie — zamiast tego, zajęły się inną czynnością.
— Oj no, nie próbuj uciec od swojej natury. Wiem, jak bardzo lubisz ze mną konkurować.
— Może po prostu rusz dupę, zanim to on… ona… to nam ucieknie? I stracisz kolejny trop?
Wstałom, a niezbyt zadowolony Artem za mną, jakby nadal był głodny i z tego powodu nie miał ochoty aby robić cokolwiek innego. Instynkt, a raczej wspomnienie zdjęcia z aktów sprawy, które migotało mnie w głowie, zaprowadziło mnie do wyjścia z restauracji. Potwory potrafiły wyczuć mnie, ale ja je również. To tak proste. Ten fakt może i kiedyś nie był zbytnio pocieszający, ale w takich chwilach się przydawał.
Parne powietrze uderzyło we mnie przez popołudniowe słońce i na moment musiałom się zatrzymać, żeby nagle nie paść na chodnik. Rozejrzałom się po budynkach, po wgłębieniach i charakterystycznych odbarwieniach na cegłach, które zaprowadziły nas na zupełnie inną ulicę. Artem marszczył na mnie brwi, bez słowa czekając, aż w końcu wpadnę na jakąś myśl.
— Jesteś pewien, że dobrze idziesz?
— Czułem go tu.
— Może ci się wydaje.
— Ty tego nie czujesz?
Wzruszył ramionami. Zacisnąłem zęby przez dziwny, unoszący się aromat, zawierający metaliczną powłokę, doprowadzającą aż do mdłości. Kawałki puzzli nie chciały się dopasować w mojej głowie, a gdy już byłom pewne, że znalazłom ten pasujący, ten zmieniał swoją postać, stając się zniekształconą częścią, którą można było tylko wyrzucić do kosza.
W końcu trafiliśmy pod inną restaurację, którą doskonale znałom. Moje serce mocniej zabiło — chciałom już łapać za klamkę, czując, jak obecność potwora aż mnie pochłania, ale wtedy moją uwagę odwrócił szorstki głos za nami.
— Tak szybko mu wybaczyłeś?
Tętno jeszcze bardziej skoczyło mi w górę.
— Nigdy mu nie wybaczyłem — prychnął Artem. — Odpierdolisz się kiedyś ode mnie?
Czerń oczu kobiety wywyższał się nad moją marną posturą. Wiedziała, że każde jej słowo przeciwko mnie może wszystko zdruzgotać, dlatego skuliłom się w sobie, a moje wewnętrzne zwierzę chciało stamtąd uciec.
Myślałom, że będę mieć już tamten etap za sobą i że nawet, jeśli nie odkupię swoich byłych win, to będę mógł zostawić to w spokoju, nie zagłębiać się w poczuciu winy. A w tej chwili to wszystko spowodowało, że moje gardło owinęło się suszą, aż mnie dusząc, nie pozwalając na żaden ruch, jakby mógł mnie on wtedy pozbawić resztek tlenu.
— Czemu zadajesz się z tym manipulantem i stalkerem?
— Odpuść sobie.
Czarne loki zakołysały, gdy podeszła do mnie i perfidnie się uśmiechnęła. Odwróciłom wzrok, nie patrząc ani na Artema, ani na nią, ani na obcego mężczyznę, który jej towarzyszył.
— Długo się nie widzieliśmy. Nadal go prześladujesz? — spytała, wyciągając dłoń i nagle łapiąc moje przedramię, wbijając w nie swoje długie paznokcie. — Zastanawiam się, czy ciąłeś się właśnie z tego poczucia winy, które tyle lat cię goniło, odkąd się znacie? A pamiętasz, jak na ironię groziłeś mu, że sobie coś zrobisz? Albo specjalnie to robiłeś, żeby zwrócić jego uwagę?
— Nie dotykaj go — warknął Artem, odpychając kobietę.
— Jesteś naiwny.
— Nie byłaś wcale lepsza.
— I co, on jest jakiś specjalny? Czy ty upadłeś na łeb, Artem, że tego nie widzisz?
— Widz… — zaczął drżącym głosem i nagle przestał mówić, jakby się zachłysnął, gdy na mnie spojrzał.
Zdusiło mnie w żołądku i zachciało mi się wymiotować.
— Manipulował cię i jedyne, co robił, to kłamał. O tym też dobrze wiesz. Ile razy udawał, że próbował się zabić?
Nie odpowiadał. Moje gardło coraz bardziej się zaciskało, chcąc powstrzymać nudności.
— Jest na dodatek pierdolonym dziwadłem. Wiedziałeś o tym? Chociaż, to nawet nie ma sensu, cholera wie, czym on jest. Myślałeś, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw, Edgar? Zachowujesz się nie dość, że jak pedał, to jeszcze jak chłop w przebraniu baby. Błagam cię, masz chuja a mówisz o sobie jak o kobiecie, albo zachowujesz się jak obojniak. Jakby, o co z tym w ogóle chodzi? Jak się na ciebie spojrzy, to przecież każdy ma cię za mężczyznę i nawet nie próbujesz wpasować się w te swoje… i oczekujesz, że będę do ciebie mówić ono, czy jak tak chcesz? Może po prostu chcesz udawać kobietę, ale nie chcesz się do tego przyznać? Wątpię, żeby Artem cię wtedy lubił, no chyba, że lubi nie dość, że facetów, to jeszcze jakichś zaburzonych transów. To obrzydliwe.
Nagły szum w uszach przysłonił mi falę jej słów.
Odzyskałem przytomność przez Artema, który zadał cios w jej twarz i ją popchnął. Z trudem utrzymała równowagę, odruchowo osłaniając się przed kolejnym atakiem. Facet, który zapewne był z nią dla ochrony, od razu zareagował, ale wtedy Artem uderzył i jego, odpychając na ścianę.
Złapał ją i miał zamiar znowu uderzyć, tym razem zapewne jeszczemocniej. Prędko chwyciłem go i jego ramię, z trudem przytrzymując ciało mężczyzny, nie reagujące na mój dotyk.
— Przestań. Przestań, Artem — zdołałem wydusić z siebie, czując, jak tylko bardziej się spina.
Kobieta rzuciła mi wystraszony wzrok i wykorzystała chwilę, aby się stąd ulotnić. Mężczyzna odepchnął mnie i przez moment stabilizował swój niespokojny oddech, patrząc na mnie szeroko rozszerzonymi oczami.
— Chcesz mi to wyjaśnić?
Moje gardło się w końcu rozluźniło.
— Nie ma nic do wyjaśniania.
— Tyle cię znam i nigdy mi nie powiedziałeś? Myślałeś, że jestem jakimś chujem i że cię nie zaakceptuje?
— Nie chcę o tym rozmawiać.
— Naprawdę mnie nie obchodzi, kim jesteś — odparł łagodnym tonem i westchnął cicho, przybliżając się do mnie. — To znaczy… wiesz w jakim sensie. Jesteś dla mnie nadal… tobą.
— Ta, to super — warknąłem i automatycznie odtrąciłem jego rękę, wiedząc, że sięgnie nią do mojego ramienia. — Nie chcę o tym rozmawiać. Pierdolę to wszystko. Wracam do domu.
— Zostawisz to? Tak po prostu?
Brzmiało to, jakby miał na myśli sprawę z morderstwem, ale obydwoje wiedzieliśmy, że chodzi o co innego.
— Czy ty płaczesz?
Nawet na niego nie spojrzałem.
Tydzień minął nam w ciszy. Zero telefonów, zero wiadomości, zero pojawiania się przy drzwiach drugiego. Sam powiedziałem, że nie chcę o tym rozmawiać, ale i tak rozpalały mnie od środka zarzuty w jego stronę, że się nie przejął bardziej, że zareagował tak stoicko — bez żadnych emocji.
Zdusiłem to w sobie. Tym razem nie pozwoliłem wylać się tej złości. Czekałem na jakiś moment, który mógł nigdy nie nadejść — wykorzystałem go właściwie tylko, aby rozwiązać tę sprawę, a wychodzi na to, że nie ma już mi w czym pomagać. Było więc możliwe, że po tym wszystkim się od siebie rozdzielimy. A wiedziałem, że tym razem nie wytrzymam separacji.
— Sprawa została zamknięta — powiedział Caleb, gdy pojawiłem się na komisariacie.
— Co?
— Mamy zero dowodów.
— Co z tą kobietą?
— Nie możemy jej znaleźć.
— I macie zamiar zamknąć tę sprawę? Przecież kolejna osoba…
Przerwał mi uniesieniem ręki. Próbował się nade mną znowu wywyższać i zdecydowanie mi się to nie podobało. Ale nie miałem innego wyboru, niż się zacząć słuchać, aby znowu nie mieć problemów.
— Edgar… wracaj do pracy — odparł zadziwiająco delikatnym tonem. — I się ogarnij. Nie możemy mieć śledczego, któremu odbija. Będziesz dostawać bardziej lekkie sprawy jakiś czas. Rozumiemy się?
Akty z imieniem ,,Adler Bridges” natychmiastowo zniknęły sprzed mojego nosa. Kolejna śmierć, z którą nie mogłem nic zrobić. Kolejna otwarta, bezsensowna sprawa, z którą nic sensownego też nie robili.
Nic nie mogłem zrobić.
W kolejnych czternastu dniach, w wiadomościach grzmiało o kolejnych niewyjaśnionych morderstwach. Dokumenty były przede mną efektywnie chowane, a ja czułem na sobie spojrzenia wszystkich współpracowników, przez co czułem się, jakby mi rzeczywiście odbiło. Słyszałem szepty, szerzące się o mnie plotki, nazywanie mnie wariatem, niestabilnym, zaburzonym czy dziwadłem. Trzęsły mi się dłonie, serce mi podskakiwało do gardła, zbierało mi się na łzy i mogłem tylko chować przed wszystkimi głowę, by nie pokazać słabości
Adler Bridges umarł podobnie jak poprzednia ofiara — rozszarpany, prawie niemożliwy do zidentyfikowania, a na dodatek w kolejnym barze. Nikt nic nie widział, nikt nic nie wie.
Daniela de Bono — o niej tylko usłyszałem parę rozmów. Zmarła parę dni po Adlerze. Tym razem, ofiara znaleziona została na ulicy i jej zwłoki ot tak pojawiły się pośród tłumu osób. Nie miałem udostępnionej nawet dokładnej lokalizacji, więcej szczegółów też nie znałem.
Dali mi sprawę z jakąś pomniejszą, cholerną kradzieżą, na boku śmiejąc się i nie robiąc kompletnie nic, aby dowiedzieć się, co dzieje się w tym jebanym Nowym Jorku. A może robili, ale doskonale wiedziałem, że gdybym ja się tym zajmował, to wszystko poszłoby szybciej. To ja, z Artemem, trafiłem na trop tego śmiecia, który zabijał te osoby. To tylko ja wiedziałem, że nie ma czego szukać w ludzkim świecie, bo zwykli śmiertelnicy nie mogą pozbyć się potwora. Powinienem coś zrobić.
Potem na własne oczy zobaczyłem zwłoki Irene Laurent. Tym razem zasięgnęli mojej ręki i kazali wywnioskować jakieś nowe tropy czy ustalić profil psychologiczny tych spraw. Uderzyło we mnie, jak niespodziewany szok anafilaktyczny, odkrycie jej nagiego ciała — przełknąłem ślinę, przygnieciony wbitymi we mnie, oczekującymi spojrzeniami. Czułem charakterystyczny zapach wydzielin, a jej skóra, a raczej to, co po niej pozostało, oblało się czerwono-czarnymi plamami. Próbując nie wyobrażać sobie, jak musi być sztywna i zimna, podszedłem bliżej i wyciągnąłem rękę przed siebie, ale szybko wzięły mnie mdłości. Wypadłem z prosektorium tak szybko, jakby miała nagle powstać ze zmarłych.
Po kolejnych paru dniach — tym razem w mediach. Doomscrollując cholernego instagrama cały dzień (i to już któryś z rzędu, nie robiąc nic innego, niż bezużyteczne leżenie, jedzenie makaronu z sosem z proszku i picie wódki wymieszanej z najtańszym pomarańczowym sokiem), natrafiłem na post z wielkim napisem ,,KOLEJNA ŚMIERĆ NA ULICACH NOWEGO JORKU”. Nazwisko ,,Potocki” migało mi w głowie. Byłem przekonany, że go kiedyś znałem, przez co uderzyło we mnie, że to ja mogę być tym, który padnie ofiarą morderczego potwora. W końcu wszyscy byli półbogami.
Kolejny tydzień. Myślałem o wszystkich śmierciach, jakie miały miejsce w ostatnim czasie i pogrążałem się w winie, że nic nie mogę zrobić, choć o to tak walczyłem.
Chodziłem do pracy, piłem litry kawy, próbując się dobudzić, bo miałem wrażenie, że staje się chodzącym trupem, a gdy wracałem wieczorem lub po południu, wstępowałem do sklepu, by kupić kolejne parę piw albo butelkę wina, po czym w domu zachlewałem się prawie do nieprzytomności, aby wszystko to zwymiotować, a rano obudzić się z mdłościami. I tak w kółko, powróciłem do błędnego koła picia, palenia zioła, do one-night standów, do poznawania dziwnych ludzi, do prób odwrócenia swojej uwagi — ale nic nie działało, bo gdy ktoś mnie tylko dotykał, powracał do mnie widok Artema, uczucie jego miękkiej skóry i cytrynowy, kwaśno-słodki zapach.
Minął miesiąc od tamtego dnia. Duchota przemieniła się w wilgoć, morderstwa nie zostały nadal rozwiązane. Zdążyłem się zatracić w przedawkowywaniu, w sunięciu ostrzem po swojej skórze, pomimo obrzydzenia, jakie czułem do siebie, patrząc na swoje blizny. Stwarzałem nowe, sunąc po starych, tonąc we własnej krwi, zdejmując z siebie ubrania, aby ich nie zabrudzić, zaciskając bandaże wokół ramion, próbując zmyć z siebie wszystkie te brudy pod prysznicem.
Zero telefonów. Zero wiadomości. Tęskniłem za jego głosem. Tęskniłem za jego akcentem. Pragnąłem po prostu być przy nim, by mnie objął ramionami, aby wewnętrzny ciężar choć trochę ze mnie zszedł. Chciałem pozbyć się tego poczucia odpowiedzialności.
Gdy znowu znalazłem się na ulicy, gdzie wydarzyła się cała ta sytuacja z Artemem, dopadło mnie to samo, obezwładniające uczucie. Stanąłem pod restauracją i zmarszczyłem brwi. Chciałem wejść do środka, zobaczyć się z Orianą i wypić z nią kawę — była pora jeszcze przed otwarciem, a ja miałem ekskluzywny wstęp do knajpy.
Oczywiście, była świadoma wszystkiego, co się działo w ostatnim czasie i wiedziała, że dzieje się to w okolicach jej pracy. Jednak była zdecydowanie bardziej spokojniejsza ode mnie, nawet jeśli, jak ja, była zagrożona.
Nie, pewnie mi się wydaje, to niemożliwe, żebym czuł znowu jego obecność.
Przełknąłem ślinę. Złapałem klamkę — to ze środka czułem woń potwora, to tam prowadził mnie instynkt. Srebrna bransoletka zamigotała na moim nadgarstku, a w moich rękach pojawiły się szable.
Nikt nie zapalił świateł, a krzesła nie były pościągane ze stolików, a powinien być przecież być w niej chociaż jeden pracownik, szykujący lokal do otwarcia. Ona powinna tu być.
Przysłuchując się ciszy, ruszyłem w głąb pomieszczenia. Nie mogłem dokładnie zlokalizować źródła, do którego mnie ciągnęło. Gdy byłem przy zapleczu, w końcu ją zobaczyłem. Zielone oczy potwora w jaszczurczej formie patrzyły wprost na mnie, a pod jego nogami (a raczej szponami) leżała, jeszcze żyjąca, zraniona kobieta.
Tak dawno nie miałem bezpośredniego kontaktu z żadnym z nich, że zapomniałem, co się powinno robić w takiej sytuacji. Zatrzęsły mi się nogi. Ruszyłem na niego, licząc na to, że moje ciało samo będzie wiedziało, co robić, bez mojego namysłu. Atak jest nieudany i przechodzi mi przez myśl, że może wyszedłem z wprawy, jeśli chodzi o bycie półbogiem i że jest mi przeznaczone bycie cholernym śledczym.
Kobieta wtedy wstała i złapała za spathe w ramach obrony, ale rana na jej klatce piersiowej utrudniła jej jakąkolwiek czynność. Wszystko działo się tak szybko, że nie mogłem tego spamiętać. Próbowałem zaatakować ponownie, ale potwór wyminął mnie i znowu próbował zaatakować półboginie.
Tak mnie rozkojarzyło to, że z jakiegoś powodu nie skupia na mnie uwagi, że nie mogłem przemyśleć żadnego następnego ruchu. Znowu naparłem na jaszczura, ale udało mi się zadać tylko parę ciosów w jego cielsko. Przez jego następny atak na moim ramieniu otwiera się głęboka rana — byłem w stanie wstrzymać ból tylko dzięki adrenalinie.
Zranił mnie ponownie, mój brzuch okrył się czerwienią, zostałem odrzucony z całej siły na ścianę i przez nagły, przyciemniony obraz już myślałem, że spotkałem się ze śmiercią.
Gdy już moje pole widzenia w miarę odzyskało ostrość, co było trudne przez to, że zdążyłem pozbyć się okularów podczas walki, potwora już nie było. Słyszałem tylko ciężki oddech półbogini, który dał mi promyk nadziei, że wybrnie z tego cała i zdrowa — a gdy już przy niej byłem, zobaczyłem, że wszędzie, gdzie nie spojrzeć na jej ciało, znajdowała się krew i głębokie rany oraz powyginane, połamane kończyny. Obserwowałem, jak powoli uchodzi z niej życie, wiedząc, że już nic nie zrobię, bo już po paru sekundach restauracja ukarała mnie zupełną ciszą. Zsunęła się z moich ramion, opadając mi na kolana.
Miałem krew na rękach.
Nic nie mogłem zrobić.
Artem?
────
[2369 słów: Edgar otrzymuje 23 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz