niedziela, 30 października 2022

Od Lucasa CD Louise — „Kamyk towarzysz”

Poprzednie opowiadanie

JESIEŃ

Szwed w tej sytuacji sam nie wiedział co zrobić. Satyr niby wyglądał, jakby potrzebował pomocy, ale walił piwem na tyle, że dzieci Dionizosa aż tak nie śmierdzą owym napojem.
Lucas chwycił siostrę za ramiona i oddalili się od kozłonogiego.
— Słuchaj — zaczął mówić, jego głos był poważny. — Co robimy? Nie możemy go tu zostawić, bo albo upije się i będzie straszyć innych obozowiczów, albo jeszcze coś mu się stanie. I nie gadaj mi tu teraz: „o jejciu to tylko stereotypy o dzieciach Ateny, my wcale nie musimy być mądrzy”, ale pomyśl sobie w tej chwili. Jak my się nim nie zajmiemy, to kto inny? Wyobrażasz sobie kogoś innego na naszym miejscu? Zapewne by dołączyli do niego i wspólnie by pili piwo — po jakże i tej drugiej przemowie westchnął ciężko, ponieważ brakowało mu tchu. Popatrzył się na siostrzyczkę. — To jak? Co proponujesz?
— Pójdę po pomoc — odparła blondynka.
Lucasowi ta opcja pasowała. Grupowa pobiegnie po pomoc, a on tu poczeka z tym pijakiem. Mimo iż kozłonogi chyba nie był agresywny, syn Ateny wolał się do niego nie zbliżać. Stał, gdzieś tak w bezpiecznej odległości od satyra. Z kieszeni wyjął Magnusa, którego podała mu Louise. Był cały i zdrowy. Blondyn zaczął głaskać kamień, tak, jakby to był kot lub pies. Komuś tu chyba brakuje czegoś do opieki.
Nasz najebany w cztery dupy satyr zauważył, że Lucas coś głaszcze.
— Młody! — krzyknął kozłonogi. — Kogo ty tam na rękach trzymasz, co?
Szwed za żadne skarby nie chciał oddawać Magnusa satyrowi. Jeszcze zapach piwska przeniesie się na jego kamiennego towarzysza i będzie musiał go czyścić.
— Kamyka. Takiego od siostry — odpowiedział synalek Ateny.
Pijany satyr próbował wstać, by zobaczyć tego kamienia. Lucas szybko jednak posadził go z powrotem.
— Siedź tu lepiej w miejscu — nakazał blondyn. — Jesteś ranny. Zaraz przyjdzie pomoc i się tobą zaopiekują. Mam nadzieję… — ostatnie zdanie wypowiedział ciszej.
Najlepsze było to, że satyr chyba polubił towarzystwo Lucasa. Zaczął mu opowiadać jakieś swoje przygody, których i tak Szwed zapomni po piętnastu minutach. Szwed za to błagał swoją matkę w myślach, by obozowicze przyszli szybciej i zabrali go do obozu.
Na szczęście Lucasa, dzieciaki z Obozu Herosów przyszły z ratunkiem. Blondyn oczywiście im pomógł, przecież miał takie dobre serduszko. Gdy im pomógł, zaczął wypatrywać swoją siostrę. Znalazł ją. Podbiegł do niej.
— Już nigdy nie wchodzimy do jaskini, proszę — powiedział zmęczony Szwed, kładąc dłonie na jej barkach. — Nie dość, że jestem posiniaczony, to na dodatek odkryliśmy, że jest tam kryjówka alkoholików. Dobrze, że nie widziałaś, ile tam jest pająków! Już nic nie chciałem ci mówić, by cię nie straszyć.
— Zakończmy ten temat. Jak dla mnie nie było tam źle — odparła siostra chłopaka. — może chodźmy się przejść jeszcze?
Mimo iż Lucas był już trochę zmęczony, tym wszystkim zgodził się.
Dwójka rodzeństwa szła przed siebie przez las. Chłopak opowiadał Louise, o tym, co się wydarzyło, gdy ona pobiegła po pomoc. W sumie zbyt wiele do opowiadania nie było, jednak zawsze to trochę umilało drogę. Lucas, zauważając rzekę, podbiegł do niej. Przykucnął przy wodzie. Z kieszeni wyjął Magnusa, którego delikatnie zanurzył. Gdy już kamyk był umyty, wytarł go jakimś liściem.
— Widzę, że bardzo o niego dbasz — zaśmiała się blondynka. — To co, wracamy do obozu?
— Wypadałoby — odrzekł Lucas. — Już długo tu jesteśmy, a wydaje mi się, że trochę do obozu mamy.
Dzieci Ateny ruszyły do swojego domku. Poszły inną drogą, nie tą, co zawsze. Była dłuższa, która była na obrzeżach obozu, przez co, było można zobaczyć wszystko, co było za magiczną barierą, a nawet usłyszeć. Lucas początkowo nie chciał zbytnio iść tą drogą, ponieważ uważał, że zbyt długo im zajmie dojście do obozu i już będzie ciemno. Louise jednak go przekonała.
— Przecież jeszcze nie jest aż tak ciemno by się spieszyć! Zdążymy na spokojnie przed zachodem słońca — odparła grupowa. — Co ci się tak spieszy, co?
— Wolę być wcześniej, by nie dostać opierdolu — odpowiedział chłopak krótko i na temat.
Spacerek po lesie, wzdłuż granicy ze „światem zwykłych śmiertelników” zakłóciły piski i wycie szczeniąt (oczywiście za barierą, bo przecież co by szczeniaczki robiły na terenie obozu?).
— Słyszysz to? — zapytał się Lucas, by się upewnić, że to nie jego wyobraźnia.
— Tak, i zanim się spytasz lub cokolwiek innego powiesz, ja już ci mówię. Idziemy to sprawdzić.
Obaj zboczyli z drogi, udając się poza barierę, a następnie szukając, skąd dochodzi błagalny pisk, najprawdopodobniej należący do szczeniaków. Skoro słyszeli go jeszcze na terytorium obozu, musiały być niedaleko bariery.
Po niedługim łażeniu tam i z powrotem znaleźli. Porzucone, małe szczeniaczki. Jeden był biały, w brązowe łatki. Drugi, biały, najmniejszy ze wszystkich. Trzeci kremowy, z jednym oklapniętym uszkiem.
— Mamy problem… — zaczął mówić Lucas. — One potrzebują pomocy, to jest pewne. Nie przeżyją tu same, ale wątpię, żebyśmy mogli trzymać je w obozie.
— Weźmiemy je — powiedziała Louise
— Oszalałaś? Nie możemy tak o sobie wziąć ich! Możemy za to ponieść karę!
— Zrobimy im kryjówkę. Gdy już będą starsze, to wtedy zastanowimy się, co z nimi zrobimy, ale na razie jedno jest pewne. Musimy im pomóc.
— Dobra, ale wytłumacz mi, gdzie będziemy je trzymać.
— To wymyślimy po drodze. Bierz tego białego w łatki i z oklapniętym uszkiem. Ja wezmę tego najmniejszego.
Chłopak podniósł dwa szczeniaczki. Chyba były niedawno porzucone, bo ich stan nie był tragiczny. Maluchy patrzyły się na Lucasa przyjaźnie. Jeden merdał ogonkiem, drugi tak samo.
— Może wyszkolimy je i będą nam pomagać walczyć z potworami? — zażartował blondyn, sam śmiejąc się z własnego żartu.
— Żebyś się nie zdziwił — zaśmiała się siostrzyczka Lucasa.
Piesek w łatki zasnął, ale za to, ten kremowy najwyraźniej był przeciwieństwem swojego koleżki, czy tam brata, bo z nudów zaczął podgryzać sweter Szweda. Chłopak próbował odwrócić uwagę malucha, jednak ten wolał gryźć jego ubrania. Po chwili wpadł na pomysł. Wyjął kamyka z kieszeni i dał szczeniaczkowi. Mina Lucasa wyglądała jak, „dasz radę to przetrwać, wierzę w to Magnus”. Teraz piesek przynajmniej nie gryzł mu ubrań, ale za to obślinił kamiennego przyjaciela chłopaka. Coś za coś.
Do obozu zostało już mało, więc by było trzeba pomału obmyślać jakiś plan co, zrobią ze szczeniątkami.
— To jak, masz już jakiś pomysł? — spytał się Lucas, podchodząc bliżej siostry.
Niestety, nie usłyszała go. Była zajęta rozmową z małym pieskiem, wyglądającym jak kuleczka śniegu. Rozmawiali o kamyku Louise.
— Jak będziemy na miejscu, pokażę ci go. Myślę, że się zakolegujecie — mówiła grupowa do szczeniaczka, po czym się zorientowała, że jej braciszek coś do niej mówił. — Coś chciałeś?
— Tak — odpowiedział Lucas. — Pytałem się, czy już wiesz, gdzie je będziemy trzymać lub co z nimi zrobimy.


Louise?
◇──◆──◇──◆
[1056 słów: Lucas otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Od Wandy CD Philip — „Chwała Juanowi”

Poprzednie opowiadanie

Wanda sama nie wiedziała co zrobić. Niby polubiła Philip i nie miałaby nic przeciwko, by przespać się z nią. Przecież to nic nie oznacza, prawda? Z jednej strony, znają się tylko trochę. Czy tak wypada?
— Wiesz, z chęcią bym się przespała razem z tobą, na twoim łóżku, jednak nie wiem, czy to tak wypada, jak w sumie dopiero się poznajemy — uśmiechnęła się głupio do wyższej od siebie dziewczyny.
— Będziesz spać na podłodze? — zapytała się Philip. — To też trochę nie wypada, by gość spał na podłodze.
— Spokojnie — zaśmiała się Polka, kładąc dłoń na jej ramieniu. — Nie będzie mi nic na złe, jak prześpię się na podłodze.
— Nie, nie. Na odwrót. Ja na podłodze, a ty na moim łóżku.
Wanda już miała ochotę się dalej wykłócać, że „nie, nie trzeba, ja mogę spać na podłodze, na prawdę, to mi nie przeszkadza”, jednak ostatecznie stwierdziła, że to i tak do niczego nie prowadzi. Przyjęła to do wiadomości.
Nie tylko w tym był problem. Problemem także nie było to, że zapewne Wanda nie zaśnie tak szybko i będzie przez cały czas, albo się wiercić, albo ślepo patrzeć w jeden punkt, albo mieć koszmary. Ona w ogóle nie chciała nawet leżeć. Energii miała pełno i nie chciała jej zmarnować, więc jaki był jej pomysł? Oczywiście, że walka na poduszki. Kiedy Philip była zajęta, układaniem kocyka i poduszek na podłodze, by było jej wygodnie, Polka wzięła swoją poduszkę. Duża, mięciutka, z wizerunkiem pegaza, podobnego do Juana. Młodsza dziewczyna czekała na idealny moment, by zaatakować centurionkę. W pozycji czworaczej oczekiwała na moment, by zadać czarnowłosej soczystego klapsa w tyłek poduszką.
Gdy ów moment nastąpił, zrobiła tak, jak zaplanowała. Atak się powiódł. Przeciwniczka jednak się nie poddała. Wzięła swoją poduszkę i zaatakowała heroskę, pokładając ją poduszkami. Niewątpliwe jest to, że przecież nie mogła o tak o się poddać. Było trzeba walczyć do końca.
Można powiedzieć, że bitwa na poduszki trwała dość długo. Dziewczyny lały się poduszkami do utraty sił. Dwie duże poduszki i hełm spadł zza kołdry, za podłogę (co w ogóle robi hełm pod kołdrą? Owszem, brązowowłosa sama miała delikatny nieład u siebie, ale to bez przesady! Ona swoją zbroję trzyma w zbrojowni… chyba tam). Wanda jednakże miała nadzieję, że nikt im tu nagle nie wbije i nie powie, „zamknijcie się dziewuchy i idźcie spać”. Gorzej by jednak było, gdyby ten ktoś zorientował się, że brązowowłosa nie jest stąd i miałaby przesrane, a nie wiadomo co by z nią zrobili. Może by jej kazali wracać w środku nocy do swojego obozu. No owszem, niby Obóz Herosów ma przymierze z Obozem Jupiter, Polka jednak nie sądziła, że można tak o włazić sobie do któregoś z obozu i siedzieć sobie w nim, jakby się było u siebie.
Nawet gdyby ona i Philip stały się super, najlepszymi przyjaciółkami, Wanda na sto procent raczej by się nie przeniosła do Jupitera. Nie chodzi tu nawet o zostawienie swojego rodzeństwa. Obóz dla rzymskich herosów jakoś jej nie odpowiadał. Jego baraki były jakieś takie bez duszy, w przeciwieństwie do domków w Obozie Herosów. Sami obozowicze z Jupitera mają dziwne tatuaże. Jakieś kreseczki i obrazek, chyba oznaczający coś o ich przodkach. Wanda momentami się ciekawiła, jaki to ona by miała obrazek. Może jakąś zbroję lub włócznię, a może miecz, albo coś jeszcze, zupełnie innego?
Aktualnie jednak obie leżały zdyszane na łóżku. Ta, początkowo walczyły na podłodze, jednak ostatecznie przeniosły się na łóżko, bo jednak jest tam wygodniej. Nagle, tak bez żadnego większego sensu, ściągnęła gumkę z włosów Philip, chcąc zobaczyć, jak dziewczyna wygląda w rozpuszczonych włosach.
— Ładnie ci w rozpuszczonych włosach, wiesz? — cicho się zaśmiała, przybliżając się do centurionki.
Starsza dziewczyna w ramach komplementu uśmiechnęła się do niej, a na jej policzkach pojawił się rumieniec. Mocniejszy niż poprzedni. Polka nie zwróciła na to uwagi. Jedynie, wtuliła się w nią jeszcze bardziej, a oczy wręcz same się jej zamykały.
Rano. Słoneczko z okna oświetlało cały pokój, w którym panował nieład. Koc, poduszki i jakiś hełm. To było można zobaczyć właśnie na podłodze. Wszędzie wokół zdjęcia karego pegaza, którym zapewne był Juan. Philip obudziła się niedługo po Wandzie. Na ich twarzach pojawiły się soczyste rumieńce. Przespały się razem, ledwo co się znając. Szybkie są. Polka jednak sobie nagle coś przypomniała. Jeszcze wczoraj wydawało się jej, że ktoś tutaj leżał. Gdzie teraz polazł? (Wanda nie zorientowała się, że podczas bitwy na poduszki ten ów ktoś zleciał z łóżka i okazał się nim hełm z poduszkami).
— Philip, pamiętasz jak wczoraj, gdy przyszłam tu do ciebie, to leżał ktoś tu na tym łóżku, co nie? To gdzie się on podział?
— Pewnie jak rozmawiałyśmy, zanim uzgodniłyśmy kto i gdzie śpi, to szybko się zmył.
— Nie wiedziałam, że w Jupiterze macie tu tak bardzo nieśmiałych ludzi.
Niespodziewanie do pokoju czarnowłosej wbiły jakieś dwa dzieciaki, może z dwanaście lat miały. Chłopiec i dziewczynka. Obaj mieli ten dziwny tatuaż i mieli po jednej kresce, więc możliwe, że byli tu nowi. Najprawdopodobniej mieli jakąś sprawę skierowaną do wyższej dziewczyny, jednak widząc ją, leżącą w jednym łóżku z jakąś obcą, zmienili zdanie i pomału zaczęli się wycofywać. Chłopczyk chyba się zawstydził, bo od razu zaczął się wycofywać, a dziewczynka się cicho zaśmiała.
Po tym krótkim, ale trochę wstydliwym incydencie, Wanda wstała z łóżka. Zaczęła się ubierać.
— Już idziesz? — spytała się Philip.
— No wiesz, już trochę u ciebie siedzę, a widzę, że jako centurionka masz trochę obowiązków — opowiedziała Polka.
— Nie mam aż tak dużo na głowie — odparła czarnowłosa. — A te dzieci to po prostu świeżaki, niewiedzące same czego chcą, i po prostu szwendają się po obozie, ale obiecuję, że jak jeszcze raz wejdą, to będę im kazać codziennie, przez cały miesiąc, sprzątać stajnię Juana. Wtedy może się nauczą.
No to Wanda już się dowiedziała czegoś nowego. Philip rządzi twardą ręką swoją kohortą. Młodsza dziewczyna odkąd przybyła do obozu, marzyła o byciu grupową. Byłby to dla niej wielki zaszczyt.
Wanda przez chwilę zaczęła się zastanawiać. Może zostać jeszcze chwilę? Jak coś, zawsze jakaś wymówka się znajdzie. Polka naprawdę była zaskoczona tym, jak dobrze się czuje z nowopoznaną. Nawet w nocy nie śniły się jej koszmary. Owszem, może to być najzwyklejszy przypadek, że akurat tej nocy w śnie nie pojawiło się nikogo rozstrzelone ciało lub coś innego w tym stylu.
— Dobra. Zostanę z tobą jeszcze. Może udamy się gdzieś poza Obóz Jupiter, razem z Juanem? Będzie szybciej, a na dodatek muszę przyznać, że bardziej uroczego pegaza już dawno nie widziałam.


Philip?
◇──◆──◇──◆
[1051 słów: Wanda otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Od Philip CD Wandy — „Chwała Juanowi”

Poprzednie opowiadanie

To była dość spontaniczna decyzja. Philip byłaby niemal pewna, że dodatkowo jest dość nierozsądna — gdyby się nad tym zastanawiała. A nie zastanawiała się, nie wiedzieć czemu - „chodź, będziesz spać w moim baraku” gwałtownie zgarnęło całą jej świadomość i pozostawiło głupawy uśmiech z pewnością, że to naprawdę dobre działanie. I oczywiście Juana. Philip, zamykając go w jego boksie, widziała w jego oczach coś na kształt... pochwały? „Powodzenia”? Trudno było określić doskonałą, końską mowę w pokaleczonym ludzkim języku. Końskie uczucia były o wiele piękniejsze, doskonalsze, bardziej wzniosłe. Konie były istotami stworzonymi do wyższych celów, a w przypadku Juana — był obdarzony dodatkowo skrzydłami, co jeszcze to podkreślało. Ale, mogłaby przysiąc — że idealny koński pysk wykrzywił się w geście należnym niższej klasie społecznej, mianowicie jej rówieśniczkom, życzącym swojej koleżance niedwuznacznego szczęścia, kiedy w pobliżu zjawi się przedstawiciel płci przeciwnej. Obrzydliwe.
— Więc, gdzie będę spać?
— Gdzie będziesz spać?
Wanda szybko się umyła w obozowej łaźni, gdzie wpuściła ją Philip. Philip również dała jej coś ze swoich ubrań jako piżamę — i teraz Wanda stała przed nią w męskich bokserkach i za dużą o jakieś, w przybliżeniu paręnaście rozmiarów koszulkę z napisem „I'D RATHER BE RIDING MY HORSE”. Notabene, Philip również posiadała takowy napis — na bieliźnie.
Wracając — w czasie, kiedy Wanda popełniała ablucje, centurionka przejrzała barak. Stało jedne wolne łóżko i czarnowłosa błyskawicznie, nie wiedzieć czemu, włożyła pod kołdrę jakiś hełm i parę poduszek, żeby stworzyć iluzję śpiącego legionisty.
Dlaczego?
— Czyli… będę spać z tobą?
Myśli Philip wirowały, kłębiły się i mieszały, w nieskończoność odtwarzając losowe fragmenty — z Wandą w roli głównej. Wanda zrywająca kwiatek, śmiejąca się Wanda, zamyślona Wanda, Wanda odbijająca piłkę, Wanda głaszcząca Juana. Wanda była tu. Przed nią. Dzieliło je tylko te parę centymetrów, koszulki i bielizna.
— Philip?
Ton jej głosu nagle skupił uwagę centurionki, wyrwała się z transu. Wyciągnęła rękę do przodu i nakryła nią dłoń Wandy.
— Wando?
— Philip.
Czarnowłosa chwyciła drugą dłoń z chęcią, żeby Wanda powtórzyła jej imię jeszcze raz, tak jakby nie znała innego słowa.
— Tak, Wando.


Wanda?
◇──◆──◇──◆
[328 słów: Philip otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

sobota, 29 października 2022

Od Milio CD Andrew — „Miasteczko Halloween”

Poprzednie opowiadanie

LATO

Gdyby Milio miał przyznać na głos, jak bardzo nienawidzi bogów, prawdopodobnie w odpowiedzi tylko by się najebał i spędził noc w rowie. I to nie tak, że była to jego odpowiedź na większość swoich rozterek, ale myślenie o bogach wywoływało w nim takie mdłości, że niemal potrafił sobie wyobrazić, jakby to było mieć kaca, gdyby nie był synem cholernego boga wina i nie byłby odporny na działanie alkoholu.
Nie za bardzo znał się na ludziach, ale po przebywaniu całego jednego dnia z Rubenem i Andrew na raz, był w stanie sobie wyobrazić, że Ruben poddawał się tylko w strachu. A Andrew — cóż, bądź co bądź wydawał się całkiem nieśmiały.
Ares wbił intensywne spojrzenie czarnych oczu prosto w Milio. Poczuł na skórze taką grozę, jakiej nie czuł nigdy wcześniej, i w momencie zrozumiał, dlaczego Ruben i Andrew się pokłonili. I wcale nie chodziło tu o strach Rubena albo nieśmiałość Andrew.
Ruben rzucił mu znaczące spojrzenie spod blond czupryny.
— Aha, to teraz się kłaniamy? No dobra — wymruczał do siebie Milio.
Kolana drżały mu ze strachu. Co takiego go w nim przerażało? Ares był tylko bogiem. Milio jeszcze chwilę temu z rozkoszą na ustach wspominał to, jak wylał Dionizosowi wino na buty i w ramach kary otrzymał tylko świński ogonek. Miał swój urok. Przecież nie mogło być gorzej z Aresem.
Zdrętwiały ze strachu, dygnął. Zapadła bardzo długa i bardzo niezręczna cisza, po której Ares parsknął śmiechem.
— Co, Dionizos uczy was królewskich manier?
— Nie wiem, o czym pan mówi.
— Siadaj, księżniczko. Postawię ci piwo z ambrozją.
Milio usiadł przy stoliku Aresa, pod stołem trzymając się za kolano, żeby jego nogi przestały skakać od strachu i próby wyładowania emocji. Tymczasem Ruben i Andrew, choć widocznie nieproszeni przez Aresa, przysiedli się obok kolegi.
— Chyba cię polubił — mruknął Ruben.
— Drogi… Aresie — zaczął Andrew, nerwowo bawiąc się palcami. Między nimi przeskakiwały drobne iskierki magii. — Chcielibyśmy…
— Cśś. Nie przed zamówieniem. Kréasie, trzy drinki i jedna ambrozja!
— Poproszę colę — wtrącił Andrew. — Jestem nieletni.
— Dwie cole — mruknął Ruben.
— Alkohol jest świetny — dorzucił Milio.
Ares zabębnił palcami o stół. Przyglądał się znudzonym wzrokiem każdemu z trójki, dopóki ktoś — karczmarz, jak domyślił się Milio — nie przyniósł ich napojów.
Przypominał człowieka, ale cały emanował Mgłą; tak samo zresztą, jak cały jego dobytek. Był wielki jak dąb, o potężnych ramionach, a fartuszek z napisem „POCAŁUJ KUCHARZA” napinał mu się na ramionach tak bardzo, że Milio był w stanie zobaczyć jego sześciopak.
I z całą pewnością nie był człowiekiem, ale, matko, czego Milio by nie oddał za taki sześciopak.
Złapał za szklankę z drinkiem tak łapczywie, że kilka kropli spadło na stół. Milio niezbyt przystojnie starł je palcem i oblizał, po czym jednym haustem pochłonął całego drinka.
— To chyba jednak nie jest alkohol — wymruczał do pustej szklanki.
— Piccolo — poprawił go karczmarz. — Masz siedemnaście lat.
— I pije jak zawodowy alkoholik — syknął Ruben.
— Panie Kréasie, ma pan może wolne pokoje? — urwał im Andrew. — Jesteśmy po ciężkiej walce, robi się ciemno, chcielibyśmy trochę odpocząć i się opatrzyć.
Kréas wyciągnął z fartuszka notes. Do Milio uśmiechnęła się okładka ze szczeniaczkiem w kwiatkach.
— Trzy łóżka, tak — zanotował.
— Dwa! — rzucił Milio.
Bogowie, czemu zawsze wszyscy musieli patrzeć na niego jak na skończonego debila. Co było złego w zamawianiu dwóch łóżek na trzy osoby. Może chodziło o oszczędność interesów. A może po prostu jeden z nich woli spać na podłodze. Albo lepiej, w ogóle nie spać. Albo spać w jednym łóżku. Czy ludzie nigdy nie spali w jednym łóżku po imprezie? W domku Dionizosa było kilka łóżek i dwa pokoje dla dziewczyn i chłopaków, a finalnie i tak on, Laurency, Lucien, Żabor i Kanmi zawsze spali na jednym łóżku — łóżku Laurencego, oczywiście.
— To, że trzymacie mnie jako zakładnika, nie znaczy, że mam spać z Milio w jednym łóż—...
Andrew i Milio z rozmachem nadepnęli na obie stopy Rubena, zanim zdążył w ogóle dokończyć zdanie.
— Dwa łóżka — kontynuował Milio. — Niestety, ale mały Ruben dalej ma czasem problemy z posikiwaniem się w nocy, kiedy bardzo się boi. Wie pan, nowe otoczenie, straszni bogowie i wszędzie te głowy streg, to nie jest zbyt przyjazne otoczenie dla dziecka…
— Nie, nie wiem — powiedział Kréas. — I nie chcę wiedzieć.
Odszedł, zanim zdążył zobaczyć, jak twarz Rubena zmienia się w soczystego buraka.
— No, herosi. — Sarkastyczny uśmieszek sczezł z twarzy Aresa. — Co robicie „Pod dzikiem”?
— Dostaliśmy misję od Chejrona — przejął Andrew. — Jakiś czas temu dwójka półbogów z Obozu Herosów została—… zaginęła. Mieliśmy ich znaleźć, ale napadła nas erynia i trochę się zgubiliśmy.
— Obawiamy się, że mogą nie żyć — dorzucił Milio, zaciskając palce na pustej szklance. — Chcielibyśmy pogadać z Hadesem.
— No jasne — skomentował Ares, odchylając się w fotelu. — Jeśli chodzi o śmierć, nikt nie będzie tak pewny siebie, jak Hades. Albo inny bóg otaczający się śmiercią.
Ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć: „tak, sporo z was ma coś na sumieniu”.
— Dlaczego nie pójdziecie więc do swojego pokoju i nie wyśpicie się trochę? Nie można iść na wojnę bez wcześniejszego wyspania się.
— Wcale nie chcemy iść na wojnę — syknął Ruben.
— Ruben. — Ares się wyprostował. Ruben się zgarbił, zakładając ramiona na piersi i odwracając speszony wzrok. — Jestem bogiem wojny. Zbyt długo chodzę po tym świecie, żeby nie wiedzieć, kiedy ktoś wybiera się na wojnę.
— Cały problem w tym, że nie wiemy gdzie spotkać Hadesa — powiedział Andrew. — No oczywiście… bez schodzenia do Hadesu.
— Hm. — Ares, rozpierając się na fotelu, jedynie wyjął z kieszeni sztylet i zaczął grzebać sobie ostrzem pod paznokciami. — Myślę, że mogę wam pomóc.
Coś zachrzęściło, zatłukło się i po chwili cały stół zalany był colą, a wszyscy patrzyli, jak przerażony Ruben wyciera drżącymi rękami i toną chusteczek powstałą kałużę. Andrew spróbował mu pomóc, ale Ruben zacisnął palce na jego ręce, zanim syn Hekate zdążył dorwać jakąkolwiek chusteczkę. I Ares — patrzył na Rubena takim wzrokiem, jakby zaraz miał wypomnieć mu wszystkie jego błędy życiowe.
I wcale nie chodziło o przewróconą szklankę. Przez jedną, jedyną chwilę, Milio pomyślał, że Ruben daje im znak. Przez sekundę zdał sobie sprawę, że wszystko to, co wymyślili z Andrew i czego jeszcze nie wymyślili, jest jednym wielkim szaleństwem i może powinni wrócić do Obozu Herosów, zanim Ares udusi ich poduszką w nocy.
Ale tylko przez jedną sekundę.
— Pomóc nam? W jaki sposób? — powtórzył Milio, kiedy Ruben wycierał colę ze stołu.
— No wiecie, jestem bogiem, to tu, to tam, gdzie ból i cierpienie, tam i ja. A gdzie ból i cierpienie, tam i śmierć. A gdzie śmierć, tam i Hades. A gdzie Hades, tam…
— Zrozumieliśmy.
— Doprowadzę was do Hadesa.
— Ale nie za darmo — dorzucił ponuro Ruben.
— No jasne, że nie. Mam dla was robotę, chłopcy. Trochę się pobrudzicie.


Andrew?
◇──◆──◇──◆
[1080 słów: Milio otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

niedziela, 23 października 2022

Od Wandy CD Philip — „Chwała Juanowi”

Wanda gładziła delikatnie chrapy pegaza, aż nagle ujrzała centurionkę. Odwróciła się do niej. Po chwili przypomniała sobie, kim jest owa dziewczyna. Philip. Ta, która gapiła się na jej przyjaciółkę, tak jakby nigdy człowieka nie widziała. Teraz już nie były rywalkami, więc dziewczyna z Obozu Herosów miała przyjazne nastawienie do czarnowłosej. Zanim się zapytała, czy to jej rumak, Philip już o wiele szybciej się odezwała.
— Widzę, że Juan chyba cię polubił — odrzekła, patrząc raz na Polkę, a raz na wierzchowca. — Co tu robisz?
— Właśnie szłam do sklepu — odpowiedziała. — Stwierdziłam jednak, że pójdę dłuższą drogą. Po drodze spotkałam tego ślicznego pegaza i właśnie miałam się zapytać, do kogo on należy, a ty, co robisz?
— Czekałam na satyra z Obozu Herosów, mam sprawę do załatwienia, ale przejdę się z tobą — powiedziała Philip, podchodząc do Juana, po czym sprawnie wskoczyła na jego grzbiet.
Polka się ucieszyła na tę wiadomość. Może się zaprzyjaźnią? Jak na razie starsza od niej dziewczyna zapowiada się być całkiem spoko.
Obie ruszyły w drogę. Wanda szła po prawej stronie karego wierzchowca. Pegaz jednak nagle się zatrzymał. Pyskiem odwrócił się w stronę Polki, po czym jego wzrok przeszedł na grzbiet.
— Wydaje mi się, że Juan nie chce, żebyś tak szła, jak głupia, a też się przejechała — stwierdziła Philip.
Wanda usiadła za centurionką. Przytuliła się do niej, by nie zlecieć. Juan poruszał się delikatnie, z gracją, przez co jazda na nim była samą przyjemnością. Polka położyła głowę na łopatkach czarnowłosej. Rumak odwrócił ponownie łeb i zarżał, gdy zauważył u swojej właścicielki dość sporego buraka na twarzy.
Nie minęło dużo czasu, a byli już przy owym sklepie.
— Pewnie jesteś ciekaw, po co tu jesteśmy, prawda? — odparła Wanda, schodząc z Juana. — Po moje ulubione danie. Pierogi. Ostatnio jadłam je uch… chyba latem… stęskniłam się już za ich smakiem. Uwierz mi, nawet te surowe są dobre. Będziesz musiała je kiedyś spróbować.
Dziewczyna, wraz ze swoją towarzyszką weszły do sklepu. Polka od razu szukała lodówki ze swoją ulubioną potrawą. Znalazła. Na samą myśl o zjedzeniu oto i tej polskiej potrawy, brzuch zaburczał, dając jej znać, że chce jeść. Wanda od razu wyjęła mały portfelik, w którym trzymała pieniądze (przypominam, że to tajemnica skąd ona je ma). Z matematyki była słaba, jednak liczyć forsę umiała. Niestety. Brakowało jej dwóch złotych. Od razu posmutniała.
— Cholera! — krzyknęła na cały sklep młodsza dziewczyna.
Philip, która stała obok zauważyła, że Juan, patrzący na nie przez szybę sklepową, macha kopytem, jakby chciał dać znać, aby przyszła.
— Co tym razem Juan?
Rumak odpowiedział, pokazując łbem na kieszeń w spodniach dziewczyny.
— Ja nie mam pieniędzy Juan, niestety.
Pegaz spojrzał się na przechodniów. Głowę podniósł wysoko, jakby wpadł na pomysł.
— Nie Juan. Nie będziesz okradał ludzi!
Kary wierzchowiec opuścił głowę zrezygnowany. Ludzie obok i pani na kasie gapili się na Philip jak na wariata. Zapewne dlatego, że gadała z koniem przez szybę.
Przyszła do nich Wanda.
— Juan coś chce? Stać mnie na jabłko, mogę mu kupić, jeżeli lubi — odrzekła Wanda, już z lepszym humorem. — Możemy kupić chipsy, zawsze coś. W sumie naszła mnie ochota na pizzę, ale przecież nigdzie jej nie upieczemy, albo wiem! Może kupimy paluszki lub żelki! Lubisz?
Wanda podała jeszcze kilkadziesiąt pomysłów, jednak ostatecznie zostały przy chipsach, na które akurat Polkę było stać. Oczywiście nie zapomniały o przekąsce dla Juana, w postaci soczystego, czerwoniutkiego jabłuszka.
— Wiesz co? Póki jeszcze nie jest aż tak późno, to mam pomysł. Pamiętasz tę łąkę, przez którą jechałyśmy? Możemy tam zajechać, a coś ci pokażę.
Philip spodobał się ten pomysł. Ruszyły z Juanem w kierunku łąki.
Nie była ona daleko od sklepu, może z jakieś osiem minut piechotą. One oczywiście były szybciej, ponieważ jechały konno, a wiadomo, koń szybszy. Na łące roiło się od różnorodnych kwiatów. Od fioletowych astrów nowobelgijskich, po różowo-fioletowe chabry łąkowe. Było także sporo niebieskich cykorii, czy fiołków trójbarwnych. Co jakiś czas było można zauważyć Krwawniki pospolite albo mlecze.
Polka usiadła wśród kwiatów. Dała znać Philip, by usiadła koło niej. Czarnowłosa tak zrobiła. Juan w tym czasie skubał sobie łąkową trawę. Zielonooka otworzyła chipsy, które zaczęła jeść. Podzieliła się z kilkoma Philip.
— Plotłaś kiedyś wianki? — zapytała się Wanda, szukając wokół siebie jakiś ładnych kwiatuszków, które kolorystycznie by do siebie pasowały.
— Nie, nigdy nie plotłam — zaprzeczyła Philip. — Jakoś nigdy nie miałam okazji.
— To ja teraz cię nauczę — uśmiechnęła się do niej pogodnie Wanda. Promienie zachodzącego słońca świeciły na delikatnie piegowatą twarz Polki, a także na jasnobrązowe, delikatnie falowane włosy, które przy świetle słonecznym nabrały złocistego połysku.
Polka odłożyła chipsy, a gdy znalazła kilka ładnych kwiatów, wzięła je i podała Philip. Delikatnie wzięła jej drugą dłoń i nakierowywała, w jaki sposób ma układać ten wianek. Gdy zauważyła, że Philip już idzie całkiem dobrze, puściła jej dłoń, by dalej robiła sama. Kiedy wianek był skończony, założyła go na głowę Wandy. Polka po chwili zabrała się także do robienia wianka dla centurionki. Jej czarnowłosa towarzyszka także. Tym razem robiła dla Juana.
— Bardzo ładnie ci one wychodzą — pochwaliła ją Wanda, przybliżając się do centurionki trochę bliżej.
Na twarzy ciemnookiej pojawił się kolejny rumieniec. Wanda nie odebrała tego jako zauroczenie. Myślała, że może po prostu, tak reaguje na komplementy. Kiedy Polka skończyła swój wianuszek, założyła go na głowę Philip. Niebieskie kwiaty, z których głównie składał się wianek, idealnie pasował do czarnych włosów jej rzymskiej koleżanki.
Wydawało się, jakby czas leciał wolno, było jednak na odwrót. Philip zapomniała o swojej misji. Robiło się dość ciemno. Takie chodzenie po ciemku nie jest zbyt bezpieczne, szczególnie jeżeli jesteś herosem.
— Super było Philip — powiedziała zadowolona Wanda. — Jednak wiesz, muszę już wracać. Moi bracia i siostry będą się o mnie martwić, czemu mnie już tak długo nie ma, ale spokojnie! Nie masz czego się bać. Poradzę sobie. Jestem córką boga wojny, znam się na walce. Żaden potwór nie ma ze mną szans!
Kiedy dziewczyna szła w swoją stronę, Philip złapała ją za dłoń.
— A czemu nie możesz zostać u mnie na noc? Nie będą mieć nic przeciwko, a jak coś to się gdzieś ukryjesz — odrzekła centurionka, trzymając delikatnie Polkę za dłoń. Patrzyły sobie prosto w oczy.
Polka delikatnie puściła jej dłoń.
— Moje rodzeństwo będzie się o mnie martwić, tak jak mówiłam i ja naprawdę sobie poradzę z potworami!
Za daleko jednak Wanda nie zaszła. Juan stanął jej na drodze i nie pozwolił dalej pójść.
— No dobra — zaczęła mówić Polka. — Zostanę u ciebie na noc.
Udały się do stajni, by zostawić tam Juana, bo wiadomo, przecież nie mógł z nimi być w pokoju. Następnie udały się do baraku Philip.


Philip?
◇──◆──◇──◆
[1064 słowa: Wanda otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

piątek, 21 października 2022

Od Merideth — „Comeback is real”

Lato i jesień przeminęły za mrugnięciem oka. Nim się obejrzała, już za oknem widać było biel. Przecież jeszcze do niedawna było 30 stopni na dworze, a ona pocąc się w jej zbyt ciepłych ubraniach, zastanawiała się, jaki do cholery jest sens życia. Merideth, nie miała przygód w ciągu ostatnich miesięcy, a spędzała czas, jakby wszystko miało trwać wiecznie.
Siedziała pod pierzyną bądź na ganku z fajką w ręce, nie raz kieliszkiem wybitnego wina od dzieci Dionizosa. Nie sięgała po nic mocniejszego, nie widziała w tym sensu i nie miała takiej potrzeby. Rzadko jednak kiedy zdarzyło jej się przesiedzieć cały dzień w piżamie, w końcu miała ADHD wraz z domieszką autystyczności, więc wybiegania poza jej codzienną rutynę nie było dla niej niczym przyjemnym. Dodawało jeszcze poczucia, że cokolwiek zrobiła w trakcie wskazanego przez nią dnia, a nie wegetowała w łóżku niczym chory na oddziale, bądź dzieciak w depresji.
Dzisiaj jednak miało być inne, lepsze, aktywniejsze. Zebrała się z łóżka, zapaliła faję jeszcze przed wejściem pod prysznic, jak zwykle zgasiła go, oblewając się zimnym strumieniem wody, który powoli przechodził do temperatury pokojowej. Umyła zęby, założyła na siebie beżowy sweter, pod którym znajdowała się biała luźna koszulka, do tego czarne buggy jeans z naszywkami zespołów rockowych. Popatrzyła na znak Nirvana na jej łydce, była gotowa, by rozpocząć dzień. Chwyciła za książkę, słuchawki bezprzewodowe, paczkę niebieskich camelów, rzuciła na odchodne: spierdalaj, do chłopaka, który ostatnio jej podpadł i wyszła z domku. Rozejrzała się wokoło za potencjalnymi zagrożeniami i wchodząc na drogę prowadzącą ją nad jezioro, wyłączyła myślenie, wsłuchując się w: „Lemon Tree” Fools Garden.
Czuła, że wraca do gry, miała energię, by podjąć się misji, zakumplować się z obozowiczami, których wcześniej nie widziała na oczy, a być może po prostu powegetować: czytając książkę z fajką w ustach. Cokolwiek, by to nie było, miała dość sterczenia z założonymi rękoma. Jak to mówią: comeback is real.


◇──◆──◇──◆
[310 słów: Merideth otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

czwartek, 20 października 2022

Od Luciena — „Karty”

Lucien krył smutną prawdę — nie potrafił grać w karty. Nikt go wcześniej tego nie nauczył, dlatego teraz siedział spięty wraz z kilkoma kolegami, którzy zaprosili chłopaka do rozrywki. Obserwował ich ruchy, śledził latające po stole karty i próbował odgadnąć, dlatego raz jeden zabiera wszystkie, a raz drugi. Czuł, jak głowa zaczyna mu powoli pulsować od nadmiaru bodźców.
Kiedy chciał sprytnie wymsknąć się, by nikt nie dowiedział się o tym, że ukrywa nieumiejętność grania w zwykłe karty, za rękę chwycił go starszy chłopak. Spojrzał Lucienowi w oczy i pociągnął, by wrócił na miejsce. Dał mu do zrozumienia, że teraz przyszła jego kolej.
Chłopak zebrał karty ze stołu, przetasował i zaczął rozdawać na pięciu gracz, wliczając w to Luciena. Szarowłosy czuł przypływ adrenaliny. Cholerne karty.
— Patrz na numerki — powiedział, widząc zniecierpliwienie kolegi. — Jak będziesz mieć wyższy numer karty niż reszta, to zabierasz. Rozumiesz?
Lucien pokiwał głową.
— A ta laska?
— To królowa. — Wskazał na kartę, którą ułożył przed Lucienem. — Jest silniejsza od walca, ale słabsza od króla. I jeszcze — podniósł palec wskazujący — jak ktoś będzie mieć ten sam numer karty, co twój, to robisz coś takiego. — Pokazał mu kilka prostych ruchów.
Lucien umierał od nadmiaru informacji, ale próbował swoich sił w pierwszej partii. Co jakiś czas zerkał na chłopaka, który wprowadził go w te jakże trudne zasady, a po kilku minutach był już w stanie prawie samodzielnie grać. Rzucał kartami na stół jak zawodowiec i obserwował ruchy kolegów, by wykryć próby oszustwa. Chociaż doświadczony w te klocki nie był i wciąż się mylił, na przykład próbując królem zabrać jokera, to nikt się z niego nie śmiał.
Ten wieczór nie mógł obejść się bez alkoholu, który Lucien przyniósł po godzinie i poczęstował wszystkich graczy. Uprzedzając — była to kulturalna, męska posiadówka.
Grali tak jeszcze przez pół wieczora, przekrzykując się i śmiejąc tak głośno, że przyszło do nich kilku obozowiczów, prosząc, by się uciszyli. Jednak cała ich piątka nie chciała być cicho.
Kocham piwo, kocham piwo, kocham piwo, powtórzyli przy stole, trzymając się za ręce.


◇──◆──◇──◆
[329 słów: Lucien otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]
to ewidentnie brzmi jak fever dream

poniedziałek, 17 października 2022

Od TJ CD Wandy i Philip — „Siatkówka”

Poprzednie opowiadanie

LATO

Zawodnicy łapali coraz większą zadyszkę, ale ogień w ich oczach nie gasł. Dawali sygnały sobie i wszystkim kibicom, że nikt nie ma zamiaru tutaj słabnąć i odpuszczać. Ernest zaserwował wprost na TJ, licząc na łatwiejsze zdobycie punktu, lecz Afrykanerka bez najmniejszego problemu podbiła piłkę pod samą siatkę, a jakby tego było mało, Wanda, korzystając z przykucniętej pozycji swojej koleżanki, wskoczyła na jej kolano, potem na bark aż w końcu z całej siły i wspomagana własnym ciężarem w czasie opadania, uderzyła z taką mocą, że próbujący to wybronić to Ernest, dostał w twarz i upadł na piasek z siniakiem na policzku. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Chwilę później młody Rzymianin wstał i jedynie co zrobił, to otarł policzek brudną od piasku ręką. Na chwilę wszyscy na trybunach i boisku zamarli bojąc się czy chłopak nic sobie nie zrobił, ale gdy się podniósł, wraz z nim podniósł się dosłownie każdy, ciesząc się, że chłopak jest taki twardy i cały i zdrów.
Tłum z zapartym oddechem obserwował upadek dzieciaka w fioletowej koszulce. Ten jednak się podniósł jak gdyby nigdy nic. „Moja krew” - pomyślała z dumą Philip. Zadrapania, złamania, rany i wszystkie takie skaleczenia — owszem. Płacz i okazywanie bólu, zdaniem centurionki, były dla słabeuszy, jeśli kończyna nadal trzymała się całości. Ernest dał tego świetny przykład, nie zawstydzając Drużyny Juana przed gapiami. Philip zebrała się nawet na klepnięcie go w plecy — co normalnie zrobiłaby z obrzydzeniem, a jeszcze lepiej w ogóle — i to klepnięcie z dumnym uśmiechem.
— Gramy dalej! — krzyknęła. — Za Juana!
Jej drużyna i kibice z Obozu Jupiter ochoczo podjęli okrzyk. „Za Juana! Za Juana! Za Juana!”.
Wanda jakoś nie przejęła się upadkiem chłopaka, tym bardziej jak zauważyła, że wstaje i znów jest gotowy, by dalej grać. Jak na razie uszczęśliwiało ją to, że jej drużyna jest na prowadzeniu i są bliscy wygranej. Czekała jak ponownie usłyszy wiadomość, że Obóz Herosów przewyższa Jupiterów o 2 punkty.
20/22 dla herosów.
Serw TJ w następnej rundzie nie okazał się jednak tak mocny, jak się tego spodziewała. Chcący się odegrać Ernest zawołał swoją przyjaciółkę, aby ta odebrała piłkę i mu wystawiła. Tak też się stało, a siła uderzenia chłopaka, który przed chwilą dostał tak wielką bombę na pysk, że nawet Achilles narobiłby w zbroję, zamiast dać 100% swojej siły, dał jedynie 5% i lekkim stuknięciem palca wsunął piłkę po mistrzowsku pod siatkę. TJ zupełnie się tego nie spodziewała, bo oczekiwała podobnej mocy, którą przed momentem zaznał sam Ernest od Wandy. Ta pomyłka i zbyt wolna reakcja kosztowała ją punkt.
21/22 dla Herosów.

Przegrywali tylko jednym punktem. Tylko? Philip ogarnęła tak wielką wściekłość, że aż samą ją to zdziwiło. Zmusiła się do zdystansowania od sytuacji, co było nieco trudne. Przegrywają tylko jednym punktem. Będzie dobrze. A jeśli nie? „Juanie, dopomóż”.

Wiadomość o punkcie dla jej przeciwników niezbyt zadowolił Wandę. Tak dobrze im szło, przecież nie mogą nagle przegrać, prawda ? Spojrzała jedynie morderczo na chłopaka z przeciwnej drużyny. Najwidoczniej za bardzo się wczuła w zawody. W momencie, kiedy to bohaterski Ernest miał zaserwować, Wanda poczuła na nim swój wzrok. Był niemal tak straszny, jak gdyby oczekiwał zemsty. I niewiele się pomyliła. Serw był na tyle silny, że dziewczyny nie dała rady precyzyjnie podać piłki TJ, a przez to wylądowała na trybunach. Była to okazja części widzów na to, żeby pisakami napisać jakieś śmieszne napisy na niej. Oczywiście nie mogło się obejść bez najzabawniejszego motywu, jaki mógł stworzyć nastoletni umysł, a mianowicie wielkiego siusiaka pomalowanego na czarno. Wędrująca piłka u wszystkich wywoływała uśmiech na twarzy, nie inaczej było z graczami, zwłaszcza u Ernesta, który teraz miał serwować przy pomocy naznaczonej czarną knagą piłką.

Wielce zabawne, zaiste, humor wyższych lotów. Jednakże stworzył na twarzy centurionki nawet przelotny uśmiech. Uśmiech przebijający się spod gestu rezygnacji i końcowej energii. Nadal przegrywali jednym punktem, Juanie dopomóż.

Polka na pewno nie spodziewała się u Ernesta takiej siły, jaką zaserwował jej piłkę. Chłop nagle magicznym sposobem nabrał siły. Tak tłumaczyła to sobie brązowowłosa.
22/22.
Po chwili nastąpiła powtórka z ostatniego razu. Potężny serw mogący człowieka wytrącić z równowagi uderzył w ręce Polki, lądując na aucie i powodując okrzyki radości, a wręcz euforii u obozu, z którego wywodziła się drużyna Juana.

Philip zakrzyknęła radośnie, obserwując pomazaną piłkę lądującą za boiskiem. Przybiła piątkę z Ernestem grającym obok niej, który jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Wzrok swój kierował na przeciwną stronę siatki — a konkretnie na tą jedną, brązowowłosą Polkę. Całkiem ładną w sumie, tak jak jej towarzyszka — ta bez ręki i blond włosiem błyszczącym, aktualnie potem i piaskiem.

Erneście, pewnie nie wiesz, ale głowie Wandy już zostałeś zwyzywany od najgorszych. Jak mogła sobie pozwolić na to, by nie wiadomo kto nagle okazał się lepszy od niej ? Dziewczyna spojrzała na swoje dłonie. Były całe czerwone od mocnego uderzenia piłki. Było trzeba być jednak gotowym na dalszą grę.
23/22 dla Jupitera.
Serw ponownie poleciał w kierunku Wandy, ale tym razem dziewczyna zdołała odbić i przekazać piłkę TJ. Była niestety dosyć daleko od siatki, więc musiała się bardzo wysilić, aby piłka miała realną szansę na punkt i tak właśnie zrobiła. Dała z siebie wszystko i naparła na piłkę ile sił tylko miała. Ta przeleciała nad siatką oraz nad Philip, która starała się to obronić, jednak podobnie szczęśliwie jak ostatnio, TJ trafiła w linię boiska, remisując tuż przed piłką setową.
23/23.

Znowu remis, a byli już na prowadzeniu. Czarnowłosa posłała wściekłe spojrzenie pierwszemu lepszemu człowiekowi, jaki się napatoczył — w tym przypadku była to blondynka po drugiej stronie boiska. Jak ją wołali? TJ? Wszystko jedno. Nawet dobrze grała, w trakcie rozgrywki Philip parokrotnie oglądając jej odbicia. przeklinała w duchu także fakt, że owa TJ nie należy do jupiterowców.

Remis. Sytuacja wyglądała niby lepiej niż wcześniej, jednak Wanda nadal obawiała się przegranej. Niestety, taka już była, że nie umiała przegrywać. Teraz jedynie została nadzieja, by zdobyć ten jeden punkt.
Teraz serw przypadał dla TJ, a atmosfera była gęsta jak w męskiej szatni po dwóch lekcjach WFu. Zostały tylko dwa punkty dla obydwu drużyn i jeżeli którejś z nich uda się je zdobyć, osiągnie wielki sukces na miarę całego obozu. Mając tego świadomość, TJ forsowała się z całych sił i napinała mięśnie tak, jakby od tego zwycięstwa zależało całe jej przyszłe życie. Zresztą, zawsze tak reagowała, kiedy dochodziło do podobnych sytuacji. Niezależnie od tego, czy to rozgrywki na poziomie światowym, krajowym, szkolnym czy tylko między dzieciakami z okolicy. W ten sposób walczyła o swoją wiarę w siebie i szacunek. Każdy, kto ją znał w szkole, wiedział, że jeśli chodzi o sport, to z nią nie ma żartów, dlatego gdy była okazja do tworzenia drużyn, każdy chciał, aby to ona była pierwsza w ich ekipie. Zawsze pierwsza, zawsze najlepsza i zawsze chciała, by tak było. Dlatego też chciała pokazać wszystkim ludziom tutaj, że nawet bez ręki da radę być tak samo najlepsza i tak samo niepokonana jak wcześniej. Podrzuciła piłkę, rozbiegła się jak przy rzucie oszczepem, który trenuje od kilku lat i uderzyła niemal na styk z siatką. Ratujący punkt Ernest zdążył dobiec do tego strzału jednak zbyt wolno i jego odbicie powędrowało prosto w siatkę.
23/24 dla herosów.

Centurionka zamarła w miejscu, czekając na piłkę setową. Któryś z Drużyny Juana nie wytrzymał i rzucił czymś o piasek — Philip kątem oka zarejestrowała, że to koszulka. Będą sobie mieli do pogadania potem o znieważaniu świętego wizerunku Juana.

Słysząc, że kolejny punkt jest dla herosów, Polka się ucieszyła. Znowu na prowadzeniu! Radość dziewczyny była wielka, a jej zapał jeszcze większy. Serce ponownie biło jak opętane, a źrenice się zwęziły. Klatka piersiowa chodziła równomiernie, ale strasznie szybko.
Piłka setowa, a serw w ręku prowadzącej ekipy z Obozu Półkrwi. Nagle zamarła wielka cisza. Tak wielka, że słychać było zmęczone oddechy zawodników oraz ich zestresowane bicie serc. Chcąca mieć już to wszystko za sobą TJ w końcu zaserwowała. Widać było, że jest już wykończona po ostatnim strzale, który całkiem wyssał z niej energię. Podobnie było z resztą zawodników. Ostatkiem sił Philip przyjęła piłkę i usiadła na piasek, mając nadzieję, że Ernest wbije punkt i to zakończy. Tak się jednak nie stało i Wanda odebrała piłkę, ale zamiast podać do TJ, która była zbyt zmęczona, by wyskoczyć i ściąć, od razu odbiła na drugą stronę siatki. Obydwaj członkowie drużyny Juana zrobili wielkie oczy, nie spodziewając się takiego zagrania. Philip wyskoczyła z siadu w stronę piłki, lecz ta uderzyła w piasek tuż przed jej rękami, a gdy to się stało, całe trybuny się zerwały i ruszyły w stronę swoich drużyn.
23/25 Zwycięstwo Herosów!
— Nie, na Juana, nie! — krzyknęła Philip, albo przynajmniej krzykiem miało to być, ponieważ z jej zachrypniętego gardła wydobyła się tylko pojedyncza sylaba „nie”. Potem organ głosu odmówił współpracy, podobnie jak reszta narządów. Klepnęła na piasek z wyczerpaniem.
Widząc, jak piłka nie zostaje złapana, Wanda już była pewna jednego na sto procent. Ona i jej przyjaciółka wygrały! Już się obawiała, że nic z tego nie będzie, a jednak. Od razu poleciała do swojej blond przyjaciółki i ją przytuliła, zanim obozowicze przylecieli do nich.
Pomarańczowe ludziki wiwatowały i wzięły na ręce zawodniczki, które ledwie zipały, ale jakimś cudem zapewniły obozowi świetną zabawę i emocje, jakie tutaj nie były od dawna.
Rzymianie klepali swoich przyjaciół po barkach, chwaląc jak świetnie im poszło i że są dumni z ich dokonań. Nawet chłopak od lodów i popcornu podarował im po wielkim pudełku jagodowych lodów.
Philip, mrużąc oczy, nie poddała się jednak całkowicie — postarała się jak najbardziej przyjąć porażkę z godnością. Zdobyła się nawet na parę słów podziwu dla Drużyny Juana — razem z nimi w końcu walczyła do ostatniego odbicia piłki, Ci w pomarańczowych koszulkach również grali całkiem nieźle — tak, zasłużyli na to zwycięstwo. Co nie zmienia faktu, że jupiterowcy będą wylizywać Juanowi kopyta. Przez szesnaście następnych tygodni.

Na twarzy Polki już dawno nie malował się taki dumny uśmiech. Wygrała! Była z siebie całkowicie dumna, najwięcej jednak zawdzięczała TJ, bo w sumie to dzięki niej się udało. Kiedy herosi odłożyli dziewczyny znów na ziemię, Brązowowłosa padła ze zmęczenia na piasek. Kiedy Wanda próbowała trochę uspokoić swój oddech, poprosiła blondynkę, by usiadła lub położyła się koło niej.
— To dzięki tobie się udało nam wygrać — powiedziała, nadal cała zdyszana, ale z uśmiechem.
Dziewczyna wpatrywała się na błękitne niebo. Po chwili usiadła, a jej wzrok przeszedł na morze. Słońce akurat zachodziło. Wzięła butelkę wody i się napiła. Udało się. Zwycięstwo jest jej, no i oczywiście TJ.
Zapewnienie Wandy, że to właśnie dziki TJ wygrali, było dla blondynki najwspanialszym komplementem, jaki mogła doświadczyć. Wygrała i to liczyło się najbardziej. Dzięki temu pokazała, że mimo swojego kalectwa i przeciwności losu, dalej jest niebezpieczna i nie można jej lekceważyć. Zarówno jej przeciwnicy z Jupitera oraz koledzy z Obozu Półkrwi, zapamiętają na długo jej umiejętności jak i wolę walki.
TJ usiadła na piasku obok przyjaciółki, poklepała ją po ramieniu i odparła.
— Racja. Dobrze zrobiłam, że dołączyłam. — może w tej wypowiedzi nie było skromności, ale jej zdaniem nie musiała ona mieć miejsca. Zamiast tego wolała wypiąć się jak dumny paw i chodzić jakby była całkowicie zachwycona własnymi dokonaniami. I z pewnością tak było przez najbliższe dni.


Koniec wątku TJ, Wandy i Philip.
◇──◆──◇──◆
[1822 słowa: TJ otrzymuje 18 Punktów Doświadczenia]

Od Wandy do TJ (CD Philip) — „Siatkówka”

Poprzednie opowiadanie

LATO

— Dobra Wanda. Ty serwuj, a potem stój na tyle. Podbijasz piłkę do mnie, ja ci wystawiam, a na koniec ścinasz, rozumiesz? — zapytała swojej partnerki, przy okazji zdejmując swoją kurtkę, ujawniając swoje braki w anatomii. Była rzecz jasna gotowa na to, że przez to wszelkie ściny i cięższe akcje polecą w jej kierunku, ale nie miała zamiaru dać sobie w kaszę dmuchać. To jest gra, a w grę gra się po to, by wygrać. Dlatego właśnie TJ da z siebie wszystko, nawet jeśli przyjdzie jej odnieść rany. Stanęła nieco bliżej siatki, mniej więcej na środku i ugięła kolana by być gotowa na przyjęcie niższych piłek.

Wysoka blondynka niesamowicie się zapiekliła, kiedy Philip zaproponowała rzut monetą. Była nawet dość ładna i może w innych okolicznościach centurionka zawiesiłaby na niej oko, ale dzisiejszego dnia była rywalką. Owszem, miała charakterek i jak było widać, lubiła rywalizację. Podobnie jak Philip.
— Zniszczmy ich — rzuciła do swoich. Zmrużyła oczy, patrząc na nieco niższą kumpelę blondynki, która miała zaserwować. Podbiła piłkę do blondynki, która teraz zdjęła bluzę, pokazując brak jednej ręki. Może to dlatego była taka zacięta.
Nadszedł moment pierwszego serwisu w wykonaniu córki Aresa. Siły miała całkiem sporo, a i również technika wykonania uderzenia była całkiem przyzwoita. Z tego powodu, kiedy piłka poleciała nad siatką do drużyny przeciwnej, Philip nie potrafiła sobie poradzić z utrzymaniem jej na swojej połowie i ta poleciała z powrotem do greckich herosów, wprost do TJ. Afrykanerka z jedną ręką mogła mieć problemy z odpowiednim wyważeniem siły, ale udało się jej podbić piłkę na tyle wysoko, aby Wanda miała szansę dobiec, doskoczyć i ściąć z całej siły. Zapewne w ten sposób mogłaby zdobić punkt dla swojej drużyny, gdyby nie błyskawiczna interwencja Ernesta, który zrobił wślizg na piasku, by ten nie dotknął piłki. W ten sposób piłka powędrowała do Philip.
— Amatorzy — mruknęła centurionka pod nosem, z lekkim uśmiechem. Dzieciakom w pomarańczowych koszulkach poszło nawet nieźle. To może być ciekawy mecz.
Chwyciła piłkę w ręce, chwilę gładząc ją i obracając, masując kciukiem jakieś zadrapanie. W końcu podrzuciła piłkę, odbiła do Ernesta, który ściął ją ostro. Piłka przeleciała nad siatką, rozcinając powietrze z niesłyszalnym dla pochłoniętych grą i adrenaliną nastolatków. Trafiła do TJ, która niestety nie poradziła sobie z odbiciem.
— Punkt dla Drużyny Juana! — podniósł się triumfalny okrzyk.
Wanda, usłyszawszy, że przeciwna drużyna dostała punkt, zdenerwowała się. Lubiła wygrywać, a w rywalizacjach zawsze była zawzięta (to chyba jedyne co ma wspólnego z Aresem).
— Nie na długo! — krzyknęła, z pewnością sobie w głosie.
Dziewczyna miała ochotę jeszcze w gratisie ich brzydko nazwać, jednak uważała, że to tak może nie wypada. Ustała jedynie na swoim miejscu. Chciała związać włosy, jednak nie miała czym. Przeczesała jedynie dłońmi swoje brązowe włosy, które w słońcu miały delikatny złocisty połysk. Do TJ posłała pogodny uśmiech, życząc jej powodzenia.
Moment, w którym próba przejęcia piłki przez TJ spaliła na panewce i po tym, jak piłka od jej ręki poleciała na aut, dziewczyna była bardzo zła na siebie. Była zła na to, że przez swoją ułomność jej drużyna straciła punkt. Warknęła cicho pod nosem, podniosła się z piasku i otrzepała ubrania.
— Teraz to mnie wkurzyli. Nie dam im zdobyć kolejnego punktu. — odpowiedziała Afrykanerka i przygotowała się do kolejnego serwa rywali.
To, co się działo później to była bitwa na miary turnieju o sztandar. Tym bardziej że wokół boiska gromadziło się coraz więcej ludzi, zarówno obozowiczów, jak i gości z obozu Jupiter, oraz nauczycieli. Nawet sam Chejron rzucił okiem na konkurencję między obozową. Około połowy pierwszego seta, w którym przewagę uzyskali goście, było już tak dużo kibiców, że spora część z nich przytargała ze swoich domków krzesła, aby wygodniej było im obserwować zmagania graczy. Było nawet widać jak jakiś młodziak, prawdopodobnie syn Ateny, chodzi między ludźmi i sprzedaje lody oraz popcorn. Świetnie wyczuł moment na rozkręcenie biznesu.
Wyniki były bardzo wyrównane, co pokazywało jak bardzo zdeterminowani i pełni woli walki są zawodnicy. Wielokrotnie udowadniali, że chcą wygrać, a przy tym pokazać się jako zawodowcy w swojej dziedzinie. Pierwszy set wygrała drużyna Juana 25 do 20, co zakończyło się okrzykami radości ze strony każdej osoby w fioletowym t-shircie. To jedynie jeszcze bardziej zmotywowało kibiców z obozu Półkrwi. Tuż po przerwie wrócili z domku Apolla z wielkim banerem z cytatem Ajschylosa “Η δύναμη της ανάγκης είναι ανίκητη”.
Ciężko stwierdzić kto zrozumiał całkowicie o co chodziło w tej informacji, ale podniosło to morale Greków. Wymachiwali z dumą swoimi banerami i koszulkami z pegazami na patykach, aby pokazać drużynie wsparcie i chęć utarcia nosa Rzymianom. Najwidoczniej bardzo to pomogło, bo dzięki temu szybko odrobili stracony punkt setowy i wyrównali.
W końcu nadszedł czas na moment, w którym to właśnie Rzymianie przynieśli własne transparenty, na których widniały napisy “Ille qui se vincit in victoria vincit”. Po obu stronach boiska, gdzie zasiadali kibice drużyn, słychać było faktyczną wrzawę i okrzyki, które pokazywały, jak bardzo tym młodym herosom zależy na pokazaniu, kto jest najlepszy. Miał to właśnie rozstrzygnąć ten set. Do osiemnastego punktu mecz był bardzo wyrównany i niemal za każdym razem drużyny przekazywali sobie piłkę po jednym punkcie.
Zostało tylko sześć punktów, by pokazać kto tak naprawdę wyjdzie z tej potyczki zwycięsko. Serw był w rękach Philip. Zmęczenie dawało o sobie już znać. Jej czoło i twarz błyszczały od potu. Jej mocny serw wymusił na Wandzie szarżę bliżej siatki i przyklęknięcie. Odebrała jednak piłkę doskonale i równie dobrze podbijając ją w górę, blisko siatki, tak by TJ z wyskoku zrobiła ścianę blisko linii autowej. Ściła tak precyzyjnie, że Ernest nie bronił, będąc pewny, że Afrykanerka zapewni Jupiterowi punkt, a stało się na odwrót. Piłka uderzyła idealnie o linię, wywołując zachwyt wśród pomarańczowych kibiców.
19/19.
Philip otarła pot z czoła. Nie spodziewała się, że rozgrywka zyska taką sławę — wokoło niej szalały tłumy niemalże, miotające przekleństwa i popcorn. Można było się poczuć jak na igrzyskach olimpijskich w starożytnej Grecji lub na teraźniejszym stadionie. Smród potu i rozgrzanych ciał, niebywała agresja i podejrzanej jakości wata cukrowa — centurionkę zawsze ciekawiła ta wyjątkowość sportu, który do tego stopnia angażował ludzi, że nawet wstawali ze swoich foteli przed telewizorami.
Z każdym kolejnym odbiciem nastolatkowie i dorośli wokoło nakręcali się jeszcze bardziej, jakby to było możliwe. Philip była pewna, że gdyby byli nieco ciszej, usłyszałaby chrzęst łamanych kości i jęki bólu pod stopami tłumu w stanie prawie ekstatycznym.
Był remis. Wanda nie mogła sobie wyobrazić przegranej. Po krótkiej przerwie ruszyła do dalszej rozgrywki.
Nadeszła kolej na serw dla Wandy. Wcale nie była mniej zmęczona od reszty zawodników i tak samo, jak reszta błyszczała się w słońcu od rosy na czole. Gdy zaserwowała, zdeterminowana Philip błyskawicznie przejęła inicjatywę. Zgarnęła piłkę i podbiła ją Ernestowi, a ten z wielką lekkością ściął ją pojedynczym ciosem ręki. TJ musiała się bardzo wysilić, by mogła uratować ten punkt. Pobiegła gwałtownie w tył i z wyskoku wybiła piłkę do przodu, upadając przy tym na gorący piasek. Przyczajona Polka tylko czekała na okazję do uderzenia spod siatki i to dało jej szansę. Wyskoczyła i ścięła idealnie między rękami obydwu broniących. Miała dużo szczęścia, bo gdyby obrona się udała, TJ nie zdołałaby dobiec do piłki.
19/20 dla herosów.
— Na Juana! — wrzasnęła ze wściekłością Philip. Gnojki wygrywają! Pochyliła się i uderzyła płaską dłonią o piasek, co oczywiście nie miało sensu — podobnie jak „FAKT, ŻE GŁUPI POMARAŃCZOWI DEBILE WYGRYWAJĄ”. Z tych emocji prawie ominęła piłkę, w porę jednak zdążyła ją odbić. Wprawdzie nie zdobyła punktu na razie — ale na razie. Trzymajmy się tego na razie. Posłała swojej drużynie spojrzenie, które w jej mniemaniu miało przekazać „jeśli przegramy, będziecie wylizywać Juanowi kopyta przez następne szesnaście tygodni”. Taka skomplikowana informacja może była trudna do przekazania przez zwykły, morderczy wzrok, jednak gniew w niej zawarty dotarł do członków Drużyny Juana bez problemu. Przełknęli ślinę.

Udało się. Córka Aresa i jej towarzyszka wygrywały. Nie wiadomo czy tak zostanie do końca, jednak były na prowadzeniu, więc to już coś oznacza. Tym razem Polka nawet nie odpoczywała. Od razu gotowa czekała na kolejną turę. Czuła jak adrenalina ją roznosi, będąc gotowym teraz i w tym momencie dalej zagrać. Musiała jednak poczekać na pozostałych. Czuła, że teraz da popalić.
Następny serw Wandy był o wiele bardziej efektywny. Uderzyła z taką siłą, że piłka odbiła się od rąk Ernesta i zamiast wystawić ją na czystą ścianę dla Philip, ta przelobowała dziewczynę i poleciała na aut, dając herosom już dwupunktową przewagę.
19/21 dla herosów.

Przewaga niby „tylko” dwóch punktów, jednak ciągle przewaga. Godząca w godność i działająca na pomarańczowych kibiców. Philip na początku postanowiła, że to będzie spokojna, miła (dla niej) rozgrywka, w którą nie zaangażuje się emocjonalnie, jednak cóż. Mojry najwyraźniej postanowiły inaczej — jeśli gdzieś tam były. Obecnie uwagę centurionki przykuwały tylko dwie rzeczy — chęć wygranej i Juan, jak zawsze, doskonały w swej pegaziej postawie, ideał istoty żywej I jakiejkolwiek. Na obrzeżach świadomości migotała jeszcze twarz blond ślicznotki bez ręki. „Wymazać ślicznotkę”, pomyślała natychmiast Philip. „Blondwłosa r y w a l k a. Chętnie starłabym jej ten kpiący uśmiech triumfu z twarzy”.

Zauważając jak jeden chłopak z jej obozu, wykrzyczał, że greccy herosi są na prowadzeniu, podbudowało Wandzie jeszcze bardziej. Jej chęci do dalszej rozgrywki się powiększyły, jednak siła jej spadła. Czuła się bardziej zmęczona, ale przecież nie mogła teraz odpuścić lub zagrać gorzej. Nadal musiała się starać, by utrzymać taki dobry wynik.
Tym razem Wanda zaserwowała nieco słabiej, przez co Ernest już dużo lepiej przekazał piłkę swojej towarzyszce i wystawił ją na czystą ścinę, tuż obok TJ, której jedną ręką było za trudno przyjąć tak mocny strzał. Piłka poleciała na aut po odbiciu się od ręki blondynki, zapewniając drużynie Juana punkt i serw.
20/21 dla Jupitera.

Jeden, aż jeden punkt przewagi!
— Tak!
Po raz pierwszy w życiu Philip odczuła potrzebę zatańczenia. Nie na grobach wrogów. Sport — szlachetna dziedzina, pobudzająca serca i umysły. Czemu sport miałby wzbudzać taką wielką chęć potrząsania tyłkiem?
Jej drużyna — przepraszam, Drużyna Juana — poddała się temu zewowi bez wahania i oporu, śpiewając przy tym kaleczącą uszy piosnkę o tym, co jupiterowcy robią z matkami członków drużyny przeciwnej. Co dziwne, nikt nie wyglądał, jakby się tym specjalnie przejął. Co jeszcze dziwniejsze — któryś wychowanek Chejrona odśpiewał im, co zrobiłby z ich ojcami. Ten sport, wiele ma obliczy. Albo za wiele tu Polaków.

— Kuźwa no! — powiedziała ciut głośniej sama do siebie Polka.
Niestety, tym razem nie wyszło tak super. Przeciwna drużyna dostała punkt. Wanda była jeszcze bardziej zmęczona niż przedtem. Czuła jak nogi się pod nią uginają, mimo iż kondycję miała dobrą. Po prostu, za duży wysiłek. Nawet po dłuższym odpoczynku nadal czuła jak pot spływa jej z czoła, a jej serce wariuje. Próbowała sobie sprawdzić puls. Wyszedł jej, że ma bardzo wysoki. Nie zamierzała się poddać. Widząc, jak jej kumple z Obozu Herosów wiwatują i drą się, aby wygrały, podnosiło jej wiarę. Jednak nawet gdyby uznać, że na przykład są tu jedynie osoby z Obozu Jupiter. Dziewczyna nadal by została i grałaby dalej, by pokazać swoją siłę, mimo iż jest najmłodsza.


TJ?
◇──◆──◇──◆
[1792 słowa: Wanda otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia]

Od Philip do Wandy i TJ — „Siatkówka”

LATO

Dziś był kolejny dość słoneczny jak na jesień dzień. Woda w morzu już nie była tak ciepła, jak w lecie.
Miał się odbyć mecz siatkówki, znaczy, może nie taki wielki mecz, że przyjedzie cała Ameryka, ale takie mini zawody.
Wanda, dowiedziawszy się o tym oczywiście, że się zgłosiła. Ona by taką okazję zmarnowała? Uwielbia takie rzeczy! W dodatku będzie grała z osobami z Obozu Jupiter. To dobra okazja, by się trochę popisać.
Dziewczyna nie marnowała siły na trening. Była przekonana, że pójdzie jej bardzo dobrze. Gdy chodziła do szkoły, była jedną z lepszych na wf (przymkniemy oko na to, że co drugi wf ktoś obrywał od niej piłką lub coś w tym stylu).
Idąc na miejsce, gdzie miały się te mini zawody, odbyć nagle sobie przypomniała nową, TJ. Może i miała swoją małą dysfunkcję, ale zapewne by z nią wygrała ten mecz. Mimo iż nie miała jednej ręki, bardzo dobrze sobie radziła z tym manekinem.

Ku zaskoczeniu Wandy, TJ już od dawna była pod boiskiem do siatkówki. Przychodziła na większość zawodów albo nawet na towarzyskie meczyki, jakie się tu odbywały. Jako że nie miała ręki, jej plan zajęć zdecydowanie różnił się od innych, a luki w planie wykorzystywała, by samej poćwiczyć, albo popatrzeć jak robią to inni.
Jej zdaniem, umiejętności wielu herosów odpowiednio przekierowane mogłyby dać im niemal nieograniczone możliwości w sportach drużynowych, co przekłada się na wspaniałe widowisko dla widza. Sama była przykładem takiego widza. Czerpała sporą radochę, patrząc, jak jej znajomi wykorzystują swoje dzikie umiejętności, aby zdobyć punkt w tak dynamicznej grze, jaką była bez wątpienia siatkówka.
Zaś jeśli chodzi o samą grę, TJ wolała się w to nie mieszać. Sama nie znała swoich boskich umiejętności, nie czuła się na sile konkurować z tak uzdolnionymi ludźmi, mimo iż sama jeździła na zawody w Pretorii i reprezentowała swój kraj w zawodach międzynarodowych dla młodzieży, ale to było, kiedy jeszcze miała wszystkie kończyny. Teraz wolała jedynie popatrzeć, ale jej narwana dusza marzyła, by się dorwać do serwu i pokazać reszcie jak to robi się w Kapsztadzie.
W tym momencie jednak siedziała na trawie po turecku w szortach, pomarańczowej koszulce z pegazem i brązowej skórzanej kurtce. Na ten występ przyszykowała sobie paczkę czipsów, którą właśnie otworzyła, kiedy zobaczyła, jak właśnie na boisko wchodzą obozowicze z Jupitera. Pomachała im na przywitanie i kontynuowała chrupanie czipsików.

Philip, jak większość ludzi wyznawała w życiu parę świętości (nad którymi oczywiście królował niepodzielnie Juan). Jedną z nich była praca. Czemu praca? Ponieważ w świecie pełnym tylu zmiennych takich jak moda, związki i ludzie praca (i Juan!) była niezmiennie doskonała, potrzebna i zawsze tak samo ceniona. Podobnie jak Juan, praca nigdy nie mogła prowadzić do czegoś złego (chyba że założenie było złe, albo wykonawcy pracy nieumiejętni). Tą mądrość próbowała wpoić legionistom Piątej Kohorty, przykładowo podczas niedawnych ćwiczeń bojowych. Jednak oni nie tylko nie słuchali, ale i nie stawili się w całości na rzeczone ćwiczenia. Po chwilowym dochodzeniu, jakie przebyła razem z Juanem, udało jej się ustalić, że ci nieobecni nie oddają się bynajmniej pracy — ale zabawie (która była dość daleko na liście świętości Philip)!
Winowajcy stwierdzili, że ćwiczą — a na pytanie, do czego ćwiczą i czemu to coś jest takie ważne, żeby nie stawić się na j e j ćwiczenia zarumienili się i wybąkali coś o zawodach.
Rywalizacja była również na liście świętości Philip. Ten dreszczyk emocji, adrenalina i radość zwycięstwa! Centurionka wiec skwapliwie wypytała grupkę, o jakie zawody chodzi. Siatkówka? Łatwizna.
Właśnie dlatego dzisiejszego dnia przyszła na czele jupiterowców, rzucając pogardliwe spojrzenia wychowankom „tej podróby konia", jak to kiedyś powiedział pewien legionista (dla zasady ochrzaniła go za obrażanie, ale zwrot się jej spodobał).
— Zaczynamy?
Młoda Polka zauważyła już nadchodzące osoby z Obozu Jupiter. Nie znała ich. Mimo to, że nie kojarzyła żadnej z nowych twarzy, popatrzyła na nie spojrzeniem typu „i tak ja tu wygram”. Nagle zauważyła dziewczynę, którą oprowadzała tam kiedyś i zobaczyła, że potrafi całkiem dobrze walczyć. Tak czuła, że tu przyjdzie. Od tamtego momentu raczej były ze sobą na cześć. TJ nadal nie została zatwierdzona, a Wanda, mimo iż nie była grupową to i tak miała swoje sprawy obozowe. Nie zastanawiając się dłużej, usiadła koło niej. Jak chce wygrać, musi ją namówić do wspólnej gry. Usiadła koło niej i bez pytania wzięła kilka chipsów, które zjadła.
— Cześć TJ — przywitała się z nią. — Tak czułam, że przyjdziesz — uśmiechnęła się do niej miło, po czym w końcu przeszła do sedna. — Wiem, że no… tak jakby… nie masz jednej ręki, ale jak chcesz, żebyśmy wygrały, to chcę, żebyś zagrała ze mną. Świetnie wtedy walczyłaś, więc grać pewnie też będziesz. Tamci z Jupiter na słabych nie wyglądają. Wiem, że pewnie sama bym sobie poradziła, jednak wiesz. Byłoby mi bardzo miło, gdybyś zagrała ze mną.
Przez kilka minut popatrzyła na nią swoimi zielonymi oczami.
Kiedy Wanda wcisnęła łapę w paczkę pyszniutkich czipsów, TJ spojrzała na nią wzrokiem mówiącym niemal na głos. „Ag mann! Aikona!” Zapewne nikt z poza RPA by jej nie zrozumiał, więc wolała przemilczeć tę kwestię. Jednak darowała te czipsiki, bo wiedziała, kroi się nieco większa akcja.
— Dzięki Wanda, ale nie. Znajdź sobie kogoś lepszego, a ci będę tylko przeszkadzać. Swoje przygody z siatkówką skończyłam rok temu i nic nie wskazuje, bym miała do tego wrócić. — odparła z wyraźnym żalem w głosie. Było jej przykro z powodu swojej bezużyteczności w tym sporcie i z bólem serca wspominała słowa trenera w szkole, kiedy wróciła ze szpitala po wypadku. „Wybacz Visser, ale wzięliśmy już kogoś za ciebie. Wracaj szybko do formy”. Ale nic nie zanosi się, by forma jej miała się zmienić. Ręka w magiczny sposób jej nie odrośnie i nie miała powodu, by łudzić się, że w tym sporcie cokolwiek osiągnie. Grzecznie uśmiechnęła się do Wandy, ale jednoznacznie dała jej znak, że odmawia. Chwilę później spojrzała na nadchodzących reprezentantów obozu Jupiter. Nie wiedzieć czemu, ale TJ zawsze darzyła ich ogromnym respektem. Nie raz była świadkiem ich treningów, walk oraz lekcji strategii i za każdym razem ją zatykało, jak doskonale ci ludzie potrafią się zgrać i wykorzystywać wszystkie swoje mocne strony.
— I lepiej znajdź kogoś serio dobrego, bo lekko ci z nimi nie pójdzie. — dodała na koniec.

﹀ ︿ ﹀


Hałastra w pomarańczowych szmatach najwyraźniej nie kwapiła się do odpowiedzi na jej pytanie, więc je powtórzyła. Ci z uporem albo ją ignorowali, albo cierpieli na jakieś schorzenie słuchu — całą grupą. Po chwili Philip westchnęła i odwróciła się do swoich. Owi „jej” siatkówkarze byli ładnie ustawieni i w przeciwieństwie do tego gryzącego w oczy pomarańczu, ich koszulki miały kolor fioletu. Na plecach wszyscy bez wyjątku wymalowane mieli podobiznę końskiego ideału i tekst - „DRUŻYNA JUANA”.
— Dobra, Drużyno Juana, może trochę się rozegramy? Poćwiczymy, pokażemy biedakom, jak się gra w siatkówkę. Powinno ich to zmusić do odpowiedzi albo chociażby walkowera.
Grupka skwapliwie wypełniła polecenie, rozdzielając się w pary lub inne podgrupy i odbijając parę piłek. Centurionka z zadowoleniem obserwowała ich wyczyny, potem spojrzenie skierowała z powrotem na tych z Obozu Herosów, na pomarańczowokoszulkowych siatkarzy. Nadal zero reakcji. Coś gadali między sobą, nie zwracając uwagi na swoich przeciwników.
— Mamy jakąś ustaloną godzinę rozpoczęcia? Albo, chociażby porę? Nie chcę tu siedzieć do wieczora, obiecałam Juanowi dwugodzinną przebieżkę przed snem.

﹀ ︿ ﹀


Polka mimo to nie zmieniła zdania.
— Jak dla mnie to ty jesteś dobra i z tobą wygram, a tak to wątpię — odrzekła, patrząc jej w oczy, po czym delikatnie się uśmiechnęła.
Dziewczyna wstała. Wyciągnęła dłoń do starszej od siebie dziewczyny.
— To jak? Idziesz? Spróbujesz chociaż? — wciąż mówiła — jak dla mnie to szkoda talentu.
Polka przez pewien moment tak wpatrywała się w nią.
— Wiem, że tego chcesz.
TJ dalej nie była przekonana co do tego planu. Nie czuła się na siłach pokonać tych bysiorów z koniem na plecach. Zresztą, sama nie wiedziała po cholerę im ten koń. Może to z zazdrości? Obóz Pół-Krwi również miał na swoich koszulkach konia, ale z tym wyjątkiem, że oni mieli skrzydlatego, a nie śmierdzącą szkapę, która może zdechnąć od zbyt dużego nałykania się powietrza.
Afrykanerka podała lewą rękę swojej polskiej koleżance, by ta pomogła jej wstać.
— No dobra, ale jak przegramy, nie miej mi tego za złe. — odparła blondynka, a potem podeszła bliżej swoich rywali, w dalszym ciągu nie zdejmując kurtki i nie ujawniając swojej słabości.
— Dobra dobra. Zaczynamy już. Nie gorączkujcie się tak. Jako że jesteście gośćmi to macie prawo do wybrania boiska czy wolicie jednak wybrać piłkę i pierwszy serw? — pytanie było niezwykle istotne, oczywiście można było to rozegrać przy pomocy rzutu monetą, ale kultura sportu, była dla TJ ważna nie mniej niż sama rozgrywka. Oczywiście najważniejsze było i tak zwycięstwo, lecz bez gry fair play byłaby to tylko tępa naparzanka bez zasad.
— W końcu! — Philip zakrzyknęła i przewróciła oczami.
— Myślałam, że się nigdy nie doczekam!
— Centurionko! Boisko — szturchnął ją w ramię członek Drużyny Juana.
— Pamiętam, głupolu — odszepnęła.
Powiodła wzrokiem po owym boisku. Po chwilowym zastanowieniu wybrała tę połowę, którą uznała za godniejszą swojej drużyny.
— A pierwszy serw?
— Niech rozstrzygnie to los — mruknęła Philip, tonem sugerującym, że doskonale wie, komu los będzie sprzyjał. Wyjęła z kieszeni srebrną, cesarską monetę. Nie było to do końca legalne, w końcu zabytek i tak dalej, ale Philip stwierdziła, że Obóz Jupiter nie zauważy chwilowo braku jednej, zresztą i tak mieli ich za dużo. A tym z Obozu Herosów niech gałki oczne wypadną.
— Awers czy rewers? — rzuciła, pokazując przeciwnikom monetę na wyciągniętej ręce.
Wanda jak to na nią przystało, nie zastanawiała się długo.
— Awers — stwierdziła, patrząc się swoim przeciwnikom prosto w oczy.
Byli od niej starsi i wyżsi, jednak Polce to nie przeszkadzało. Jedynie zmieniła swój uśmiech i spojrzenie na bardziej pewny siebie, by pokazać, że mimo bycia niższą i młodszą wcale się ich nie boi. W końcu była córką Aresa, więc była sprawna, a jak ktoś ją wkurzy, to najwyżej mu przywali, przecież świat się nie załamie.
— Ej! Chwilunia. Żaden awers, srawers. — zawołała TJ i podeszła do Ernesta i wyrwała mu piłkę z rąk. — Wy sobie wybraliście boisko, to piłka jest dla nas. — po tych słowach obróciła się gwałtownie, tak że jej blond kucyk niemal strzelił chłopaka w twarz niczym bicz. Idąc w stronę boiska, rzuciła Wandzie piłkę, a gdy ta ją złapała, została pociągnięta za kołnierzyk wprost na piasek. TJ najwidoczniej była zdenerwowana. W tym, że Obozowicze z Jupitera chcieli rzucić monetą na to, kto dostanie piłkę, mimo że ta należała się greckim herosom, widziała próbę oszustwa i zdobycia przewagi. Jakby sam fakt, że słońce bijące jej w oczy było niewystarczającym utrudnieniem.


Wanda?
◇──◆──◇──◆
[1710 słów: Philip otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia]

Od Philip do Wandy — Chwała Juanowi

Juan zgrabnie podnosił i opuszczał swoje smukłe nogi w eleganckim chodzie. O każdym uderzeniu kopyta o pylistą nawierzchnię ścieżki można by napisać epos złożony z co najmniej pięćdziesięciu pieśni. Natchniony tętent winien być prawdziwie uczczony, winien wprawiać w drżenie każdą duszę, winien wreszcie stać się hymnem państwowym. 
Na ody zasługiwał także piękny łuk szyi, silne mięśnie barków. Błyszcząca grzywa. Czarna sierść o matowym połysku. Rozłożyste skrzydła — Juan właśnie nimi zamachał, i można było odnieść wrażenie, że to pierzaste piękno zagarnia niebo. 
Philip mogłaby cieszyć się pięknem tej wycieczki — co wprawdzie robiła, jednak miała też sprawę do załatwienia. Jupiterowe fauny wydelegowały ją do satyrów z Obozu Półkrwi. Powód był błahy — kradzież puszek, nimf albo zjedzenie szalika wujka Edgara. Kim był wujek Edgar, ani która z tych spraw w końcu była przedmiotem sporu — tym Philip na razie postanowiła nie zawracać sobie głowy. Kiedy dotrze na miejsce, satyry pewnie i tak zapomną, albo wywrzeszczą, o co chodzi Juanowi prosto w chrapy. Mimo wszystko Philip zgodziła się głównie z powodu, że mogła tę drogę przebyć na swoim pięknym pegazie. Żadna okazja do tego nie mogła być zmarnowana. 
Szybko dojechali na miejsce, jako że Juan czasami dosłownie zlatywał z pagórków. Nawet bez skrzydeł zresztą był najlepszym wierzchowcem z Obozu Jupiter. 
— Halo? Satyrowie?
Philip była pewna, że to właściwe miejsce — tutaj miał czekać na nią jakiś kozłonogi, przy tym drzewie w kształcie konewki. Oddalila się kawałek, rozglądając się. Ani śladu satyrów. Zaczęła nasłuchiwać. I dobiegł ją głos — człowieka, nimfy czy satyra — nieistotne, dobiegał bowiem ze strony Juana. Puściła się biegiem w jego stronę. Może groziło mu niebezpieczeństwo?
Juan stał tam, gdzie go zostawiła, czyli pod drzewem. Jego pysk gładziła brunetka. Po chwili Philip rozpoznała w niej ową Wandę, z którą jakiś czas temu rozegrała mecz siatkówki. 
— Piękny koń — szepnęła, i dopiero wtedy się zorientowała, że ktoś stoi obok.

Wanda?
◇──◆──◇──◆
[302 słowa: Philip otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

Od Mistrza Gry do Blanche — zlecenie #5

Dziewczyna rozgląda się na boki, upewniając się, że mężczyzna poszedł.
— Nie mam pojęcia, ale być może to naprawdę oni. Szukałam w mitach greckich i rzymskich, ale nie znalazłam niczego podobnego — mówi z zaskakującą ufnością, wciąż wychylając się w poszukiwaniu wracającego, wściekłego ojca. Zniża głos. — Chciałam zaglądnąć też do opowieści ludowych czy innych bzdur, ale mój ojciec to zobaczył i od tamtego momentu posądza mnie o brak wiary w ufoludki. A to nie tak, że ja nie wierzę, ale po prostu nie wydaje mi się, żeby mieli jakieś interesy w szpiegowaniu mojej rodziny. Zresztą, częściej widuje sąsiadów, którzy próbują mnie odebrać od ojca, niż kosmitów.
Widać, że chce powiedzieć coś jeszcze. "Możesz mi zaufać" — mówisz. Widocznie jesteś przekonująca.
— Widziałam cholernie dużego wilka — mówi. Ewidentnie się boi.

Od Mistrza Gry do Merideth — zlecenie #2

Zostałaś brutalnie wyrzucona za próg domu, widocznie zadając o jedno pytanie za dużo. Gdy ty próbujesz się odezwać w akcie ratowania swej godności, właściciel domu zatrzaskuje za tobą drzwi. Czasami bywa i tak.
Czeka cię droga powrotna, ale na pocieszenie dostajesz 10 PD.

niedziela, 16 października 2022

Od Andrew CD Milio — „Miasteczko Halloween”

Poprzednie opowiadanie

LATO

Zważywszy na to, że w oddali już dało się zauważyć szyld niesławnej knajpy „Pod dzikiem”, nie odwiązywaliśmy nawet naszych wierzchowców, tylko od razu ruszyliśmy z buta.
Będąc szczerym, miejsce było dość… mi się niezbyt podobało. Było tu ciemno, czarno, a na ścianach wisiały głowy zwierząt. Co mnie zaskoczyło, wiele z owych zwierząt było pochodzenia mitologicznego. To znaczy, były tu hydry i piekielne ogary. Szczerze wątpię, aby śmiertelnicy zwrócili na to uwagę. Wyczuwałem w tym miejscu tyle Mgły, że aż bolała mnie głowa.
Nie zmienia to faktu, że prosty wniosek nasuwa się sam. Właściciel tej knajpy nie może być śmiertelnikiem.
— Coś mi tu śmierdzi — uznał Milio.
Skinąłem głową, zgadzając się z nim. Coś w tym miejscu było mocno nie tak. To znaczy, nie powiem, nie mogę zabronić żadnemu satyrowi prowadzenia własnego biznesu, ale… Tu przecież wisi hydra, na Zeusa! Wątpię, żeby jakikolwiek satyr zdołał w pojedynkę ją powalić.
— Miej się na baczności — ostrzegałem Milio. — Nie wiemy, czego możemy się tu spodziewać. Równie dobrze to tu może mieć leże nasz wróg.
Milio skinięciem głowy przyznał mi rację.
— Herosi — usłyszałem za sobą pogardliwe parsknięcie, które sprawiło, że niemalże podskoczyłem.
Nazwijcie mnie tchórzem, ale ledwie przed chwilą byłem pewien, że w knajpie nie ma żadnych gości.
Odwróciłem się ostrożnie i stanąłem oko w oko z nieznajomym sobie mężczyzną.
Niemniej, miałem łudzące wręcz wrażenie, że powinienem go skądś znać.
Wrażenie owe natychmiast zyskało głębszego znaczenia, gdy tylko zobaczyłem, jak Ruben robi krok w kierunku Aresa, po czym pada na kolana i spuszcza głowę.
I już było jasne, kim jest ten tajemniczy nieznajomy.
— Cześć ci — powiedział niepewnym głosem Ruben. — ojcze.
Ktoś jeszcze ma jakieś wątpliwości, kim jest nasz jegomość? Cóż, odpowiedź jest już chyba prosta. Mamy przed sobą ojca Rubena i samego pana wojny.
Aresa.
Bóg spojrzał z góry na swojego syna, uśmiechając się. Natychmiast zinterpretowałem to jako uśmiech zwycięstwa. Poczułem silny niesmak. On nie tylko zdaje sobie sprawę ze swojej władzy nad własnym synem. On się nią chełpi.
Uśmiech Aresa natychmiast zgasł, gdy przeniósł wzrok na nas.
— A wy? — spytał. — Nie weźmiecie przykłady z mądrzejszego kolegi?
Nie chciałem mu się podporządkować. Czułem, że nogi mi drżą na samą myśl o klęczeniu. Nie mogłem pokazać mu swej słabości.
Niemniej, Ares jest bogiem. A my właśnie idziemy do bitwy z samym panem podziemi. Niemądrze byłoby robić sobie z kolejnego bóstwa wroga. A jeśli dobrze to rozegramy, Ares może nawet stanąć po naszej stronie.
Niechętnie klęknąłem.


Milio?
◇──◆──◇──◆
[398 słów: Andrew otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

sobota, 15 października 2022

Od Louise CD Lucasa — „Kamyk Towarzysz”

Poprzednie opowiadanie

JESIEŃ

— Zostawiłeś Magnusa?
Louise spojrzała w wylot jaskini, z której przed chwilą wyszli. Podeszła nieco bliżej, co Szwed zaraz zakwestionował zdecydowanym syknięciem. Jego siostra uniosła w jego stronę płaską dłoń, żeby pokazać mu, że nic się nie dzieje i ma poczekać. Sama nachyliła się w kierunku ciemnego wejścia. Cisza. Może tylko jakieś piski (nietoperzy?), kapanie wody, szelesty wiatru uderzającego o sklepienie — paru słowem, normalne jaskinio-dźwięki.
— Nie słyszę jakoś walącego się stropu, dzikich zwierząt ani oddziału wściekłych bachantek pragnących wypić krew prosto z naszego dymiącego jeszcze serca. Wejdziemy?
— Louise! — zganił ją Lucas.
— Co?
— Jesteśmy dziećmi Ateny. Powinniśmy być rozsądni, rozważni, rozumni i te wszystkie słowa na "r". A nie wchodzić do jaskiń, z których przed chwilą uciekliśmy.
W tym momencie jej brat wskazał swoje parę siniaków, jakby żeby podkreślić grozę sytuacji.
— Cały ten stereotyp dzieci Ateny jest mocno przereklamowany. Przede wszystkim jesteśmy herosami, pamiętasz? Nie mamy połowy mózgu, a drugie pół skutecznie zajmuje ADHD i pieczenie pianek nad ogniskiem. Wchodzimy.
I w chwili, w której wypowiedziała ostatnie zdanie, faktycznie to zrobiła. Krok w kierunku wejścia i spojrzenie na Lucasa - "wchodzisz?".
— Będę... ubezpieczał tyły.
Louise pokiwała głową, chwyciła za latarkę i bez dłuższych wahań po prostu weszła. Wilgoć, chłód, ciemność. Wszystko w porządku.
Córka Ateny brnęła więc dalej. W końcu doszła do wielkiego głazu. Obok niego leżał Magnus — chwyciła więc go i odwróciła się w stronę wyjścia i Lucasa, żeby zakrzyknąć o tym. Otworzyła już usta i wtedy niespodziewanie coś zakryło jej twarz — mokre, śmierdzące i ciepłe. Blondynka, starając się nie oddać panice, kopnęła w kierunku domniemanego przeciwnika. Rozległ się jęk i stukot, uścisk również się zwolnił. Louise krzyknęła wtedy głośno, żeby przywołać Lucasa. Na wszelki wypadek, gdyby zagrożenie okazało się większe.
— Niee kszycz — zameczał żałośnie nieco pomiętoszony satyr, kiedy Louise skierowała na niego promień latarki. 
— Satyr w jaskini? Tego jeszcze nie widziałem. Zwisasz może ze sufitu i straszysz herosów? — rzucił Szwed, zadyszany stając obok siostry.
Kozłonogi czułym ruchem chwycił najbliższą puszkę i zaczął ją podgryzać.
— Jest pijany — szepnęła Louise. — Pewnie zjadł za dużo puszek po piwie. 
— Nie sałkiem duszo! — zaprostestował wspomniany. 
— Jeno trosz… troszeszke. Dwie, czszy…
Dzieci Ateny zmierzyły go powątpiewającym spojrzeniem. Satyr przedstawiał widok nieco żałosny — jednak nie wymagał, chyba pomocy. A może jednak? Kostka wydawała się nieco opuchnięta pod futrem — to mógł być powód tego hałasu, który przestraszył herosów.

Lucas?
◇──◆──◇──◆
[360 słów: Louise otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]