środa, 26 lipca 2023

Od Eleanor CD Kazue — „Strzała i biały placek”

Poprzednie opowiadanie

Wprawdzie po Aresiakach, synach i córkach boga wojny, powinna się spodziewać wszystkiego, ale i tak nie była przygotowana na solidnego plaskacza, którego zafundowała jej dziewczyna. Z racji na godzinami trenowane mięśnie Kazue, a także skupianie się głównie na sile, cios był z perspektywy Eleanor naprawdę potężny. 
– Ej – jęknęła – macie jakiś specjalny przywilej na ćwiczenie na innych obozowiczach? 
Być może takie odezwanie się nie było zbyt mądre, lecz Hiszpanka zupełnie o tym nie pomyślała w momencie, gdy słowa wypływały jej z ust. 
To jednak za wiele nie dało w momencie, gdy w sumie wisiała w powietrzu, trzymana przez heroskę. Cóż, widocznie ta oczekiwała, że Eleanor pokaże, na co ją stać… Albo po prostu zastanawiała się które miejsce na drobnym ciałku Hiszpanki będzie najodpowiedniejsze do przyjęcia kolejnego ciosu… Tego oczywiście szczupła, oliwkowooka półbogini wiedzieć nie mogła, dlatego w odpowiedzi na pierwszą opcję — lub w uprzedzeniu drugiej — skręciła się w uścisku Rosjanki tak, że stopami mogła sięgnąć jej klatki piersiowej (no, może trochę niżej, w okolicach brzucha). Pozycja dosyć dziwna i możliwa do utrzymania jedynie przez ułamek sekundy, dlatego Eleanor realizowała swój "plan" (o ile planem można nazwać taką partyzantkę jak ta, w sytuacji porównywalnej do muchy trzymanej przez niedźwiedzia) tak szybko i tak silnymi ruchami, na jakie tylko pozwalały jej te niewytrenowane mięśnie. Zwinęła się jak stuletnia, połamana sprężynka i odbiła się od muskularnego ciała Kazue najmocniej, jak potrafiła. 
 To był jedyny sensowny ruch, jaki przychodził jej do głowy, bo wiedziała doskonale, iż bicepsów się u siebie raczej nie doszuka, a nogi zawsze miała silniejsze… Chyba? Odepchnięcie nie zrobiło za wiele, lecz przynajmniej uwolniło ją z chwytu dziewczyny. Pewnie nikt nie będzie zadowolony z tego, że heroska, która nawet nie jest uznana, wróci do domku Hermesiaków z rozerwaną na plecach koszulką (której fragment w dodatku został w dłoni Kazue…). Być może narobi sobie problemów… 
Eleanor nie zauważyła, czy jej posunięcie jakkolwiek ruszyło Rosjankę, czy też może umięśniona córka Aresa złamała zasadę fizyki mówiącą o tym, że każdej akcji równa się reakcja. Fikołek, którego zaplanowała w myślach po tym wszystkim, co stało się do tej pory, przerodził się w najprostsze rozpłaszczenie się na ziemi. W dodatku na plecach. Tak, że gdyby teraz Kazue chciała, mogłaby sprawić, iż kolacja Hiszpanki znowu ujrzy światło dzienne. 
Dziewczyna wypluła źdźbło trawy, które nie wiadomo jakim cudem znalazło się w jej ustach i spojrzała na przeciwniczkę (przeciwniczkę? Skoro walczą, to chyba tak należy to określić…). Albo tak szybko się podniosła, albo akcja ze strony Ekranie była zbyt słaba, by Rosjanka odczuła reakcję, w każdym razie rozpłaszczonej na trawie herosce wydawało się, iż córka Aresa nie drgnęła ani trochę. 
 
Kazue?
◇──◆──◇──◆
[430 słów: Eleanor otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

środa, 19 lipca 2023

Od Arnara — „Bliskie spotkanie trzeciego stopnia”

Problemy Arnar zaczęły się dopiero wtedy, gdy zaczęło chodzić do szkoły. Chociaż nikt tak naprawdę nie wie, kiedy te kłopoty się zaczęły… może wcześniej po prostu nikt tego nie zauważał? Albo młodsze dzieci na tyle nie pilnowały swoich rzeczy, że zniknięcie jednej czy dwóch wcale nie było czymś przerażająco dziwnym.
— Nie ukradłem tego! — zapierał się, jak tylko mógł. — Naprawdę! Przecież… to tylko tak na chwilę. Miałem oddać. Słowo!
Freyja patrzyła na swoje dziecko z niezbyt wesołą miną. Wychowawczyni tylko poprawiła okulary i spojrzała na kilka rzeczy wyłożonych na biurku. Większość nie była szczególnie wartościowych, jakieś figurki (akurat w tamtym czasie bardzo popularne), mały pluszak… i inne przedmioty, które mają tylko wartość sentymentalną dla właścicieli. Nie znaczy to jednak, że nikt się nie skarżył i tego nie zgłaszał.
— Arnar. — Freyja patrzyła prosto w czerwone od płaczu oczy dziecka. — Co jeszcze ukradłeś?
— Nic! — dalej się zapierało. — Przecież już grzebałaś we wszystkim, co mam — mówiło załamującym się głosem. Miało tego dość. Dobrze, może i no przyłapano, ale to nie znaczy, że te wszystkie rzeczy to nie wszystko. Co niby jeszcze miało ukraść? Nie było więcej ogłoszeń… a to według nich zostało przeszukane.
— Posłuchaj, Arnar — odezwała się jego wychowawczyni. — Ray stwierdził, że widział bardzo dobrze, jak podbierasz coś z plecaka Alice. I gdyby nie to wątpię, że byłbyś w tej sytuacji.
Arnar popatrzył na nią ze złością. Gdyby ukradł coś więcej, to chyba by to zauważono, prawda? Skoro inni się skarżyli, to nie ma sensu dalsze przepytywanie go. Żadnego sensu.
— Nic nie mam — załkał, chcąc, żeby go w końcu stąd wypuścili i położyli kres tej sprawie. — Wszystko jest tutaj. — Wskazał na biurko pani Ainsworth, a raczej na wszystkie przedmioty tam zgromadzone. Jego mama tylko pokręciła głową z żalem.
— Wiesz, że i tak nie możemy tego tak zostawić? — zwróciła mu uwagę pani Ainsworth. — Mimo że to zwróciłeś, to nie z własnej woli.
Arnar miał ochotę wyjść z pomieszczenia i zatrzasnąć za sobą drzwi jak najgłośniej. Świetnie, jeszcze szykuje się pogadanka na temat jego kradzieży, która wcale nie jest takim wielkim problemem. Im dłużej tutaj będzie, pewnie tym bardziej będzie mieć chęć zrobić wszystkim na złość i znowu coś ukraść. Zacisnęło jednak wargi i wpatrzyło się w nauczycielkę, która zaczęła nu coś tłumaczyć, na co nie bardzo zwracało uwagę. Trochę nie mogło skupić się na jej słowach, i co jakiś czas zezowało na mamę tylko po to, żeby rzucić jej pełne wściekłości spojrzenie. Nie reagowała na nie, nie wiadomo nawet, czy to widziała, ale liczą się chęci.
Wreszcie Arnara wyproszono (pewnie teraz Freyja miała kazanie skierowane tylko do niej) i musiał czekać na wyjście mamy na szkolnym korytarzu. Otarł oczy, choć nadal miał ochotę jeszcze popłakać. To niesprawiedliwe! Nawet najgorsze osoby w jego klasie nigdy nie miały takich spraw za śmianie się z innych! W czym to gorsze od kradzieży kilku niewielkich zabawek? Poza tym, Arnar naprawdę bardzo chciał mieć te figurki. A mama mówiła, że przecież się nimi za chwilę znudzi. Żeby to ona wiedziała, jak bardzo się myliła!
Freyja raczej nie żałowała tego, „jak bardzo się myliła” i Arnar i tak dostało szlaban. I kolejną pogadankę w domu. Oraz kolejne pokłady złości. Dopiero kiedy jeno mama powiedziała, że właśnie tego się po niem spodziewała, zmarszczyło brwi i początkowo tylko wpatrywało się w nią bez słowa. Raczej nie chciała kontynuować.
— Czego się spodziewałaś. — Nie zabrzmiało to nawet ja pytanie, ale Arnar było zbyt wkurzone, żeby zwrócić na to jakąś szczególną uwagę.
Freyja nu nie odpowiedziała, tylko kazała iść do swojego pokoju (albo po prostu zejść jej z oczu).
Oczywiście, Arnar czuł się trochę źle, będąc rozczarowaniem matki, a jak się później okazało, również ojczyma, który oczywiście że też musiał sobie z nim pogadać. Jedyne co pod koniec tego (okropnego) dnia mógł zrobić, to w złości położyć się spać.
Następnego dnia poszedł do szkoły.
Nie spodziewał się aż takiej zmiany.
Wszyscy, nawet jego najlepsi przyjaciele, patrzyli na niego trochę krzywo. I nie zapraszali go do wspólnych zabaw, co dogłębnie Arnara zraniło. Jakim cudem ta sprawa tak szybko się rozeszła po szkole, i czemu jest teraz jakimś wyrzutkiem? Pewnie połowa z tych wszystkich, którzy się od niego odwrócili również mieli coś na sumieniu. Miało ochotę przyłożyć temu głupiemu Rayowi za to, że no wydał, skarżypyta jeden. Arnar nawet mu nic nigdy nie zwinęło, nie ma powodów do nienawiści!
Gdy wróciło ze szkoły do domu, na zwyczajowe pytanie mamy „jak było?” odpowiedziało, że tragicznie, fatalnie i okropnie, po czym jak większość obrażonych na świat dzieciaków przestało się do niej odzywać. Freyja próbowała no jakoś pocieszyć, ale Arnar się nie dało przekonać nawet jeno ulubioną czekoladą.
Następnego dnia nie chciało iść na lekcje.
W końcu zmuszone przez ojczyma (Noah powiedział, że jak nie pójdzie, to nie dostanie prezentu na urodziny) i było znacznie gorzej niż dnia wcześniejszego.
Inni uczniowie zamiast wołać Arnara po imieniu, zaczęli mówić na niego tylko „złodziej”. Mało kreatywne, co dzieciak od razu zauważył, ale nikt się tym jakoś nie przejął. Wszyscy jakoś bardziej pilnowali swoich rzeczy, a gdy Arnar próbował z kimś porozmawiać, ta osoba zaraz szła gdzie indziej.
Nie mógł już tego wytrzymać!
Dlatego mama przepisała go do innej szkoły, bo codziennie trzeba było go z całych sił zmuszać, żeby wstał i się ruszył. Oceny, nawet jak na ośmiolatka, pogorszyły mu się niemożliwie, więc rodzice chwycili ostatnią deskę ratunku.
W nowej szkole było lepiej — Arnar nie miało już tej okropnej reputacji złodzieja, ale jak zawsze początki były trudne.
Jak mawiają, wszystko co dobre, musi się skończyć.
Tym razem jednak nakryto go znacznie później, miał już jedenaście lat, w ostatniej klasie. Nie zmieniło to jednak faktu, że Arnar nie miał już takich dobrych wspomnień z tej placówki, a i przyjaciół… no, po prostu nie miał. Dotrwał jakoś do końca roku, ale po wakacjach, idąc do następnej szkoły nie miał jakichś wielkich oczekiwań. Tak naprawdę sam nie wiedział, dlaczego tak go ciągnie do kradzieży, nawet przedmiotów, które nie mają dla niego jakiejś szczególnej wartości. Nie zastanawiał się nad tym wiele... po prostu to robił. Freyja cały czas patrzyła na niego ze smutkiem, kiedy okazywało się, że komuś zginęło coś nowego, a Noah tylko się irytował. Ale Arnar nadal robiło swoje.
W wakacje, jeszcze przed pójściem do kolejnej szkoły, Freyja wysłała Arnara do sklepu. Zwyczajne zajęcie, po prostu w domu znowu chleba zabrakło. Przynajmniej było zwyczajne, dopóki w jeden z alejek Arnar nie zobaczył wielkiej nietoperzycy, która jak gdyby nigdy nic wybierała opakowanie kaszy gryczanej na jednej z półek (osobiście Arnar uważało to za bezguście. Jak można jeść kaszę gryczaną?). Z początku się tylko na to coś gapił, zastanawiając się, jak to zostało wpuszczone do tego biednego sklepu, chyba że to nadzwyczajnie dobry cosplay, dopóki to coś go nie zobaczyło. A po ujrzeniu tych wyłupiastych ślepi świdrujących no wzrokiem, Arnar było już przekonane, że to nie jest bardzo dobre przebranie.
Stworzenie rzuciło swoją kaszą (i bardzo dobrze, tam jej miejsce), po czym z dzikim wrzaskiem rzuciło się na Arnara.
Co niby miał zrobić? Rzucił się do ucieczki między alejkami.
I był to okropny pomysł.
Nie żeby cokolwiek innego było lepsze, ale alejki w sklepie naprawdę nie są stworzone do biegania, o czym Arnar przekonało się bardzo szybko. Próbując jakkolwiek zwiększyć dystans między nietoperzycą a sobą samym, trochę za często skręcał. Chociaż „trochę” to mało powiedziane, bo ilość opakowań ze wszystkim i niczym, które zrzuciło z półek była niewyobrażalnie duża. Przy majestatycznym finiszu obok kas udało nawet mu się potrącić jakąś kobietę wraz z jej wózkiem, w którym na szczęście nie było żadnego dziecka.
— Przepraszam! — krzyknął tylko, nawet się nie odwracając, choć pewnie brzmiało to bardziej jak przerażony pisk i wybiegł z supermarketu, nie płacąc za chleb.
Oprócz wściekłego stworzenia zaczęła ścigać go również ochrona sklepu, ale on naprawdę miał inne, poważniejsze zmartwienia. Może i ochroniarze byli straszni, w tych swoich mundurach, wrzeszczący, żeby zatrzymać złodzieja i przepychając się między ludźmi na ulicy, ale dziwny potwór był w kompletnie innej kategorii rzeczy przerażających. Arnar z całej siły zmuszało się do biegu, a także do nie krzyczenia ze strachu, żeby się jeszcze bardziej nie pogrążyć, jeśli to było możliwe. Ludzie patrzyli na niego z irytacją, kiedy się między nimi przepychał, ale on nie to miał w głowie. Nawet nie oglądał się za siebie, tylko próbował uciec jak najdalej od tego dziwnego czegoś.
Faceci z ochrony chyba nie mieli aż tak dobrej kondycji, bo w pewnym momencie znacząco zwolnili, mrucząc do siebie coś o świrniętym dzieciaku. W tym czasie świrnięty dzieciak stwierdził, że to chyba jego koniec.
Mało brakowało, a to coś przygwoździłoby Arnara do chodnika, gdyby nie jakiś chłopak w cosplayu Sherlocka Holmesa, który stanął mu na drodze. Arnar oczywiście było bardzo mu wdzięczne, ale oczywiście nie oznaczało to, że się zatrzymało. Biegło dalej, słysząc za sobą niezbyt przyjemne krzyki pełne bólu (brzmiały zbyt zwierzęco, żeby to był ten chłopak, naprawdę!). Nie oglądając się za siebie, przebiegło jeszcze parę przecznic, aż wreszcie zatrzymało się w jakimś zaułku, dysząc ciężko. Okazało się, że ten głupi chleb nadal ściskało w dłoniach, jakby to była niemożliwie ważna rzecz, ale przynajmniej żyło. Oprócz tego, że nie mogło już się w tym sklepie raczej pokazać.
Gdy próbowało zebrać siły na dotarcie do domu, nagle tuż przed niem stanął Sherlock. Ten, co się rzucił na potwora.
Po pierwsze, Arnar odetchnęło z ulgą, że jednak żyje. Po drugie, chłopak miał kopyta.
Z powodu tych kopyt, Arnar zaklęło głośno i odskoczyło od chłopaka tak sprawnie, że potknęło się i aż przysiadło na ziemi (trochę zbyt gwałtownie). Sherlock tylko uniósł brew z uśmiechem.
— Aż taki jestem straszny?
— Masz kopyta — odpowiedział Arnar, jakby to wszystko wyjaśniało.
Sprawiło to jedynie, że Sherlock się roześmiał, za co Arnar raczej nie mogło go szczególnie winić, chociaż jenu do śmiechu nie było. Nieznajomy prychnął ostatni raz i z uśmiechem wyciągnął dłoń do Arnara.
— Wstawaj — rzucił. — Odstawię cię do domu, a potem do Obozu.
— W tym roku miałem na żaden nie jechać — automatycznie zaooponował Arnar, ale przyjął wyciągniętą dłoń.
— Zmiana planów! — zaśmiał się Sherlock i nie puścił dłoni Arnar, tylko pociągnął no za sobą, w stronę jeno własnego mieszkania.
— A co z tym? — spytał Arnar, wskazując na bochenek skradzionego (przez przypadek!) chleba. Przecież nie tylko to coś ich ścigało!
— A — bąknął Sherlock, jakby nie mógł wymyślić nic innego. — No to w tył zwrot.
„W tył zwrot” potrwał nieco dłużej, bo Sherlock stwierdził, że jeżeli mają wracać całą tę drogę to musi mieć buty na kopytach. Arnar jedynie mu przytaknęło, bo i ono nie chciało ich widzieć.
— Jak masz na imię? — zapytał Sherlock podczas wciskania się w wypchane gąbką glany.
No, Arnar nie spodziewał się tak normalnego pytania w momencie kiedy chłopak przebrany za detektywa wpycha na swoje kopyta wysokie buciory.
— Arnar — odpowiedział jednak, żeby nie wyjść na niekulturalnego gbura. — Ale kim ty w ogóle jesteś?
— Jestem Oswald, miło poznać — mruknął Sherlock, unosząc na chwilę głowę znad sznurowadeł, żeby rzucić okiem na Arnara (i czy nadal tam w ogóle jest).
— To znaczy — Arnar usilnie próbowało znaleźć jakieś słowa, które by Oswalda nie uraziły — czym dokładnie jesteś?
— Satyrem — burknął chłopak, jakby to było coś oczywistego.
Arnar tylko uniósł wysoko brwi i poczekał spokojnie, aż Oswald upora się z założeniem butów.
W sklepie nie było zbyt przyjemnie (Oswald stwierdził, że Arnar sobie sam poradzi, więc tylko pokazywał mu uniesione w górę kciuki przez szybę), ale Arnar i tak musiał dzwonić po mamę, żeby wszystko to wyjaśniła.
Zbulwersowana Freyja wkroczyła do sklepu, zirytowana tym, że jej dziecko znowu coś zwędziło. Arnar spróbowało się do niej uśmiechnąć, ale ona chyba miała ochotę mu przyłożyć.
Sprawę chleba udało się jej jakoś wyjaśnić. A Arnar wolało nie pytać, jak dokładnie.
— Przecież dałam ci pieniądze — warknęła Freyja, gdy wychodzili z supermarketu.
— Tak, ale to nie moja wina! Miałem zapłacić, tylko...
— To nigdy nie jest twoja wina — stwierdziła kobieta, kierując się do krzywo zaparkowanego samochodu. Do tego żałobnego pochodu skocznym krokiem dołączył się uśmiechnięty Oswald.
— Tym razem to naprawdę nie on — zauważył, broniąc Arnara. — Tylko ta kera, która go zaatakowała.
Arnar myślało, że mamę zamuruje, albo przynajmniej będzie zszokowana... a ona nic, tylko westchnęła i pokręciła głową. Nie oponowała też, gdy Oswald władował się do ich samochodu jak do swojego własnego (co Arnar uznało za stanowcze przegięcie). Tylko satyr coś mówił podczas jazdy, a Freyja okazjonalnie mu potakiwała. Arnar wolało siedzieć cicho, żeby nikt no nie zamordował.
W domu okazało się, że czego na pogadanka. Na którą naprawdę nie miało ochoty.
Freyja zaprosiła Oswalda i Arnara do salonu (gdyby niczego nie szykowała, pozwoliłaby im iść do pokoju Arnara), po czym sama usiadła przy stole. Oswald za to rozłożył się na kanapie. A Arnar nie miało pojęcia, co ze sobą zrobić, więc po chwili stania na środku pokoju usiadło obok Oswalda, żeby nie być tak blisko pola rażenia matki. Chociaż ona nie wyglądała, jakby miała ochotę na tę rozmowę.
— To może ja zacznę! — oznajmił wesoło Oswald, który po wypiciu reszty wody mineralnej zaczął jeść butelkę. — Jesteś herosem, ja jestem satyrem, jedziemy do Obozu Herosów, żeby cię nic nie atakowało.
— Aha? — wydusiło z siebie Arnar, patrząc na mamę i próbując powiedzieć jej: „czemu wpuściłaś tu tego dziwaka?”.
— Tak — stwiedziła Freyja, nie odpowiadając na ani jedną wątpliwość Arnara. — Jesteś półkrwi. Półbogiem. Twój tata... no, nie był człowiekiem.
Arnar patrzył na nią jakby postradała rozum, co chyba całkiem możliwe. Kto normalny opowiada takie rzeczy? Spojrzał znów na Oswalda, który ze smakiem zajadał butelkę i chyba nie bardzo go obchodziło to, czy Arnar coś rozumiał, czy nie. W końcu na deser połknął zakrętkę i uśmiechnął się szeroko.
— No to co? — zapytał, jakby każde z nich miało przygotowaną na to odpowiedź. — Pakujemy się i jedziemy?
— Gdzie? — wtrąciło się Arnar. — I po co?
— Do Obozu, już mówiłem. — Oswald przewrócił oczami, jakby Arnar powinno wiedzieć wszystko o tym całym „Obozie”. — Żeby cię nic nie atakowało. Zawsze byłem beznadziejny w tym tłumaczeniu — westchnął ciężko.
Później Arnar nie bardzo miał co do gadania, nakazano mu spakować manatki i wpakować się z tym wszystkim do samochodu mamy, która nadal mu nic więcej nie wytłumaczyła. A on przez całe życie brał ją za normalną osobę!
Gdy dotarli na miejsce, Oswald zabrał walizkę Arnara, a Freyja mocno go przytuliła, żegnając się z nim ze łzami w oczach. Arnar nadal nie bardzo coś z tego wszystkiego rozumiał, ale powiedział, że to przecież wakacyjny obóz, więc szybko wróci i żeby się tak nie rozklejała tutaj...
Po pożegnaniu się, Oswald poprowadził go przez wzgórze, aż Arnar zobaczył cały ten Obóz.
I naprawdę, nie wyglądał on jak żaden, na jakim Arnar kiedykolwiek był.


◇──◆──◇──◆
[2383 słowa: Arnar otrzymuje 23 Punkty Doświadczenia]

Arnar Bakke

Tu wszyscy razem rzucili się na nieszczęsnego Muminka.

zdjecieArnar BakkeON/ONO — 16 LAT — PÓŁBÓG — ISLANDCZYK — 10 PD — 3 PU — 100 PZj.ajko

Dziecko Hermesa

Od Avery CD Heather — „Ludzie powinni być jak pingwiny”

Poprzednie opowiadanie

Gdy tylko w polu widzenia pojawiły się pingwiny, Avery poczuło się spełnione. Wpatrywało się radośnie w ptaki, które radośnie pływały w specjalnym basenie, nieświadome walki, którą wcześniej stoczyła dwójka herosów, by je zobaczyć.
— I jak, jesteś zadowolone? — Heather uniosła brwi.
Avery pokiwało energicznie głową. Niesamowite, ile radości sprawiły dziecku Ateny te zwierzęta.
„Ludzie powinni być jak pingwiny” pomyślało, gdy jeden z przepłynął tuż przed nimi. „Gdyby ludzie byli jak pingwiny, świat byłby dużo lepszym miejscem”.
I nie miało na myśli kwestii biologicznych, na przykład włosków, które chroniły ptaki przed lodowatą wodą. Miało na myśli raczej przywiązanie i zgranie. Pingwiny są niezwykle inteligentne, czego brakuje większości ludzi (jak i bogom). Zbierają kamienie (co niewątpliwie spodobałoby się jeno rodzeństwu). Podróżowały razem wgłąb Antarktydy. Same pozytywy, jak widać.
— Kocham te ptaki — westchnęło Avery.
Heather powstrzymała się od sarkastycznego komentarza w stylu „Serio? Nie zauważyłam!”.
— Są niesamowite — przytaknęła tylko. — Dobra, to mamy z głowy. Jeszcze jakieś życzenia, plany?
Avery zastanowiło się chwilę. Miało co prawda pewien pomysł, jednak bało się, jak zareaguje na to Heather. Z drugiej strony była odpowiednią osobą…
— Chyba… — dziecko Ateny spojrzało na dziewczynę. — Chcesz iść ze mną na zakupy? — zapytało. Poczuło, że jeno policzki robią się czerwone.
Czuło zawstydzenie na samą myśl wspólnych zakupów z córką Nemezis, która słynęła ze swojej bezczelności (a nie, wybacz! To tylko szczerość!) Bało się, że gdy trafią do jakiegokolwiek sklepu, to z niego nie wyjdą, gdyż nic nie przypadnie Heather do gustu. Słowo jednak zostało powiedziane, czasu nie się cofnie.
Ku swojemu zaskoczeniu, na twarzy dziewczyny Avery dostrzegło coś na kształt… uśmiechu.
— Dlaczego nie? — wzruszyła ramionami. Zerknęła na zegar wiszący na ścianie sąsiedniego budynku. — Do odjazdu autobusu mamy ponad dwie godziny. Powinniśmy zdążyć.
I tym właśnie sposobem wycieczka do zoo zakończyła się, a rozpoczęło się chodzenie herosów po sklepach galerii handlowej w Nowym Jorku.


Heather?
◇──◆──◇──◆
[300 słów: Avery otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

Od Ricky'ego do Ver — „Podróżowanie stylem holandzkiego przemytnika”

Ricky od czasu do czasu przeżywał różne fazy. Fazy na skonstruowanie domowych fajerwerków, odtworzenie mikstur z Minecrafta, eksperymentowanie z żuczkami i tym podobne. Ku zadowoleniu otoczenia (a szczególnie Philip, bo jedna faza była wytrzymałość pegazich żołądków) fazy często kończyły się, kiedy Ricky już spalił sobie brwi, prawie nabawił się choroby popromiennej, lub, o zgrozo, znudził się. Tylko parę faz mu zostało — na Marię Skłodowską-Curie i słuchanie Chemii Nowej Ery. To zostało częścią jego osobowości.
Obecnie Ricky przeżywał fascynację samochodami. Niedawno jakiś syn Wulkana rozbebeszył przed barakiem starego grata, a syn Merkurego przybiegł jak na sznurku za zapachem benzyny. Węszył jak pies myśliwski, próbując z woni ocenić stopień łatwopalności (co potem wypróbował). Następnie zarzucił biednego legionistę tysiącem pytań, co ten początkowo przyjmował z ukontentowaniem. Ktoś w końcu się zainteresował jego pracą i przepraszał za mylenie platformy z ramą. Szybko pożałował jednak, że w ogóle wyszedł dziś na zewnątrz, kiedy Ricky postanowił przeprowadzić próbę smaku oleju silnikowego. Zawołał kogoś, kto okazał się jego chłopakiem, napakowanym synem Marsa, który wyrzucił Rickiego.
Jako że w Obozie Jupiter samochodów brak — Ricky wyczekiwał. Bardzo cierpliwie. I się doczekał. Przyjechał biały bus. Od razu rzucił się pod podwozie, rozkręcać i osmalać. W rezultacie, zanim jeszcze kierowca wysiadł z samochodu, ten zaczął pikać różnymi pinglami oznaczającymi, że jest źle. Mężczyzna zaklął, wysiadł i zaczął oglądać pojazd.
— Szef mnie zabije, pierwszy kurs i już coś spieprzyłem…
Ukląkł, żeby spojrzeć pod podwozie, więc Ricky uciekł spod samochodu i niewiele myśląc, wskoczył prosto do bagażnika, z którego trzech czy czterech półbogów skończyło właśnie wyładowywać palety z sokiem. Ricky nawet się obejrzał, żeby zobaczyć, jaki to — bananowy. Drzwi zatrzasnęły się za nim i pogrążył się w ciemności.
Tymczasem kierowca rozmawiał chwilę z jakimś centurionem, może pretorem. Następnie wsiadł z powrotem do samochodu i ruszył. Syn Merkurego, ku swojemu własnemu zdziwieniu, nie zrobił z tym nic. Nie zaczął krzyczeć ani robić sceny, po prostu dalej siedział, jak najciszej. Ciekawe gdzie dojedzie? Na koniec świata? Na stację benzynową? W każdym razie Ricky Haru zamierzał korzystać z okazji, jak zawsze powtarzał — jeśli życie daje ci cytrynę, wydobądź z niej kwas.


Ver?
◇──◆──◇──◆
[346 słów: Ricky otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

niedziela, 16 lipca 2023

Od Kazue CD Eleanor — „Strzała i biały placek”

Poprzednie opowiadanie

Dla Kazue był to zwykły dzień, wyjście z domku, trening, szukanie herosów do denerwowania swoją obecnością, topienie nowych w kiblach… wiadomo, typowy dzień Aresiaka. Przechodziła akurat obok miejsca ćwiczeń z łukami. Zauważyła brązowowłosą dziewczynę, jednak wyjątkowo, postanowiła ją zignorować. Trenuje, to niech trenuje, co jej będzie przeszkadzać? Może wyrobiłaby sobie mięśnie, których widocznie jej brakowało.
Nie zamierzała jednak dalej jej ignorować, kiedy zaraz przed jej nosem przeleciała strzała. Mimowolnie, wydała z siebie okrzyk bojowy (a tak właściwie, taki skrzek, jaki z siebie wydajesz, kiedy uderzasz małym paluszkiem u stopy w nogę stołu), wściekle odwracając się na pięcie w stronę, z której owa strzała przybyła. To to chuchro, które przed chwilą bardzo się skupiało na treningu! Może powinna bardziej ćwiczyć cel, skoro tak bardzo nie trafiła.
– Możesz bardziej uważać, hm? – powiedziała do dziewczyny, zaraz po wzięciu głębokiego oddechu, aby się uspokoić. Jakby się nie uspokoiła, to najpewniej nikt już nigdy by nie zobaczył sprawczyni zdarzenia. Zmusiła się na wyjście zza tarczy i spojrzenie w stronę obozowiczki. Patrzyła jej głęboko w oczy, jakby chcąc do nich podejść i zjeść jej duszę, czego oczywiście jeszcze nie potrafiła.
Kiedy Hiszpanka zaczęła ją przepraszać, uśmiechnęła się na myśl, że dziewczyna się jej boi. Nawet nie musiała się bawić w jakieś tam moce, których tak w sumie używa tylko do podpalania włosów przypadkowych ludzi, jako taki mały żarcik kosmonaucik. Dziewczyna jednak… postanowiła uciec. Chwilę na nią patrzyła z podniesioną brwią, a po chwili podniosła z ziemi łuk, najpewniej do niej należący.
– Nie zapomniałaś o czymś, kurduplu? – dobrodusznie zawołała do brązowowłosej, rzucając w jej stronę łuk. Kiedy tylko niska dziewczyna się odwróciła, Kazue przysadziła jej potężny cios otwartą dłonią w plecy, sprawiając, że Hiszpanka się wywróciła. Rosjanka zaśmiała się z tego, jak prosto było wywrócić heroskę. Naprawdę, powinna trenować częściej. A tak dla doprawienia, chwyciła ją za koszulkę i podniosła z ziemi, po czym walnęła ją jak najmocniej mogła z liścia w policzek, dalej trzymając ją drugą ręką. Niech pokaże, że coś potrafi! Z siłą Kazue ani trochę się nie powstrzymywała. Skoro dziewczyna o oliwkowych oczach jest także półbogiem, to sobie poradzi z uderzeniem od córki boga wojny.


Eleanor?
◇──◆──◇──◆
[351 słów: Kazue otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia i uczy się jak zbullyingować ludzi żeby zostali twoimi przyjaciółmi ♡]

sobota, 15 lipca 2023

Od Mistrza Gry do Blanche — zlecenie #5

TW: śmierć, zwłoki, krew

Drzwi zareagowały na twoje szarpnięcie i gwałtownie uchyliły się.
Przed sobą widziałaś ciało oparte o ścianę. Grace, rozpoznałaś dziewczynkę, chociaż jej twarz była rozorana pazurami. Wyglądało na to, że uciekała przed czymś do swojego mieszkania i nie zdążyła zamknąć drzwi na czas. Sprawcą morderstwa był ewidentnie mitologiczny potwór — śmiertelne stworzenie nie byłoby zdolne do zasiania takiego spustoszenia w przedpokoju.
Jedynym, co zostało nietknięte, był telefon dziewczynki. Palce dziecka zamarły na jego ciemnym ekranie, plamiąc go krwią w swoim ostatnim akcie — chęci wezwania pomocy.

środa, 12 lipca 2023

Od Souksakhone do Wandy — „Zemsta Kubicy”

Sou przyglądał się dzikim wygibasom na kartce, które miały być uznane za litery. Oczywiście, widział je nie raz, nawet znał kilka z nich, chociaż nie wystarczająco, aby cokolwiek zrozumieć. Można by się zastanawiać, czyżby czytał jakieś starożytne runy, lub próbuje odkryć ostatnią cyfrę liczby π? Nie, było to coś o wiele trudniejszego, próbował rozczytać się z menu azjatyckiej restauracji. Restauracja była zamknięta przez długi czas, ale zanim jeszcze właściciel poszedł na chorobowe razem z żoną, to często bywał tu z mamą, a, jako że był kochanym dzieckiem, to chciał jej polepszyć humor w chorobie i coś zamówić. Ciekawy wybór, menu w języku, w którym chuj kto rozumie, szczególnie że nie jest to nawet kuchnia Laotańska, tylko ogólnie azjatycka, nawet mają tu jedno danie pakistańskie! Już miał zamknąć rozpiskę dań, gdy ktoś się dosiadł do jego stolika z przedłużonym „Heeeeej~”, a gdy spojrzał w górę, Souksakhone ujrzał uśmiechniętą od ucha do ucha brunetkę.
– Hej? Znamy się? – Chłopak z całych sił starał się przypomnieć, czy ją znał, ale szczerze nie potrafił.
– Nie pamiętasz mnie?! – Dziewczyna przez chwilę wyglądała na zaskoczoną, ale dość szybko zaakceptowała swój los – rzeczywiście, ma to trochę sensu. Jestem Wanda, z obozu, nie rozmawialiśmy jakoś szczególnie, ale Ty chyba też jesteś z obozu, nie?
Rzeczywiście, jakieś dzwony zaczęły mu bić, a nawet wiedział w którym kościele.
– Aaa, Wanda, z domku numer 5, tak?
– Dokładnie! Słuchaj, potrzebuję pomocy – dziewczyna najwidoczniej nie pierdoliła się w tańcu – umiesz rozczytać się z tego menu? Bo Ty umiesz chyba ten język nie?
Przez chwilę Sou nie wiedział co powiedzieć, oczywiście, był Laotańczykiem i powinien rozumieć, ale pytanie brzmiało co najmniej dziwnie.
– Oj, przepraszam, czy to było nietaktowne? Przepraszam, nie miałam na celu brzmieć… no wiesz…
– „Nie, nie wiem” – pomyślał Sou – pff, nie przejmuj się, wszystko w porządku!
Chłopak machnął ręką, a dziewczyna wyraźnie się rozluźniła.
– Ale nie, nie znam tego języka, to nie ta część Azji… – nie miał pojęcia, czemu czuł potrzebę kłamania. I tak nie chciał się uczyć laotańskiego, więc bezsensownie się wstydził.
Na tę informację dziewczyna ino lekko skinęła głową, już nic nie mówiąc.
I tak siedzieli w niezręcznej ciszy, Sou klepał swoje kolana, grając losowy rytm, a dziewczyna tylko spojrzała w bok. Chłopak chciał coś powiedzieć, ale ta niezręczność trwała już zbyt długo by ją przełamać. Na ratunek przyszła kelnerka, która była także żoną właściciela. Jak Sou się ucieszył na widok tej starszej kobiety, która ledwo sięgała do ramion chłopaka, nawet jeśli ten siedział. Niestety, ta radość ustała w momencie, gdy kobieta zaczęła mówić.
– Dawno Cię nie widziałam, Souksakhone, zgrubłeś? Jak Twoja matka, dobrze ją traktujesz? Zamawiasz coś dla niej? Jak z ocenami? Powinieneś tu częściej przychodzić.
Pytanie za pytaniem, a chłopak dalej się nie otrząsnął po pierwszym. Czuł już, jak Wandę bawi cała ta sytuacja, nawet nie musiał na nią spojrzeć, by widzieć jej uśmiech.
– Wszystko dobrze, babciu, chciałem tylko zamówić coś dla mojej mamy. Ostatnio gorzej się czuje, więc chciałem ją pocieszyć.
Kobieta zaczęła pisać, mamrocząc jakieś nazwy dań. Jak na kobietę, która wyglądała na 130 lat, to miała niesamowitą pamięć.
– A dla Twojej dziewczyny?


Wanda?
◇──◆──◇──◆
[506 słów: Souksakhone otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Souksakhone Bualoi Namvong

Tak naprawdę lubienie ludzi za ich osobowość jest bardzo ableistyczne, niektórzy z nas mają zaburzenia osobowości. Naucz się mnie lubić za moje cycki.

zdjecieSouksakhone Bualoi NamvongON/JEGO — 16 LAT — NAJADA-PÓŁBÓG — LAOTAŃCZYK — 130 PD — 0 PU — 100 PZdrkaran

Syn Atlantiadesa

Od Avery CD Louise i Lucasa — „Autostopem po przygody”

Avery zamurowało na chwilę. Uśmiechnęło się niepewnie i wzruszyło ramionami.
— Nie mam kamienia — mrugnęło szybko kilka razy, by ukryć zakłopotanie.
Louise wciągnęła gwałtownie powietrze, zapewne chcąc wygłosić jakąś przemowę, lecz przerwał jej atak kaszlu. Lucas klepał ją energicznie po plecach, aż jego siostra wykasłała z siebie muchę, którą niechcący wciągnęła.
Gdy tylko kaszel ustał, Louise spoważniała. Spojrzała na Avery w niedowierzaniu.
— Jak to? — zapytała nieco za ostro.
— Nie wiem — Avery spojrzało pod nogi i podniosło z ziemi pierwszy lepszy kamień. — Proszę, już jakiś mam. Ma na imię… Crystal?
Lucas pokręcił głową.
— Nie, to nie na tym polega! Musisz poczuć z nim więź! — Louise potakiwała swojemu bratu w tle, kiwając głową tak szybko i mocno, iż Avery obawiało się, że zaraz jej ta główka odpadnie.
Dziecko Ateny spojrzało na swoje rodzeństwo. Nie chciało nu się wierzyć, że oni wszyscy są potomkami bogini mądrości… Gdyby Atena miała jako atrybut cokolwiek związanego z kamieniami – to byłoby zrozumiałe. Jednak wtedy Avery nie rozumiało nic z tej gadki i fascynacji kamieniami. Wolało się jednak nie odzywać, bo jeszcze znowu wpędziłoby się w kłopoty.
Nim się zorientowało, już było ciągnięte przez Louise i Lucasa (którzy wciąż tłumaczyli nu wszystko o więzi kamiennej czy coś w ten deser) w stronę Central Parku.
Na nic zdały się jeno słowa i prośby. Musiało zdobyć jakiś kamień, by mieć spokój. Inaczej zostaną tutaj na zawsze, a ta perspektywa nie wydawała się zbyt kusząca.
Z każdą chwilą upał stawał się coraz bardziej nieznośny, słońce znajdowało się w zenicie. Lniana torba na ramieniu Avery zaczynała nu ciążyć, przez gorąco ledwo trzymało się na nogach, więc szybko wyjęło butelkę wody, przy okazji oferując swojemu rodzeństwu łyka.
Oto byli – Central Park, miejsce, w którym miała nawiązać się niezwykła więź między Avery a jakimś kamieniem (chociaż w tej chwili dziecko Ateny czuło, że prędzej poczuje więź z ziemią, bo miało ochotę się przewrócić).
— Slay — starało się wyglądać na podekscytowane.
— Zaslayujesz dopiero wtedy, gdy znajdziesz kamienia — Louise wywróciła oczami. — Wierzę w ciebie, kochane.
Problem był w tym, że Avery nie wierzyło, by mogło znaleźć kamień, który zadowoli i jeno, i jeno rodzeństwo.
Zapowiadały się długie poszukiwania w blasku słońca.


Lucas, Louise?
◇──◆──◇──◆
[353 słowa: Avery otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

czwartek, 6 lipca 2023

Podsumowanie czerwca

Hej, dzieci. Czas na podsumowanie czerwca.

CYFERKI

W czerwcu na blogu pojawiła się powalające 9 opowiadań. Wybaczamy wam, ponieważ tak powiedziałem. Wakacje się zaczynają, w lipcu się przyłożymy bardziej. Na bloga nie dołączył nikt, niestety.
Postacią miesiąca zostaje *werble* — Cherry Amoret!! Gratuluję, jak co miesiąc, punkty i miłe słowo od administracji.

FABUŁA

Jesús i Sacnite rozmawiają po hiszpańsku i za cholerę nic nie rozumiem, ale brzmi poważnie.
Cherry i Ver jedzą obiad w autostradowym zajeździe i obie próbują podtrzymać rozmowę, bez pozytywnego skutku.
Lecimy dalej. Dave i Havu negocjują w sprawie rekompensaty za morderstwo, a Dave oddaje władzę synowi Morsa na miesiąc, co nie brzmi na dobry pomysł.
Nie do końca rozumiem co się dzieje w opowiadaniu, od Sylwii do Ricky'ego, ale zdecydowanie podoba mi się pomysł kupowania rdzy za miedź.
Ateńska trójka jeździ taksówką na słodkie oczka, jedzą ostre burgery i pytają kamienie o rady. Zion się za głowę chwyta.
Andrew najpierw próbuje ujść z życiem, a później zostaje adoptowany przez potworzycę. Brzmi, jak historia z TikToka.
Eleanor strzela w ludzi z łuku, jak dobrze, że trafiła na ostoję spokoju i moralności, córkę Aresa — Kazue.

KTOSIOWE OPOWIADANIA

Każdy ma wątek, wszyscy sie cieszą. Edit od Yender: Nie powiedziałabym, wejdźcie na #wątki na discordzie i pomóżcie poszukującej Michelle.

Widzimy się w lipcu, kocham was, pa.