piątek, 1 sierpnia 2025

Od Havu CD Judasa — „Take me to church"

Poprzednie opowiadanie

LATO

Może cofnął się o kilka lat, a może żył teraz w innej rzeczywistości, z której znowu nie mógł jak uciec. Zagoniony w róg czuł się jak owca, która zaraz zostanie pożarta przez głodnego wilka; a drapieżnik nigdy nie przestanie, dopóki nie będzie mógł zagłębić swoich kłów w delikatnym ciele ofiary.
Może to wszystko teraz było tylko głupim snem, chociaż im dłużej próbował uciekać od niekomfortowych uczuć, tym bardziej się w nie zagłębiał; kiedy dotykał palcami chłodnej, obrzydliwej powierzchni czegoś, co tkwiło głęboko w nim, to chciał uciekać tak szybko, jak to było tylko możliwe. Tylko jak miał uciec z objęć wilka?
Nie mógł się odsunąć, nie mógł właściwie zrobić żadnego kroku, chociaż bardzo chciał coś zrobić. To tak, jakby został nie tylko zagoniony w ślepy zaułek, ale też jakby ktoś sterował jego ciałem i nie pozwalał mu się ruszyć; jakby jakaś wyższa siła miała z tej sceny ubaw i nie chciała zbyt szybko przerywać przedstawienia.
— Przestań.
Nawet stanowczy głos nie był w stanie zagłuszyć żądzy wilka. Nie był właściwie niczym w tym świecie, bo ludzi już nie przerażała stanowczość. Nauczyli się z tą stanowczością walczyć.
Niespokojne bicie serca cicho krzyczało do ofiary, by uciekała, ale ofiara wciąż stała przyszpilona do tego stołu, do miejsca, w którym tak nienawidziła przebywać.
— Hej, słyszysz?
Ale nie słyszał. Przesuwał dłońmi po plecach mężczyzny, jakby napawał się jego strachem. Karmił się negatywnymi uczuciami, od których tamten drugi uciekał przez całe życie, a teraz nawet nie widział możliwości wyrwania się z tej spirali okropnego psychicznego i fizycznego bólu.
Cicho sapnął, a może westchnął, jak bogacz szykujący się do wykwintnej kolacji, składającej się z półtuszy baraniej.
Kiedy chłodne dłonie zaczynały zjeżdżać coraz niżej, Havu poczuł pierwszy impuls, nad którym nie potrafił zapanować; bo zbyt długi czas stał bez ruchu i pozwalał sobą rządzić. Spróbował wyrwać się z objęcia, ale wtedy poczuł wbijające się w skórę paznokcie, tak ostre, jakby Judas przez tę chwilę zapuścił długie, wilcze pazury. Wbijały się z każdym szarpnięciem coraz głębiej.
— Kurwa, czego ty nie rozumiesz? — Szarpnął, a stojący za jego plecami stół się zatrząsł. Niedawno co równo ustawiona zastawa przewróciła się z metalowym hukiem. — Przestań, błagam, naprawdę.
Spotkał się tylko z kolejną nieznośną, wręcz bolesną, ciszą i kolejnym niechcianym dotykiem.
— Daj mi spokój! — krzyknął tak głośno, jak od niepamiętnych czasów, a echo wrzasku rozniosło się po kościele niczym pisk grzeszników.
Zostaw mnie. Powiedziałem, zostaw mnie.
Do kogo mówił? Do kogo krzyczał? Już nie wiedział, bo przed sobą widział tylko tego paskudnego wilka z pazurami tak długimi, że mógłby zostać rozszarpany tu i teraz. I złożony jak ofiara przed Bogiem, który nigdy ich nie zaakceptuje. Może wtedy coś by się zmieniło.
— Halo? — ktoś obcy zapytał w pustą przestrzeń, na co Judas momentalnie się odsunął, a Havu wykorzystał swoją okazję, żeby schować się w cieniu.
Ukryty gdzieś pod ołtarzem patrzył, jak nieznajoma postać wchodzi do środka bocznymi drzwiami i wzrokiem szuka swojego kolegi.
— Coś się stało? — zapytał, kiedy zauważył Judasa. — Mógłbyś mi w czymś pomóc.
— Pewnie — odpowiedział bez wahania, ale kiedy skończył poprawiać przewróconą zastawę, stanął i spojrzał się w stronę, w którą uciekł Havu. Nauczył się rozpoznawać niemą postać w ciemności i to było jeszcze straszniejsze; bo Havu miał wrażenie, że patrzą sobie teraz w oczy.
— Coś nie tak?
— Nie, nic. — Zerwał ten krótki „kontakt wzrokowy” i poszedł za mężczyzną, który zaczął opowiadać o zepsutej wentylacji i czymś jeszcze, czego Havu już nie usłyszał.

 
— Nie lubisz lata? — zapytał, kątem oka spoglądając na mężczyznę.
— Czemu miałbym nie lubić?
— Bo chodzisz w długich spodniach. — Wzruszył ramionami, chociaż to się ze sobą zupełnie nie łączyło.
Przez myśl przeszło mu, że jest okropną osobą, jeśli chodzi o przejmowanie się niekomfortowymi sytuacjami, bo zdążył o tym zapomnieć tylko dlatego, by nie żyć w ciągłym dyskomforcie.
— Okej.
Skrzywił się na tę odpowiedź, ale uznał, że najwidoczniej to jest sposób, w jaki Judas lubi prowadzić dyskusje. Czyli w taki sposób, że zazwyczaj mówił mniej niż Havu a Havu ciągnął go nieskończenie za język, bo nie potrafił siedzieć w ciszy.
— Zagrajmy w butelkę. — Usiadł na murku tuż przy chłodnej wodzie. Nawet nie wiedział, jak się tutaj znaleźli, ale najwidoczniej tak wyglądał przypadkowy spacer, kiedy nie wiesz, gdzie iść i idziesz po prostu przed siebie.
Dopił ostatnie łyki coli i położył szklaną butelkę na betonowej powierzchni. Chłodny wiatr znad wody rozwiewał mu włosy w taki sposób, że ledwo cokolwiek widział.
— Nie umiem grać w butelkę.
— Nie załamuj mnie.
— Mówię poważnie.
Przewrócił oczami. Słyszał już, że nie potrafi grać w karty ani w inne gry dla dzieci, a teraz jeszcze butelka. Najprostsza i najbardziej gówniarska gra, jaka mogła powstać na świecie.
— A nie powinno być więcej osób do tej gry?
Słuszna uwaga, której Havu nie wziął do siebie.
— To moje zasady.
— Z dupy wzięte.
Zakręcił butelką i ustawił ją w ostatniej chwili tak, by szyjka wskazywała na Judasa.
— Pytanie czy wyzwanie?
— Wyzwanie.
— Jezu, poważnie? — zaśmiał się. — To zrób fikołka.
— Wiesz, że się połamie, prawda?
— Racja. Zrozumiałe.
Nawet nie próbował podejrzewać, że Judas potrafiłby zrobić fikołka. Nawet siłami wyobraźni nie potrafił stworzyć w głowie takiego obrazu; a gdy już mu się udawało, to wyglądało to strasznie.
— To może pytanie…
Którego nawet nie zdążył zadać, bo rozproszył ich krzyk dzieciak. Dzieciaka, którego dobrze znają, bo nie dało się zapomnieć tego głosu, śmiesznego amerykańskiego akcentu i intonacji.
Wymienili ze sobą spojrzenia, a potem powoli się podnieśli, szukając źródła dziwnie znajomego wrzasku. I w tej chwili, tuż przy Havu pojawił się Vincent. Ciemne włosy stały chłopakowi dęba, jakby zobaczył ducha albo właśnie wyszedł z kina, gdzie obejrzał okropny horror.
— Vincent?
— Hej, mam problem — zaśmiał się niezręcznie. W ręce ściskał krótki miecz. — Bo coś mnie goni.
Następny ryk już zdecydowanie nie należał do Vincenta, tylko czegoś wielkiego i… potężnego. Na tyle potężnego, że pewnie jednym zamachem zjadłoby trójkę półbogów, z czego dwójkę dorosłych.
— Coś? — zapytali jednocześnie, patrząc na chłopaka, który z trudem łapał powietrze. Całą twarz miał czerwoną od szaleńczego biegu, jakby uciekał od dłuższego czasu. Miecz najwyraźniej ciążył mu w ręce, bo nawet jeśli był krótki i lekki, to miał problem, by utrzymać broń w powietrzu.
— To się chyba nazywało Minotaur.
— Och.

Minotaur?
────
[1004 słowa: Havu otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz