poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Od Artema do Edgara — „I Want You To Know That I'm Awake"

JESIEŃ

Obudził się z twarzą Edgara przy swojej twarzy: objęta była głębokim snem, delikatna i nieskazitelna, chociaż jeszcze niedawno patrzył na nią z odrazą, jakby była trędowata. Teraz była spokojna, gładka i błyszcząca. Świeciła się w mroku, który objął pokój, bo był środek nocy, co oznaczało, że będzie musiał spędzić jeszcze kilka godzin tuż obok niejgo. Otoczony uczuciami, których nie rozumiał (albo wmawiał sobie, że nie rozumie) oraz wizja nadchodzącego dnia, kiedy będzie musiał postąpić, tak, jak powiedział. Czyli wymaże tego Edgara ze swojego życia i zastąpi go… właściwie sam jeszcze nie wiedział kim. Czy będzie to zwykły kolega, przyjaciel czy zupełnie obca osoba; bo mimo tych wszystkich nieporozumień nie chciał go stracić. Był jedynym, kogo miał.
Dotknął jego włosów, miękkich i niesamowicie delikatnych, jakby ktoś utkał je z puchatej bawełny. Wziął w palce kosmyk, przejechał opuszkami palców po całej długości włosia i zaraz odrzucił, zbyt przytłoczony ciążącym gorącym uczuciem.
 

 
Kiedy przyszedł następny dzień, to po prostu starał się zapomnieć. Zniszczył wszystkie mosty, podpalił je własnoręcznie i obrócił ich zgliszcza w popiół. Tak, by mieć pewność, że pozbył się wszystkiego: wspomnień, trapiącego uczucia, które rosło w jego wnętrznościach i obrazu Edgara, który widział w środku nocy.
 

 
Artem po prostu zaczął pić i pił jeszcze więcej, kiedy myślał, co się stało między nim a Edgarem. W mieszkaniu mężczyzny panował teraz jeszcze większy chaos niż zazwyczaj: w kątach stały puste butelki po piwie, kuchnia przypominała miejsce, przez które przeszło tornado (które przy okazji wrzuciło stos brudnych naczyń do umywalki), a podłogi nie były myte… od miesięcy. Właściwie, gdyby zalęgły mu się tutaj karaluchy, to nie zwróciłby na nie uwagi.
Zatoczył się do pierwszego baru, który rzucił mu się w oczy: jakiś obskurny budynek pokryty milionem graffiti i odstraszający gości okropnym smrodem, wyczuwalnym już z odległości dwustu metrów. Artem nawet się tym nie przejął, nie zmartwił się też klejącym stolikiem ani innymi klientami, wyglądającymi tak, jakby ktoś wyjął ich żywcem z serialu kryminalistycznego.
Zamówił sobie jednego drinka, ale w pewnym momencie pogubił się w obliczeniach i pił… trzecią? czwartą? a może piątą kolejkę? Wiedział tylko, że siedział sam przy stoliku w rogu śmierdzącego baru i próbował wyglądać normalnie, chociaż tę normalność zgubił już dwa tygodnie temu, kiedy stracił też jakąkolwiek poczytalność; a sprawcą tego zamieszania był nie kto inny, jak Edgar. Znowu.
Wyszedł z baru po trzech godzinach (zapomniał zapłacić) i chwiejnym krokiem ruszył w stronę domu. Obraz strasznie mu się zamazywał, więc w pewnym momencie skręcił w złą uliczkę i maszerował w zupełnie przeciwnym kierunku.
W końcu zmęczony zatrzymał się i oparł o mokrą ścianę brzydkiego, brudnego budynku. Na sobie miał tylko bluzę, która wcale nie chroniła przed zimnymi, jesiennymi wieczorami. Odchylił głowę do tyłu, spotykając się zaraz z twardym kamiennym blokiem, z którego zbudowali ten… hotel? sklep? miejsce, w którym spotykała się cała kryminalna banda z Nowego Jorku?
Sięgnął do kieszeni jeansów, żeby wyjąć pogniecione pudełko papierosów. Wygrzebał jednego peta i wsadził go sobie między zęby. Z każdą kolejną chwilą pogrążał się coraz bardziej w tym dziwnym uczuciu i był jedną nogą w stronę podpisania dokumentu potwierdzającego, że należy do kryminalnej bandy z Nowego Jorku; a motel, o który się opiera stanie się zaraz jego stałym domem.
Odpalił papierosa (chwilę się męcząc z nieznośną zapalniczką) i zaciągnął dymem, który momentalnie podrażnił gardło mężczyzny. Poczuł nieprzyjemne drapanie, a potem gorzki posmak na języku.
Telefon, który wepchnął sobie do tylnej kieszeni spodni, zawibrował w momencie, kiedy rzucał wypalonego papierosa na kamienny chodnik. Zdeptał peta, wyjąwszy urządzenie i ze zmrużonymi oczami próbował przeczytać rozmazane powiadomienie od osoby, z którą na co dzień nie rozmawiał.
„Hej, sorry, że piszę o tej godzinie, ale mam jedną prośbę. Masz jutro czas?”
Z trudem i wyjątkową niechęcią otworzył konwersację.
„Może mam — odpisał. — A o co chodzi?”
Oriana. Kojarzył ją, ale w tym momencie w głowie miał tylko szalejące fale i porywiste wiatry.
„Świetnie, chciałbyś wpaść? Edgar mieszka teraz ze mną, jakbyś nie wiedział.”
„Chyba nie chcę.”
„Proszę.”
Wcisnął telefon z powrotem do kieszeni, nie chcąc dłużej o tym myśleć. Ani o Edgarze, ani o jego przyjaciółce, o której nie pamiętał chyba już nic; albo też nie pamiętał w tym momencie, bo zbyt wstawiony nie potrafił złapać żadnej pędzącej na oślep myśli.
Po ulicach Nowego Jorku tłukł się jeszcze przez godzinę, aż w końcu odnalazł drogę prowadzącą do mieszkania. Przy tym minął świecące ostrym światłem sklepowe witryny, kolejne bary, w których życie dopiero się zaczynało i kluby, gdzie można było wpaść, by pooglądać półnagie tańczące kobiety. Coś, czego nigdy nie zrozumie, jak mężczyźni mogą cieszyć się na widok podskakujących piersi (najpewniej sztucznie powiększanych).
Do mieszkania wpadł z głuchym łomotem, po tym, jak potknął się o próg w drzwiach. Ledwo złapał równowagę, przytrzymując się jedną ręką o najbliższą ścianę.
Telefon znów zawibrował w jego kieszeni.
„Hej, serio. Odpłacę ci się jakoś.”
Nie rozumiał, naprawdę nie rozumiał, dlaczego Oriana do niego w tak płaczliwy wręcz sposób wypisuje, ale podejrzewał, że jeżeli się nie zgodzi, to nie dał mu spokoju; a był teraz zbyt nietrzeźwy, by spokojnie pomyśleć nad konsekwencjami tego, na co się zaraz zgodzi.
„Podaj mi adres.”
Odpisał tylko i rzucił telefon na niepościelone łóżko. Nie był bałaganiarzem, ale teraz kompletnie przestał o siebie dbać. O to, jak wygląda i w jakich ubraniach wychodzi do ludzi, czy ładnie pachnie, czy włosy leżą w miarę równo, czy znów są roztrzepane we wszystkie strony. O tym wszystkim zapomniał i nie dbał już o nic, nie wspominając o żabach, które jako jedyne potrafiły go pocieszyć w tych dniach. Nawet jeśli płazy nie robiły nic innego oprócz zakopywania się w błocie.
Oriana odpisała niemalże natychmiast, ale Artem już nie patrzył na telefon; zasnął w tych samych ubraniach, w których wyszedł i zignorował kolejne napływające do niego smsy.


Stał przed drzwiami do mieszkania, które teraz Edgar dzielił ze swoją przyjaciółką i zaczynał żałować każdej decyzji, jaką podjął w stanie nietrzeźwości. Nie zdążył się nawet ogarnąć, bo przypomniał sobie, że się umówił na jakąś godzinę w ostatnich piętnastu minutach, kiedy miał wychodzić.
Drzwi otworzyła mu blondyna ubrana w luźne dresy w różowe kotki. Spojrzała na mężczyznę spode łba i się nawet nie uśmiechnęła, chociaż jej wczorajsze smsy brzmiały bardzo desperacko.
— Wejdź. — Rozkazała, a Artem bez cienia niepewności wszedł do ciasnego korytarza, służącego im za przedpokój, gdzie mogli trzymać ubrania i buty. Prawie potknął się o jedną parę, którą ktoś postawił w taki sposób, że mógł podejrzewać o to jedynie Edgara. Kiedy przychodził do niego do domu, to obuwie zawsze rzucał w byle jaki sposób, byle tylko stało w widocznym dla niejgo miejscu.
— I dzięki, że przyszedłeś — burknęła, wysilając się na minimalnie miły ton. — Edgar zaczął mnie wkurwiać.
— I co mi do tego? — Przewrócił oczami. — Jestem zajęty.
— Nie wyglądasz na zajętego. — Oriana omiotła mężczyznę wzrokiem od stóp do głów, szczególnie zwracając uwagę na rozczochrane włosy oraz sińce pod oczami. — Zdecydowanie nie jesteś zajęty. — Skrzywiła się, na co Artem momentalnie cały się spiął.
— Pracuję fizycznie.
— Tak, tak — westchnęła. — Z tego, co słyszałam, to wcale nie, więc następnym razem naucz się kłamać.
Podeszła do zamkniętych drzwi pokoju i zapukała.
— Możesz wyjść? — zapytała przez drzwi, a zaraz po tym pytaniu Artem usłyszał szuranie po podłodze, a potem klamka poleciała w dół i w drzwiach ukazał się nie kto inny jak Edgar.
Uśmiechnęło się do Oriany, która wcale tego gestu nie odwzajemniła tylko naburmuszyła się jeszcze bardziej.
— Proszę, przyprowadziłam ci księcia z bajki. — Wskazała na Artema, który stał pośrodku korytarza, jak czekające na matkę dziecko w kolejce do sklepu. — I mnie już nie wkurwiaj.
Poszła do swojego pokoju, gdzie po trzaśnięciu drzwiami zamknęła się na klucz.
— Co ci się stało? — To było pierwsze pytanie, które Edgar zadało Artemowi, kiedy Oriana zniknęła w swojej norze, pozostawiwszy ich samych sobie. — Wyglądasz…
— Okej, po to właśnie tutaj przyszedłem? — Zmarszczył brwi, od razu przybierając postawę defensywną. — Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? Może, że śmierdzę, hm?
— Nie. — Zaprzeczyło, ale głos Edgara zadżał tak fatalnie, że Artem momentalnie się rozluźnił, przestając tak na niejgo nacierać. — Pisałem do ciebie. Cały czas. Nigdy nie odpisałeś.
— Zdarza się. — Wzruszył ramionami.
— Ale ja chciałem o tym porozmawiać.
— A ja nie będę z tobą o niczym rozmawiać, tak jak ty nie chciałeś rozmawiać ze mną. Rozumiesz to?
Edgar zamilkło, spojrzało w kierunku drzwi od pokoju Oriany i machnęło ręką do Artema, chcąc powiedzieć mu, by wszedł do środka. Do miejsca, gdzie mogli teoretycznie rozmawiać ze sobą prywatnie, nie narażając współlokatorki na słuchanie tej tandetnej dramy rodem z tureckiego serialu.
— Nie będziemy w takim razie rozmawiać o niczym — powiedziało, kiedy zamknęło za sobą drzwi od własnego pokoju. — Kompletnie o niczym, okej?
— Wolałbym wyjść, wiesz?
— A nie możesz zostać? Wiesz… mam trochę problemów w pracy i…
Artem głośno westchnął, przewrócił oczami i skrzyżował ręce na piersi.
— I gówno mnie to obchodzi.
Spojrzał na Edgara, które siedziało na swoim łóżku, skulone niczym wystraszone kocię i coś w nim pękło. Jakby długo skrywane uczucie nie mogło już dłużej się ukrywać za grubym murem i właśnie się przez tę barierę przebiło.
— Dobrze. — Podrapał się po głowie, a potem zaczął poprawiać rozczochrane włosy. — W takim razie… możemy dalej rozmawiać, okej? I się spotykać. Po prostu nie przekraczaj więcej moich granic. Pasuje ci to?

:"(((?
────
[1506 słów: Artem otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz