poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Od Kala CD Elianne — „Niebo było różowe"

Poprzednie opowiadanie

LATO

Teraz już wie? To trochę śmieszne, bo wie od dawna. Tylko że Elianne już raczej nigdy się o tym nie dowie, bo też: czemu by miała? Żeby wszystko jeszcze bardziej skomplikować?
Teraz jedynie zdaje sobie sprawę z tego, że chyba niekoniecznie chciał dowiedzieć się tego tak… wprost. Dostać jawny dowód, zamiast swoich domysłów (pomijając to, że był absolutnie pewny swego i dopiero teraz zaczyna to negować) oraz wszystkich niewypowiedzianych słów, które zmieniły się w coś wyczuwalnego tylko dla niego, a taka świadomość wcale nie jest… miła. Zwłaszcza że nie jest w stanie teraz powiedzieć, czy mu ulżyło, czy czuje się teraz jeszcze gorzej, czy naprawdę chciał tego zapewnienia, czy może jednak wolał poprzedni stan. Nie wie nawet, co odpowiedzieć, bo tego nie obmyślił i wcześniej nie rozegrał tego scenariusza w swojej głowie. Milczenie niebezpiecznie się przeciąga, gdy Kal nie potrafi wydusić prostego: "Ja ciebie też", a mina Elianne wyraźnie zaczyna rzednąć, jej oczy tracą blask – albo właśnie błyszczą jeszcze bardziej, ale nie tymi jej zwykłymi, radosnymi i podekscytowanymi iskierkami. Zresztą, co tu się rozgadywać: Kal nie widzi sensu w analizie jej wzroku czy mimiki.
Nie może oprzeć się wrażeniu, że czegokolwiek teraz nie zrobi, to i tak wszystko zepsuje (o ile można zepsuć to jeszcze bardziej, ale Kal od dawna uznaje, że ma do takich rzeczy niewyobrażalnie duży talent). Przecież zawsze podejmował najgorsze decyzje. Teraz też wie, że gdy tylko otworzy usta, wyjdzie z nich coś, co tylko jeszcze bardziej skrzywdzi Elianne, jakby jego własny język go sabotował i podsuwał mu same złośliwe, cierpkie uwagi.
Dlatego robi coś jeszcze głupszego, bo myśli sobie, że przecież wciąż tylko się ośmiesza, ale… zrobienie błędu jest chyba minimalnie lepsze od stania w milczeniu i mierzenia się wzrokiem w cieniu słów, których on nie potrafi z siebie wydusić. To mówi za niego, właśnie takich rzeczy potrzebuje w swoim życiu – biorących inicjatywę za niego (oszukuje się, że to nie on wyszedł z inicjatywą, tylko popchnęła go do tego jakaś boska siła, co w ich świecie nie byłoby aż tak dziwne), znacznie łatwiejszych niż otwarcie ust i wyrzucenie z siebie zbyt trudnych słów.
Serce prawie wylatuje mu z piersi, ale to nie przez jakieś wzniosłe emocje, a przez stres, bo ostatnio całował się parę lat temu z chłopakiem, z którym wcale nie chciał się całować. Po czym powiedział mu w twarz, że nie jest gejem. Bogowie, jaki wstyd, jak teraz sobie o tym przypomina! Tylko dlaczego jego myśli biegną akurat w tę stronę, kiedy właśnie powinien skupić się na tym, co tu i teraz? Tym, że właśnie… że próbuje nie wyzywać się od skończonych idiotów…? I tym że pewnie zepsuł Elianne jej pierwszy pocałunek, bo on tylko wygląda, jakby umiał się całować?
On naprawdę nie wie co robi, do jego głowy jak zawsze napływa zbyt wiele myśli, żeby rzeczywiście mógł się skupić na tym, czy robi coś dobrze, czy właśnie kompletnie wszystko psuje. Stara się, okej? Delikatnie, próbując nie naśladować bolesnego wspomnienia innej osoby, powtarzając sobie w głowie, że to Elianne, a nie chłopak, którego pierścionek wciąż codziennie okala jeden z jego palców.
Zresztą, nawet jeśli wspomnienia próbują zamydlić mu wzrok, to umysł Kala (po chwili przerwy technicznej, resetu jego mózgu, podczas którego był zbyt zszokowany, żeby dopuścić do siebie więcej bodźców) zalewają fale zbyt silne do odparcia. Nagły wybuch, który prawie paraliżuje jego ciało, ścierające się ze sobą emocje, które łączą się ze sobą w jego głowie, nakładają na siebie, już nie wie, co dociera do niego z zewnątrz, a co – z wewnątrz. Chaos, ciepło szczęścia, drżenie zaskoczenia, słabe ukłucie smutku, zaraz obok znowu coś dziwnego, czego nawet on do końca nie potrafi nazwać. On, uważający siebie za człowieka, który najlepiej ze wszystkich zna wachlarz ludzkich emocji. Możliwe, że trochę się przeceniał.
— A co wy tu robicie?! — Nagły wrzask przeszywa już naelektryzowane powietrze, Kal automatycznie odpycha od siebie Elianne. Nie patrzy na jej twarz, pochyla głowę, zasłaniając twarz lekko już zmierzwionymi włosami. Spode łba zerka na osobę, która praktycznie wyskakuje z krzaków przed nimi. — Laleczki, jest już po ciszy nocnej! — wrzeszczy dalej, Kal wzdryga się po byciu określonym "laleczką". — Hop, hop, do łóżek, moje panny! Czas najwyższy!
Elianne stoi z lekko rozchylonymi w szoku ustami, lustrując nieznajomego faceta, ubranego jedynie w podkoszulek i (chyba) spodnie od piżamy. Kal nawet nie chce pytać, kim on jest.
— Um, to wcale nie tak, jak… — Kal podziwia ją za nieśmiałe próby wytłumaczenia czegokolwiek. To chyba to całe opanowanie centurionki, aktywne w każdej sytuacji, nawet… w takiej???
— Co mi po twoim tłumaczeniu, pannico? — prycha facet. Łapie Kala i Elianne za karki (chłopiec z początku próbuje mu się wyrwać, ale chłop ma zbyt silne ręce), zaczyna prowadzić ich w stronę obozu. — Ładnie to tak?! Ja tu idę sobie do tego waszego pretora wygarnąć mu parę spraw…
— W nocy? — piskliwie dziwi się Elianne. Kal za to dziwi się, że ona w ogóle ma odwagę się odezwać, podczas gdy jego napięte nerwy drżą, dotyk na karku boleśnie promieniuje przez całe ciało. Co tu się, na bogów, dzieje i dlaczego ona nie reaguje? Zna tego typa…? Dlaczego on ich tak bezczelnie dotyka, jakby byli jego własnością?
— W nocy, a co! — Facet mówi to, jakby większa oczywistość nie istniała na świecie. — Przylazłem tu, bo mu w końcu trzeba udowodnić, że najlepszym dzieckiem Marsa jest właśnie Izan King, nikt inny! — krzyczy dumnie, prawdopodobnie budząc przy tym połowę obozu. — Czyli ja — dodaje szybko, bo ani Kal, ani Elianne nie zaczęli jeszcze bić brawa.
— Gościu, weź się odpierdol — wydusza z siebie Kal, zbierając w sobie jak największe pokłady nienależącej do niego pewności siebie (oczywiście należy ona do Izana), bo swoją wykorzystał w całości już dobrą chwilę temu.
— Z której kohorty jesteście? — Izan kompletnie ignoruje słowa Kala. Gdy żadne z nich nie odpowiada, kontynuuje: — No, dobra, dobra, puszczam was. Ale! Macie zaraz chybcikiem zaiwaniać do baraku i grzecznie spać! I już mi tak więcej nie robić, lalusie! — dalej wrzeszczy (Kal niemal słyszy, jak obozowicze zaczynają się budzić i mamrotać coś o zakłócaniu spokojnego snu po pełnym udręki dniu), po czym odchodzi bardzo dumnym krokiem w poczuciu spełnionego zadania. Po zaledwie trzech sekundach jeszcze się odwraca, żeby ruchem dłoni ponaglić ich do szybszego powrotu do baraków.
— Zostawiłam koc — mówi oszołomiona Elianne, z szeroko otwartymi oczami wlepionymi w plecy Izana.
— Jutro — rzuca Kal, niezdolny do wyduszenia z siebie czegoś więcej.
Zanim Elianne powie coś jeszcze (a raczej: otrząśnie się z szoku spowodowanego nagłym wtargnięciem tamtego wariata), Kal już… chybcikiem zaiwania do swojego baraku. Jeszcze by mu powiedziała, że okropnie całuje, zresztą pewnie tak myśli. Albo powiedziałaby mu coś jeszcze gorszego, w stylu, że wcale tego nie chciała i zrobił to wbrew jej woli, więc tym samym…
On chyba dzisiaj nie zaśnie.
Nie zmywa makijażu, bo nie będzie się teraz tłuc po łazienkach. Rzuca się na łóżko tak, jak stoi, ukrywa twarz w dłoniach. Mógł to załatwić na tak wiele sposobów, po czym zrobił to, co zrobił; ni stąd, ni zowąd, pochylił się i… widział zaskoczenie w oczach Elianne, czysty szok, ba, czuł go całym sobą, ale było już za późno, żeby się wycofać i… i do tego nie może znieść faktu, że przeżywa to wszystko jak typowa, żenująco zakochana nastolatka!

Elianne? 
 ──── 
 [1179 słów: Kal otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz