LATO
Była godzina dziesiąta i Artema wcale nie obudził budzik (bo nic nie nastawiał) ani śpiew ptaków. Artema obudził wrzask, tak rozdzierający gardło, że nie mógł tego po prostu zignorować. Przewrócenie się na drugi bok i udawanie, że nic nie słyszał było tak samo bezsensowne, co zalewanie kawy zimną wodą.
Przyszedł do salonu, niewyspany z rozczochranymi włosami i zobaczył tam Edgara, skulonego na kanapie.
— Co jest? — zapytał zmęczonym głosem.
We wszystkich kończynach odczuwał ból, którego źródła nie potrafił znaleźć, bo najwidoczniej dopiero teraz odzywają się do mężczyzny skutki włamywania do biura policyjnego. Czy tam komisariatu. Nie był pewien, jak się takie miejsca nazywa.
Edgar uśmiechnął się słabo, poprawił okulary, bez których zapewne nie zobaczyłby tego, czego się przestraszył i wskazał palcem na terrarium z żabami. Artem zapomniał, że je tutaj przestawił. Wcześniej trzymał je w innym pokoju, do którego nie wpuszczał Edgara właśnie z tego powodu. Policjant bał się żab, a on wolał uniknąć ewentualnego krzyku spowodowanego smutnym, zielonym płazem.
Pokręcił głową.
— Myślisz, że cię to zabije? — zażartował, ale nie potrafił ukryć zirytowania i niektóre głoski przeciągał tak samo w momencie, kiedy nie panował nad złością. Został w końcu obudzony o dziesiątej po tym, jak do czwartej rano szukali głupiego pen drive’a. Nie wie nawet, czy spał równo sześć godzin, czy może tylko dwie.
— Możesz to zabrać? — Edgar nerwowo poprawił okulary już chyba czwarty raz w ciągu tej krótkiej wymiany zdań. — Proszę.
— To moje żaby. Mają prawo tutaj stać.
— Błagam — jęknął żałośnie, niczym wystraszona dziewczynka, która miała zaraz skoczyć z bungee. Artem tworzył w swojej głowie coraz to gorsze porównania, ale Edgar właśnie dla niego tak wyglądał; irracjonalnie, bez sensu i głupio.
Nie przesunął terrariów ze względu na Edgara. Nie zrobił tego, bo policjant prawie wycałował mu stopy z wdzięczności, ale po to, by nie słuchać dłużej krzyków, jęków i narzekania, że ukryty pod warstwą błota płaz próbuje kogoś zabić.
Kiedy uprzątnął pomieszczenie na tyle, by Edgar przestał kulić się na kanapie, poszedł nalać sobie wody, która wcale nie pomogła na ból głowy. Wszystkie porady z internetu to kłamstwo. Całe życie to kłamstwo.
— Namyśliłeś się już? — zapytał. — Jak chcesz coś robić, to fajnie, jakbyś miał plan.
— Znalazłem coś. — Obudził laptopa ze snu i poszukał jednego pliku. Artem podszedł i usiadł obok na kanapie, czekając, aż Edgar pokaże mu swoje najnowsze odkrycie.
— Podobno chłopak się z kimś spotykał. — Otworzył dwa dokumenty i jedno zdjęcie, przedstawiające zamordowanego nastolatka. Chłopak siedział przy restauracyjnym stoliku z jakąś starszą kobietą.
Artem przybliżył twarz do monitora.
— Z babcią?
— Nie wygląda, jakby była jego babcią. — Edgar otworzył inny dokument. — Z tego co wiadomo… jak został zidentyfikowany, to znaleziono tylko matkę. Nie miał babki. Ani dziadka. Ani nikogo innego. Tylko on i mama.
— Może babcia się znalazła? — Wzruszył ramionami. — Żartuję. Masz gdzieś informację, w jakiej restauracji się spotkali?
Edgar wpisał coś na klawiaturze i otworzył ostatni dokument, który go w tej sprawie interesował. Krótki opis sytuacji, którą widzieli na zdjęciu: zamordowany nastolatek, spotyka się w jednej z nowojorskich restauracji handcraft burgers & brew ze starszą kobietą, a następnie znika bez śladu. Ciało zostaje odnalezione w barze, niepowiązanym ze sprawą ani rzekomym nastolatkiem. Starsza kobieta pozostaje nienamierzona. Nie jest ani rodziną ofiary, ani jego znajomą.
— I co? Nikt nie pomyślał, żeby pojechać do tej restauracji?
— Podobno sprawdzali, ale nic nie znaleźli. Właściciele nawet nie pamiętali żadnej starszej kobiety, pasującej do opisu, który mieli ze zdjęcia kamery. Dziwne, co nie?
— Może nie pamiętali, bo wcale jej nie widzieli? Albo widzieli coś kompletnie innego? — Artem jeszcze raz włączył zdjęcie, które oglądali. — Pomyśl sam, bo wszystkiego nie będę za ciebie robić. Jeśli podejrzewamy, że ten gówniarz został zabity przez jakiegoś spidermana z ciemności, to ta kobieta wcale nie musi być człowiekiem. — Stuknął w ekran. — Albo strasznie naciągam historyjkę, bo jestem zmęczony. Nie wiem. To ty jesteś policjantem.
— Chcę to sprawdzić.
— Co? Przecież nie znajdziesz tej babuszki.
Wzruszył ramionami.
— I tak chcę to sprawdzić.
Usiedli przy niewielkim, trochę ubrudzonym stoliku, jakby właśnie mieli zamówić żarcie, chociaż była godzina ledwo dwunasta i żaden z nich nie odczuwał silnego głodu. Edgar obejrzał menu, po czym je odłożył, jak zniechęcony bogacz, zaciągnięty do obskurnej restauracji.
— Wiesz, zastanawiam się, co zrobimy, jeśli potwierdzimy, że mordercą rzeczywiście był potwór — zaczął ten temat pierwszy. — Zostałem odsunięty od tej sprawy, więc nie mam dużej mocy sprawczej. No i nikt mi nie wierzy. Tak jakby.
— Nie uwierzyliby ci też, gdybyśmy znaleźli fałszywe dowody potwierdzające, że to była jakaś bójka?
— Wiesz, jak działa policja?
— Tak, siedzę właśnie z takim debilem i próbuję wymyślić coś sensownego — burknął. — Co z moim pomysłem jest nie tak?
— Że się, kurwa, śpieszysz! — uniósł głos, zaciskając palce w pięść. — Ty myślisz, że mam jakieś magiczne moce i magicznie sprawię, żeby wszyscy mi uwierzyli w jakąś nietrzymającą się kupy historię?
— Tak się składa, że masz magiczne moce, więc nie pierdol. Zaczaruj ich wszystkich i będziesz mieć z głowy.
— Wkurwiasz mnie.
— Kto to mówi?
— Idę zamówić. Pierdol się. — Wstał gwałtownie i ze zdenerwowaniem odszedł w stronę lady.
— No idź. Spierdalaj. — Machnął ręką za odchodzącym Edgarem i sam ze złości złapał za leżące na stole menu i wybrał sobie jedzenie. Jak już tutaj z nim przyjechał, to nie zmarnuje okazji, żeby nie spróbować jakiegoś dobrego burgera.
Usiedli z powrotem do stolika, już ze swoimi zamówieniami, wielkimi, soczystymi burgerami. Przez pierwsze kilka minut się do siebie nie odzywali, próbując zjeść w ciszy jedzenie.
— Edgar, weź uwagę, że to Nowy Jork — mruknął. — I tutaj nastolatkowie często się ze sobą biją. Udajmy, że ten gówniarz też się z kimś pobił.
— Najpierw chcę dowody. — Pokręcił głową. — Wolę chyba mieć pewność, że…
— Z kimś się założyłeś?
— O co?
— Kto lepiej rozwiąże tę sprawę, a o co? — Przewrócił oczami. — Zazwyczaj jesteś egoistycznym dupkiem, a w to się angażujesz bardziej, niż zazwyczaj. O co chodzi, Edgar?
Przełknął kawałek bułki i odwrócił wzrok. Patrzył teraz na ludzi, przechodzących po jednym z większych chodników w Nowym Jorku, unikając męczącego spojrzenia Artem.
— Co do tej babci… — zaczął powoli — mam wrażenie, że wyczuwam czyjąś obecność.
— Aha, teraz nic nie ma sensu.
— Bo nie ma — przyznał. — Ale w przypadku potworów, które udają ludzi, to nic nie ma sensu. Uwierz mi. Nawet jakbyś bardzo próbował znaleźć logiczne wyjaśnienie, to go nie znajdziesz; a potwory wyczuwają obecność takich, jak ja.
— Myślisz, że to ta babcia?
— Cokolwiek to jest, fajnie, jak potwierdzimy, że tą babcią rzeczywiście był potwór. Dopiero wtedy zgodzę się na tworzenie głupiej wymówki, że smarkacz się z kimś pobił i umarł. Rozumiesz?
— Jaki porządny.
— Bardziej od ciebie.
— Nigdy nie mówiłem, że jestem porządny. — Uśmiechnął się. — Polujemy na potwora?
pan policjant?
────
[1073 słowa: Artem otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz