Miła pani, która poprosiła go o naprawienie kolanka w zlewie w kuchni (z jakiegoś powodu zapchany był gęstym, białym futrem, ale postanowił nie pytać), stawia na blacie kubek z herbatą. Uśmiecha się do niego miło, dokładnie tak samo, jak to zrobiła, gdy wszedł do jej mieszkania i wymamrotał coś o byciu hydraulikiem. Przez ten przyklejony do jej twarzy uśmiech, Anastazy przez moment nawet zastanawiał się, czy staruszka po prostu nie jest dobrze zakamuflowanym potworem, który zaatakuje go od tyłu, gdy będzie pochylał się nad kolankiem. Przez czterdzieści minut, jakie tu spędził (zawsze niepotrzebnie długo wszystko naprawia, bo przyjęło się, że fachowcom płaci się stawką za godzinę) nic go nie zaatakowało, więc wreszcie przekonuje się co do… może całkiem miłych intencji starszej pani…?
— Yy, dziękuję.
— Nie ma za co, słonko — mówi do niego z typowym staruszkowym nazywaniem wszystkich słodkimi określeniami, od których aż chce się rzygać. Dobrze, że nie poznała tajników zdrabniania jego imienia, bo by się nie uwolnił od… Anastazusia? Anastasia? Obrzydlistwo.
Anastazy nie robi sobie przerwy od skręcania kolanka, bo nie uśmiecha mu się wycierać brudnych dłoni w spodnie albo, co gorsza, zostawić na szklance niezmywalne smugi w kształcie jego dłoni. Nie ma ochoty na eksplorację mieszkania starszej pani, która była na tyle miła, że nawet zrobiła mu coś do picia (niepotrzebnie mu przeszkadzając swoim krzątaniem się po kuchni, ale docenia ten gest). Znalezienie łazienki i tak pewnie zajęłoby mu dłużej niż dokręcenie rur, otrzepanie dłoni i sprawdzenie, czy na pewno nic nie przecieka.
— Skończyłeś już, synku? — pyta miła pani, gdy Anastazy przemywa ręce i wypija jej herbatę. Duszkiem. Jak spragniony sześciolatek, gdy mama wychyli się przez otwarte okno i poda mu kubek wody z kranu. Kiwa głową i ostatnim, co robi, to wrzuca worek z białym futrem do zsypu na śmieci.
— Należy się siedemdziesiąt dolarów — oznajmia z pewnością siebie. Może nie siedział tutaj pełnej godziny, ale stawki już miał dobrze wykalkulowane w głowie. To tylko głupie kolanko, dla niego to tylko głupie kolanko, ale taka właśnie starsza pani Smith nawet nie mogła pozmywać naczyń.
— Kochanieńki, właśnie… — zaczyna staruszka z tym swoim miłym uśmiechem. — Nie mógłbyś odpuścić starszej pani?
Ma do zapłacenia czynsz. Kupienie jedzenia na następne dni. Zlecenia nie chodzą sobie po mieście, tylko czekając, aż je pozbiera i się nimi zajmie. Klienci, gdy nie widzą licencji, próbują się z nim targować, a gdy wykonuje usługę, która normalnie przekroczyłaby próg pięciuset dolarów i tak musi skasować ich taniej. Już bardziej od niego, korzystają na tym chytrzy klienci albo jakieś dziwne starsze panie, które naprawdę miło się uśmiechają i wciskają mu kit o niskich stawkach emerytalnych.
— Mógłbym — odpowiada wbrew sobie, w środku pulsując ze złości. Najchętniej kopnąłby to kolanko, gdyby nie wiedział, że złamie sobie przy tym palce u stopy. Przypadkowo potrąca swoją szklankę po herbacie, akurat tak niefortunnie, że spada na ziemię i rozbija się na drobne kawałeczki. Uśmiech ucieka z twarzy miłej starszej pani, gdy zaczyna wymachiwać rękawicą do pieczenia i krzyczeć, że ma się natychmiast wynosić z jej mieszkania. Anastazy, doprowadzony do swoich granic, równie przypadkowo (to mieszkanie jest tak małe, że nie da się w nim normalnie poruszać!) strąca wazon z kwiatami z szafki w korytarzu. Zanim przejdzie do przedpokoju, staruszka, w poczuciu bycia szantażowaną, wpycha mu dwadzieścia dolarów i parę drobniaków w rękę, po czym zatrzaskuje mu drzwi przed nosem. — Ale psze pani, to za mało! — wrzeszczy, waląc w drzwi. Miła pani chyba nie zamierza mu otworzyć. Przeklina pod nosem, wciska pieniądze do kieszeni i nagle przypomina sobie, że przecież nie zdążył chwycić swojej skrzynki z narzędziami, zanim go… gwałtownie wyproszono. — Proszę pani, a może mi pani chociaż oddać narzędzia?! — Znów puka do drzwi, krzycząc do nich żałosnym tonem człowieka, który pogodził się ze swoim marnym losem. — Bo inaczej… — Grożenie starszym paniom z pewnością jest równoznaczne ze złamaniem jakiegoś kodeksu dobrej złotej rączki, ale jego narzędzia. — Mogę pozwać panią o kradzież — mówi już znacznie ciszej.
Drzwi otwierają się, narzędzia Anastazego (razem ze skrzynką) zostają wyrzucone na klatkę schodową. Mężczyzna z zaciśniętymi ustami wymienia nienawistne spojrzenia z bardzo wredną starszą panią, zanim ona niepotrzebnie głośno zatrzaskuje drzwi. Śrubokręt z hukiem upadł na podłogę parę pięter niżej, śrubki i nakrętki toczą się po schodach.
— I po co mi było to kolanko — mruczy pod nosem, po czym na kolanach próbuje zebrać wszystkie rozsypane narzędzia. W nieładzie wrzuca je do skrzynki, aż ostatecznie ledwo udaje mu się ją domknąć. Bierze się w garść (wzdycha głęboko i z frustracją, przeciera twarz) pod drzwiami mieszkania swojej najgorszej w tym tygodniu klientki i wybiega z bloku, zanim staruszka zdąży zadzwonić po policję. Pewnie jeszcze powiedziałaby, że ukradł jej te dwadzieścia dolców!
Ze skrzynką z narzędziami pod pachą, niesamowicie ponury Anastazy przemierza ulice San Francisco. Zaczyna już powoli zapadać popołudniowo-wieczorna szarówa, gdy słońce wreszcie postanawia przestać grzać aż tak mocno, jak przez całą resztę dnia. Idąc po popękanym chodniku, zaczyna rozważać sposoby, w które mógłby go naprawić, bo naprawdę, ludzie, to jakaś tragedia. Krzywe płyty przepuszczają małe roślinki, codziennie zgniatane przez buty przechodniów, łatwo jest potknąć się o którąś ze szczelin albo zgubić w nich pięćdziesiąt centów (a dla niektórych jest to niesamowicie ogromna strata). Masakra, ktoś powinien się tym zająć.
Staje na przystanku, sprawdza godzinę na zegarku i z jakiegoś powodu ilość czasu zmarnowanego na zbieranie narzędzi z podłogi niesamowicie go irytuje. Nie dość, że wskazówki wczoraj postanowiły stanąć, to jeszcze teraz informują go, że nie zdąży dojechać do domu przed zapadnięciem zmroku. Przegląda trudne do rozczytania rozkłady jazdy (nigdy nie może ich spamiętać, nieważne ile razy jeździ po mieście), aż wreszcie znajduje ten autobus, który dowiezie go w okolice mieszkania (oczywiście, te dojeżdżające do najbliższego przystanku pod jego blokiem odjeżdżają najwcześniej za godzinę). Wszystko idzie jak w zegarku, oprócz tego, że teraz musi tutaj stać z ciążącą mu skrzynką. Mógł wziąć mniej narzędzi. Mógł nie brać narzędzi. Mógł nie brać tego zlecenia. Zmarszczka na jego czole pogłębia się z każdą myślą, z każdym "A co, gdyby…", które pojawia się w jego głowie. Marna namiastka zapłaty gryzie go w kieszeni, raczy kochaną staruszkę najlepszymi wiązankami przekleństw, które tylko przychodzą mu do głowy.
— Hej, bracie, coś cię gryzie? — pyta go mężczyzna, który od paru minut kręcił się wokół przystanku, krążył wokół niego z dłońmi w kieszeniach i z szarmanckim uśmiechem, który sam w sobie flirtował z mijającymi go osobami.
— Co?
— Wyglądasz, jakbyś — mężczyzna wygina dłoń w nieokreślonym geście — wpadł pod ciężarówkę i potem obsrał cię gołąb. Mniej więcej. — Posyła mu piękny, symetryczny uśmiech, którym mógłby pochwalić się w reklamie pasty do zębów. — A ja mam na takie upadki ludzkiej psychiki bardzo dobrą radę.
— Taaaaak? — sceptycznie pyta Anastazy, mierząc go wzrokiem od stóp do głów i odsuwając się od niego o krok. Na razie tylko o krok. Zerka na zegarek, w nadziei, że jego autobus totalnym fartem właśnie teraz ma pojawić się na przystanku. — Bardzo… ciekawe.
— A jak. — Kolejny z kolekcji jego uśmiechów, zaczyna grzebać po kieszeniach. — Zaraz się przekonasz!
— Aha. Super.
— Trochę więcej entuzjazmu!
— Do ilu osób już tak podszedłeś?
Patrzą na siebie przez moment, Anastazy ma nadzieję, że typ właśnie próbuje policzyć ludzi, których zaciągnął w ciemne uliczki tylko tego dnia.
— A poczujesz się dobrze, jak powiem, że jesteś pierwszy? — Facet chyba traktuje zarumienione policzki Anastazego jako potwierdzenie, a nie wyraz olbrzymiego zażenowania. — No, to jesteś pierwszy… Wyglądasz mi na Carla. Jesteś Carlem?
— Nie?
— To w takim razie będziesz Carlem — decyduje za niego, bo chyba spodziewał się, że w tym momencie Anastazy mu się przedstawi. Nie ma nic przeciwko byciu nazywanym Carlem przez typa, którego już nigdy więcej nie zobaczy.
— To ty jesteś…?
Evan?
────
[1242 słowa: Anastazy otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz