poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Od Edel CD Theodore'a — „Goopya Peezda"

Poprzednie opowiadanie

Renoma zawsze gotowej do pomocy centurionki całkiem jej odpowiada, myśli sobie skromnie. Może trochę odciąga ją od naprawdę ważnych spraw zapisanych w jej notesie, ale z drugiej strony – zdobywa zaufanie legionistów. Coś za coś, ale ta gra chyba rzeczywiście jest warta świeczki. I pomyślałby kto, że wystarczył jeden plaster z księżniczką…
Lotus nie wygląda, jakby czuła choć lekkie ukłucia bólu. Spokojnie siedzi na ławce (marnej podróbie ławki, ledwo trzymającej się na cienkich nogach deski) przy Polu Marsowym z nogami wyciągniętymi na siedzenie. Najzwyklejsza rzecz, jaką może robić legionista, oprócz tego, że wszyscy wokół są w trakcie treningowych sparingów, a ona tylko się im przygląda.
— No, jesteś wreszcie! — krzyczy do Theodore'a oskrażycielskim tonem. — Nie ucieka się od treningów!
— Yyy — jąka się chłopiec — ten twój palec. Zmartwił mnie po prostu i, no…
Lotus wstaje, podpiera się pod boki i patrzy na Theodore'a z uniesioną brwią.
— Nic mi nie jest — mówi z naciskiem. Jej głowa na moment przechla się w bok, prawie do ramienia i na ułamek sekundy na jej twarzy pojawia się grymas bólu. Zanim Edel mruga, Lotus stoi przed nimi tak samo pewnie, jak wcześniej, tylko teraz masuje bok swojej szyi. — Nie potrzebuję pomocy. Nawet jeśli się wybił, to zaraz wskoczy, wielkie mi halo.
— Pokaż go chociaż — wtrąca się Edel, czuje się po pierwsze kompletnie niepotrzebna w tej rozmowie, a po drugie niemile widziana. Gdy nie spotyka się z jakąkolwiek odpowiedzią, dodaje: — Proszę…? — Tym razem Lotus reaguje: bardzo ostentacyjnie wzdycha i podaje Edel swoją dłoń, jak księżniczka księciu do ucałowania. Palec rzeczywiście jest zaczerwieniony, ale na ile Del się na tym zna, to wszystko wygląda całkiem w porządku. Na wszelki wypadek delikatnie bierze dłoń Lotus w swoją, żeby mieć stuprocentową pewność, że palca nie trzeba będzie usztywniać. — Boli cię, jak dotykam?
— E, boli, od razu boli. — Lotus wzrusza ramionami. — Bolało chwilę po zderzeniu, a wtedy i tak nie jakoś bardzo. Teraz, to tam. Ledwo czuję.
Edel kiwa głową, puszcza jej dłoń.
— No, to ten. Nic tu po mnie, raczej. — Uśmiecha się do parki legionistów. Theodore wygląda trochę mizernie, pewnie mu trochę przykro, że kompletnie niepotrzebnie zawracał jej głowę, więc dodatkowo Edel lekko poklepuje go po raminiu. — Dzięki za czujność — dodaje z uśmiechem dumnej mamy.
Może tyle mu wystarczy, żeby poczuł się lepiej. Edel niekoniecznie czuje się komfortowo w pocieszeniu innych, mimo że wciąż wmawia sobie, że powinna być w tym dobra, przecież już tyle razy to robiła! Znacznie łatwiej idzie z małymi dzieciakami, którym wystarczy dać ciasteczko i pogłaskać po głowie, a już się czują lepiej (chociaż Edel zna też znacznie trudniejsze przypadki).
— Ja, ten. Przepraszam, że zawracałem głowę.
— Nie no, nie mu-
— I dobrze, może w końcu przestaniesz panikować, jak nic strasznego się nie dzieje! — prycha Lotus, z powrotem wpycha sztylet w dłonie Theodore'a. — A teraz, już. Wracamy do walki.
Theodore wlecze się za koleżanką, jakby szedł na szafot. Edel uśmiecha się pod nosem dzięki temu porównaniu, z jakiegoś powodu wydaje jej się niezwykle trafne.
— Chcesz trochę? — Edel stawia przed Theodore'em kubek z kawą (niesłodzoną, bez mleka) i zasiada obok niego. — Chociaż, po co pytam. Chcesz czy nie chcesz, przyniosłam ci. — Uśmiecha się miło. — Jak coś, to sobie posłódź.
Chłopiec wydaje się być trochę zdezorientowany, gdy duka niepewne "dziękuję". Edel zauważyła, że rankiem raczej siedzi sam przy stoliku, może dlatego, że dzieci Somnusa… Ujmując to jakoś przyjemnie w słowa, ludzie wolą ich towarzystwo wieczorem, nie rano. Edel wie, o co im chodzi, ale to już byłaby jej druga kawa dzisiaj, więc wydaje jej się, że już zbudowała sobie swego rodzaju mechanizm obronny przed rozsiewaną przez Theodore'a senność.
— Chciałam cię zapytać o taką małą… przysługę — zaczyna i spodziewa się, że chłopiec jęknie z rozpaczą, że błagam, nie, ja nie chcę! Nie dla centurionki innej kohorty (bo zresztą co miałaby kazać mu zrobić?), nie z samego rana, gdy on nie dokończył jeszcze jeść śniadania… bez przesady. Na swoje szczęście (mimo że zostawia mu aż nadto czasu na wtrącenie swojego narzekania i kryzysu egzystencjonalnego), Theodore milczy. Dlatego Edel kontynuuje: — To tak, wiesz, prywatnie. Pojedziemy razem do San Francisco, co ty na to?
Chłopiec nie tyle co jest zaskoczony, ile całkowicie zszokowany. Nie tego spodziewał się po centurionce, z którą rozmawiał dwa razy i za tym drugim trochę się wygłupił, wszczynając fałszywy alarm. Edel nie chce mu tego powiedzieć, ale po prostu wzbudził w niej… może trochę współczucia albo nawet sprawił, że ona odnalazła w nim trochę siebie? Podobnie zagubioną, zbyt zamartwiającą się osobę, której potem jest głupio przez to, jak jest wrażliwa. Poza tym, każdy potrzebuje jakichś znajomych z Obozu? Już pomijając różnice w pozycjach, bo jeśli centurioni przyjaźniliby się tylko z centurionami, to by w końcu ześwirowali.
— No… okej — zgadza się Theodore i Edel naprawdę ma nadzieję, że nie robi tego tylko dlatego, że to ona mu to zaproponowała. Centurionka, a legionistom od przyjścia do Obozu wbija się do głowy, że centurionom nie można się sprzeciwiać, nawet jeśli nadzorują inną kohortę.
— Super! — Edel półświadomie wyczarowuje w powietrzu niewielką tęczę. — Dam znać Rodionowi, że będziesz ze mną. Odpuści ci. — Znaczące puszczenie oczka.
Gdy odchodzi, żeby złapać gdzieś Rodiona, na szybko bazgrze w notesie szkic jakiegoś planu, według którego mogliby ułożyć ich wycieczkę po San Francisco. Ogarnia to dopiero teraz, bo w nocy, gdy w ogóle to wymyśliła, było na to trochę zbyt ciemno.

Theodore?
────
[870 słów: Edel otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz