sobota, 9 sierpnia 2025

Od Anastazego — „Wzmożone środki ostrożności"

LATO

Anastazy nie jest w stanie powiedzieć, w jaki sposób znalazł się w Nowym Jorku. Za to może z łatwością przypomnieć sobie, dlaczego tak bardzo boli go brzuch. Skoro już tu przyjechał, to też stał się jednym z wymęczonych życiem nowojorskich przechodniów zmierzających do pracy po wychłeptaniu ośmiu filiżanek kawy jeszcze przed południem. Grzebiąc w plecaku w poszukiwaniu tabletek przeciwbólowych, z pewną niechęcią zerka na stojący obok niego papierowy kubeczek zimnego już americano. Ale skoro już je kupił…
Zadzwoniła do niego stara przyjaciółka z obozu. Chociaż trudno jest tak właściwie określić ją mianem “przyjaciółki”, które w ten sposób działa tylko w głowie Anastazego. Jedyne, co ich łączyło, to rok dołączenia do obozu, a i tak Anastazy był wtedy starszy od niej o dwa lata, a w tamtym wieku dwa lata to jednak jest piekielnie dużo. Oboje byli nowicjuszami, a nowicjusze z założenia trzymają się ze sobą, dopóki nie znajdą sobie innych znajomych. Ona znalazła, on nie. Nigdy nie miał jej tego za złe. Po prostu nie sądził, że kiedykolwiek jeszcze coś od niej usłyszy. A już na pewno nie spodziewał się, że usłyszy jej głos dochodzący z słuchawki telefonu stacjonarnego Gabriela (twierdzi, że on jest bezpieczniejszy dla półbogów, ale Anastazy i tak preferuje swojego iFajstosa).
Tylko że zapomniał, jaki miała numer. Już dawno zresztą, zdał sobie z tego sprawę jeszcze wtedy, gdy tu jechał, a jej adres… No, powiedzmy, że ulicę może da radę sobie przypomnieć. Trochę głupio wyszło, bo skończył w środku Nowego Jorku bez możliwości poinformowania Clary, że w końcu przyjechał.
— Hej — mówi do słuchawki, to krótkie słowo zostaje stłumione nagłym ziewnięciem. — Masz może historię połączeń na tym twoim telefonie?
— Na tym starym gracie? — Gabriel prycha śmiechem, ale Anastazy i tak słyszy, że przemierza ich mieszkanie, żeby chociaż sprawdzić. — Nie wiem, nigdy nie potrzebowałem. Jakiś ekran to niby ma, więc może… A po co ci to w ogóle?
— Zapomniałem numeru tej mojej przyjaciółki. I trochę nie wiem, co teraz zrobić — mamrocze Anastazy, gapiąc się w swoje biedne americano. Facet, który mu je robił nie był w najlepszym humorze. Wyglądał, jakby chciał zrobić dla niego to ostatnie americano, po którym, jak już uda mu się usnąć, to już nigdy się nie obudzi.
Po chwili milczenia, paru przerwach w połączeniu, kilku dziwnych dźwiękach i westchnieniach, Gabriel w końcu coś mówi.
— No, chyba mam. Zapisz sobie. Jeśli to fotowoltaika, to sorry, ale nie będzie lepiej.
Z zapisanym na paragonie z kawiarni rzędem cyfr, Anastazy czuje się już znacznie pewniej w tym obcym mieście. Podziękowawszy Gabrielowi, nie rusza się nawet na krok, tylko od razu wykręca kolejny numer. Gdy już myśli, że nikt nie odbierze, nagle w słuchawce słychać kliknięcie i wesoły głos, który piszczy: “Halo???”.
— Clara? — pyta Anastazy, zdecydowanie zbyt niepewnie, bo trochę spodziewał się usłyszeć “Witamy w naszej firmie fotowoltaicznej, mamy dla pana bardzo dobrą ofertę za bardzo niską cenę, ale jesteśmy w stanie pana zapewnić, że będzie pan bardzo, ale to bardzo zadowolony i doda to bardzo dużo funkcji w pańskim domu, znaczy się, bardzo dużo energetycznych korzyści w pańskim domu”.
— Nastek? Jesteś już? O bogowie, to świetnie. Podjadę po ciebie, czekaj na dworcu!
I to byłoby na tyle, bo Clara rozłącza się, zanim Anastazy w ogóle wymyśla, co chce odpowiedzieć. Cóż, teraz musi chwilę poczekać. Z ciężkim plecakiem na ramionach i zsuwającymi się z nosa krzywymi okularami, które musi poprawiać co parę sekund. Czy on da radę rozpoznać Clarę? W końcu nie widzieli się, no, będzie już… siedem lat?
 
Po wylądowaniu w mieszkaniu starej przyjaciółki, Anastazy czuje się jeszcze bardziej niekomfortowo niż wtedy, gdy był zamknięty w jej samochodzie. Clara wciąż szczebiotała o tym i o tamtym, w końcu miała mu siedem lat życia do opowiedzenia (jej historie wydają się Anastazemu znacznie ciekawsze niż najbardziej interesujące z jego wszystkich wspomnień), a to nie mogło poczekać ani chwili. Gdy wymęczony podróżą Anastazy wreszcie opada na kanapę w salonie Clary (swoją drogą, całkiem niezły… wystrój, tylko przydałoby się w niektórych miejscach odkurzyć) dotarli dopiero do opuszczenia przez nią obozu, więc… jeszcze długa droga przed jego uszami, przynajmniej na to się zapowiada. Na pytanie, czy chciałby jakąś kawę albo herbatę, odpowiada, że kawa, kawa, no bo dziewiąta jeszcze nie zaszkodzi… chyba. Ta ostatnia była po prostu jakaś taka słaba, w ogóle go to nie ruszyło… Jakby jakakolwiek kawa kiedykolwiek go ruszała, ale czasem udawało mu się wywołać nią to głupie placebo, dzięki któremu jego mózg ruszał z miejsca i przestawał przypominać sflaczałą oponę.
— Dlaczego mnie w ogóle zaprosiłaś? — pyta Anastazy, gdy tylko Clarze udaje się na moment przymknąć, gdy musi poszukać ziaren, bo ekspres krzyczy, że brakuje mu wszystkiego, a najbardziej szczęścia. To, że takich pytań raczej się nie zadaje, nie dociera do Anastazego. W końcu ma prawo wiedzieć, prawda? Co w tym takiego złego? — Raczej nie kazałaś mi jechać przez pół Stanów tylko na kawę, nie?
— No, potrzebuję jakiegoś fajnego… gadżetu — mówi Clara, skupiając się na biciu ekspresu. — W sensie, wiesz, trochę nieprzyjemnie nam się robi w tym Nowym Jorku, nie wiem czy słyszałeś.
— Hę? — To najwyższy poziom elokwencji, jaki jest w stanie wykrzesać z siebie Anastazy. Raczej… nie interesuje go, co się dzieje po drugiej stronie Ameryki. Zresztą, skąd miałby się dowiedzieć? Przecież w gazetach mówią o rzeczach z okolicy, tak samo w radiu, czasem telewizja coś mu podsunie, ale on tak naprawdę nie ogląda telewizji ani nie słucha radia. Jakby się zastanowić, to wifi niby też mają w mieszkaniu, ale najczęściej używa go mikrofalówka.
— Taka sprawa, że herosi nam umierają — wyznaje Clara niespodziewanie lekkim tonem. — Ostatnio jakoś tak… Coraz częściej pojawiają się tu potwory i inne takie. Zbyt długo było spokojnie, prawda?
— No, prawda — potakuje Anastazy, choć nie mówi tego do końca szczerze. Znaczy, po prostu u niego nigdy nie było szczególnie niebezpiecznie. — Czyli jednak to San Francisco nie było takim złym pomysłem.
— Nie powiedziałabym tego — śmieje się Clara. — Nie wiem, jak ty wytrzymujesz z tymi Rzymianami. Straszne ścierwa z nich. — Anastazy powstrzymuje się przed wtrąceniem się tutaj z obroną i opowieściami o Gabrielu, który wcale taki zły nie jest, ale po prostu stwierdza, że to i tak nie zmieni zdania Clary. — Wracając. Nie wiem, może nas się już za dużo tutaj uzbierało i potwory zaczęły po prostu respić się na potęgę. Trudno powiedzieć, ale jest jak jest, ciągle nam ktoś znika ze starej obozowej paczki. Znaczy, to raczej znajomi znajomych, najczęściej jakieś dzieciaczki świeżo po obozie. Weterani jeszcze sobie dają radę! — zapewnia go dziewczyna, a Anastazy… nie wie, czy bardziej wypada teraz się zaśmiać, czy zaniepokoić, że dwudziestotrzylatka mówi o sobie jako o “weterance”. Przecież… jest jeszcze młoda, co nie? To znaczy, on jest od niej starszy. On.
— Mhm. Słabo.
— No i widzisz, zmierzam do tego, że ostatnio doszła do mnie taka informacja — kontynuuje Clara, podając mu wypełniony kawą kubek w kotki — bo powiedziała mi o tym taka znajoma, która wie to od swojej innej znajomej, że znajomy tamtej ostatniej, że innej znajomej, łapiesz, no cóż, po prostu znaleźli tę znajomą, że Ver, chociaż ty pewnie nie znasz, martwą. To już się wydaje dziwne, jak to kolejny taki rozszarpany trup w tygodniu czy tam miesiącu, wszystko jedno, po prostu trup na trupie, zawsze to spotyka tych naszych małych półbogów.
— No, nieciekawie. — Anastazy kiwa głową z poważną miną, bo nie ma pojęcia, co innego mógłby powiedzieć. — I co w związku z tym?
— Właśnie wszystko! — Clara na szczęście nie ma skłonności do nadmiernej irytacji, raczej… no, może trochę ma, ale to ona tłumaczy wszystko tak niejasno! — Słuchaj, sprawa jest taka, że mi musisz jakiś tutaj, wiesz, trochę mi zamki wzmocnić. Ogólnie drzwi, jakieś tam… ochrony jakieś, inne takie, czaisz?
— To znaczy… że też czujesz się zagrożona? — To niepodobne do Clary, nie do tej Clary, którą Anastazy pamięta. Chyba że coś się zmieniło, że te wszystkie śmierci wpłynęły na nią tak źle, że jej psychika zaczęła powoli podupadać.
— Kto by się nie czuł — prycha dziewczyna, ale nie patrzy Anastazemu w oczy. — Wiesz, Nastek, trochę wstyd powiedzieć, że człowiek się boi, nie? Po prostu weź mi to tam… ogarnij i tyle. Zrobisz to, prawda? Skoro już tu jesteś, przecież ty lubisz takie robótki, nie?
Patrzy na niego z nadzieją i z błaganiem na tyle mocnymi, że Anastazemu (mimo że powoli zaczyna przysypiać, bo kanapa Clary jest nad wyraz wygodna) wydaje się niemożliwym jej odmówić. Może trochę go wykorzystuje, ale od tego też się ma znajomych, żeby ich czasem o coś poprosić, czasem o coś mniejszego, czasem o coś większego, co akurat się nawinie pod dłonie, bo w końcu… Jakieś zagrożenie może czyhać za rogiem, a nawet na innym piętrze klatki schodowej.
— Ogarnie się — zgadza się więc, chociaż jego mina mówi wiele. Łatwo da się to zignorować, gdy chce się coś osiągnąć, tak jak właśnie Clara, która zamiast zaproponować, żeby Anastazy troszeczkę odpoczął po podróży, może nawet się zdrzemnął, z szerokim uśmiechem na ustach najpierw na moment go przytula (przy okazji zdecydowanie zbyt głośno piszczy z radości tuż przy jego uchu), a potem wysuwa z kąta zakurzoną skrzynkę z narzędziami.
— Mam ją jeszcze po tacie, ale na pewno znajdziesz tam wszystko, czego potrzebujesz! — zapewnia go entuzjastycznie, ale Anastazy już ma swój plan.
— Ale… na pewno chcesz tak sobie wyjść?
W głosie Clary słychać szczerą obawę, jakby piekielny ogar miał po prostu wybiec z pierwszej lepszej bocznej uliczki i zaatakować Anastazego w biały dzień.
— Tak…?
— Ale weź na siebie uważaj, w sensie, no wiesz, bo jeszcze… Nigdy nic nie wiadomo, okej? — gubi się Clara, energicznie gestykulując. — Znaczy, w sumie to mogę z tobą iść, wiesz? Żeby było bezpieczniej i w ogóle. Pomogłabym ci też nieść te wszystkie… cokolwiek będziesz kupował, nie?
— No dobra. — Anastazy wzrusza ramionami. — Mi to tam rybka.
— Tobie to tam… Okej.
 
Przez resztę dnia Anastazy tylko stresuje Clarę tym, że praktycznie cały czas trzyma drzwi wejściowe otwarte, gdy pracuje nad tym zamkiem. Nie tylko zamkiem, ale całym systemem antywłamaniowym i antypotworowym, którego plan istnieje tylko w jego głowie i ma szczerą nadzieję, że mu to wszystko wyjdzie. W tym czasie Clara po prostu siedzi obok niego na podłodze, czasem usilnie próbuje podać mu narzędzie, po które Anastazy i tak już sięga, albo zaczyna układać mu rozrzucone po podłodze śrubki, przez co Anastazy nie wie, co gdzie odłożył. Przecież przed chwilą tam były gwoździe, po czym nagle jego palce znajdują wiertarkę! Co chwile musi tłumaczyć jej, co tak właściwie robi, bo go o to prosi, więc on musi się poświęcić. Wieczorem (to jest, tuż przed ciszą nocną, gdy, ku swemu ogromnemu niezadowoleniu, musi w końcu się uciszyć) nareszcie zakluczają drzwi, bo pani Bernatka z naprzeciwka już zaczęła im jęczeć nad głowami, że przecież ją zaczyna boleć głowa od tego całego wiercenia.
Anastazy patrzy na swoje dzieło z dumą, chociaż wciąż nie jest skończone. Jutro pewnie wszystko dopnie i uzyska pożądany efekt, a potem jeszcze dołoży parę rzeczy w oknach (pomysł wpadł mu do głowy podczas instalowania kamery na podczerwień), żeby wszystko było tak ultra bezpieczne i nawet całkiem ładne. Estetyczne. Znaczy, o wyglądzie drzwi do pokoju jakiegoś cyborga, ale wciąż jest to jakaś estetyka.
— No, fajnie w sumie — stwierdza Clara, która tak właściwie nie jest w stanie rozpoznać swoich drzwi. — Będzie mi skanowało siatkówkę?
— Nie, takie rzeczy widzi się tylko w głupich filmach i komiksach — z pogardą stwierdza Anastazy. — Znaczy, robione samodzielnie, nie wiem co tam FBI może wymyślać, ale ja nie mam zamiaru spalić ci oczu laserami. Masz za to czytnik linii papilarnych, który będzie przyspieszał wejście, bo tak to masz dużo wpisywania i otwierania. Poza tym, są kody, dużo dodatkowych zamków, system alarmowy i małe kamery. Chodzi głównie o to, żebyś też wiedziała, że coś ci się kręci pod mieszkaniem, co nie? Więc masz takie tam, różne… No, ogarnę ci obraz z tego wszystkiego na telefon. Nic specjalnego, bardziej chodzi o to, że wzmocniłem ci drzwi i uszczelniłem na tyle, że może nie będą aż tak przepuszczać przez siebie półboskiego zapachu, chociaż jak będziesz ich dotykać, to i tak to na nich osiądzie. Najlepiej ogranicz to do minimum, tylko do czytnika na linie papilarne, tak to otwieraj je w rękawiczkach. Miałem dodać jeszcze kilka innych opcji, ale po prostu nie miałem czasu i zapomniałem o niektórych częściach, a nie było sensu wracać do tamtego sklepiku i…
— Nie, ale wow, serio podziwiam — przerywa mu Clara, nie rozumiejąc nawet słowa z tego, co próbuje jej przekazać. — To… jest więcej, niż prosiłam. Nie musiałeś.
— …Nie podoba ci się?
— Nie! Nie, nie, nie, nie o to mi chodzi! Jakby, serio ci dziękuję, naprawdę, chodzi o to, że to wszystko przerosło moje oczekiwania i… i w ogóle super. Szacuneczek. Serio. Podziwiam.
— A… to dzięki. — Anastazy musi się przyznać, że naprawdę przez moment myślał, że przesadził. Zawsze trochę przesadzał i zawsze ludzi stwierdzali, że to, co od siebie dodał jest na tyle nieprzydatne i bezsensowne, że aż prosi się, żeby go za to zlinczować. — Jutro jeszcze poprawki i wiesz, będę mógł wracać.
— Nie, ale zostań na dłużej! Tyle tu jechałeś…
Clara uśmiecha się do niego tak, że Anastazy naprawdę wierzy w to, że chce, żeby tu został. To coś… całkiem nowego. Ostatnio tylko Gabriel chciał jego towarzystwa i już to było dla Anastazego czymś dziwnym. Ktoś sam z siebie chce z nim rozmawiać, wow. To nie powinno być dziwne.
— No… okej. Ale znowu nie jakoś bardzo długo, bo wiesz, mam parę zleceń… w San Francisco. I powiedziałem Gabrielowi, że nie będzie mnie tylko z trzy dni maksymalnie, no wiesz.
— A co to, Gabriel to twoja mama? — śmieje się Clara. — Tobie też należy ci się coś od życia, nie możesz ciągle naprawiać czyichś kranów i mikrofalówek…
— Dzisiaj to akurat były drzwi.
To miał być żart, ale Clarze trochę rzednie mina.
— Nie naprawiałeś, a je ulepszałeś, a to zasadnicza różnica, okej?
— Tak, tak, wiem.
Na chwilę zapada pomiędzy nimi nieszczególnie przyjemna cisza.
— Śpię na kanapie, tak?
— Ta. 

 *

— I jak było w Nowym Jorku? — pyta Gabriel, podczas gdy Anastazy próbuje zdecydować się pomiędzy przeczekaniem do jakiejś trzeciej w nocy bez snu, żeby wtedy włączył mu się nowy napad energii, czy po prostu paść na łóżko i spać przez dwanaście godzin.
— Eee — mówi w bardzo znaczący sposób. — Nie było… źle. Tylko trochę… No, gorzej, niż tutaj.
— A czemu?
— Mają tam jakieś sprawy z umieraniem półbogów, ja nie wiem. Trup na trupie, czy coś.
— Co…? — Gabriel marszczy brwi. — Co tam się niby dzieje? — Nie wiem, ale Clara tylko dlatego mnie tam ściągnęła. Ulepszyłem jej drzwi, żeby się poczuła bezpieczniej, chociaż wiesz. To tak naprawdę niewiele da, jeśli walczy się przeciwko potworom.
— Co masz na myśli?
— To, że i tak rozwalą te drzwi, nieważne, jak świetne będą. A jeżeli będą za mocne, to wezmą się za ścianę. Poza tym, ona nie może nie wychodzić z domu, nie? — tłumaczy Anastazy, odpakowywując tabliczkę czekolady mlecznej. Glukoza dodaje człowiekowi energii.
— I co, tak ją tam zostawiłeś?
— A co twoim zdaniem miałem zrobić?
Mierzą się wzrokiem, Anastazy kompletnie nie rozumie reakcji Gabriela. Bo co, zaraz się dowiedzą, że Clara nie żyje? Jak niby? Z nekrologu w gazecie?
— Przynajmniej co jakiś czas do niej zadzwoń — strofuje go Gabriel, według Anastazego kompletnie niepotrzebnie i bezpodstawnie — żeby wiedzieć, że wszystko u niej okej.
— Ta, jasne. Będę — mruczy Anastazy dokładnie tak, jak mruczy się do swojej mamy, że tak, zadzwoni się do babci, żeby spytać, czy jest zdrowa i w ogóle jak tam u tej Basi.
Rzeczywiście dzwonił. Co jakiś czas.
Aż Clara w końcu przestała odbierać. Dopiero po tygodniu Anastazy wyszukał w internecie jej nekrolog.

────
[2620 słów: Anastazy otrzymuje 26 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz