poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Od Arnara CD Dahlii — ,,kaktukonie??? bardzo śmieszne naprawdę brawo"

Poprzednie opowiadanie

LATO

— Aha. No dobra — mruczy pod nosem, zgarnia wszystkie drobiazgi ze stolika. Karty, banknot, roślinka. Słaby prezent pożegnalny, jakiś nieprzydatny chwast. Bardzo w stylu dzieciaka Demeter.
Sekundeczkę.
A co z tamtym zakładem?
Dało się ograć (i to całkowicie bez klasy, bo jeszcze, głupie, dawało jej fory), ale ostatecznie utraciło tylko pieniądze i honor (trudno powiedzieć, co stanowi większą stratę), jakby wcale nie chodziło o nic więcej. A właśnie chodziło, coś było na rzeczy, ucięte, niedokończone zdania, od których Dahlia też się odcięła – stanowczo i nagle, z dramatycznym zatrzaśnięciem drzwi baru.
Arnar zrywa się z miejsca, bo jedyne, co odziedziczyło po tatusiu, to szybkie nogi. I parę innych niepotrzebnych magicznych sztuczek, które na spokojnie odtworzy losowy uliczny czarodziej. Może z mniejszą skutecznością i wolniej niż w ciągu pstryknięcia palcami, ale poradzi sobie chłopak.
Wypada z baru w sposób na tyle dramatyczny, że każdy przypadkowy przechodzień doszukiwałby się ujrzenia szalejącego za jeno plecami ognia. Którego nie ma. Jest tylko Arnar, które rozgląda się dookoła, ale szybko zdaje sobie sprawę, że, na Hadesa, zbyt długo zwlekało i Dahlii nigdzie nie widać. W głowie szybko przypomina sobie fizyczne wzory na prędkość, drogę i czas… No, i bez tego wie, że nie uda nu się sprawdzić wszystkich dróg ucieczki z tej ulicy zanim Dahlia znowu skręci w niewiadomą stronę, i znowu skręci, i znowu skręci. Albo jeszcze lepiej, zrobi coś, co kochają robić dzieciaki Demeter – teleportuje się dzięki tym swoim kochanym chwastom. Arnar zna ją tylko jeden dzień, a już zaczyna nienawidzić potomstwa bogini zielska (jeno doświadczenie z Obozu nie ma tutaj większego znaczenia, bo wtedy tamte dzieciaki tylko pomagały rosnąć truskawkom i wyłącznie z tego były znane).
Szybko porzuca pomysł pobiegania sobie w powietrzu i szukania Dahlii z lotu ptaka. Chyba aż tak nu nie zależy (poza tym, ktoś mógłby no zobaczyć i pewnie pomyślałby, że Arnar jest bardzo dziwnym aniołem).
Wzrusza do siebie ramionami, wbija dłonie w kieszenie. Co może zrobić, jak nic nie może zrobić? Dahlia brzmiała bardzo poważnie podczas swojego teatralnego wyjścia, rzucając to całe “już nigdy więcej mnie nie zobaczysz” i tak dalej. Tak, jasne, nie wymienili się numerami telefonów, więc jak niby mają się zgadać? Przed tą wymianą i tak musieliby stawić czoła kilku problemom.
1. Musieliby mieć telefony (Arnar zakłada, że Dahlia raczej też nie ma swojego, bo nie wygląda jak użytkowniczka iFajstosa).
2. Musieliby wiedzieć, jak się ich używa.
3. Arnar nie wie, skąd ludzie wiedzą, jakie są ich numery (dzwonią pod każdy po kolei aż nie dodzwonią się do siebie?).
4. Musieliby potem zmierzyć się z jakimś potworem, który przybiegłby do nich z wywieszonym jęzorem chwilę po włączeniu przez nich telefonów.
To pewnie i tak nie wszystko, po prostu Arnar rozkojarza się nagłą potrzebą określenia, którą trasą chce wrócić do domu i zapomina, że w ogóle myślało o jakichś skutkach ubocznych próby wymienienia się z Dahlią numerami telefonów. Już lepiej by im poszło zdradzenie sobie swoich adresów.

 
Kaktukonie szybko zniknęły, podobnie jak Dahlia. Te, o których pamiętała (albo minęła na swojej drodze) zmieniły się od razu – Arnar dostrzega to już następnego dnia. Te, które zostawiła w poprzednim kształcie z biegiem czasu urosły na tyle, że w końcu stały się już tylko kaktusami o bardzo dziwnym, nieokreślonym kształcie. Prawie tak, jakby zawsze były po prostu troszeczkę innymi kaktusami, które nie chcę popadać w stereotypy i wchodzić do szufladek stworzonych przez kaktusowe społeczeństwo. 

 JESIEŃ

 
Niewiele jest opcji rozrywki dla zmęczonego pracą półboga w ponure, jesienne wieczory. Arnar tasuje sponiewierane karty, metodycznie przerzuca je między palcami (ma już taką wprawę, że nawet nie musi się na tym skupiać), czując na sobie uważny wzrok swojego dzisiejszego przeciwnika. Ziomkowi wciąż wydaje się, że wygrywa, podczas gdy Arnar powoli przechyla szalę na swoją stronę, nawet nie starając się jakoś bardzo. Ile by zrobiło, żeby spotkać jakiegoś godnego przeciwnika… może jakiegoś zagubionego dzieciaka Merkurego? Ostateczne starcie Greka z Rzymianinem, dramatyczne rozstrzygnięcie odwiecznej wojny, który naród jest lepszy… Nie, musi zadowolić się jakimś typowym Nowojorczykiem. W tych czasach trudno ot tak spotkać innego półboga (pomijając awaryjne wypadki albo bardzo dziwne okoliczności).
Wykłada karty na stół, w głowie obiecuje sobie, że to ostatnia partyjka na dziś. Jeno przeciwnik powoli traci czujność, przekonany o swojej świetności i nieudolności Arnar. Zwłaszcza że ono co chwilę się rozprasza, rozglądając się dookoła (prawie tak, jakby kogoś szukało), śmiejąc się z wygłupów stolika obok albo rzucając głupawe uwagi do innych gości.
— O, poczekaj momencik. — O tym właśnie mowa. Słowom Arnar akompaniuje głośne szurnięcie krzesła po podłodze.
— Ale… no ej!
Arnar wydawało się, że dostrzegło coś znajomego, chociaż… szanse na ponowne spotkanie są na tyle nikłe, że zaraz zaczyna w to wątpić. Poza tym, nigdzie nie ma kaktusowych koni, więc to raczej zwykła pomyłka…
O ile da się pomylić kogoś z tak charakterystyczną blizną.
Ona chyba też no zauważa, bo już zmierza do drzwi, jakby wcale przed chwilą nie weszła. Arnar prawie wypuszcza z dłoni karty i w jeno głowie rozlega się satysfakcjonujące kliknięcie (oczywiście, tylko ono je słyszy, bo to i tak kliknięcie w sensie metaforycznym). Dahlia naciska klamkę już zamkniętych drzwi. Odwraca się do Arnar z miną wyrażającą ogromny niesmak dotyczący hermesowych magicznych trików.
— Niezła sztuczka, nie? — zaczyna Arnar. — Ponoć miałom cię już nigdy nie zobaczyć — dodaje półżartem, uśmiechając się szeroko.
— Dziennikarski obowiązek.
— W barze? Robisz wywiady z podchmielonymi Nowojorczykami?
— Między innymi. Można tak powiedzieć. — Dahlia wymijająco wzrusza ramionami. Arnar sceptycznie unosi brew.
— To znaczy, że co? Goni cię potwór i wpadłaś na drina, żeby zmylić go zapachem alkoholu?
— Chciałobyś.
Zdecydowanie coś ją ugryzło. Arnar tylko prycha pod nosem, nonszalancko oparte o ścianę (wcale nie wygląda nonszalancko ani charyzmatycznie, ani nawet szczególnie fajnie).
— No masz — wzdycha, spojrzawszy na pusty już stolik, przy którym jeszcze chwilę temu grało w karty. — A miałom to wygrać — rzuca tęsknie na wspomnienie małej kupki banknotów, która im się tam uzbierała. — Pewnie spierdolił przez okno w łazience.
— A otworzysz te drzwi? — Dahlia kompletnie no ignoruje.
Arnar przez chwilę udaje, że się zastanawia.
— Spieszy ci się gdzieś? Na pewno nie goni cię jakiś potwór? — pyta z głupim uśmieszkiem. — Wiesz, może zapędził cię akurat w miejsce, w którym jest jakiś inny heros, żeby chapnąć dwójkę na raz. A mieszkam niedaleko, to pewnie wszystko tu śmierdzi półbogami.
Oczywiście, nie ma na myśli żadnych konkretnych zdarzeń. Po prostu… trochę trudno uwierzyć w to, że ciągle wpada się na herosów w tak dużym mieście. Jeśli wybrali sobie akurat to osiedle, żeby stworzyć swoje malutkie społeczeństwo, to tylko kopią pod sobą grób, bo prędzej czy później potwory też zrobią sobie tutaj lęgowisko. Nie, żeby narzekało, że znowu widzi Dahlię. Tylko jest to na tyle podejrzane (i chyba Dahlia jest jakoś dziwnie spięta, a przynajmniej dzisiaj nie próbuje się uśmiechać, żeby przekonać no, że nie jest taka zła), że albo no śledziła, albo… chyba wydaje nu się, że słyszy kłapanie ogromnych szczęk za drzwiami (to już chyba objawy jakiejś paranoi). Jedno może powiedzieć: po śmierci Kat przestało wierzyć w przypadki.


Dahlia? 
──── 
 [1133 słowa: Arnar otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz