Przemierza Obóz dokładnie tak samo, jak na co dzień… to znaczy, oprócz najnowszych głupich pomysłów i trochę cięższego plecaka, wszystko jest tak jak zawsze. Roztrzepane włosy i niechlujne warkoczyki, głośne tupanie startych podeszw martensów i nienajczystsza koszulka z logo Mindless Self Indulgence. Trochę zdyszany oddech, ale w jejgo przypadku tylko mopsy oddychają ciężej.
Zmierza w kierunku przeciwnym niż Pole Marsowe, nie towarzyszy jejmu żadne wiadro z mętną wodą, jedynie wiecznie ciążący na ramionach plecak. Bez żadnej przykrywki miałoby przechlapane (tak naprawdę to nie, po prostu powiedziałoby, że musi skoczyć do łazienki, ale naprawdę lubi dramatyzować). Jedynym, czym się kieruje, to nikła nadzieja, że wszyscy centurioni są zajęci, a nikt na jejgo drodze nie okaże się być na tyle wścibskim skarżypytą, żeby władze się dowiedziały… O czym tak właściwie? Że idzie sobie w nieokreślonym kierunku, kiedy nikt nie wie, gdzie powinno być? Nic wartego zgłaszania, no naprawdę.
Mija obozowiczów w identycznych fioletowych koszulkach, podległych centuriońskiemu reżimowi (tylko Vex tak to nazywa), któremu ono uparcie się sprzeciwia. Czasem tylko założy to fioletowe obrzydlistwo, gdy Cherry spojrzy na niągo znaczącym, nieprzyjaznym wzrokiem (ostatnio robi to znacznie rzadziej, raczej z uśmiechem zwraca jejmu uwagę i ono naprawdę już nie wie, co jest gorsze). Dopiero gdy pod jedną ze ścian baraku dostrzega błyski metalowych ćwieków w skórzanej kurtce, zwalnia kroku. Zanim łączy kropki (raczej ich nie połączy, bo z jejgo pamięcią do ludzi nie jest najlepiej), już staje tuż przed dziewczyną. Na jejgo nieszczęście, znacznie wyższej od niejgo, ale Vex zamiast unieść podbródka, patrzy na nią spod byka i ignoruje bolące gałki oczne (warto zaznaczyć, że zazwyczaj chodzi zgarbione – teraz jednak postanowiło się nie tyle, co wyprostować, a wyprężyć jak struna, niczym uczeń podstawówki podczas corocznego bilansu).
— Hej, ty — woła do dziewczyny niezbyt przyjemnym tonem. Zaskoczona, unosi wzrok, jej oczy najpierw odnajdują czubek głowy Vex, a dopiero potem jejgo twarz.
— O, cześć — odpowiada z miłym uśmiechem. — Co tam?
— Idziesz ze mną — oznajmia Vex i nie ma zamiaru słuchać ani słowa sprzeciwu – łapie ją za łokieć i ciągnie za sobą. Oceniając po wyglądzie, powinna być zadowolona z jejgo pomysłu, albo przynajmniej neutralnie zaakceptować to przedsięwzięcie.
— Ej, ale czekaj…! — woła zdezorientowana, a Vex nie może powstrzymać się przed zirytowanym westchnieniem. — Gdzie niby?
— No, pewnie jakoś za łaźnie? Ewentualnie stajnie, ale tam to chyba żadne z nas nie będzie mogło oddychać. — Wzrusza ramionami, jakby to był ich najmniejszy problem. — Słuchaj, idziemy i ja ci to wszystko wytłumaczę, jak dotrzemy na miejsce, rozumiemy się?
— Ale…
— No, przecież ci nic nie zrobię — przekonuje ją Vex, chociaż takie słowa z jejgo ust nie są szczególnie… wiarygodne. Uśmiecha się przy tym, ale bardziej przypomina to szczerze kłów wściekłego psa, niż radosną minę.
— Yyy, okej? — Dziewczyna widocznie nie potrafi znaleźć dla siebie lepszej alternatywy, więc posłusznie idzie za Vex. — Tylko mam jeszcze parę spraw do załatwienia, więc… Znaczy, wiesz obozowa robota i tak dalej! — wypala po chwili zastanowienie i śmieje się wesoło, zdecydowanie zbyt wesoło jak na kogoś, komu pewnie kazano zeskrobać gumę do żucia spod siedzeń na jadalni. — Dlatego uwiniemy się szybko, prawda? Prawda, Vex?
— Skąd ty znasz moje imię. — Jest pierwszym, co ucieka z jejgo ust. Fajnie, że Vex decyduje się na jawne oznajmienie niepamiętania, skąd się znają, zamiast miłego potwierdzenia, że jasne, ogarną wszystko w trymiga i ona jest jejmu tak naprawdę potrzebna do zrobienia przepięknych bukietów z polnych kwiatów (choć to raczej nie jest najszybsze do wykonania zadanie).
— Jesteśmy w tej samej kohorcie…? — Niepewnie sugeruje dziewczyna. — Inez Velez, córka Arcus??
Aż przystają, żeby Vex mogło jej się bliżej przyjrzeć. Studiuje jej trochę niechlujnie ułożone włosy, szczery uśmiech i duże, brązowe oczy, ale… no, nie daje jejmu to zbyt wiele.
— Coś kojarzę — mamrocze, choć tak naprawdę w ogóle nie kojarzy. Trochę wstyd, bo Inez wygląda na tyle charakterystycznie, że aż nie sposób uwierzyć, że mogło ignorować jej istnienie przez… prawdopodobnie parę lat. — Wracając, jeśli nie uwiniemy się szybko, to się w ogóle nie uwiniemy.
— Powiesz mi o co chodzi? Proszę? — Inez niezręcznie truchta za Vex, które ruszyło z kopyta bez wcześniejszego poinformowania jej.
— Nie.
Vex spodziewało się czegoś innego. Więcej kłótni, mniej proszenia, więcej skomlenia i jęczenia jak płaczliwe dziecko, któremu tata nie chce zdradzić, gdzie idą (to będzie muzeum silników samochodowych) albo przynajmniej krótkiego wyzywania się nawzajem, w którym to Vex jest tą złą osobą, która nie chce przestrzegać zasad poprawnego rozpoczynania znajomości. Na jejgo rozczarowanie, Inez chyba akceptuje swój los i idzie tuż za niąnim, szczęśliwie wymachując rękoma w rytm swoich kroków. Dopóki znowu nie postanawia się odezwać, ale już na kompletnie inny temat, jakby nic nie wzbudzało jej podejrzeń.
— Wiesz, ostatnio…
— Nie wiem.
— Prawda, muszę przestać zaczynać zdania w ten sposób — zgadza się Inez, brzmiąca na tylko lekko urażoną reakcją Vex. Ono automatycznie garbi się i przyjmuje najbardziej znudzoną minę, jaką jest w stanie wymyślić (wygląda na śmiertelnie obrażone na cały świat) — W każdym razie. Chciałam powiedzieć, że gdy masz wykastrowanego konia, to wtedy podczas codziennej rutyny czyszczenia go, musisz… bo on ma taką kieszonkę, tam gdzie mu się chowa penis. I…
— Co kurwa?
— No, ma taką kieszonkę, gdzie… nie wiem, jak inaczej to wytłumaczyć — przyznaje skruszona.
— Nie, jakby — zdezorientowane Vex nie jest w stanie znaleźć dobrych słów — co ty mi chcesz…? Hę?
— Chciałam powiedzieć, że… no, jak masz tego konia, to gdy go czyścisz, to wtedy musisz mu z tej kieszonki…
— Ja pierdolę, nie, wiesz co, nieważne.
— Okej. To w takim razie, słyszałoś może…
— Nie. — Tym razem Vex przerywa jej nie tylko dlatego, że dziwnie zaczęła. Teraz ono naprawdę nie chce słyszeć innych ciekawostek.
— Dobra, tak też nie mogę. — Inez chyba rzeczywiście zaczyna zastanawiać się nad poćwiczeniem lepszego stylu wypowiadania się. — Jest taka choroba wywołana przez zmutowane białka…
— Jesteś darmowym kanałem naukowym? — pyta Vex z przekąsem, próbując dokuczyć jej w możliwie najmniej inwazyjny sposób. Chyba lepiej nie zadzierać z osobą, która tak po prostu wspomina o chorobie wywoływanej przez jakieś małe mutanciki w twojej krwi.
Vex ratuje tylko to, że zdążyli już dojść za łaźnię. Zrzuca plecak z ramion, przezroczysta rurka jejgo wąsów tlenowych podryguje razem z nim. Na szybko poprawia ją za uszami, zanim wysypuje na ziemię zawartość plecaka – kilka pachnących nowością puszek z farbą w sprayu. Rzuca jedną z nich Inez, chyba akurat trafiło na czerwoną. W jejgo dłoniach znajdują miejsce dwie puszki, jeszcze nie zdecydowało, od czego zacznie. Pomysłów ma wiele, pewnie zbyt dużo niż jest w stanie wykonać (nie tylko ze względu na czas, ale również umiejętności artystyczne).
— Proszę bardzo — oznajmia z wrednym uśmiechem. — Tutaj masz farbę, tutaj płótno. — Wskazuje na ścianę przed nimi. — I wolną rękę, dopóki nikt nas nie przyłapie.
Inez?
────
[1065 słów: Vex otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz