poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Od Arnara CD Luciena i Dahlii — ,,Kaktukonie??? bardzo śmieszne naprawdę brawo"

Poprzednie opowiadanie

Przytula się do chłodnej porcelany… porcelany? To z tego robi się muszle klozetowe? To chyba głupie, bo z tego samego materiału robi się te całe cholernie drogie, fikuśne filiżanki, które kolekcjonują dziwni starzy mężczyźni posiadający zbyt wiele pieniędzy, żeby je rozsądnie wydać. Z jakiegoś powodu Arnar śmieszy ta myśl. Chichocze, prawie krztusząc się wymiocinami.
To właśnie nazywa się groteską?
Lucien chyba trochę nie wie, co ze sobą zrobić, bo nie ma tutaj zbyt wielu włosów do trzymania (znaczy, jakby bardzo chciał…). Arnar czuje jego delikatny dotyk na ramieniu, a wraz z nim pojawia się nagłe poczucie, że… w przyspieszonym tempie doświadcza wszystkich stanów pomiędzy byciem kompletnie spitym aż do trzeźwości. Tak szybko, że dostaje kolejnych torsji i kręci mu się w głowie, świat wokół nagle wydaje się niezbyt realny. Po czym nagle wszystko wraca wraz ze świadomością, że rzeczywistość nie jest najprzyjemniejsza, nie w tym momencie. Kibel nie jest już taki zimny pod jeno rozgrzanymi dłońmi, smród uderza w jeno nozdrza ze zdwojoną siłą, a ono nagle czuje się jak kompletny przegryw. W otępiałej głowie kołocze się cień złości na Luciena, że z premedytacją doprowadził no do takiego stanu, ale czy ono sobie na to nie zasłużyło?
Przepłukuje usta wodą, nieprzyjemny posmak czuje nawet w nosie. To zawsze takie dziwne. Wymiociny w nosie. Spłuczka jest zdecydowanie za głośna.
— Jak się czujesz…? — pyta Lucien, chyba świadomy wszystkich swoich błędów (zapomnienia jak słabą głowę ma jego partner).
— Fenomenalnie — mamrocze kąśliwie. — Ale spoko.
— Spoko? Co "spoko"? — Lucien wydaje się iście przerażony, że od komplikacji poalkoholowych Arnar zaczyna gadać od rzeczy.
— No, że nie musisz przepraszać. Wino było dobre — próbuje zażartować, ale wychodzi nu to trochę zbyt sucho. — Po prostu daj mi coś do picia. Bez alkoholu. Proszę.
Skruszony Lucien człapie do kuchni, a że mieszkanie nie należy do największych, przechodzi przez najmniejszą linię oporu: zamiast tańcować na podłodze, żeby uniknąć wdepnięcia w połowicznie przetrawione chipsy z baru, przechodzi przez kanapę. Na ten widok Dahlia uśmiecha się, trudno powiedzieć, czy bardziej szyderczo, czy z rozbawieniem.
— Masz. — Lucien wyciąga do Arnar szklankę z wodą. Ono odkleja czoło od chłodnych kafelków, żeby wypić wszystko prawie na raz.
— Równie dobrze mogłeś to nalać tutaj, wiesz? — zauważa swoim zwyczajnym, rozbawionym tonem.
— Nie pomyślałem — odpowiada Lucien, ale skąd niby miałby wciąż szklankę w łazience? Postanawia zostawić tę uwagę dla siebie.
Arnar chichocze lekko, mimo że nikomu innemu nie jest do śmiechu. I raczej już nie będzie. Zmęczenie wyzuło z ich ciał całą energię, której resztki utracili na upicie się tym cholernym winem. Dahlia chyba zaczyna przysypiać pod tymi drzwiami, chociaż co Arnar do tego, może nawet zostać na noc, jeśli by chciała. Prawdopodobnie nie chce. Ale czy wypuszczenie jej z bezpiecznego (pseudobezpiecznego z trójką półbogów w środku) mieszkania byłoby rozsądne? Arnar chyba nie chce o tym teraz myśleć. — Trochę z ciebie wrak człowieka — rzuca Dahlia, gdy Arnar wreszcie wyczłapuje z łazienki.
— Nawzajem. — Jakimś cudem zdobywa się na słaby, ale przynajmniej szczery, uśmiech.
Włos sklejone w wilgotne od potu kosmyki smutno zwisają na jeno czoło, na całym ciele wciąż widać osiadły uliczny pył. Wygląda gorzej niż Dahlia, która przynajmniej nie upiła się do porzygu dwoma kieliszkami wina i dziesięć minut później dostała w gratisie zwalającego z nóg kaca.
— Trzeba to posprzą-
— Ja się tym zajmę. — Lucien zdecydowanie wziął sobie do serca rolę bycia dobrym chłopakiem (w pocieszaniu to on jest niewiele lepszy od Arnar). O swoim powołaniu niestety zapomniał pół godziny temu. Trudno się mówi, w każdym związku coś musi co jakiś czas zazgrzytać.
Arnar nareszcie zrzuca z siebie bluzę, w której zaczynało nu się robić cholernie gorąco. Poszarpana koszula i sklejona skrzepłą krwią nadaje się już tylko na śmietnik, ale zanim rozbierze się przy Dahlii (czy byłaby to duża różnica, skoro i tak mogłoby się do niej odwrócić plecami?), reflektuje się i na moment znika w sypialni.
Wszystko nagle staje się okropnie leniwe, jakby powietrze zaczęło lepić się jak melasa, rozciągać i ugniatać, a ono ma ochotę paść na łóżko i nie wstawać z niego przez najbliższe dwanaście godzin. Jakimś cudem nagle znajduje się w kuchni, upychając koszulę w zsypie na śmieci.
— Jeszcze ci się zakażenie jakieś wda. Tężec. Byłoś szczepione na tężca? — zagaduje no Dahlia, nie ruszając się ze swojego zagrzanego miejsca na podłodze. — Weź to chociaż przemyj.
Gazy przyniesione przez Luciena (który zniknął z mieszkania razem z dywanem i Arnar lekko marszczy brwi, gdy to zauważa) leżą nietknięte na kanapie. Czy naprawdę od razu zajęli się piciem…? Czasem Arnar zadziwia jeno własna głupota. Chociaż w stresie ukrywanego bardzo oczywistego kłamstwa najwyraźniej potrafi zrobić wszystko, byleby udobruchać swojego chłopaka.
— Zostajesz na noc? — pyta Arnar, nonszalancko i ostrożnie, bo siedząc plecami do Dahlii, która niekoniecznie ostrożnie wbija mu namoczoną środkiem dezynfekującym gazę w plecy (jeno pomysł z przebraniem się w innym pokoju jednak był pozbawiony sensu). Arnar oczami wyobraźni widzi jej minę: zaskoczoną, ale równocześnie zniesmaczoną i nieufną. Ze zmarszczonymi brwiami. I złamanym przez bliznę kącikiem ust, który wykrzywia jej twarz w grymasie obrzydzenia. Tak, jakby zdrapywała z kuchenki zaschniętą zeszłomiesięczną owsiankę.
— Chyba śnisz — mamrocze, a Arnar wcale to nie zaskakuje. Lekko wzrusza ramionami.
— Wiesz, świnie nadzwyczaj cię lubią — próbuje i zaraz syczy z bólu, bo Dahlia na moment przestaje chociaż próbować być delikatną. — Ała — dodaje pretensjonalnie.
— Tym razem naprawdę obiecuję, że już nigdy się nie spotkamy.
— Tak bardzo boisz się przegrać ze mną w kolejnej partyjce?
— Kolejnej partyjki też nigdy nie będzie, pacanie.
Gdy Lucien wraca do mieszkania wszystko jest perfekcyjnie uprzątnięte, chociaż na podłodze zieje puste miejsce po dywanie, które aż razi w oczy.
— Dlaczego od razu go wyrzuciłeś? — pyta Arnar znad kolejnej szklanki wody. Wygląda na to, że dopiero co wzięło ibuprofen, bo aluminiowe opakowanie szeleści w jeno dłoni.
— Był już stary. — Lucien wzrusza ramionami. — Doczyszczenie go zajęłoby wieki, nie odkurzaliśmy go od miesięcy. I był brzydki. Już dawno chciałem go wyrzucić i chyba potrzebowałem ostatecznego zastrzyku motywacji.
— Nie ma za co, kochanie.
— I wiesz. Chciałem może kupić jakiś… wiesz, bardziej pasujący do wystroju i tak dalej. Jakiś… nie wiem, może niebieski?
— Nie, wiesz co — Arnar w zamyśleniu przekrzywia głowę — niebieski gryzłby się ze ścianami jakoś między trzecią a piątą, gdy słońce tak śmiesznie wpada przez okno.
— Nieśmieszne.
— To co, ja się będę zbierać — wcina się Dahlia, bo uznaje niewypalony żart za idealny moment na swoje wtrącenie. — Dobranoc.
— Możesz spać na kanapie — natychmiast oferuje Lucien, nagły król gościnności. Najpierw winko, prawidłowo, teraz miejsce do spania, poduszka w kształcie jednorożca i kocyk w misie malujące tęcze na niebie. Dorzuci pluszaczka, jeśli gość zgodzi się nie męczyć kanapy rozkładaniem (po epickim kanapowym załamaniu nerwowym Arnar zmieniło się w złotą rączkę i skręciło ją trytytkami, więc trzyma się już tylko na słowo honoru).
— Zakład, że się nie zgodzi? — Arnar wyciąga gotową do uścisku dłoń do Luciena. Posyła Dahlii rozbawione spojrzenie znad ramienia chłopaka.
— Zakład o co? — ostrożnie pyta Lucien.
— No o to, że się nie zgodzi — powtarza tonem prezentera telewizyjnego, który teatralnie udaje zaskoczenie i dodatkowo zwraca się do innych per "głuptasie".
— Jaka stawka, miałem na myśli.
— Dam ci wybrać, jak się już założymy.
Dopiero wtedy Lucien potrząsa dłonią Arnar z Dahlią jako niemą obserwatorką tego przedstawienia. Chyba powinna była usunąć się z mieszkania, gdy próbowali się ze sobą logicznie porozumieć. 

Lucien?
────
[ 1182 słowa: Arnar otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz