niedziela, 3 sierpnia 2025

Od Ivy CD Dantego — ,,For the hell of it"

Poprzednie opowiadanie

lato

Jego mięśnie podskakują pod skórą w rytm płynącej krwi żylnej, gdy obserwuje reakcje Dantego, który zaczyna przekraczać granice. W każdej sekundzie gotowy jest sięgnąć po broń, ale wstrzymuje się, nie mogąc rozpoznać dokładnych intencji pacjenta, co jest wyjątkowo nierozsądne. Gdy tylko pojawiła się ta niepewność, powinien się obronić i doskonale wiedział, jak to zrobić.
— Muszę cię wyprosić — mówi jednostajnym tonem. — Wybacz, ale w tej chwili nie mogę nic zrobić. Jeśli nie wyjdziesz….
— Nie! — syczy, uderzając gwałtownie w biurko. Ivy podskakuje w miejscu, zachowując jednak stoicką twarz. — Czemu nie rozumiesz?! Jesteś lekarzem, musisz coś z tym zrobić!
— Jak długo je bierzesz? — pyta, a z jego gardła przełamuje się arogancki ton, który powstrzymywał. — No właśnie. Uwierz mi, są leki, które zaczynają działać po jeszcze dłuższym czasie, niż twoje powinny. Ludzie z tym wyt… — zacina się, obserwując twarz Dantego. — Musisz poczekać, bo większa dawka może cię narazić na jakieś skutki uboczne. Chcesz dostać wysypki? Albo omdleń? No właśnie.
— Nie obchodzi mnie to.
Ivy zaciska zęby i siada przy biurku. Czuje się jak zamknięte w klatce, a jednocześnie przygniecione wielkim kamieniem, a także jakby stało w tramwaju przytłoczone przez wciskających się w każdy kąt ludzi. Włącza komputer i odczekuje minutę, potem pisze coś na klawiaturze, a drugi mężczyzna stoi i się w niego uciążliwie wpatruje, przebierając nogami w miejscu, jakby nie mógł ustać w jednej pozycji. Ivy z trzęsącymi się dłońmi drukuje receptę oraz kartę (tę samą, którą dawał swojemu pacjentowi wcześniej) z zaleceniami oraz uwagami co do leków. Zwiększył mu dawkę o marne dwadzieścia pięć miligramów, bo wciąż obawia się o stan Dantego, a jednocześnie wie, że i taka dawka może zrobić dużą różnicę — ma nadzieję, że ten nie będzie się bulwersował o tak małą zmianę.
Podaje mu dwie kartki, zawierając kontakt wzrokowy. Dante automatycznie z niebezpiecznego szaleńca staje się potulnym misiaczkiem — uśmiecha się do psychiatry szeroko, rozpromienia się i nawet nie patrzy, co zostało zapisane na recepcie.
Nagle podchodzi prędkim krokiem do Ivy, który podskakuje na obrotowym fotelu i odsuwa się, ale fotel natrafia na ścianę tuż za nim, a Dante może pochylić się nad biurkiem, docierając do Ivy tak blisko, że mogliby się styknąć nosami. Gdyby nie dzielił ich ten cholerny mebel, zapewne styknęliby się więcej, niż tym i na tę myśl Ivy dostało jeszcze gorszych drgawek.
— Dziękuję najpiękniej, panie doktorze, wiedziałem, że mogę na pana liczyć.
,,Paniowanie” z jego strony to ostatnie, czego by się spodziewał.
Dante tkwi w takiej pozycji jeszcze cztery sekundy, które Ivy odlicza nerwowo w głowie. O cztery sekundy zbyt dużo.
Mężczyzna z elegancją podchodzi do drzwi, rzuca kolejny uśmiech, po czym znika tak szybko, jakby go nigdy nie było w gabinecie. Do pomieszczenia powraca cisza, a Ivy wpatruje się w drzwi, czując, że jego serce nadal nie zwolniło, oczekując, że zagrożenie w postaci białowłosego, wysokiego i ewidentnie histrionicznego oraz nieźle stukniętego na bani Dantego nadal ma szansę go otoczyć i zaatakować. Z tego powodu, czeka jeszcze pięć minut, zanim wyłącza komputer i zabiera swoje rzeczy, by zmierzyć w stronę wyjścia.

 
Jest już prawie dwudziesta pierwsza, gdy dociera do mieszkania. Odbywa swój typowy rytuał — buty odkłada w dedykowane miejsce w wysokiej szafie, a gdy już zawiesza torbę na krześle wstawia wodę na herbatę. Bierze wrzący czajnik do ręki i zalewa torebkę, ale on wyślizguje się z jakiegoś powodu z jego palców, spada bardzo niefortunnie, jak na potrzeby fabuły, na blat, strącając kubek, a gdy Ivy próbuje go złapać (z niepowodzeniem), trąca z kolei czajnik, który upada z głośnym hukiem roznoszącym się po małym mieszkaniu. Mija chwila, nim orientuje się, że jego przedramię okryło się piekącą czerwienią.
— Kurwa — mówi do siebie, choć rzadko mu się zdarza klnąć.
Na podłodze leżą skrawki szkła i rozlana ciecz, a ta mała, możliwa do naprawienia w chwilę rzecz wzburza nim, przez co zapewne by stał długi czas nad tym nieszczęsnym kubkiem, ale słyszy nagły harmider zza swoich pleców.
Paraliżuje go w miejscu, po czym słyszy kolejny dźwięk — czyjeś kroki, i wyobraża sobie, że przyszła do niego postać jak z najgorszych koszmarów, która albo przeszła przez ścianę (to niemożliwe, no chyba, że jest nadnaturalnym), albo weszła przez okno (to też było niemożliwe, bo były uchylone tak samo, jak zawsze i nic się z nimi nie stało), albo otworzyła sobie sama zakluczone drzwi (co też było niemożliwe, bo przecież klucza nie miał i nie może sobie otworzyć ich ot tak).
Albo po prostu się włamała. No tak, to jest przecież najlogiczniejsza odpowiedź.
Stoi, czując, jak akcja jego serca przyśpiesza, chwyta odruchowo za największy nóż z kuchennego blatu, jaki rzuca mu się w oko i ostrożnie zbliża się do salonu, przyjmując pozycję obronną.
I to, kogo widzi, wprowadza go w zakłopotanie i jeszcze większy stres. Wbija rozszerzone źrenice w Dantego, kierując na niego czubek (pewnie nienaostrzonego) noża.
— Hej, hej! Spokojnie… ja… — Uśmiecha się lekko, jakby chcąc uspokoić Ivy, ale osiąga skutek wręcz przeciwny). — Widziałem coś w twoim gabinecie i poszedłem za tobą, bo cię to coś śledziło.
— Może po prostu to ty śledziłeś mnie?
— Nie, nie, ja….
Waha się i nawet tego nie ukrywa, przez co Ivy wykonuje krok w jego stronę.
— Naprawdę!
— Jak wlazłeś do środka?
— Miałeś… drzwi otwarte.
Marszczy brwi. Rozgląda się wokół salonu i nie zauważa żadnych odchyleń od normy.
— Nigdy nie zapomniałem zamknąć drzwi. Włamałeś się, tak?
— Musisz mi uwierzyć, był otwarte. Wiesz, to się zdarza.
— Nie potrzebuję twojej pomocy. — Zaciska zęby, jeszcze bardziej się spinając. — Dante… nie ma żadnego potwora, okej? Są tylko w twojej głowie. One nie istnieją.
Miał do czynienia z takimi pacjentami, jeszcze bardziej agresywnymi i niebezpiecznymi od Dante, ale jeszcze mu się nie zdarzyło, aby go nachodzili w domu.
— Co, jeśli cię zabije?! — Unosi nagle głos, jakby miał zamiar płakać. — Co, jak… nas zabije.
Mężczyzna opuszcza głowę i nieruchomieje. Zaczyna drżeć, przyjmując żałosny obraz, który prawdopodobnie jest powodem, że Ivy robi coś, czego zdecydowanie nie powinien robić. Opuszcza broń, choć nadal trzyma ją w rękach, mogąc przypłacić sobie tym życie. Podchodzi do Dante i kładzie rękę na jego ramieniu, przybliżając się znacznie bliżej, niż mówią normy dystansu społecznego.
— Mam pomysł. Pomogę ci, okej?
Unosi na niego wzrok. Niebieskie oczy napełniły się łzami, które mogą być tylko aktorstwem białowłosego, ale Ivy przestaje już o tym myśleć.
— W czym?
— W tym, jak się teraz czujesz. Chcesz się przestać tak czuć, prawda? Choć na chwilę? Zgadłem?
Kiwa głową w odpowiedzi. Ivy zdejmuje rękę, odkłada nóż na blat, odwracając się plecami do pacjenta, po czym podchodzi do komody, z której wysuwa jedną szafę i grzebie w niej parę sekund. Potem idzie do kuchni, nalewa szklankę wody i wraca. Dante posłusznie czeka, przestaje być zagrożeniem, zamienia się w potulnego szczeniaka, przez co nawet Ivy czuje do niego sympatię, choć zawsze traktuje pacjentów z dystansem.
Przekracza kolejną granicę, gdy podaje mu wodę oraz tabletkę.
— Nagle zakręci ci się bardzo mocno w głowie, okej?

Dante? 
 ──── 
 [1122 słowa: Ivy otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz