poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Od Arnara CD Dahlii — "Kaktukonie??? bardzo śmieszne naprawdę brawo"

Poprzednie opowiadanie

LATO

Kątem oka Arnar zauważa, że kaktus na parapecie przestaje rozsiewać wokół siebie tę dziwną, przerażającą aurę. Aurę zapachu końskiego zadu, przez którą Arnar zawsze przelatywało wokół niego wzrokiem, nigdy nie patrząc prosto w jego kolczastą grzywę. Głupia roślina, dzieciaki prawie codziennie postanawiają powbijać sobie jej kolce w paluchy i potem trzeba im to wyjmować, bo same zbyt się boją. Arnar kiedyś prawie wyrzuciło tego kaktusa na śmietnik, ale na szczęście jeno współpracownicy na czas przypomnieli nu, że szef raczej by się z tego nie ucieszył. To jego ulubiony kaktus, jakkolwiek to nie brzmi. Szkoda tylko, że w takim razie nie trzyma go u siebie w domu. Sens jego istnienia w tym renomowanym salonie naprawdę bardzo zastanawia całą zatrudnioną ekipę, która bardzo szybko odkryła, że gdy popatrzy się na roślinkę z odpowiedniego kąta, przypomina ona… dobrze znany wszystkim kształt męskich genitaliów (to jedyny atut kaktusa, jeżeli coś takiego można nazwać atutem). Nikt nie pytał, ale kaktus nadal stoi na swoim miejscu. Arnar omijało go wzrokiem jeszcze przed transformacją i dopiero teraz może odetchnąć z ulgą, gdy przestaje być zarówno koniem, jak i…
Tak, dokładnie. Gdy tylko wyłapuje nagle zmieniający się kształt rośliny, coś klika w jeno głowie. Jakieś puzelki składają się w spójną całość, taki ładny obrazek, dzięki któremu patrzy na nową znajomą w nieco lepszym świetle. Albo raczej: już nie jak na halucynacje wyprodukowane przez jeno niewyspany mózg, a prawdziwą osobę, z którą najwyraźniej ma więcej wspólnego, niż nu się wydawało.
— A, no, ten. Siedzę tu od roku, nie całego. No, tak mniej więcej. — Obozowy temat jak na razie odkłada dla siebie, jakby jednak okazało się, że się pomyliło i… chociaż, czy ono jest w stanie wygłupić się jeszcze bardziej? Poza tym, dlaczego od razu nie połączyło nagłego pojawienia się kaktukoni z głupim żartem dzieciaka Demeter? — Czasem sobie myślę, że fajnie byłoby wybyć na wieś czy coś w tym stylu, mój chłopak pewnie byłby zadowolony, ale trochę… trochę cienko z kasą — rozgaduje się, zamiatając rozsypane po podłodze szczątki nachosów, jeno jedyny ratunek przed… właściwie to już przed niczym, bo wciąż ciągną tę rozmowę.
— Na wieś? Wiesz, tam można spotkać żywe konie.
— Wiem — twardo mówi Arnar, jeno dłonie automatycznie zaciskają się na kiju od miotły tak mocno, że aż bieleją nu kostki (ale ono wcale nie boi się samej myśli o spotkaniu żywego konia, żeby nie było). — Uwierz, bardzo dobrze zdaję sobie z tego sprawę.
Przez moment milczą, ona chyba powstrzymuje się przed rzuceniem głupiego żartu na temat najdziwniejszych fobii, z jakimi spotkała się w życiu, a ono próbuje jej nie zwyzywać (choć jeszcze nie do końca wie, czemu by ją wyzywało, po prostu… w Obozie rozwiązywali tak każdy problem). Przynajmniej Arnar odbiera jej lekko zniekształcony przez bliznę uśmiech jako szyderczy grymas i od razu spodziewa się najgorszego.
— Z innymi zwierzętami też tak masz? — pyta dziewczyna, chyba tylko z ciekawości, choć Arnar i tak odbiera to jako przytyk.
— W sensie, że jak mam? — prycha nieco zirytowane.
— No… wiesz. Że od razu tworzysz jakieś dziwne teorie spiskowe i tak dalej.
— Nie. Nie mam.
— Tylko konie?
Arnar już na to nie odpowiada. Ze zbyt dużym naciskiem próbuje doczyścić podłogę z ostatnich okruszków nachosów, zachowują się przy tym jak niepoprawny perfekcjonista, bo w tym momencie wszyscy już by stwierdzili, że jedynie odkurzacz dałby sobie z tym radę. Nigdy nie postrzegało siebie jako osoby, która stroni od towarzystwa albo od rozmów, ale gdy tematy wciąż usilnie skręcają w rejony, których Arnar nie darzy szczególnym uznaniem, to… przestawało się robić fajnie.
— W ogóle, Dahlia jestem. — Arnar podziwia determinację i niechęć do poddania się dziewczyny. Jeszcze bardziej dziwi go jednak to, że naprawdę chce się czegoś o niem dowiedzieć.
— Arnar. Byłe grupowe jedenastki — ryzykuje, zerkając na Dahlię znad kija od miotły. I szufelki. Będzie musiało to zanieść do śmieci.
Dahlia nawet nie wydaje się zaskoczona. Ani nie odbiera tego podobnie do maniakalnego monologu Arnar sprzed chwili.
— Jedenastki? Tam zawsze były fajne chłopaki — stwierdza Dahlia ze znacznie bardziej szczerym uśmiechem, niż wcześniej. — Ale chyba się minęliśmy. Nie słyszałam o grupowem, które boi się koni przez całą moją obozową karierę.
— Wtedy raczej zabijałom krowy. I ja nie boję się koni.
— Zabijałoś krowy?
— Próbowałom zabijać krowy, takie tam hobby — tłumaczy Arnar, przypominając sobie niekoniecznie przyjemną sytuację, w którą zamieszany był jeszcze chłopaczek od Hefajstosa. Co no próbował powstrzymać przed zamordowaniem całego stada. To byłaby niezła masakra, pewnie trąbiliby o tym nawet poza obozem i Arnar przestałoby być grupowem grubo przed planowanym przejściem na emeryturę. — Stare czasy.
— Czyli po prostu masz na pieńku ze zwierzętami.
— Na pieńku to mogą wylądować ich głowy.
— A jeśli pokonam cię w karty…
— Ha! Nie pokonasz mnie w karty.
— Ale jeśli…
— Stoi.
Arnar wyciąga dłoń w stronę Dahlii, gotowe przyklepać ten zakład. I tak nie ma szans, że ona wygra. Nawet jeśli ma jakieś “specjalnie karty”, to Arnar nie jest pozbawioną umiejętności myślenia maszyną w zapyziałym salonie gier, tylko hazardzistą z kilkuletnim stażem. A jakby już było jakąś maszyną, to na pewno nie z koniarską gierką.
— Ale to po pracy. — Arnar znacząco unosi swój kij od miotły, jakby wściekle żółta koszulka nie mówiła sama za siebie. — I mogłaś wybrać automaty. W nich przynajmniej miałabyś cień szansy na wygraną.
Dahlia tylko posyła nu ten swój krzywy uśmieszek, Arnar odwzajemnia się jeszcze bardziej krzywym. W tym przynajmniej są do siebie podobni.
Może nawet da jej fory. Niech przez chwilę pomyśli, że rzeczywiście było warto się zakładać. 

 *

Zasiadają naprzeciwko siebie w pierwszej lepszej knajpce, na którą się napatoczyli, gdy już mogli wydostać się z dusznego wnętrza salonu gamingowego. Arnar nareszcie ma na sobie wygodniejsze ubranie, swoje ukochane koszule, w których i tak wygląda zbyt oficjalnie, żeby panoszyć się po zapyziałych podziemnych barach. Chociaż już go tam znają jako stałego klienta; zawsze wiedzą, że zaraz wyciągnie karty i wciągnie kogoś do gry, czasem może nawet przegra, gdy wie, że nie ma nic do stracenia. Albo po prostu po to, żeby nie wygrywać za każdym razem. Albo najzwyczajniej w świecie czasem jednak podwija nu się noga podczas gry ze szczególnie inteligentny przeciwnikiem, który postawił nu już parę drinów.
Potem tylko Lucien narzeka, że nie zaprosiło go na wspólne picie.
— Proszę bardzo. — Arnar wyciąga z kieszeni jedną z talii, które tam nosi. Ta akurat nie ma opakowania, karty są spięte zwykłą gumką recepturką, niektóre rogi mocno zagięte albo starte tak, jakby ktoś zbyt długo trzymał je w ustach. Specjalna talia, idealna na lepkie barowe stoły oraz do gier z nieznajomymi, bo nawet, gdy nu ukradną jakieś karty, to ono nawet tego nie poczuje. Mentalnie. Bo jednak kart nie będzie mieć, ale przynajmniej to nie jakieś kolekcjonerskie egzemplarze.
— Spodziewałam się czegoś lepszego po grupowem Hermesiaków — stwierdza Dahlia, obracając talię w dłoniach. — To w ogóle jest zdatne do oszukiwania?
— Od razu do oszukiwania — prycha Arnar. — A jak myślisz?
— Że już pewnie dokładnie pamiętasz, która karta jest gdzie zagięta.
Mierzą się wzrokiem. Po raz kolejny tego dnia. W pewnym momencie nie do końca przyjemne spojrzenia ustąpiły troszkę bardziej przyjaznym, gdy wreszcie zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać.
— Może.
— No, mówię właśnie. — Dahlia odkłada karty na stół, nawet nie zdejmując z nich gumki. — Masz jakieś inne?
— Bo co, ja noszę ze sobą kilkanaście talii kart?
— Wyglądasz na takiego.
Arnar posłusznie rzuca przed nią niebieskie pudełeczko. Znacznie ładniejsze i schludniejsze niż poprzednia talia, karty mają nawet ładny, brokatowy odblask. Dahlia przez chwilę je ogląda, zanim z uznaniem kiwa głową i mówi:
— No, te już ujdą. 

  Dahlia? 
────
 [1217 słów: Arnar otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz