poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Od Dahlii CD Arnara i Luciena — ,,Kaktukonie??? bardzo śmieszne naprawdę brawo"

Poprzednie opowiadanie

Dahlia Jakoś Tam jeszcze nigdy nie chciała tak bardzo uciec jak wtedy.
Żałowała siedzenia w piwnicy z obdartymi ze skóry plecami. Na szczęście nie były jej, należały do Arnar. Żałowała posłuchania się zarówno jeno jak i jego chłopaka, który wyglądał, jakby zaraz miał spuścić na Nowy Jork atomówkę. Prosto w nią, ale czy się temu dziwiła?
Przede wszystkim zadawała sobie pytania: kim był ten Colin? Czy właśnie byli świadkami śmierci półboga, prawdopodobnie dosyć potężnego, że świniak na niego poleciał od razu? DLACZEGO DZIECIAK HERMESA NIE POTRAFI KŁAMAĆ?! Niech ziemia ją pochłonie i niech Matka zrobi z Dahlii jakąś roślinkę. Jedyny problem roślinki to dostęp do wody i potencjalne zerwanie. Roślinka nie przejmuje się atmosferą, którą można ciąć jak nożem. Heroska już po prostu zazdrościła Colinowi na ten moment. Brudna, śmierdząca trującymi oparami i potem, podtrzymywała swoją rękę. Bark wysyłał pulsujące fale bólu, ale technicznie skóra nie była jakoś bardzo naruszona. Ot, rany wojenne. Jeszcze trzymała się w kupie, ale powoli wracała ta chęć do zaszycia się w jakiejś norce i zahibernowania się na pół roku. Bez patrzenia na ludzi, bez interakcji z nimi.
Gdy przekroczyła próg i rozsiadła się na kanapie, dostała parę gazików, bandaży, co przyjęła z niebywałą ulgą. Dostała również proszki na… biegunkę? Miała się odezwać, że to jej nie dotyczy, gdy poczuła jak Arnar nadepnęło na jej stopę. Aha, reasumując, w oczach Luciena jest prawdopodobnie jakąś dzikuską wyciągniętą z miejskiej dżungli, która być może pobiła jego chłopaka, dostała sraczki i jeszcze domaga się opatrywania raz.
— Ja pierdolę. — mruknęła cicho pod nosem. Co miała robić innego, niż zgadzać się na cokolwiek, czym rzucało Arnar? Jeszcze nigdy nagła defenestracja nie wydawała się kusząca. Jeszcze propozycja alkoholu, która wprowadziła ją w niepokój. Tak, niech jeszcze niech dobije się. Nie chcąc robić przykrości gospodarzowi, który i tak był zdecydowanie bardziej napięty i spanikowany niż ona, wzięła łyk do ust.
Dionizos, eh?
Prawie dostała ataku paniki. Prawie, bo alkohol ją zmulił od razu. Dostała, bo wyczuła, że z winem coś jest nie tak. Im dłużej piła, tym bardziej czuła, jak ktoś nakłada obręcz na jej czaszkę. Arnar już totalnie odleciało, a Lucien obserwował ich ze swojego fotela, niczym jakiś psychiatra. Heroska znała różne smaki wina, ciężko żeby nie, skoro podkradała ojcu w jego prywatnym barku od 14 roku życia, a od 16 musiała harować, zbierając wino za karę. Ojciec nie był zadowolony z wody pachnącej winnie w butelkach. To był jej ulubiony alkohol i nie umywał się do sake. Zdawała sobie sprawę z sił umiejętności dzieci Dionizosa - ciężko było przeoczyć winorośle oraz chwilowe otumanienia podczas picia napoi gazowanych. Znała to uczucie i było okropne. Sytuacja patowa.
Ale stwierdziła, że popłynie z prądem. Arnar radośnie ćwierkało swojej połówce i kolebało się na kanapie, a Dahlia udawała, że też się robi pijana i momentami chyba wychodziła zbyt entuzjastyczna. Walka z czymkolwiek, co ci grzebie w głowie, była ciężka. Jej koleżeństwo miało zdecydowanie słabą głowę.
— Eeeeej Daaaaaanielaaaaa… Opowiedzieć ci coś? — Zwróciło się do niej, patrząc na rękę i nawet nie czekało na odpowiedź. — Idzie pies, no taki no na przykład, o, owczarek niemiecki! Tak, więc idzie owczarek niemiecki do lekarza. I u lekarza, u lekarza… Nie, czekaj. To lekarz pyta…
Rzuciła szybkim okiem na Luciena, który dalej wyglądał, jakby chciał utopić szczeniaczki w rzece. Możliwe, ze akurat owczarki niemieckie.
— Lekarz pyta, co cię boli piesku… A piesek, znaczy się owczarek niemiecki, odpowiada — I zaczął w tym momencie tak naśmiewać się do rozpuku, ze mu łzy ciurkiem popłynęły po twarzy. Własny żart go rozbawił, a nawet puenty nie dokończył. Złapał się za brzuch i tarzał się po kanapie, rycząc dalej. Zostawił w ten sposób dwójkę herosów. Bardziej awkward już być nie mogło, ale nie będzie ukrywać, trochę ją to rozbawiło. Po prostu głupek. Lucien wkrótce sie odezwał.
— Z daleka?
Czuła jak jego zaklęcie wymusiło automatyczną odpowiedź, o której jej mózg. Ciało przygotowało się do zgoła innej odpowiedzi. — San Francisco, spierdalaj.
Po czym zamilknęła od razu i wbiła wzrok w kapcie Luciena. Który na pewno nie był zadowolony. Siedzieli przez chwilę w bezruchu, a ciszę rozdzielał śmiech trzeciego.
— Ja chcę tylko wiedzieć, co się sta-HAHAHAHAAAAHAHAHHHHHHH- Stało. Arnar, ogarnij się, zjebie.
— Graliśmy w karty.
— Aha.
— Ktoś ukradł Arnar całkiem niezłą sumkę pieniędzy.
— Tehhoihihihihooo — Rzeczony okradziony dalej umierał ze śmiechu.
— Wypchnęliśmy gościa przez okno.
— Ah- co?
Arnar nagle wstało, zdusiło śmiech i wyjęczało w śmiechowych konwulsjach — C-co p-pana boli? B-b-b-BARK aaaaa-AHAHAAAAA — po czym puścił potężnego pawia na dywan, jakby to była puenta. To było również najszybsze wstawienie się, jakie widziała. Lucien chyba był tez pod wrażeniem, ale teraz przerażony krzyczał jeno imię. Dahlia również wstała, dzięki bogom za przerwanie niezręcznego wywiadu. Ale czy to było lepsze?
Złapała po strażacku półboga, który chwiał się. A właściwie chciała, gdyby nie to, ze uwiesił się jej szyi i nie chciał puścić. Dostała przerośniętego, kościstego pluszaka i kierowała się z nim do łazienki. Lucien kręcił się dookoła, zadawał pytania Arnar, tym razem już nie podejrzliwie, a z troską. Jakimś cudem ustawili go, jak klocek w tetrisie, zeby zlał się z kiblem w jedno i mógł czynić akty wymiotowania. Mimo wszystko dalej się śmiał, słabo, ale śmiał. Wraz ze zdartymi plecami oraz smrodem wina/kanalizacji wyglądał jak siedem nieszczęść wyciągnięte spod mostu. Co za dzień uroczy, pomyślała heroska. Wcześniej chciała to samo zrobić, ze stresu, ale chyba w tym momencie już wszystko było jej obojętne.
— Wiem, że się nie znamy. Ale nigdy więcej nie proponuj kolejnemu półbogowi swojego magicznego wina. Bo niewiele brakowało, żebym zaczęła się bronić. — Powiedziała Lucienowi, który właśnie wbiegł do łazienki z ręcznikami, proszkami i całym naręczem badziewia, które mówiło "przepraszam skarbie, poskładamy cię". Wzdrygnął się. Pomimo słabej sztuczki nawet było jej szkoda, toteż wyciągnęła jakieś nasionka z chwastami, które pachniały orzeźwiająco. A przynajmniej taki był konsensus, bo akurat te właściwości to miała gdzieś, do teraz. Wyszła z łazienki, zostawiła wszystko Lucienowi, po czym skierowała się w stronę drzwi. Tak bardzo chciała w końcu stąd wyjść, uciec, trzech półbogów to za dużo. Nawet nie zauważyła, że zapomniała o niewyspaniu się, spędzonym produktywnie dniu i dzikich akcji.
Usiadła gwałtownie przed drzwiami. Bark (ha, ha) niemiłosiernie szarpał jej mięśnie, wysyłał bolesne impulsy, a nogi zaczęły drżeć. Możliwe, że jakimś głupim uczynkiem przeholowała całą swoją wytrzymałość fizyczną. Oparła czoło o drzwi i tak zastygła, śmiejąc się żałośnie, trochę ze swojej głupoty, a trochę z żartu Arnar. Bark, bark. 


  Arnar? 
 ──── 
 [1044 słów: Dahlia otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz