środa, 29 listopada 2023

Od Ver do Avery — „Pomoc w potrzebie”

Światełka, bałwanki, choinki, reniferki, krótko mówiąc – święta już zawitały, razem z pierwszym śniegiem. I choć jeszcze było trochę czasu do świąt, trudno było ignorować ich obecność.
Zainspirowana promocjami, Veronica postanowiła wybrać się na zakupy i kupić coś dla siebie, jak i najbliższych. Jadąc ostrożnie samochodem, zastanawiała się nad tym, jaki prezent byłby dla kogo najlepszy.
“Nie mogę pójść przecież w kosmetyki dla wszystkich!” – myślała, stukając palcami o kierownicę, czekając w korku. – “Na pewno dla mamy mogę kupić sól albo i kule do kąpieli, ale dla taty perfumy? On w ogóle się nie psika!”
Koralik samochodów ruszył, wraz z nimi Veronica. Przecięła skrzyżowanie i znów się zatrzymała.
“Można by było kupić jakąś książkę. Oczywiście tata nie czyta zbyt dużo, ale od czasu do czasu spróbuje jakąś pozycję. Co on ostatnio czytał… Chyba jakieś dokumenty, na temat carskiej Rosji. Europa… Jak tam się żyje? Pewnie nie jakoś inaczej… O matko, prawie bym zapomniała o Lizzy!”
Jeśli chodzi o jej dawną przyjaciółkę z Anglii, nie sądziła, żeby coś się zmieniło w prezencie. Paczka wypchana słodkościami i innymi popularnymi przekąskami zawsze była mile widziana za oceanem, nawet sama Veronica spodziewała się tego, że lada dzień kurier może jej przynieść paczkę z Birmingham, w której środku znajdzie liścik i smaki dzieciństwa.
Została więc kwestia ojczyma.
– Naprawdę, najgorzej jest wybrać prezent dla osoby, którą się zna najlepiej. – mruknęła pod nosem, zajeżdżając na parking do galerii handlowej. – Jakie szczęście, że tobie nic nie muszę kupować, co Rozpruwaczu?
Po kilkunastu minutach bezowocnego krążenia zatrzymała się kilkanaście minut pieszo od centrum, na stacji paliw. Zdeterminowanym krokiem, pospieszana chłodnymi podmuchami wiatru, ruszyła na podbój idealnego prezentu.

***

Oczywiście, że kupiła znacznie więcej, niż zamierzała. Całą jedną torbę wypełniały zimowe przysmaki, zarówno edycje limitowane słodkości, jak i wieloletnie specjały goszczące pod dachem Veronici. Druga torba była zajęta kosmetykami różnego sortu: od kremów, mydeł i szamponów, poprzez płyn do płukania tkanin oraz proszek do prania, kończąc na higienicznych akcesoriach. Przeceny to przeceny, prawda? Jednak dla ojczyma nic nie znalazła. Poszła do księgarni, patrzyła na kalendarze adwentowe z kawą i herbatą, przeglądała kubki i koszulki świąteczne i nic nie wydawało jej się wystarczająco dobrym prezentem.
Nowy mężczyzna w rodzinie trochę zamącił jej w okresie dojrzewania, jednak potrafił zachować dystans i, w porównaniu z niektórymi, wolał nie wchodzić z buciorami w życie obcej osoby. Trudne początki, jak zawsze, opierały się na niezręcznych komentarzach w kuchni, kiedy oboje sobie przygotowywali jakieś jedzenie.
Jednak miło było czuć zainteresowanie w jej stronę. Nie było to zainteresowanie tą “śmiertelniczą” stroną życia, ale tą drugą. Veronica zaryzykowała, mówiąc mu raz o zainteresowaniu mitologią grecką i przez kilka tygodni opowiadała o różnych mitach. Innym razem, kiedy padło pytanie na temat obozów, na które jeździła, odparła dosyć zwięźle, że jest to pewnego rodzaju sportowy obóz, w którym ćwiczy wiele różnych sportów: od wspinaczki, przez walkę wręcz i mieczem, łucznictwo, siatkówkę, kończąc na pływaniu kajakami… Jimmie był zachwycony a Veronica, znajdując jakiś komfort, zaczęła opowiadać o znajomych i zabawnych przygodach.

Z zamyśleń oderwał ją dopiero jasnowłosy dzieciak. Miał uniesione wysoko nad głową ramiona, jakby był wyciągnięty prosto z kreskówki, i krzyczał głośne “AAAAAAAAA!!!”. Biegł tak szybko, że dopiero po chwili Veronica zdała sobie sprawę, że to nie był żaden motorower na sterydach a prawdziwy człowiek.
Wzruszyła ramionami i podjęła znów mozolny krok do swojego samochodu, kiedy usłyszała wiązankę przekleństw.
– Przesuń się! – usłyszała donośny męski głos tuż obok swojego ucha. Niemal natychmiast dotarł do niej zapach niemytego ciała i alkoholu.
“Zaraz… Czemu ten żul goni jakiegoś dzieciaka?”
I od razu odłożyła torby na chodnik i pobiegła za bezdomnym. Odpięła Rozpruwacza od paska i machając nim niczym stara wariatka, biegła za wydzierającym się dzieckiem i bluzgającym mężczyzną.
Pierwsze z nich zaprowadziło ją, jak i żula w ślepą alejkę z kontenerami na śmieci. Bez namysłu rzuciła się na bezdomnego, okładając go parasolką, bez wysuniętych ostrzy. Dopiero kiedy zaczął pełznąć w stronę głównej ulicy, przeklinając ją, tego dzieciaka, jak i ich rodziny i następne pokolenia, odpuściła.
Podeszła do jasnowłosego, nie tak młodego chłopaka, skulonego za ostatnim kontenerem i wyciągnęła dłoń.
– Chodź, pomogę ci wstać. Co się stało? Albo nie, nieważne, muszę najpierw wrócić po zakupy, które zostawiłam na chodniku, ale potem możemy się przejść do jakiejś kawiarni i opowiesz, co i jak. Pasuje ci?



Avery?
◇──◆──◇──◆
[697 słów: Ver Fellowe otrzymuje 6 punktów doświadczenia]

niedziela, 12 listopada 2023

Od Abasola — Kanapa i wygrana

Nie oszukujmy się, szczęście Abasola była bardzo zabawną rzeczą, czasami działało i doprowadzało do absurdalnych sytuacji, a czasami nie działało i zdawało się zostawiać chłopca na pastwę praw Murphy’ego. Dziś jednak było inaczej. Dziś, do czego by nie podszedł i by nie postawił pieniędzy, odchodził od stołu z podwojoną ilością funduszy. Gdyby chłopak miał powiedzieć gdzie najbardziej lubi chodzić i w pobliżu nie było jego mamy, zaraz po domach jego przyjaciół gdzie odbywały się imprezy, zaliczyłby kasyno jako jedno z jego ulubionych miejsc.
Kasyno znajdowało się pod ziemią, więc nie dochodziło tu za dużo światła, wszystko było oświetlone lampami, które wytwarzały ciepłe, żółte światło. W powietrzu utrzymywał się mocny zapach cygar i whiskey. Wszystkie te rzeczy powinny dawać mu do zrozumienia, że nie powinien tu być, ale właśnie ta atmosfera go przyciągała, no i jazz, jazz był zajebisty. Każdy był ubrany elegancko, kobiety miały wytworne suknie, które podkreślały pewne...rzeczy w ich wyglądzie, a mężczyźni w koszulach, marynarkach i innych garniturach chodzili od stołów do stołów niekoniecznie po wygranej. Abasol kroczył przez to miejsce hazardu i oszustwa posiadając już tysiąc pięćset dolarów, cieszył się z tego tak, jakby był pszczołą, która wleciała do kwiaciarni. Planował wygrać jeszcze trochę, tak od dwóch tysięcy do dwóch tysięcy pięćset, nie chciał przesadzać, bo większe sumy trudniej było schować. Abasol podszedł do stołu, przy którym siedzieli roześmiani ludzie w garniakach i widać było, że będą grać w pokera.
Jeden z mężczyzn zauważył chłopaka i odwrócił się do niego.
— Abasol! Jakie miłe spotkanie! — zaczął opalony mężczyzna po czterdziestce w białej koszuli — Akurat o tobie rozmawialiśmy!
Jakby na potwierdzenie, trzech mężczyzn przytaknęło. Widać było po nich, że mają za sobą parę kolejek.
— Oh, naprawdę? — zapytał się czarnowłosy chłopak — Rozmawialiście o moich niesamowitych włosach czy o tym, że dziś jest mój szczęśliwy dzień?
Towarzystwo gromko się zaśmiało.
— Bardziej o tym drugim, ale tak, włosy masz ładne. — stwierdził mężczyzna w białej koszuli. — Po prostu nie możemy uwierzyć, że taki szczęściarz jak ty może mieć szczęśliwy dzień. Jak to jest? Masz dwa razy więcej szczęścia czy szczęście o zdwojonej sile?
Mężczyzna odsunął krzesło obok siebie i poklepał je, zachęcając chłopaka do tego, by usiadł.
— Chodź, młody, akurat chcieliśmy zagrać w pokera, można powiedzieć, że miałeś szczęście, że nas znalazłeś.
Towarzystwo pokerowe znowu się zaśmiało, Abasol wyjął trochę kasy i pokazał każdemu, po czym położył na je na stół.
— Wchodzę w to. — odpowiedział chłopak, czując, że trafi mu się zajebista wygrana.


***


Kostek za wszelką cenę chciał pozostać na łaskach pana Manrice’a, więc starał się wytężyć swój kościany mózg, jak najbardziej mógł. Wiedział, że nie porwie herosa w kasynie, za dużo świadków i ogólnie tłok, dlatego postanowił, że włamie się do jego domu i poczeka na niego, by go porwać, robił to bardzo oryginalną metodą, bo...próbował swoją głową trafić w okno mieszkania chłopaka, by je przebić i mieć możliwość dostania się do lokum. Był już późny wieczór, szkielet dowiedział się od swojego przyjaciela, że ludzka matka herosa dziś pracuje do późna, więc nie będzie jej w domu przed jedenastą wieczorem. Kostek miał mnóstwo czasu na swój plan, nie przejmował się śmiertelnikami, bo Mgła, która zniekształca im postrzeganie jego prawdziwego jestestwa...zniekształcała im postrzeganie jego prawdziwego jestestwa. Pewnie paru ludzi, których widział na ulicach i tak widzi, że rzuca piłką albo robi inną niegroźną rzecz. Kiedy kostek o tym myślał, jego głowa właśnie zlatywała po schodach po raz czwarty i...zdał sobie sprawę, że przecież mógł po prostu wejść tymi metalowymi schodami pożarowymi, a nie jak debil...ahhh, pomińmy to.
Zamaskowany szkielet złapał swoją głowę, włożył na jej miejsce i poszedł do metalowej konstrukcji.
— Cholera, drabina podniesiona. — powiedział do siebie szkielet.
Chwilę pomyślał, dosłownie chwilę. Gdy szkielet skończył myśleć, podszedł on do jednego z tych dużych, zielonych śmietników przysunął go pod drabinę, wziął kij i następnie zaczął podskakiwać, próbując wcelować kijem w szparę między szczeblami drabiny, była zwinięta, ale całe szczęście konstrukcja nadal była wystarczająco blisko ziemi. Po paru nieudanych próbach i po jednej, która prawie się udała i zakończyła się upadkiem, kostek nareszcie trafił kijem w przestrzeń między szczeblami tak, że kij był na tyle stabilny, by po nim przejść na drabinę. Szkielet po chwili znalazł mieszkanie Abasola, wyglądało jak każde typowe mieszkanie w tego typu blokowiskach w Nowym Yorku, wnętrze było głównie w kolorach pochodnych od brązowego, ciemnobrązowe ściany, brązowa sofa itd. Kostek wgramolił się pod sofę tak, by był, jak najmniej zauważalny. „Tak, teraz tylko poczekam, aż wróci” pomyślał, tak, to było długie leżenie pod sofą.


***


Abasol wręcz skakał po schodach ze szczęścia, bo obłowił się jak karaluch, który znalazł na śmietniku całą paczkę zużytych baterii. Postawił w pokerze wszystko, co miał i miał już dwa tysiące trzysta dolarów! Ohh, będzie mógł z takimi rzeczami pomóc mamie opłacić podatki albo kupić jej coś ładnego… oj, będzie mógł.
Gdy był już przy drzwiach i szukał kluczy, rozwiązał muszkę. Wszedł do mieszkania, które znał już od lat.
— Mamo! Wróciłem! — krzyknął, ale nikt nie odpowiedział.
Abasol wydedukował, że mama pewnie znowu pracuje do późna, więc udał się do salonu, by rozpakować się ze swoich dzisiejszych łupów. Deski w podłodze salonu skrzypią, a pod sofą kryje się pewien niespodziewany gość…



◇──◆──◇──◆
[853 słów: Abasol Fate otrzymuje 8 punktów doświadczenia]

Od Louise — drabble „Drzwi”

Louise zastała półbożę na podłodze Domku Ateny, lampiące się na futrynę drzwi.
— Czytałom o tym w tej twojej książce o... artechurze — wykrztusiło z siebie stworzenie. — Widzę tu motywy, um...
— Mama by mnie pewnie wydziedziczyła, ale to tylko futryna. Może i jest wybitnym przykładem czegoś tam, ale to przedmiot użytkowy. A takie małe dzieci jak ty się tym nie przejmują. Wiesz co? Mam pomysł.
Córka Ateny chwyciła półbożątko za ręce, postawiła pod futryną. Cofnęła się po pisak i zbezcześciła arcydzieło architektury.
Warto jednak było, zwłaszcza że zbezczeszczenie się powtórzyło. A cały zestaw kresek, powiększający się co chwilę był miłym oku widokiem.


◇──◆──◇──◆
[Louise otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Arnara — drabble „Drzwi”

Czasem mieszkanie razem z dziećmi Hermesa to bardzo zły pomysł (albo bardzo dobry żart).
Gdy Arnar weszło do domku, na środku podłogi leżały drzwi. Szczerze? Ono już nie powinno być zaskoczone tym widokiem...
Szklane, wyrwane z zawiasów drzwi. Całe popękane, a kawałki szkła zostały sklejone… czymś w rodzaju kleju na gorąco.
Arnar stanęło w progu. Nawet się nie odezwało.
W domku był tylko Envy, który siedział na łóżku bez koszulki, a prawe ramię miał zabandażowane. I nie wyglądał na zadowolonego.
— Nigdy nie trzaskaj szklanymi drzwiami — odparł po chwili. — To nigdy nie skończy się dobrze. I Chejron kazał mi je naprawić.


◇──◆──◇──◆
[Arnar otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Mattie — „Nauczka do końca życia”

5 LAT TEMU

O godzinie 9 rano rozbrzmiały pierwsze głosy w domu Allardów. Babcia Céline rozpoczęła jej typowe gotowanie potraw na cały tydzień, by nikt głodny nie chodził, a ona na spokojnie mogła szydełkować ubranka dla jej psa. Poranek tej właśnie niedzieli nie sprzyjał słonecznej pogodzie, która panowała przez kilka poprzednich dni. Pochmurny I deszczowy zapowiadał niezbyt przyjemny początek tygodnia, co jak się okazało było tylko i wyłącznie urwaniem chmury. Już po godzinie obfitego deszczu wyszło słońce, które miało utrzymać się na niebie aż do końca wakacji. Wakacji, które 12-letnia Mattie miała w planach zagospodarować od deski do deski, żeby każdy dzień zaskoczył ją czymś nowym. Z łóżka wyskoczyła od razu, jak tylko rozbrzmiał jej budzik. W pośpiechu naciągnęła na nogi dresy, a skarpetki z szuflady znalazły się jednak na podłodze, gdy poddała się z próbą ich założenia. O bosych stopach wparowała do kuchni, a pierwsze co zrobiła — zaraz po uderzeniu biodrem w kant stołu — to ucałowanie babci w policzek.
— Jak się spało Matt? — Jako że jej imię nie do końca dało się zdrobnić w lepszy sposób, tak oto nazywali ją samym początkiem. Niedopuszczalne publicznie, ale w czterech kątach ich domu przechodziło.
— Babciu, dobrze wiesz, jak mi się śpi. Zawsze tak samo, czyli nie-sa-mo-wi-cie. — Wymawiając to sylabami, ruszała dodatkowo ręką, by podkreślić jej stan zadowolenia. — Kocham spać, ale dziś to ja kocham coś jeszcze bardziej!
— Tak? To w takim razie moje risotto pokochasz bardziej niż to, co kochasz najbardziej. — Pomarszczona dłoń kobiety z wieloma odbarwieniami głównie z wieku i wielu lat pracy złapała za dużą drewnianą łyżkę, którą mieszała wcześniej danie. Przed twarzą rudowłosej dziewczynki znalazło się oto wyzwanie pod tytułem „jak zjeść, ale się nie poparzyć”. Odpowiedź była prosta, podmuchać I poczekać, ale nie to leżało w jej naturze. Jak głupi dzieciak, którym jest i była od razu wzięła całą do buzi i natychmiastowo poczuła, jak niemądrym pomysłem to było. Ciepło z łyżki oraz paląco gorący ryż dały jej do zrozumienia, że wcale nie była do końca rozbudzona, a oparzony język i podniebienie skutecznie wytrzęsły resztki snu z jej umysłu. Chciała od razu sięgnąć po szklankę z wodą, by popić tę lawinę magmy w jej ustach, co poszło z płazem, gdy do kuchni wszedł jej przyszły ojczym. Dumnie i ze łzami w oczach połknęła risotto I uśmiechnęła się do babci.
— Wspaniałe było! A teraz muszę lecieć, zawołaj mnie na śniadanie! — i tak szybko, jak wparowała do kuchni, tak z niej zniknęła.
— Dalej mnie nie lubi co? — Padło pytanie od mężczyzny, skierowane do kobiety, która ponownie wróciła do przygotowania potraw.
— Nie miej jej tego za złe, nigdy nie miała prawdziwego ojca. Kiedyś się przyzwyczai i może nawet zacznie cię tolerować.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po sytuacji w kuchni, rudowłosa skierowała się w stronę garażu. To właśnie tam powstawały jej największe przeboje, a jeden z nich właśnie czekał na ostatnie poprawki przed ostatecznym egzaminem, czyli „próbą sprawności”. To właśnie ten test określał czy jej się udało, czy nie (spoiler alert: nie udało). Gigantyczne skrzydła, zrobione tak by można było nimi poruszać miały, jak to skrzydła za zadanie unieść ją w niebo i pozwolić latać tak jak ptak. Pozostało tylko dokleić kilka ostatnich piór, żeby wyglądowo było skończone, a także dokręcić wszystkie luźne śrubki, a było ich sporo. Zajęło jej to niewiele więcej niż godzinę, idealnie zrobione, by zjeść śniadanie i wskoczyć do etapu testowania. Oczywiście pomimo tego, że zjeść chciała w garażu, było to surowo zabronione i wylądowała przy stole wraz z jej mamą, babcią i ojczymem.
— Okej, dzisiaj śniadanie w stylu bufetu, nakładajcie, ile chcecie i co chcecie. — Na blacie znajdowało się mnóstwo talerzy i miseczek z przeróżnymi składnikami. Od kanapek zrobionych z croissantów do sałatki warzywnej przez naleśniki wypełnione dżemem bądź czekoladą. Jak tylko starsza kobieta położyła ostatni talerz, ręce zaczęły wędrować nad każdym daniem, nakładając to, co każdemu najbardziej odpowiadało. Ciszę przerwał Matthéo z pytaniem skierowanym do Mattie.
— Więc… jak ci idzie z twoimi zabawkami w garażu Matt? — Dziewczyna spojrzała na swoją mamę, powoli żując kanapkę. Jej wzrok mówił za siebie, że nie ma ochoty odpowiadać na tak głupie pytanie i najlepiej jakby nigdy więcej się o nic jej nie pytał. Zamiast rudowłosej odpowiedziała Céline.
— Nie nazywaj ich zabawkami Matthéo, to są modele. Ale opowiadaj mała, jak ci idzie. — Gdy te słowa padły z ust kobiety, dwunastolatka od razu zaczęła prawie półgodzinną wypowiedź, jak bardzo wierzy dlaczego ten model musi wypalić i w szczegółach opisała wszystkie elementy, z jakich był zrobiony.
— Podsumowując, będę go testować dzisiaj. — Na tym skończył się jej monolog, a także i posiłek, którego zwieńczeniem był duży kubek kakao dla każdego przy stole.
— Mam nadzieję, że nie będzie to coś głupiego, Matt. Dobrze wiesz, że muszę dziś jechać do pacjenta i nie będzie mnie w domu. Matthéo też jedzie do firmy, więc zostajesz sama z babcią. — Mama dziewczyny nie należała do tych nadopiekuńczych, ale jeśli chodziło o „próbę sprawności” modeli jej córki, miała jak najbardziej prawo się martwić. Bardzo często kończyły się one właśnie fiaskiem i uszczerbkiem ma zdrowiu, czy dziewczynki, czy kogoś innego.
— Nieeee, no co ty! Dobrze wiem, że bezpieczeństwo najważniejsze.
W teorii miała rację, na głowę kask, kolana i łokcie zabezpieczone ochraniaczami, na ziemi materac jakby się nie udało. Z takimi przygotowaniami znalazła się na dachu domu z modelem gigantycznych skrzydeł na plecach. Wniesienie ich po drabinie było nie lada wyzwaniem, ale i tak łatwiejsze niż wyniesienie materaca z jej pokoju tak by jej seniorka się nie dowiedziała. Po sprawdzeniu kierunku wiatru jakże wspaniałym sposobem oślinionego palca przystąpiła do kolejnego etapu. Stała mniej więcej w połowie dachu, zaciskając wszystkie luźne paski i poprawiając kask na głowie. Kiedy upewniła się, że wszystko jest gotowe, wzięła rozbieg i skoczyła. Jedyną rzeczą, której nie wyliczyła to to, że z rozbiegiem zwiększy się jej zasięg wyskoku, więc materac ułożony pod domem powinien być wysunięty. Była jednak tak pewna swojego modelu, że przecież i tak nie był on potrzebny. Oj, jak bardzo się zawiodła. W momencie wyskoku rozsunęła skrzydła i z twarzą skierowaną ku niebu wzbiła się w powietrze na pełne 2 sekundy, zanim hucznie uderzyła w ziemię. Wylądowała najpierw stopami, ostatecznie upadając na bok i turlając się na plecy, łamiąc przy okazji jej model. Przez pierwszą chwilę była w szoku, zaraz po tym wpadając w ryk na ból, jaki przeszywał jej lewą stopę. Jak się okazało, miała złamaną kość śródstopia w kilku miejscach naraz jako skutek upadku, a także gigantycznego krwiaka na ramieniu, przechodzącego aż do łopatki po zderzeniu o ziemię i skrzydło. Wspaniały pomysł wzbicia się w niebo skończył się wizytą w szpitalu i przykuciem do łóżka na całą resztę wakacji. Przynajmniej miała nauczkę, że z dachu się nie skacze, a latać powinna tylko w samolocie.


◇──◆──◇──◆
[1099 słów: Mattie otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia, bo brakło jednego słowa i byłoby 11, a admin Aleks jest lawful evil xDD]

Mattie Crescend Allard

Instead of worrying about what you cannot control, shift your energy to what you can create.

zdjecieMattie Crescend AllardONA/JEJ — 17 LAT — PÓŁBOGINI — FRANCUZKA — 0 PD — 7 PU — 100 PZ.agentbingo

CÓRKA HEFAJSTOSA

niedziela, 5 listopada 2023

Od Ver — „Prokrustes”

Remont pokoju. Wielkie wydarzenie, podczas którego przetrząsa się każdy milimetr swojej przestrzeni osobistej, wyrzuca się wszelkie niepotrzebne przedmioty, w wyniku czego pojawia się miejsce na nowe niepotrzebne przedmioty. I to miało się zaraz odbyć w życiu Veronici. 
Pokój wydawał się kobiecie po prostu… nudny. Żadnych lampek, zdjęć czy innych ozdób, gładkie ściany o niemrawym szarozielonym odcieniu, nawet przy oknie nie wisiała żadna zasłona. Z jednej strony co się dziwić, skoro większość roku szkolnego dziewczyna spędzała w internacie, za to całe wakacje szkoliła się w Obozie Herosów… Teraz jednak, kiedy miała mieszkać w swoim pokoju dłużej niż tydzień, wypadałoby się nim zająć. 
Zaczęła od kupienia farb. Postanowiła zabawić się, dlatego ściany zostały pomalowane nieregularnie w różne odcienie koloru pomarańczowego — od pastelowego aż po intensywny kolor przypominający barwę płomieni. Zmieniło się też ułożenie mebli. Wąska szafa została przeniesiona na drugi koniec pokoju, obok której Veronica postawiła proste biurko z trzema szufladami z boku. Kupiła też wygodne krzesło konferencyjne, podczas gdy poprzednie trafiło z powrotem do jadalni. 
Na ścianach pojawiły się haczyki, na których Veronica zawiesiła świecące gwiazdki. Pozostało jeszcze kilka wolnych, które posłużą obrazom. Zostało jeszcze zrobić coś z łóżkiem, z czego „zrobić coś” bezdyskusyjnie oznaczało wyrzucić i kupić nowe. Zwykła rama i stary materac, choć jeszcze nadawały się do użytku, to kompletnie psuły wizję nowego pokoju. 
Poszukując więc idealnego łóżka, kobieta wybrała się w podróż po salonach z meblami. Pomimo dużego wyboru w każdym punkcie sprzedaży, Veronica chciała zajrzeć do przynajmniej kilku sklepów. 
Nazwa „Kraina Morfeusza” brzmiała dość niepokojąco, jednak heroska odrzuciła jakiekolwiek obawy, tłumacząc sobie, że wiele sklepów nawiązuje do antycznej mitologii. 
„Może ten salon prowadzi dziecko Morfeusza? Nie musi to być od razu potwór…” — pomyślała, wchodząc do środka. Od razu zmaterializował się przed nią wysoki i dużo starszy mężczyzna w garniturze z lat osiemdziesiątych. Srebrne łańcuchy lśniły na jego torsie. 
— Witam serdecznie nową klientkę! Dzień dobry, w czym mogę doradzić? Nazywam się Prot Kruczek, swoją drogą, i z chęcią pomogę pani w wyborze idealnego dla pani rozmiaru łóżka! 
— Dzień dobry. Jest mi bardzo miło, ale ja się tylko rozglądam. Jeszcze nic nie chcę kupować. 
— Ależ nonsens, moja pani! Ostatnio miałem dostawę i teraz mam nową kolekcję łóżek wodnych, moja pani! Zachwyci się pani! 
Mężczyzna złapał ją za ramiona i zaczął pchać w stronę najbliższego z nich, zachwalając wygodę i korzyści zdrowotne wynikające z posiadania owego modelu. Niewielkie rozmiary Veronici pozwoliły jej zrobić unik i wyrwać się z mocnego uścisku Prota Kruczka. 
— Wolę oglądać. Wzrokiem. 
— Ale jak pani w ten sposób doświadczy piękności i wygody takiego łóżka wodnego? 
Znów do niej podszedł i wyciągnął ramiona, ale Veronica była szybsza. Cofnęła się w podskoku, w dłoni trzymała parasolkę, gotowa do cięcia. 
— Nie zbliżaj się do mnie. Sama będę oglądać łóżka. Sama też się położę, jeśli będę chciała. 
Uparcie w jej jasnobrązowych oczach musiało dać panu Protowi do zrozumienia, że zbliżenie się do niej chociażby na metr skończy się agresywnym spotkaniem z parasolką. 
— Ależ moja droga pani! Po co takie nerwy! Proszę spróbować któregoś z moich wodnych łóżek i zapomnieć o tym nieporozumieniu! No dalej, proszę się nie krępować! — Mężczyzna uśmiechnął się wymuszenie, mrużąc przy tym oczy. 
„Wygląda jak złowieszcza ropucha z zębami…” — pomyślała Veronica, ale posłusznie ruszyła wśród łóżka wodne. Przyglądała się im rozmiarom i choć myśl ułożenia się na nich była tak kusząca, kobieta dzielnie się jej powstrzymywała. 
„Tutaj jest haczyk. Tutaj musi być haczyk. Inaczej aż tak bardzo nie zależałoby mu na tym, żebym się położyła.” 
— A skąd pan pochodzi? Nie wygląda pan jak rasowy Amerykanin, że tak to ujmę — rzuciła niby od niechcenia, dalej przyglądając się łóżkom. 
— Och, nie. Nie jestem Amerykaninem. Chociaż bardzo długo już tu mieszkam. 
— Rozumiem. 
„Szlag, nie chce nic powiedzieć, skąd pochodzi. Muszę go zagadać!” 
— A te łóżka... — Veronica uklękła przy jednym z nich i przyjrzała się materacowi. — Gdzie są produkowane? 
— Ach, niestety nie mogę pani powiedzieć… Tajemnica zawodowa… I te sprawy… 
— Rozumiem. Czasami tak bywa, żeby interes się kręcił. — Posłała mu nieśmiały uśmiech. 
Pomiędzy nimi dwoma znowu zapadła cisza. Veronica dalej zastanawiała się nad tym, jakie pytanie zadań, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o sprzedawcy łóżek wodnych, równocześnie wyglądając na zainteresowaną kupnem jednego. Widziała to w jego spojrzeniu i niecierpliwym przebieraniu palcami — była smacznym kąskiem dla sprzedawcy. Nawet nie wiedziała, jak blisko była prawdy. 
— Pan jest fizjoterapeutą? Wygląda pan na obeznanego w temacie łóżek. 
— Tak, tak! Widzi pani, jestem dosyć wiekowym człowiekiem, miałem dużo czasu na dokształcanie się. Fizjoterapia jest tylko jednym z wielu moich zainteresowań. 
— Naprawdę? Nie wygląda pan na takiego starego. Dałabym panu co najmniej czterdzieści lat. 
— Ach, proszę nie żartować! Jestem stary niczym świat! Widzi pani, nie widać po mnie tego, ponieważ pochodzę z Grecji, gdzie się nauczyłem rytuału z oliwą, dzięki której mogę zachować tak długo swoją młodość! I choć nie mam, jak to pani ujęła, czterdziestu lat, dalej mogę przynajmniej na takiego wyglądać! 
Mężczyzna pogładził się po pomarszczonych policzkach. 
Veronica za to intensywnie myślała o tym, kim ten mężczyzna mógł być. 
„Prot Kruczek, łóżko, łóżko wodne, Grecja, Prot Kruczek, łóżko wodne, Grecja, Prot Kruczek… Grecja, Prot, łóżka… Kruczek, właśnie, gdzie tutaj we wszystkim jest jakiś kruczek? Prot Kruczek, Prot Kruczek, Protkruczek, Protkrusek. Protkrusek? Prot… Nie, nie… Proktus? To też nie to…” — rozmyślała, przyglądając się kolejnym materacom, w dłoni zaś obracała parasolkę. Kiedy wypuściła ją z jednej ręki i przekręciła ostrza, ukazując drugie oblicze Rozpruwacza, powiedziała cicho: 
— Wiem, kim jesteś. Nie jesteś zwykłym sprzedawcą łóżek. Jesteś Proskutes. Chcesz, żebym się położyła na jednym z łóżek, żeby potem mnie rozciągnąć na śmierć. 
Mężczyzna uniósł wysoko brwi, a jego usta zamieniły się w literkę „o”. 
— Masz rację w jednej z dwóch rzeczy. Nazywam się Prokrustes, ale to z łóżkiem to kompletna racja. Więc, skoro już rozgryzłaś mój plan… 
W kilku susach rzucił się na nią i popchnął do tyłu. Kobieta zachwiała się, lecz na szczęście się nie przewróciła. Zaszarżowała na potwora. On akurat zrobił zgrabny unik i przeskoczył ponad wąskim łóżkiem jednoosobowym. Przez chwilę ganiali się pomiędzy ramami łóżek, każde z nich starało się zrzucić tego drugiego na materac, lecz bezskutecznie. 
 Prokrustes wytrącił z ręki Veronici Rozpruwacza, który poszybował daleko i zniknął za jednym z łóżek, ale dzięki temu odsłonił swój tors kobiecie. Córka Hefajstosa wykorzystała swoją szansę i popchnęła z całej siły potwora z Aten na łóżko wodne. Materac, czując ciężar pod sobą, zaszumiał i wyciągnął mechaniczne ramiona, które przytrzymały Prokrustesa w miejscu. Idealnie jego głowa wystawała ponad kraniec łóżka. 
Veronica przeczesała włosy i przeszukała sklep w poszukiwaniu Rozpruwacza. 
 — Widzę, że jesteś za wysoki na to łóżko… — powiedziała cicho ze słodkim uśmiechem i prostym ruchem cięła w dół.

◇──◆──◇──◆
[1078 słów: Ver Fellowe otrzymuje 10 punktów doświadczenia + 10 za event]