WIOSNA
Piasek. W jej oczach, ustach, nosie, włosach. W każdym zagłębieniu ubrania, wciska się nawet do wnętrza butów. Ile mu to zajęło? Kilka sekund, jeden upadek? Pustynny pył powoli opada wokół nich, finiszuje ich nagłe pojawienie się pośrodku niczego, piasek znowu unosi się w górę w rytm chwiejnych kroków Doriana. Jego chrząszczący… chrypiący milionem małych kamyczków głos szybuje w powietrzu, ale nie dociera do przytkanych uszu Edel (nie jest też dla niech przeznaczony, bo cała uwaga chłopaka skupia się na ogromnym, śpiącym psie).
Ze wszystkich miejsc musieli wylądować na pustyni. Ze wszystkich statków, bezludnych wysp, piwnicy czyjegoś domu. Cholera, mogli znaleźć się w środku dżungli albo w kanałach Nowego Jorku! Wszystko byłoby lepsze, wszędzie byłoby sobie łatwiej poradzić…! Suchość w ustach pojawia się nagle, Edel z truden przełyka ślinę, mruży oczy od słońca. Jej blada skóra za godzinę nabierze ślicznego koloru świeżego pomidora, bo nie potrafi sobie przypomnieć, czy posmarowała się rano kremem z filtrem. Dzisiaj rano jedyne, o czym pamiętała, to szepnąć słówko do miłej koleżanki, żeby pożyczyła jej swoje mocne perfumy.
Chwiejnie unosi się z klęczek, suche powietrze drapie ją w gardło z każdym wdechem.
— Nie ma niczego, czemu bym nie zaradziła, tak? — szepcze do siebie, wciąż ma nadzieję, że gdy zamruga i znowu uniesie głowę, znajdą się na plaży pełnej ludzi, a nie na wiejącym pustką morzu piasku.
— Już majaczysz? — rzuca któryś z braci, mało ją obchodzi, który.
Zaraz, zaraz. Powinno obchodzić.
Zaciska wargi w najbardziej płaskim uśmiechu, jaki widział świat. W kieszeniach ma plastry, pogniecione kartki, ołówki z ikei, antystresowego cycka. Świetny początek. Z piachu wygrzebuje zagubiony notes, jego kartki chrzęszczą od drobnych ziarenek. Wszystko na swoim miejscu, tylko ona nie.
Dorian desperacko próbuje obudzić ogromnego psa, który najwyraźniej uważa choćby drgnięcie powieką za zbyt wielki wysiłek. Edel mu się nie dziwi, chciałaby paść w jego cieniu na nagrzany piasek i też uciąć sobie podobną drzemkę.
— Terminator, no, piesku… — jęczy Dorian, Kurt tylko przygląda mu się pobłażliwie. Albo z irytacją? Trudno po nim poznać. — Wstajemy! Potrzebuję cię. Kochany, no… — Terminator nie reaguje nawet na nagły wybuch czułości.
— Odpuść sobie — radzi mu Kurt tym swoim pretensjonalnym tonem, który szarpie wszystkich za nerwy.
— Myślicie, że tędy coś jeździ? — pyta Edel, żwir chrzęści pod jej podeszwami. — Jakby droga.
— Nikt nie pytał — rzuca Kurt, pewnie w ogóle jej nie słuchał, tylko skupił się na tym, że raczyła coś powiedzieć.
— Drogi prowadzą skądś dokądś — dziewczyna kontynuuje swój wywód, myśli wypowiadane w przestrzeń — więc jeśli poszlibyśmy w jedną lub w drugą, coś byłoby na końcu. — Na przykład Rzym.
— Nie potrzebujemy czegoś — prycha Dorian. — Terminatorek nas stąd zabierze, prawda, pieseczku?
— Nie wiemy, kiedy się obudzi — rzeczowo odpowiada Edel. — Potrzebujemy wody i cienia.
— Od kiedy ty się taka pewna siebie zrobiłaś? — Kurt posyła jej wyniosłe spojrzenie.
— Ja… — To ma być przytyk? Zakurzone paznokcie zahaczają o naderwane skórki. — Po prostu… próbuję jakoś…
— To może przestań.
Zatyka ją. Bracia znowu skupiają się na sobie, Kurt próbuje wmówić Dorianowi, że nie ma sensu męczyć psa, Dorian nie przestaje go męczyć. Tracą energię na bezsensowne kłótnie napędzane pustynnym skwarem, podczas gdy Edel nerwowo skrobie coś w swoim notesie. Oddalają się od siebie, dziewczyna przycupnęła jak najbliżej krzaków z nikłą nadzieją, że ją przed czymś ochronią (nie wie, czy bardziej przed słońcem czy przed upokorzeniem). Kurt wyrzuca z siebie słowa z coraz większą irytacją Dorian z desperacją. Edel ściska w palcach ołówek, chyba coś wpada jej do oczu.
Jest beznadziejnie. Powinna coś zrobić. Jest centurionką. Powinna im udowodnić, że do czegoś się nadaje.
— Hej — stanąwszy o kilka kroków od Kurta, zabiera głos. Z największą mocą, na jaką ją stać. — Musimy się stąd wydostać.
— I wydostaniemy się, jak tylko…
— Nie będziemy tu stać i czekać — zarządza Edel, choć głos jej drży. — Gdzieś tutaj będą ludzie, którzy…
— Ludzie na środku pustyni? — Głos Kurta ocieka kpiną. — Już Terminator wymyśliłby lepszą bajeczkę.
— Uciekają na pustynię. Zaczynają nowe życia — argumentuje Edel, choć chłopak nawet na nią nie patrzy. Jakby patrzył byłoby tylko gorzej. — Albo pójdziemy szukać jakiegokolwiek schronienia i pomocy, albo pożremy się… pokłócimy się tutaj i skończymy jeszcze gorzej. Dostaniemy udaru, oparzeń słonecznych. Zmęczymy się czekaniem i zaczniemy skakać sobie do gardeł. — Jakby już tego nie robili. Z nadzieją patrzy na profil Kurta, który zdaje się ignorować wszystko, co wyjdzie z ust Edel, nieważne jak logiczne rozumowanie za tym stoi.
— Nie zostawimy tu Terminatora. — Edel wzdryga się, gdy Dorian zabiera głos. Nagle robi jej się chłodniej, choć w tym gorącu to trudne do wyobrażenia. — Nie. Ma. Mowy.
— Właśnie, zjedzą go kojoty. — Ona wie, że Kurt mówi to tylko po to, żeby nie przystać na jej pomysł. Zalążek pomysłu.
— Ale przecież…
— Po prostu przyznaj, że nie wiesz, co zrobić.
Edel patrzy w oczy Kurta najdłużej, jak jest w stanie wytrzymać. Krople potu spływają jej po skroniach i pojawiają się nad górną wargą, włosy powoli sklejają się od wilgoci. Czy on nie rozumie, że oni tutaj umrą, jeśli czegoś nie zrobią?
— Jesteśmy na pustyni — zaczyna ponownie, ale już wie, że nie skończy. Dorian otwiera usta, zanim jej udaje się w pełni wypowiedzieć ostatnie słowo.
— Wielkie mi, kurwa, odkrycie.
— Potrzebujemy czyjejś pomocy — mówi dalej Edel, pod jednym z jej paznokci zostaje krew. — Kogokolwiek, kto by tu mieszkał. Nie możemy czekać, aż zastanie nas noc, wyjdą kojoty i zrobi się tak przeraźliwie zimno, że nawet schowanie się pod Terminatorem nam nie pomoże.
Kurt unosi jedną brew. Na pewno nie jest to mina osoby, której przemówiono do rozsądku.
— Przestańże kręcić — prycha. — Jesteś córką Arcus. Też możesz nas teleportować.
Edel długo nie odpowiada. Znowu zawiodła czymś, na co wcale nie ma wpływu, a inni i tak tego od niej oczekują. Bogowie nie rozdają darów na lewo i prawo. Trzeba być szczęściarzem i głównym bohaterem serii książek, żeby być tym wybrańcem, który akurat wdał się w ich łaski i ma wszystko, czego tylko potrzebuje. Najrzadsze i najsilniejsze moce, które ratują mu tyłek w najgorszych sytuacjach.
— Mogę wyczarować tęczę i zairyfonować do Vergila — mówi wreszcie, ale nikt nie krzyczy z radości.
— Ty sobie chyba jaja robisz — mówi Dorian, przeciera spocone czoło równie spoconą dłonią. — To najwięcej, co potrafisz?
Skrucha i wstyd wylewa się z niej, sprawia, że podświadomie kuli się w sobie.
— Nic nie poradzę — mamrocze i wyczarowuje marną tęczę na tle drżącego powietrza pustyni. Tylko jej się wydaje, że drży i że piasek cały czas się przesuwa, zatapiając ich. — Vergil Ha-
— Naprawdę? Do Vergila? — syczy Kurt, tęcza powoli się rozpływa. Nie zastępuje jej unosząca się twarz pretora.
Gapią się na siebie spojrzeniami rodem z filmu o kowbojach. Brakuje im tylko wyciągnięcia zza paska rewolwerów; Dorian i Terminator mogliby być sekundantami, tylko Edel nie wie, który byłby jej.
Del nieprzerwanie i szybko liczy pod nosem, aż wreszcie gubi się w liczbach, i znowu jest w stanie myśleć choć w miarę logicznie, bez umysłu ogarniętego czerwonawą mgłą irytacji.
Strzeliłaby mu w ramię. Buch!
— Vergil jest w stanie wysłać nam posiłki. Albo wysłać kogoś z umiejętnością teleportacji, żeby nas stąd zabrał. Mamy pełne prawo się do niego zwrócić. Awaryjna sytuacja — tłumaczy mu szybko i pokrótce. — A przynajmniej da to więcej niż…
— Tak, i jeszcze powiesz, że to wszystko nasza wina — przerywa jej po raz kolejny. Przewraca oczami z rękoma skrzyżowanymi na piersi, Dorian potakuje mu jak grzeczny przydupas.
— Ja nigdy bym…
— Ta. Już ci wierzymy.
— Chcę dobrze dla nas wszystkich, okej? — wyrzuca z siebie Edel, frustracja wkrada się w jej głos. Może to od gorąca staje się taka nerwowa? — Proszę was. Mamy dwa wyjścia: szukać wody, ale nie, bo Terminator śpi albo zadzwonić po pomoc. I trzecie: umrzeć. Poczekać aż Terminator się obudzi, wystawiając się na noc na pustyni. Bez żadnego schronienia.
— Trzecie brzmi spoko — odpowiada Dorian z kpiącym uśmiechem.
Oni naprawdę tylko chcą jej dokuczyć, nie zważając na zagrożenie…?
Edel postanawia nic sobie z tego nie robić. Wyczarowuje w powietrzu jeszcze marniejszą tęczę, niż poprzednia i szybko wypowiada nazwisko pretora. Pojawia się przed nią jego zmęczona twarz i Edel musi aż zmrużyć oczy, żeby dokładnie go dojrzeć – to jak patrzenie w ciemny ekran telefonu w słoneczny dzień.
— No i po co ty to…
— Co się dzieje? — Kurtowi przerywa Vergil, wpatruje się prosto w unoszącą się przed nim Edel. Bracia, na szczęście dziewczyny, wciąż znajdują się poza kadrem.
Dorian?
────
[1344 słowa: Edel otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz