Od razu po skończeniu zajęć Izan udał się do Obozu Jupiter, by zawitać u Vergila, swojego ulubionego brata i pretora razem wziętych. Zapukał do drzwi tylko raz, bo na więcej nie było go stać i czekał pięć sekund, aż Vergil się odezwie. Kiedy jednak nie otrzymał żadnego odzewu słownego, rękę położył na klamce. Drzwi ustąpiły mężczyźnie równie szybko, co para głupich, całujących się po nocach nastolatków.
— Hej, Vergil! — zawołał, kiedy wszedł do środka. Buty miał mokre i ubłocone, bo poszedł skrótem, który okazał się drogą prowadzącą przez błota i kałuże, do których nie warto było wpadać. Skrzywił się na widok własnego obuwia, ale uznał, że z Vergila jest niezła sprzątaczka i łatwością poradzi sobie z syfem, który właśnie po sobie pozostawił.
— Kto? — odpowiedział znudzonym tonem pretor, chociaż doskonale wiedział kto i dlaczego do niego przychodzi o godzinie dwudziestej w piątek.
Izan uśmiechnął się i podszedł bliżej do swojego ulubionego towarzysza, siedzącego przy drewnianym, chyba bukowym, biurku. Przed sobą miał rozłożone opakowania fasolek o różnych smakach.
— Posłuchaj — Izan nigdy nie zachowywał się spokojnie ani co najmniej grzecznie w towarzystwie Vergila. — Musimy porozmawiać.
— No dobrze. W takim razie mów. — Nie podniósł nawet wzroku na Kinga, dalej bawiąc się fasolkami. Wybierał najlepsze smaki, zostawiając rzygi i skoszoną trawę na później. — Masz pięć minut.
— Nie będziesz stawiać mi warunków — zaprzeczył. — Nie zapominaj, kto jest ambasadorem Marsa.
— No okej. — Wzruszył ramionami. — To tyle, co chciałeś powiedzieć?
— Nie! — obruszył się. Dłonie zacisnął w pięści. Wyglądał teraz jak wściekły nastolatek na dywaniku u dyrektorki. — Nic ostatnio nie robisz. Tylko swoje fasolki wpierdalasz. Widziałeś jaki syf jest w Obozie? I jakieś dzieciaki się całują po nocach!
— A jest jakiś zakaz całowania się po nocach?
— A co? Praktykujesz?
— Może? — Zostawił fasolki i odsunął jedno opakowanie na bok. Pierwszy raz w ciągu tej rozmowy podniósł wzrok, by spojrzeć Izanowi w oczy. — Nie masz ważniejszych rzeczy do roboty? Podobno studiujesz.
— Jesteś głupi, jeśli uważasz, że to, co robią te dzieci, jest dobre — prychnął. — Mars niedługo zobaczy…. zobaczy, kto jest lepszym synem.
Vergila to nawet nie ruszyło. Słyszał to średnio raz w tygodniu, bo tak często Izan przychodził do mężczyzny po zajęciach.
— Coś jeszcze? — zapytał, udając pośrednio zainteresowanego, bo jeszcze trochę, a Izan odpali swoją rozgadaną osobowość i zmarnuje Vergilowi godzinę, którą mógł poświęcić na jedzenie swoich ulubionych fasolek.
Izan przewrócił oczami, ale nie powiedział ani słowa. Wyszedł, uprzednio machnąwszy ręką i mamrocząc coś do siebie o „głupim" pretorze.
Do Vergila wrócił już następnego dnia. Znalazł białowłosego w tym samym miejscu, co wczoraj, siedzącego przy dużym, bukowym biurku z pudełkiem fasolek. Izan czasem zastanawiał się, ile tych opakowań trzyma, bo za każdym razem, kiedy odwiedzał pretora (czyli często), ten jadł te cholerne słodycze.
— Nie bierzesz sobie moich słów do serca, co? — zapytał na samym wejściu, unikając miłego „dzień dobry", bo z Vergilem chyba nigdy nie zdarzyło mu się normalnie przywitać. Bynajmniej nie wczoraj ani przedwczoraj, ani…
— Izan, jak widzisz, to pracuje — burknął, chociaż wcale nie pracował. — Wróć jutro, okej?
Izan podszedł do biurka mężczyzny, uderzył dłonią o drewno z hukiem i zmarszczył groźnie brwi.
— Jakieś dziecko zgubiło się w Nowym Rzymie.
— To w Nowym Rzymie można się w ogóle zgubić? — Podniósł jedną fasolkę i włożył ją sobie do ust. Izan usłyszał ciche chrupnięcie poprzedzone mlaśnięciem, bo Vergil najwidoczniej zawsze musiał mieć coś w rękach i ustach, a te fasolki tylko napędzały jego ślinianki do działania. — Znajdzie się.
— Jesteś pretorem — warknął Izan — i powinieneś coś z tym zrobić.
— To może ty coś z tym zrobisz? Jesteś w końcu najlepszym synem Marsa, czy jak to ty mówisz… — Zjadł kolejną fasolkę. Przy tej niewyobrażalnie bardzo się skrzywił. Może trafił na smak porannych rzygów albo benzyny?
— Dobrze. — Odsunął się. — Nie powinieneś być pretorem, wiesz? Albo nie — Uśmiechnął się wrednie. — Powinieneś być pretorem krainy fasolek, wiesz? O, to by pasowało do ciebie. Zmienisz się w końcu w fasolę.
I wyszedł, zostawiając Vergila samego z opakowanie fasolek, które czekały na to, by zostać zjedzone.
Izan wrócił do Nowego Rzymu, cały czas mamrocząc do siebie o tym, jak bardzo nienawidzi Vergila, obozu i w sumie wszystkich, którzy tam siedzieli. U władz oczywiście, bo do dzieciaków nie miał żadnego problemu.
— Przepraszam. — Drogę zagrodził mu dzieciak na oko dwunastolatek. — Widział pan gdzieś mojego przyjaciela? — Wyciągnął z kieszeni pogięty kawałek papieru, który okazał się posterem o zaginionym nastolatku.
Izan wziął od chłopca ogłoszenie, przeczytał ze dwa razy i w końcu oddał.
— Nie, ale okazuje się, że pretor widział. — Uśmiechnął się przyjacielsko, chociaż za tym uśmieszkiem kryły się tylko złe zamiary, bo całą winę chciał zrzucić celowo na Vergila. Chciał go wygonić do roboty. — Pretorium jest niedaleko stąd, możesz się przejść i zapytać.
— Naprawdę?! — Chłopiec aż podskoczył ze szczęścia. Gdyby mógł, to wystrzeliłby w kosmos. — Dziękuję! Naprawdę dziękuję! — Uścisnął dłoń Izana i pobiegł w kierunku Obozu, który może nie znajdował się aż tak niedaleko, ale wciąż był na tyle blisko, by dwunastolatek mógł tam dotrzeć o własnych siłach.
— Nie udławiłeś się tym jeszcze? — zaśmiał się, wchodząc do pokoju Vergila. Tym razem pretora zastał z tylko jednym opakowaniem fasolek. Zazwyczaj trzymał na biurku z pięć i jeszcze dokładał, gdy robił się głodny. — Panie Sretorze?
— Robisz mi problemy — powiedział tylko, przegryzając nerwowo fasolkę o smaku smarków z nosa. Ta była zadziwiająco słodka. — Nie mogę załatwiać teraz spraw w Nowym Rzymie.
— To już nie mój problem. — Oparł się o biurko, ostentacyjnie patrząc na mężczyznę z góry. — Znajdź dzieciaka, to może inni zobaczą, że się do czegoś nadajesz. Może zaimponujesz tej swojej… jak ona ma na imię?
— Przyszedłeś na pogaduszki?
Vergil zebrał dłonią rozrzucone po biurku fasolki i wsypał je do jedynego otwartego pudełka. Następnie schował je do szafki i spojrzał na Izana wzrokiem zmęczonego ojca, który chciałby położyć się na kanapie z butelką zimnego piwka. Albo z soku z fasolek, bo przecież mowa jest o pretorze.
— Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że jesteś debilem jebanym — burknął. — Powodzenia blondasie.
I wyszedł, zostawiając znowu Vergila samego z fasolkami (który to już raz?).
Sretorze?
────
[973 słowa: Izan otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz