sobota, 23 sierpnia 2025

Od Cherry CD Vex — „Słuchawki i herbatka”

Poprzednie opowiadanie

ZIMA

Tupanie butami Vex nie oznaczało w zasadzie nic — tylko tyle, że dalej było sobą, Vergil jejgo nie zabił (nie żeby była zdziwiona) i… i w zasadzie wszystko powinno wrócić do normy. Nie znała co prawda przebiegu rozmowy i nie sądziła, żeby Vex było skłonne do przedstawienia jej tego zapewne jakże poetyckiego dialogu, ale miała teraz ważniejsze sprawy na głowie.
Nie skłamała z tym że nie mogła przyspieszyć zdjęcia klątwy. Próbowała zdjąć ją z Vex już podczas jejgo pobytu u Vergila, ale nic, jakby wszystkie moce Apollina nagle ją opuściły. Nadal nie wiedziała też do końca, czy klątwa zejdzie w ciągu tygodnia, ale, jak już wcześniej wspominała, nie słyszała o żadnym przypadku, który na długo by się ostał. Może mogłaby poprosić inne dziecko Apolla o sprawdzenie, czy klątwa jakoś zejdzie, może mogłaby podać Vex ambrozję i sprawdzić, jak legioniszcze na to zareaguje, a może…
Być może poczuła nieco wyrzuty sumienia. Próbowała się zganić, że nie miała o co, to Vex przecież zawiniło, Cherry tylko próbowała powstrzymać katastrofę — elektronika to NIE były przelewki i komuś naprawdę mogła stać się krzywda. To, że w trakcie wykorzystała nieco… niekonwencjonalne techniki zmuszenia Vex do skruchy, to już inna sprawa. A to, że oglądanie cierpienia legioniszcza traktowanego tymi technikami sprawiło jej niemałą satysfakcję, to temat już na zupełnie inną rozmowę. Największe wyrzuty sumienia Cherry poczuła z pustych słów, które rzuciła do Vex — „zdejmę klątwę dopiero, jak stamtąd wrócisz”. Mówiąc prosto, skłamała. Właśnie takowe kłamstwo najbardziej ją świerzbiło.
Mogła więc tylko spróbować spełnić swoją obietnicę. Miała pomysł, ale pomysł wcale nie oznaczał pewnika.
Zerknęła ostatni raz w stronę drzwi pretorium, za którymi czekał na nią Vergil. No jasne, wystarczyłoby to wszystko zignorować, nie była Vex niczemu winna, ale w kościach czuła, że nie da jej to spokoju, że musi sprawdzić swój pomysł i wtedy będzie wiedzieć, że zrobiła wszystko, co mogła.
„Ty popierdolona wariatko. Dziś dowie się o tym twój tatko” wydało się w ustach Vex strasznie ironiczne.

***

Świątynia Apollina znajdowała się — tego nie dało się zgadnąć — na Świątynnym Wzgórzu. Była pokaźnych rozmiarów i dzieliła swoją przestrzeń z największą w Nowym Rzymie świątynią Jupitera Optimusa Maximusa, którą każdy rekrut musiał zaliczyć od razu po przybyciu do Obozu Jupiter.
Cherry nie odwiedzała tego miejsca zbyt często. Apollo ponoć był jej ojcem, ale tak naprawdę nigdy tego w żaden sposób nie odczuła, chociaż dowodem rzeczowym było nawet to, że potrafiła rzucać na ludzi rymowane klątwy. Apollo był w jej życiu tylko mistyczną postacią, która pojawia się na ustach innych i do której trzeba mieć szacunek, ale jej relacja z nim była bliska raczej do tej, którą ma się z członkiem rodziny zmarłym przed twoim urodzeniem. Słyszysz o nim same dobre słowa i puste wspomnienia, których ty nie masz i których nawet nie masz prawa mieć, ale z drugiej strony jest dla ciebie — no właśnie — tylko słowami.
Apollo nie był nawet człowiekiem. Równie dobrze mógł być tylko słowną personifikacją, opowieścią przekazywaną z ojca na syna. Opowieść tę Cherry jednak znała bardzo dobrze i nie miała ani chwili wątpliwości, co położyć na ołtarzu. Starannie ułożyła na nim świeże liście laurowe, pełną buteleczkę miodu i ręcznie napisany wiersz, który, jak miała nadzieję, zaraz zostanie zabrany razem z wiatrem i nikt nigdy nie pozna jego autora.
Odmówiła cichą modlitwę do istoty, która była tylko złotym ołtarzem pośrodku Świątynnego Wzgórza. To było dla niej okropnie durne, płaszczyć się przed ołtarzem boga, który śmiał się nazywać jej ojcem, i mamrotać do niego prośbę o to, żeby zdjął klątwę z wrednego dzieciaka, którego sama przecież chciała ukarać. Równocześnie Cherry sądziła, że czasem trzeba schować dumę do kieszeni, zacisnąć zęby i zrobić to, co uważa się za właściwe.

***

Potem Cherry musiała zapomnieć o Vex, Apollu i całej tej farsie i skupić się na nocnej zmianie w ambulatorium. Przed północą usłyszała pukanie do drzwi i chociaż spodziewała się widoku młodego legionisty z bólem brzucha, to ujrzała w nich Vergila.
— Nie uwierzysz, jaką miałem dzisiaj sytuację.
Prychnęła na jego brak przywitania. No tak, Vergil — koniec końców nie wstąpiła do pretorium. Najwyraźniej to pretor postanowił pierwszy wstąpić do niej.
Dobrze, że pretor był równocześnie jej chłopakiem, a tak jak już sobie wcześniej uświadomiliśmy, Cherry Amoret nie była konfidentką. Dlatego teraz stanęła na palcach, żeby pocałować go w policzek na przywitanie i pozwoliła mówić mu dalej.
— Przyszło dzisiaj do mnie legioniszcze z twojej kohorty. Fioletowe włosy, kojarzysz?
Skrzyżowała ręce na piersi i wzruszyła ramionami, chociaż naprawdę bardzo powstrzymywała się od śmiechu.
— Ogarniasz, że mówiło rymami?
— Och? Naprawdę?

***

Z najnowszych ustaleń wynikało, że Cherry musiała wymyślić dla Vex jakąś jakże kreatywną karę za haniebne łamanie regulaminu obozu. Bardzo kreatywną, bo Cherry nie zastanawiała się nad nią długo: następnego dnia od absurdu z rymami i Vergilem Vex miało wypucować barierki.
Może i któryś przemądrzały legionista miał tupet powiedzieć, że „ależ centurionko, przecież barierki były kilka dni temu dokładnie umyte”, ale Cherry nie bardzo to interesowało. Kazała rzeczonemu legioniście przekazać instrukcje Vex i nagle zaczął mieć ważniejsze problemy niż kwestionowanie jej decyzji dotyczących obowiązków w Czwartej Kohorcie (problem w postaci Vex, to znaczy).
W południe, kiedy wszyscy legioniści zostali już przydzieleni do roboty, a ona sama miała zerknąć jak radzi sobie Elianne w lecznicy, Cherry wpadła zobaczyć co u Vex.
Wyglądało na to, że można znaleźć sobie bardzo ciekawe zajęcie w trakcie wykonywania pracy; jak agresywne zeskrobywanie gumy do żucia z poręczy, na przykład. Vex wyrzucało z siebie tonę przekleństw na minutę i drapało poręcz biedną strzałą tak mocno, że prawdopodobnie zostawiło na niej wyryte rysy. Bądź co bądź barierki były faktycznie umyte i odbijał się w nich blask słońca późnej zimy.
— Vex — przywitała się w końcu Cherry, uśmiechając półgębkiem jako zaproszenie do sojuszu.
Vex od razu spiorunowało ją wzrokiem.
— A spierdalaj — wycedziło przez zęby.
I tyle. „Spierdalaj” nie zostało zwieńczone żadnym „spoufalaj”, „zawalaj”, „zespalaj”. Padło tylko to pojedyncze, soczyste przekleństwo, które było najlepszą oznaką tego, że wszystko wróciło do normy.
Gdyby ktoś zapytał Cherry, dlaczego zaczęła się uśmiechać z powodu wyzwiska, nie potrafiłaby tego logicznie wyjaśnić. Tym bardziej niewytłumaczalne byłoby to, dlaczego zachichotała sama do siebie, kiedy na odchodne zauważyła, że Vex nie towarzyszą już żadne słuchawki. Za muzykę służył jejmu tylko agresywny pisk skrobania strzałą po barierce.
Może Cherry mogłaby jednak częściej rozmawiać ze swoim ojcem.


Koniec wątku Vex i Cherry.
────
[1024 słowa: Cherry otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz