niedziela, 24 sierpnia 2025

Od Filemona — „Halo? Kopyta ci walo"

Były kiedyś takie czasy, gdy Filemon angażował się w obozowe życie. Pomagał słabszym, uczył nowych Legionistów technik walki, a tym, którzy bali się wyjść poza szereg, pokazywał, jak wywalczyć sobie pewność siebie. Był wzorem, żywcem wyjętym z tych głupich szkolnych gazetek, w których pisali o przewodniczących rady uczniów: przystojny, wysoki, pomocy, uśmiechnięty i zaradny. Na dodatek nigdy nie sięgał po używki, stronił od imprez z głupimi ludźmi, a całą swoją energię przeznaczał na ten nieznośny obóz.
Filemon usiadł na obrotowym krześle, postawił na biurku kubek z gorącą kawą i zaczął wpisywać coś na klawiaturze tak starej, jakby wyciągnęli ją po dwudziestu latach z biurowej piwnicy.
Oczy miał podkrążone, bo przez całą noc nie mógł zasnąć z niewiadomego powodu (myślał, że te tabletki na sen, które ostatnio dostał od lekarza, zaczną działać od razu), a twarz zmarnowaną, zmęczoną życiem i przetyrną przez wszystkie przeciwności losu. Wzrok wbijał w ekran dużego monitora, nic nie robiąc, jakby zastanawiał się, czy tego dnia opłaca mu się logować do pracy.
W końcu poprawił zsuwające się z nosa okulary w białych oprawach, wpisał dane do logowania i rozpoczął zmianę, myśląc o tym, jak bardzo chciałby być teraz w domu; otoczony przez puchaty koc, który niedawno kupił.
— Słucham? — Kliknął jeden klawisz i odebrał pierwsze połączenie przychodzące, nawet się nie przedstawiwszy. — W czym mogę pomóc?
— Państwo są chyba niepoważni! — krzyknęła kobieta po drugiej stronie słuchawki. — Wy myślicie, że… ja sama wzięłam ten kredyt?!
Westchnął i przewrócił oczami. Wpisał numer telefonu, który do niego zadzwonił i przez parę sekund szukał jego właściciela (a raczej właścicielki). Kiedy odnalazł wszystkie dane, odchrząknął i spróbował spokojnie wytłumaczyć klientce, w czym jest problem:
— Z tego, co widzę — przescrollował dokument, na który właśnie patrzył — to tak, sama Pani wzięła ten kredyt. W czym jest problem?
— Ależ nie! — zaprzeczyła z wymuszoną rozpaczą w głosie. — Nie mam pieniędzy, żeby to wszystko teraz spłacić. Proszę to wycofać.
— Nie wycofujemy kredytów.
— Żartuje pan? — warknęła groźnie do słuchawki. Filemon wiedział, że gdyby rozmawiał z tą kobietą w cztery oczy, to najpewniej by go siarczyście opluła. — Proszę to wycofać. Inaczej będę musiała zadzwonić na policję.
— To proszę zadzwonić, jak już pani wezwie policje, dobrze?
— Co?! Chwila!
Klik, klik. Filemon się rozłączył, nie pozwalając kobiecie dokończyć zdania. A raczej wyzwiska, bo pewnie już układała usta w specyficzny kształt, by wykrzyczeć z siebie parę groźnych słów, które spłyną po konsultancie jak po kaczce.
— Do widzenia — mruknął do siebie, bo rozmówczyni już dawno przestała krzyczeć na pracownika głupiego call-center.
Przyjął jeszcze kilka podobnie wkurwiających telefonów. Za każdym razem miał wrażenie, jakby tak naprawdę umarł pięć lat temu i teraz odbywał niekończącą tułaczkę po piekle. Może tak było. Może to była jego kara.
Jakoś godzinę przed końcem zmiany podeszła do niego starsza pani, ulubiona współpracownica Filemona. Uśmiechnęła się ciepło i postawiła na biurku mężczyzny kubek z gorącą herbatą. Napój jeszcze parował, a przyjemny zapach róż i jaśminu poprawił mu humor.
— Fil, uśmiechnij się czasem! — zażartowała. Była przyzwyczajona, że Filemon rzadko kiedy zmieniał mimikę. Właściwie poznała go jako wiecznie wkurwionego młodego faceta i do tej pory nic się nie zmieniło.
— Miałem ciężki dzień. — Wziął kubek do ręki i podmuchał w gorącą ciecz, by trochę ją ochłodzić. Nie chciał sobie poparzyć języka na koniec dnia. — Co tam u ciebie?
— Och, kochany, dobrze, że pytasz! — Odwróciła się, złapała pierwsze lepsze wolne krzesło i usiadła tuż obok niego. Zarzuciła nogę na nogę, poprawiła okulary i zaczęła opowiadać: — Nie uwierzy, najpierw zadzwonił do mnie Pan, który pytał, czy sprzedajemy pomadki do ust. Rozumiesz? Pomadki do ust! A zadzwonił do banku!
Filemon kiwał głową, mentalnie szykując się na niekończącą się rozmowę (a właściwie to monolog), bo pani Jansen nie potrafiła usiedzieć w ciszy; a kiedy przychodziła do niego na pogaszuki, to rozgadywała się bardziej, niż ustawa przewiduje.
— Potem miałam takiego fajnego klienta… starszy pan. Powiedział, że będzie jeszcze dzwonić, bo nie mógł sobie z czymś tam poradzić. Już nie pamiętam z czym — zaśmiała się. — Potem dzwonili zwykli ludzie, wiesz, tacy normalni. Muszę powiedzieć, że całkiem dobry dzień miałam — westchnęła, jakby rozmarzona. Filemon otwierał usta, by coś powiedzieć, ale pani Jansen przerwała mu tak szybko, że nie zdążył nawet sapnąć. — A właśnie! Mam nowe paznokcie, zobacz! — Wyciągnęła dłonie ku niemu. — Co uważasz?
Filemon spojrzał na różowo-żółte paznokcie. Wyglądały… całkiem tak, jak poprzednie. Ten sam kolor, układ zdobień. Zmienił się chyba tylko kciuk. Tak przynajmniej mu się wydawało.
— Dużo zmieniłaś — powiedział zamiast tego, bo nie chciał sprawić kobiecie przykrości. Miała totalnego bzika na punkcie manicure. — Naprawdę.
— Czyli zauważyłeś! — zaśmiała się głośniej. Któryś z pracowników syknął do nich „shhhh!”, na co pani Jansen zachichotała pod nosem. — Dobrze, chyba będę się zbierać. Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Mam nadzieję, że herbata będzie ci smakować! — Wstała, odsunęła krzesło na miejsca, z którego je wzięła i wróciła do swojego miejsca pracy.
Filemon odprowadził koleżankę wzrokiem i wrócił do siebie, by zaraz umrzeć ze strachu, kiedy koło twarzy rozbłysnął mu obraz twarzy przyjaciela z obozu. Chase uśmiechnął się, nic nie powiedział i specjalnie poczekał, aż mężczyzna zauważy jego odbicie pierwszy.
— Kurwa! — syknął, odskakując na krześle. Ledwo powstrzymał krzyk. — Czego ty znowu chcesz!
— No, pomyślałem, że możemy się spotkać. W ten weekend. — Obraz na chwilę stał się rozmyty, bo Chase nie miał co robić z rękoma i musiał sobie w tym momencie poprawić fryzurę. Czarne włosy i tak wpadły mu do oczu, więc wściekłe układał kosmyki jeszcze parę sekund, dopóki się nie poddał.
— Pracuję. Jakbyś nie widział.
— W weekendy nie pracujesz. — Uśmiechnął się złośliwie, bo z jakiegoś powodu znał grafik przyjaciela. Albo ten grafik kiedyś skądś ukradł, ale Filemon nie miał na to żadnych dowodów. — Tylko na godzinkę! Albo dwie!
Westchnął. Chase był niezwykle irytującą postacią w jego życiu.
— Na godzinkę — uległ, bo za nic w świecie inaczej się go nie pozbędzie. — Tylko na godzinkę — podkreślił pierwsze słowo.
— Cudownie! — klasnął w dłonie. Obraz znów się zatrząsł, jakby właśnie Chase wbijał się w powietrze i doświadczał turbulencji. — To do soboty! Buziaczki — cmoknął w powietrza, na co Filemon się skrzywił.
— Spierdalaj. — Machnął ręką w obłok utworzony z kawałków tęczy, próbując (dosłownie) pozbyć się przyjaciela. — Głupi cep — mruknął już do siebie.
— Do mnie mówisz? — Sąsiedni współpracownik rzucił mężczyźnie pytające spojrzenie. Filemon czasem zapominał, że nie był zwykłym człowiekiem. Nawet jeśli bardzo próbował się wyrzec swojego pochodzenia. Oni nie widzieli żadnej chmury z tęczy ani nie słyszeli rozmowy między przyjaciółmi.
— Zajmij się swoją dupą, Devon — warknął.
Zirytowany do granic możliwości wiedział, że dzisiaj czeka go długi wieczór z puzzlami.

────
[1058 słów: Filemon otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz