LATO
Wziąłem od mężczyzny szklankę z wodą i długą, podłużną tabletkę. Patrzyłem się na nią, tak, jakbym dostał truciznę, ale zaufałem lekarzowi, bo w końcu był doktorem. Prędzej zabić nas może ten potwór, który śledził Ivy’ego od samego gabinetu aż pod drzwi do mieszkania.
Położyłem tabletkę na języku i szybko zapiłem wodą, krzywiąc się, kiedy twarde krawędzie leku przepychały się przez mój przełyk. Różnicy nie poczułem od razu i trochę zwątpiłem w to całe „może ci się zakręcić w głowie”, ale kiedy spróbowałem wstać, to poczułem się strasznie słabo. Moje ciało nagle zaczęło ważyć dwie tony, a nogi wydawały się tak ciężkie, jakby zostały zrobione z kamieni.
Opadłem na kanapę z trudem, walcząc z tym uczuciem. Uniosłem dłoń do twarzy i zacząłem się jej przyglądać; palce przestały wyglądać jak palce, a zaczynały przypominać parówki. Takie prawdziwe parówki, które znajdziecie w sklepie. Przestraszony schowałem rękę do kieszeni spodni i zacząłem szukać wzrokiem lekarza. Jak na złość musiał gdzieś pójść i mnie tutaj zostawić. W tym tragizmie na pomagał fakt, że wciąż obawiałem się o tego potwora i to, że jak zaraz nie znajdę mężczyzny żywego, to zapewne odnajdę już tylko rozszarpane ciało.
Spróbowałem zsunąć się z kanapy. Naprawdę próbowałem, ale mój obraz widzenia zaczął się rozmazywać i kręcić. Nic nie wyglądało realnie. Wszystko było… parówkami, kanapkami i czymś jeszcze, czego nie rozpoznałem, bo w nagle zobaczyłem ciemność, a czyjaś ręka zmusiła mnie, bym się położył.
Uśmiechnięty leżałem na kanapie i pozwoliłem, by niewiadoma siła zaciągnęła mnie na podróż w nieznane dotąd miejsce.
Obudziłem się w trzecim wymiarze. Albo czwartym. A może piątym? Wszystko się kręciło i było kolorowe, na dodatek dookoła latały parówki, które wciąż były przytwierdzone do mojej dłoni zamiast palców. Próbowałem nawet je strzepać, jakoś oderwać, ale nic nie działało. Teraz miałem parówki.
Zrobiłem krok do przodu, ale się przewróciłem i po jednym mrugnięciu znalazłem się w kolejce górskiej. Jechałem teraz z zawrotną prędkością i mogłem tylko niemo krzyczeć, bo w snach ciężko jest wydusić z siebie jakikolwiek odgłos.
Zamknąłem oczy, wystraszony tym, że zaraz się rozbiję i kiedy je otworzyłem, znowu znajdowałem się w tym trzecim wymiarze. Patrzyłem, jak kolorowe kształty przesuwają się, dryfują wokół mnie i przyłączają same do siebie, tworząc grę tetris na żywo.
Czułem się naprawdę słabo. Z każdą chwilą przebywania w tym świecie, śnie, czy fantazji, miałem wrażenie, że umieram. Każda minuta była bolesna i każde mrugnięcie wysyłało mnie albo do tych okropnych kształtów i parówek, albo na kolejkę górską, która prawie rozbijała się o barierki odgradzające tor od miejsca, gdzie chodzili ludzie.
Straciłem poczucie czasu tak bardzo, że kiedy w końcu udało mi się otworzyć oczy i wrócić do rzeczywistości, to nie potrafiłem powiedzieć, gdzie się właśnie znajdę. Otoczony obcymi ścianami i leżąc na nie swojej kanapie, poczułem się jak uprowadzony z ulicy kociak.
— Cieszę się, że wstałeś.
Przywitał mnie obcy głos, który… skądś kojarzyłem. Podniosłem się z ciężkością i wyraźnym bólem tak, żeby teraz siedzieć.
— Kim jesteś? — zapytałem, bo naprawdę nie potrafiłem stwierdzić, czy rozmawiam ze znajomym, czy zostałem przez kogoś uprowadzony.
Mężczyzna podszedł do mnie z kubkiem parującej herbaty. Postawił naczynie na stoliku, który przysunął bliżej kanapy i z niezrozumianym przeze mnie spięciem patrzył wyczekująco w moje oczy.
— Jak się czujesz? — pytał, jakbym całą noc chlał na umór i musiał mnie przywozić do swojego mieszkania, żebym wytrzeźwiał. Czy ja w ogóle byłem tamtejszej nocy na klubach?
— Okropnie — przyznałem. — Ja coś piłem?
Pokręcił głową.
— Przyszedłeś za mną i powiedziałeś, że coś chce cię zabić. Przypominasz sobie?
— Co?
— Podałem ci silne leki na uspokojenie. Możesz się czuć po nich źle, bo, cóż, wydaje mi się, że spałeś około szesnastu godzin.
Poderwałem się, jak oparzony i wygrzebałem z kieszeni zmęczony życiem telefon. Spojrzałem na godzinę i znów zrobiło mi się słabo; bo jakim cudem była tak późna godzina? I dlaczego siedzę u obcego faceta w domu i jeszcze słucham, że coś chciało mnie zabić?
— Hej, powiedz… — zacząłem, wyraźnie zestresowany. — Nie zrobisz mi krzywdy, prawda?
Uniósł brwi i ze zdziwieniem obserwował mnie z niewielkiej kuchni, która została połączona z salonem.
— Nikt nie zrobi ci krzywdy, spokojnie — mówił uspokajająco, ale jego głos zaczął brzmieć dla mnie drażniąco. Jakby ktoś zaczął wbijać w moje uszy szpilki.
— To co tutaj robię? Chcesz mnie zabić? — zaśmiałem się nerwowo. — Zabijesz mnie.
Mężczyzna zrobił krok do przodu, a ja wystraszony podskoczyłem na kanapie. Ból głowy rozsadzał mi czaszkę tak bardzo, że obraz widzenia na chwilę zniknął sprzed moich oczu, zastąpiony czarną plamą.
— Dante…
— Skąd znasz moje imię?! — krzyknąłem, wystraszony do granic możliwości. — Nie podchodź! Zadzwonię na policję.
— No dobrze, skoro tak wolisz. — Wzruszył ramionami i poszedł zaparzyć sobie kawy. Aromat dobrej jakości kawy uniósł się w powietrzu z momentem, kiedy mężczyzna otworzył opakowanie i zaczął ze spokojem nasypywać sobie proszku do kubka.
— Wypij herbatę i wróć do siebie, dobrze? Możemy się tak umówić?
Nawet na mnie nie spojrzał, dalej zajmując się swoim kubkiem i swoją kawą. Zerknąłem tylko na stolik, który przysunął do kanapy i na herbatę, która jeszcze nie wystygła i dalej wściekle parowała.
— Dosypałeś coś tam, prawda?
— Obiecuję, że nie chcę ci nic zrobić. — Odwrócił się, a mój wzrok spotkał się z jego zielonymi, szmaragdowymi oczami. — To dla twojego dobra.
Trzęsąca się ręką złapałem za ucho kubka i skosztowałem gorącego napoju. Ciepło rozlazło się po moim ciele przyjemnym strumieniem, przynosząc rzeczywiście ulgę, ale nie niwelując rozrywającego bólu głowy.
— Masz ładne włosy — skomplementowałem mężczyznę, czując, że chciałbym jakoś podziękować za tę smaczną herbatę. Ciekawe, jakich liści użył… musiały być dobrej jakości.
— Jak wypijesz, to pokażę ci, jak stąd wyjść, okej?
— A muszę?
Uśmiechnął się do mnie słabo.
— Wolałbym, żebyś tutaj dłużej nie zostawał. Wiesz, to trochę wbrew mojemu… kodeksowi moralnemu. — Zalał uszykowaną kawę i zastukał metalową łyżeczką o boki kubka. Nieprzyjemny głos tłuczenia odbijał się echem o moją obolałą czaszkę. — I chciałbym, żebyś odpoczął u siebie w domu. Nie lubisz chyba siedzieć u obcych ludzi, prawda?
— W sumie to lubię — przyznałem. — A masz całkiem wygodną kanapę. No i boli mnie głowa — jęknąłem.
— Proszę, Dante, jak wypijesz, to wyjdź.
Nie spojrzał na mnie już kolejny raz, zamiast tego usiadł przy większym stole i zaczął w spokoju pić kawę, czekając, aż ja skończę ze swoją herbatą.
Nadąsany patrzyłem na mężczyznę, na jego długie włosy, układające się kaskadami na chudych plecach. Wyglądał jak żywcem wyciągnięty z mitów greckich. Jak jakiś Apollo.
— A mogę dostać jeszcze jedną? — zapytałem z nadzieją w głosie. — Naprawdę źle się czuję.
Tak naprawdę chciałem na niego popatrzeć. I miałem szczerą nadzieję, że mi na to pozwoli, bo byłem mistrzem odgrywania ofiary przed ludźmi, których nie znałem.
— Wystarczy ci jedna. — Wstał od stołu i zabrał pusty kubek po herbacie. — Chodź.
I poprowadził mnie do wyjścia, mówiąc, żebym na siebie uważał, co uznałem za niesłychanie uroczy gest. Pewnie jakbym nie czuł się tak źle, to posłałbym mu buziaka na do widzenia. Kochałem, kiedy ludzie byli dla mnie tacy mili.
Ivy?
────
[1127 słów: Dante otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz