niedziela, 3 sierpnia 2025

Od Kala CD Elianne — „Niebo było różowe"

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Wszystko to sprawia, że Kal ma ochotę schować twarz w dłoniach i wydać z siebie obrzydliwe jęki rozpaczy i frustracji (i robi to, ale tylko w swojej głowie, bo wstyd mu się tak zachowywać przy Eli).
On wie, na bogów, on przecież to wszystko wie.
Tyle że niczego nie powie. Jak by to wyglądało, gdyby nawet spróbował? Jak by zabrzmiał, bełkocząc i gubiąc się w słowach, które nie on powinien powiedzieć? Hej, Eli, jak coś, tak ci tylko mówię, to od dłuższego czasu… to od ZAWSZE dokładnie wiem, co czujesz. Wszystkie twoje emocje wyskakują mi przed oczami jak niezamykalne pop-upy. Wszystkie, bez pomijania ani jednej. Tak. Dokładnie, wszystkie. Wiesz, o co mi chodzi, prawda? Rozumiesz…? Proszę, powiedz, że rozumiesz…
Wyszłoby tak cudownie, tak świetnie! Idealnie wręcz! Eli zmierzyłaby go wzrokiem, nie rozumiejąc, do czego on się odnosi, dlaczego nagle mówi do niej jak ostatni wariat (gdyby kiedykolwiek nie zachowywał się jak obłąkany), bo przecież kto normalny wypala z czymś takim w kompletnie losowym momencie? Kto wyznaje czyjąś miłość za kogoś…? A co, jeśli Eli wcale nie zdaje sobie sprawy z tego, co oznaczają jej uczucia, po prostu Kal, odbierając jasne, czyste sygnały, które są zbierane przez niego, jakby był jakąś beczką na deszczówkę, od razu odczytuje wszystko takie, jakie jest, bez impulsywnych myśli negujących prawdziwość tych uczuć i takich, które mówią, że to jeszcze nieodpowiednia pora. Przy czym on przecież nie wie, co siedzi w nim samym, dlaczego więc miałby wytykać Eli, że ona mu o czymś nie mówi, kiedy on sam prawdopodobnie czegoś nie mówi samemu sobie?
Rozmyślał nad tym. Długo nad tym rozmyślał. Nie potrafił spać, pogrążony w głębokich podróżach po własnym umyśle, przetrzepując wszystkie kąty w poszukiwaniu odpowiedzi, która za nic nie chciała mu się ukazać. Nic wielkiego, stwierdził wtedy, wystarczy, że odsunie się od Eli. Prosty, nawet szybki sposób na przekonanie się, czy po prostu… nie stał się lustrem dla jej uczuć, a gdy tylko one go wypełniły, zamieszały mu w głowie nawet mocniej niż jej, obezwładniły go jeszcze bardziej tylko przez to, że wie o niewypowiedzianym, wie o czymś, o czym nie powinien jeszcze wiedzieć. To jej prywatna sprawa, czy mu powie, czy mu nie powie, czy stwierdzi, że jest na tyle gotowa, czy stwierdzi, że… to on jest tą osobą. Kal nie powiedziałby, że byłby dobrym wyborem. W czymkolwiek. Gubi się w przyjaźni, gubi się w nienawiści. We wszystkich relacjach z innymi niezręcznie stoi z boku, nie wiedząc, co zrobić z rękoma, jak się ustawić, co powiedzieć i co myśleć. Odbija uczucia, gra w ping-ponga emocjonalnego, wykańcza tym siebie, okłamuje innych. Jako naczynie, które wypełniane jest uczuciami innych, jest nimi obezwładniane i w tym całym bałaganie nie jest w stanie odnaleźć prawdy, odkopać to, co tak naprawdę jest jego.
Bierze głęboki wdech. Wbija pierścionki w swoje palce obok starszych śladów, które widzi już tylko on, bo one i tak już dawno wyblakły. Gapi się tylko na swoje palce, na podłogę pod nimi, na czubki swoich trampek, jakby to był cały jego świat. Mógłby być. Nie narzekałby.
Szybko odkrywa, że chyba nie jest w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Nie jest w stanie znieść kolejnego pytania: “Czy wszystko w porządku?”, bo nie wiedziałby, jak odpowiedzieć. Jest? Nie jest? Może ty, Eli, mogłabyś mi odpowiedzieć…?
— Obejrzymy kiedyś zachód słońca?
Słowa opuszczają jego usta, zanim mózg jest w stanie je przetworzyć. Jego oczy szczypią od nagłych łez zażenowania. Dlaczego on zawsze musi mówić takie rzeczy?
— Zachód… słońca? — powtarza Eli. Kal zerka na nią przez luźne kosmyki włosów, które opadają wokół jego twarzy. Nie widzi jej wyraźnie, ale takiego zdezorientowania nie mógłby pomylić z niczym innym. Wymyślił boski sposób na zmianę tematu.
— Tak, wiesz… latem są najładniejsze — praktycznie szepcze, próbując nie robić z tego jakieś dziwnej sprawy, czegoś idiotycznego, bo musi sobie wmówić, że naprawdę chciał to zaproponować. Chciałby wiedzieć, dlaczego akurat to, czemu zachód słońca przyszedł mu do głowy jako pierwszy? Co, bo brzmi romantycznie? (To swoją drogą najgorszy powód z możliwych, nie powinien był w ogóle o tym myśleć).
— No… znaczy, wiesz, zawsze możemy… obejrzeć — gubi się Eli, bezsensownie kręcąc nadgarstkiem, gdy żadne inne gesty nie przychodzą jej do głowy, ale musi się jakoś ruszyć.
— A obiecasz?
Patrzą na siebie. Oczy Kala mają dziwny, nieodgadniony wyraz. Z jakiegoś powodu wygląda, jakby miał się popłakać, a z drugiej strony — jakby miał wstać i wybiec, po czym nie wrócić już nigdy.
— Um, tak, jasne, obiecuję.
Niezręczna cisza zawisa między nimi, żadne z nich nie wie, co dalej można powiedzieć, jak pociągnąć temat, jak zacząć nowy. Czy Kalowi się wydaje, czy coś się zmieniło? Dziwne napięcie, obecne od początku tego spotkania, nie chce opuścić ciepłego miejsca na jego ramionach, irytując drapie go w kark. Słowa nie przychodzą do głowy, tematy rozmów nie dają się złapać, wszystko od nich ucieka.
— Fajnie. Dzięki — mruczy więc chłopak znacznie za późno, żeby to brzmiało normalnie. Gdyby bardziej się przejął, to by się zarumienił, ale chyba jest mu już wszystko jedno. I tak jak widać, nie potrafi niczego naprawiać. — Będę lecieć.
— Hej, ale może…
— Nie będę cię już ignorować — przerywa jej Kal, chociaż nie wie, czy to o to jej chodzi. Nie ma już chęci na kontynuowanie tej rozmowy, chciałby zakończyć to wszystko teraz, bez ciągłego miętoszenia tego samego tematu, skupiania się na jednej rzeczy, jednym problemie, którym od początku jest on sam. — W sensie, postaram się — dodaje z lekkim uśmiechem, idiotycznym uniesieniem ust, które zdaje się nigdy do niego nie pasować. Odnalezienie żartu w jego tonie raczej nie należy do najłatwiejszych zadań.
— …Okej.
Na zewnątrz Kal wreszcie odgarnia włosy z oczu, przeklina w duchu. Co to miało być? Co mu strzeliło do głowy, żeby w ogóle tu przychodzić?
Chyba zaczyna kręcić mu się w głowie. To jakaś tragedia. Istna katastrofa. On nie jest dobry w takich sprawach, on nie jest dobry w żadnych sprawach, okej? Nie, kiedy jego serce bije zbyt szybko i kiedy ona promieniuje tymi wszystkimi emocjami, które on musi od siebie ciągle odpychać, żeby nie pogubić się jeszcze bardziej i… i tak się pogubił. I tak co chwilę się gubi i nie wie, co robi, jak ma wyglądać następny krok. Skąd miałby to wiedzieć…?

LATO

Trzeba zaznaczyć jedno: starał się jej nie unikać. Naprawdę się starał, ale jego myśli nigdy nie chciały mu się podporządkować, więc… okazało się to być znacznie trudniejsze, niż myślał, że będzie.
Przez ten cały czas (liczymy w miesiącach), na każdym spotkaniu był zbyt nerwowy, zbyt często odburkiwał jej na wszystko, co mówiła, po czym co rusz odpływał gdzieś wzrokiem i umysłem, samemu powodując zawiśnięcie pomiędzy nimi niekomfortowej ciszy (gdy wypowiadała jego imię, wzdrygał się i przyznawał się, że jej nie słuchał). Doprowadził do stanu, w którym Eli ciągle pytała go, o co mu, na bogów, chodzi, a on odpowiadał jej marnymi wymówkami, które szybko traciły ważność. Nie potrafił w to grać, nie potrafił zrobić czegokolwiek, co nie równałoby się ze… skrzywdzeniem albo siebie, albo Eli, bo tylko takie rzeczy przychodziły mu do głowy.
Chciałby, żeby było inaczej, ale chyba po prostu jest na to zbyt głupi.
Za bardzo nie jest w stanie znieść gryzącej świadomości o posiadanej wiedzy.
Jedynym, co zatrzymywało w nim resztki nadziei, była ta idiotyczna obietnica z ambulatorium i to, że Eli… mimo jego dziwnych humorków, wciąż przy nim z jakiegoś powodu jest. Eli jest jeszcze gorsza od niego, on ją próbuje zniechęcić, a ona i tak… wraca do niego wciąż i wciąż, próbuje coś naprawić, jakoś go pocieszyć, wpycha w ręce kolejne przeciwbólowe, ostrzegając, żeby ich nie nadużywał i może rzeczywiście poszedł z tymi bólami głowy do lekarza, a nie łykał tabsów co parę godzin.
Od Nurofenu wolałby jakieś leki uspokajające. Codziennie dostaje palpitacji serca, gdy jego myśli tylko skręcają w kierunku Eli, ale nie chodzi o miłe motylki w brzuchu i inne podniosłe symptomy nastoletniej miłości, tylko gryzący go od środka stres, który już dawno zjadł jego serce. Rozsadzający jego wnętrzności niepokój, którego nie jest w stanie niczym stłamsić.
Co niby jej powie, gdy w końcu przyjdzie co do czego?
“Nie wiem, czy jestem w stanie kogoś pokochać. Nie rozróżniam moich uczuć od twoich. Powinnaś sobie odpuścić”.
To brzmi tak okropnie. Tak słabo. Tak druzgocąco, obrzydliwie, sucho, egoistycznie. Chciałby odsunąć to na moment na bok, ochłonąć, podejść do tego na spokojnie i… Może za jakiś czas by zmądrzał, może by to wszystko zrozumiał i dał radę… cokolwiek zrobić…?
Wmawiał to sobie już zbyt długo.
— Mam koc — mówi spiętym tonem zamiast przywitania. Eli marszczy brwi.
— Koc?
— No, wiesz, bo… — (właściwie to nie wie, jak ubrać w słowa to, co już przemyślał tyle razy, że aż niekomfortowo się o tym myśli) — ten cały… Obiecałaś, prawda? Obejrzymy zachód słońca. Różowe niebo i w ogóle. Ładnie będzie. I, poza tym, dzisiaj… jest noc spadających gwiazd, więc jeśli się nie boisz, że… albo wiesz, nieważne.
Centurionka wymykająca się z obozu po nocach nie wydaje się realną rzeczą.
— A, to. — Twarz Eli momentalnie rozjaśnia się szerokim uśmiechem, rozweselona patrzy na Kala tak, jakby właśnie wyznał jej… jakby właśnie dał jej szczeniaczka.
— No, to. — On chyba nie potrafi nie być niezręczny. — Mam też… ciasteczka.
Mówi to z tak poważną miną, że trudno byłoby go posądzić o znajomość znaczenia słowa “uśmiech”.

   Elianne? 
 ──── 
 [1520 słów: Kal otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz