LATO
Przejęło mnie zupełnie uczucie wstydu. Nagły ścisk w klatce piersiowej sprawił, że nie mogłem ani się poruszyć, ani nic powiedzieć. Przez jakiś czas żadne z nas nic nie mówiło — wbijający we mnie wzrok Artem jedynie nasilał mój wewnętrzny dystres i nie dawał swobodnego ujścia moim słowom.
— Żenuje mnie mówienie o tym — wymamrotałem w końcu pod nosem, unikając kontaktu wzrokowego, który ten usilnie próbował nawiązać. — Szczególnie po tym wszystkim. Po prostu nie umiem.
Głośne westchnięcie, które wydawał z siebie przy irytacji, wywołało we mnie jeszcze większe spięcie. Wbiłem paznokcie w skórę dłoni, chcąc odwrócić swoją uwagę od przerastającego mnie, nadchodzącego (tak bardzo niemożliwego do powstrzymania, o czym miałem świadomość, a jednak) wybuchu.
— Zacznij się, kurwa, komunikować. — Odłożył z głośnym grzmotnięciem kubek. — K o m u n i k a c j a! Rozumiesz?
— Własnie to robię! — wydarłem się tak głośno, że zapiekło mnie gardło i musiał usłyszeć mnie cały blok. — Mówię ci, że…
— Nie to nie — przerwał mi ostro — twoja sprawa. Śmiało, dalej rujnuj sobie życie. Sam sobie to robisz! Nie chcesz nic mówić, to dalej będę cię widzieć jako… — Przerwał gwałtownie, zaciskając zęby.
Mocniej zabiło mi serce, jakby przeszył mnie ból z poprzednich zranień — czułem, jak ramię mi wciąż pulsowało, przez bandaż przeciekała krew, a moje obite ciało wołało o litość. Odrywało mnie to od świadomości, a to, co powiedział, sprawiło, że przestałem tłumić w sobie całą tę boleść, dałem jej upust. A może raczej ona sama przejęła kontrolę, wprowadzając mnie w stan dysocjacji.
— Jesteś pierdolonym skurwielem, wiesz?
— Skurwielem? — prychnął na mnie. — Bo mówię ci, żebyś zaczął mi mówić wprost, czego chcesz? Pytam cię, jak do ciebie się, kurwa, zwracać, a ty odpierdalasz już cyrki. Po prostu mi powiedz, albo napisz mi w pierdolonym notatniku w telefonie, jak się tak bardzo wstydzisz.
— Nie, nawet nie o to mi… nie chcę o tym gadać.
— To kiedy będziesz chciał? — Ściszył ton.
— Jak mówię ci, że nie chcę, to nigdy nie będę chciał!
Oparł się o stół i przetarł twarz dłońmi.
— Mam tego dość.
Wstałem z kanapy i znalazłem się z nim na jednakowym poziomie. Czułem się jak wahadło — w końcu jeszcze przed chwilą kuliłem się w sobie i tak szybko zniknęło ze mnie to uczucie słabości. Po drugiej stronie było coś niebezpiecznego, czego nie chciałem objawiać na zewnątrz. I tak na zmianę, przemieszczałem się pomiędzy tymi polami, minuta po minucie, godzina po godzinie, czy też miesiące po miesiącach. Nigdy nie mogłem przewidzieć, co wygra w danym momencie.
— Czego masz dość? Mnie masz dość? No, powiedz, że to mnie masz dość! O to ci chodzi!
— Tak, dokładnie to mam na myśli. Kompletnie nic nie robisz w kierunku tego, żeby coś zmienić. Powinieneś się leczyć.
Pierwszym impulsem było nagłe zbliżenie się do Artema. Drugim było uderzenie go — moja ręka po prostu powędrowała w jego kierunku. Patrzył na mnie z wytworzoną na czole, gniewną zmarszczką i zmrużonymi oczami, ale nic nie zrobił. Oprócz tego, nie było żadnej innej reakcji, a był to mój punkt zapalny. Ta obojętność, sprzeciwiająca się mojej niestabilności. Przez zamglony obraz widziałem, że łapię Artema za koszulkę, szarpię nim i uderzam, a on z początku chce mnie odepchnąć od siebie, jednak gdy zauważa, że jest to bezcelowe, decyduje się użyć siły. Złapał mnie boleśnie za zranione ramię, na co się cał wzdrygnąłem i nawet moja wyrośnięta w górę adrenalina nie pozwoliła na to, abym się bronił. Pchnął mnie na kanapę i przytrzymał moje nadgarstki — one także oblały się czerwienią i ciepłem.
Przez moment byłem zniewolony, a raczej to Artem myślał, że już mnie pokonał. Wykorzystałem tę naiwność i wytrąciłem go z równowagi, uwalniając ręce, po czym złapałem jego włosy i pociągnąłem na tyle mocno, że usłyszałem cichy jęk bólu. Pragnąłem sięgnąć do szyi Artema, zacisnąć na niej dłonie, usłyszeć, jak próbuje żłopać żałośnie uciekające powietrze, tak jak w moich snach.
Będąc na tej samej pozycji, trudno było o przegranę jakiejkolwiek strony. Wyrwał się, zacisnął palce na mojej szczęce, jakby miał zamiar ją zmiażdżyć i nie zwracał uwagi na moje ręce, z całych sił dążące do zranienia go.
Nasze ciężkie oddechy wybiły się spośród wszystkich odgłosów — i wtedy obydwoje przestaliśmy walczyć. Żadne z nas nie przegrało. Żadne z nas (tym bardziej) nie wygrało. Byliśmy na równi. Żadne z nas nie traktowało drugiego jako kogoś słabszego i wiedzieliśmy, że takie próby wywyższania się są na nic.
Schylił się, oparł głowę o mój bark i trwał w tej pozycji, pozwalając mi na chłonięcie jego cierpkiego, przesiąkniętego ostrością zapachu, jakby wiedział, jak koi on moje nerwy.
Podniósł się z trudem, nadal łykając powietrze i spojrzał mi w twarz — nie mogłem już przed tym uciec. Rozszerzone źrenice wywoływały wrażenie, że jego i tak ciemne oczy były niemającą końca, głęboką czernią, w której skrywało się coś, do czego tak bardzo chciałem dotrzeć.
Oparł swoje czoło o moje i przymknął powieki. Pozwoliłem sobie go dotknąć, tym razem bez zwierzęcego, wyzwolonego z nieświadomości instynktu. Na delikatnie draśnięcie jego kręconych włosów, potarganych przez moje wcześniejsze poszarpywanie, otworzył oczy.
To był kolejny impuls. Nie wiem, jakie było jego źródło i nie wiem, skąd miałem pewność, że Artem też go poczuł.
I tym razem było to zupełnie świadome.
Świat przestał być rozmazany. Jego kciuk wytarł mój mokry policzek, a nasze usta w tym samym czasie przybliżyły się do siebie. Zetknęły się ze sobą, zamarły w tym momencie. Nasze oddechy wymieniały się ze sobą przez chwilę, jakby na coś czekały.
Gdy już w pełni posmakowałem malinowych warg, przez myśl przeszedł mi zapach tytoniu. Mój język zaczął się rozpuszczać, stykając się niepewnie z jego językiem, a moje ciało zapadło się w materacu gdy dotykał mojej twarzy. To był tylko początek — bariera nieśmiałości została przełamana, jakbyśmy nigdy już nie mieli okazji tego zrobić, jakby było to pożegnanie przepełnione gorączką i żalem.
Było to uczucie nieznane. Zupełnie inne od wszystkich emocji, jakie mnie kiedykolwiek przepełniały, a nie sądziłem, że mogę odkryć coś nowego, czego nie będę potrafił nazwać. Było to coś namiętnego, intensywnego i natarczywego. Nie wiem też, jak długo to trwało, bo czułem się, jakby koncept czasu przestał istnieć. Jedyne, co istniało, to nasze nachodzące na siebie usta.
Nie byłem gotowy na rozłąkę — Artem oderwał się ode mnie, po czym bezlitośnie patrzył mi przez długi czas w oczy.
— Zmyję z ciebie resztę krwi pod prysznicem. Opatrzę cię do końca, dam ci coś, aby ten ból minął. Dam ci koc i poduszkę, położę cię do łóżka i zasnę obok ciebie. Jak się obudzimy, zrobię ci kawę z mlekiem, bez cukru, taką jak lubisz. Zostaniesz tu, aż poczujesz się dobrze. A potem znikniesz z mojego życia.
WĄTEK ZAMKNIĘTY, SMUTNY GEJ EMOTKA
────
[1078 słów: Edgar otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz