środa, 16 kwietnia 2025

Od Dantego CD Ivy — „For The Hell Of It"

Poprzednie opowiadanie

Ufałem bardziej lekom niż samemu lekarzowi. Wierzyłem, że mi pomogą i że kiedy wezmę pierwszą kapsułkę do ust, po czym ją połknę, popijając niewielkim łykiem wody, to wszystkie moje problemy znikną. Ucichną.
Kiedy jednak pierwsza nie podziałała, a następna przyprawiła mnie jedynie o uciskający, wręcz nieprzyjemnie kłujący, jakby mi ktoś wbijał cienkie igły w czaszkę, ból głowy, to zaczynałem wątpić w ich działanie. Pomyślałem, że zostałem oszukany. Naciągnięty na pieniądze.
Położyłem się w łóżku, wbijając spojrzenie w biały sufit, który wypadałoby kiedyś odmalować. Słyszałem tykanie zegara, leniwe tik tak, tik tak, które potęgowało tylko, już i tak nieznośny, ból głowy. Chciałem zasnąć. Chciałem tylko oddać się w objęcia Morfeusza i zapomnieć o tym gównie, które na co dzień widziałem.
Przymknąłem powieki, cicho odetchnąłem i próbowałem nie myśleć o niczym; ale denerwujące szpilki, wbijające się coraz głębiej w moją głowę, nie pomagały. Właściwie, wszystko psuły i zmuszały mnie, bym znowu otwierał zmęczone oczy, wpatrywał się w ten cholerny, popękany sufit i błagał siły wyższe, by pozwoliły mi spać.
Niczego nie pragnąłem tak bardzo, jak właśnie snu. Odpoczynku. Cholernego, kurwa, spokoju.
 
Rano brałem następne kapsułki. Podłużne tabletki kładłem na końcu języka i przełykałem już bez wody, krzywiąc się nieznacznie, bo twarde ścianki boleśnie przeciskały się przez przełyk. Potem tylko czekałem, zastanawiając się, po jakim czasie powinienem spodziewać się jakiegokolwiek działania; bo zazwyczaj tylko dotykał mnie nieznośny ból głowy, który nie pozwalał mi funkcjonować na co dzień.
To wszystko trwało jakieś dwa tygodnie i zaczynało działać mi na nerwy. Halucynacje, te wstrętne potwory, nie znikały, a nawet pojawiały się częściej, jakby chciały robić mi na złość. Widziałem już wszystko, co najgorsze, wszystko, czego się bałem nocami i sypiałem gorzej, niż przed lekami.
Nie mogłem czekać miesiąca. To było zdecydowanie za długo. Nie wytrzymałbym ani jednego dnia dłużej z tymi okropnymi, kłującymi bólami, które promieniowały już nawet na plecy i ramiona, sprawiając, że nie mogłam wykonywać podstawowych czynności. Nie wspominając nawet o pracy, bo przychodzenie dzień w dzień z kwaśną miną i tłumaczenie, że znowu boli cię łeb, przestało być usprawiedliwieniem na pomylenie zamówień czy wylanie napoju.
Stałem teraz przed budynkiem przechodni. Około godzina po zamknięciu. Nie mogłem sobie pozwolić, by ktoś mnie zauważył (z pacjentów i z osób pracujących na recepcji), więc postanowiłem przyjść właśnie teraz. Spodziewałem się, że drzwi pewnie zostały już zamknięte na klucz. Tak myślałem przez cały czas, kiedy okrążałem niski budynek i zaglądałem do okien, doszukując się chociaż jednej pomarańczowej smugi światła.
Wróciłem na przód, i sam nie wiem, co mnie podkusiło, ale nacisnąłem na klamkę. Drzwi najpierw pisnęły, jakby wystraszyły się, że ktoś na nie napiera, a potem otworzyły się na oścież. Przede mną znajdował się długi, czarny korytarz, prowadzący do recepcji oraz poczekalni.
Zdziwiony obejrzałem się za siebie, ale nie widząc nikogo obcego, postanowiłem wejść skoro już mogłem to zrobić. Zlustrowałem wzrokiem wygodne krzesła, kanapy oraz stolik, na którym ktoś postawił miskę z cukierkami. Dla dzieci. Na pewno było to dla ciebie.
Ja też byłem dzieckiem, bo zaraz stukałem pastylką o zęby i ochoczo grzebałem w miseczce w poszukiwaniu innych ulubionych smaków. Smuciło mnie, że dzieciaki wyjadły wszystkie cytrynowe.
Zostawiłem słodycze i poszedłem dalej, otulony ciemnością oraz niepokojącą ciszą. Miałem wrażenie, że coś mnie obserwuje, a byłem w środku od niecałych dziesięciu minut.
Trzask.
Odwróciłem głowę w stronę niepokojącego dźwięku i zaraz przypomniałem sobie, że drzwi, za którymi rozległ się przytłaczający dźwięk to te same, w którym przyjmował mnie tamten lekarz. Psychiatra, którego teraz szukałem i potrzebowałem.
Przybliżyłem się i przycisnąłem twarz do drzwi, by podsłuchać, czy ktoś siedzi w środku. Nie dosłyszałem nawet jednego chrząknięcia, chociaż stałem w tej niewygodnej pozycji, z ugiętymi w połowie kolanami i wykrzywionym kręgosłupie, dosyć długo. O wiele za długo.
Wyprostowałem się i złapałem za klamkę, tak samo, jak na wejściu do przychodni, i ją nacisnąłem. Spodziewałem się napotkać opór, bo przecież przyszedłem po godzinach pracy, ale drzwi ustąpiły tak samo, jak wcześniejsze. Z cichym skrzypnięciem poluzowały się i zaprosiły mnie do środka — prosto do delikatnie oświetlonego żółtym światłem gabinetu.
Nie zdążyłem nic powiedzieć. Uchyliłem tylko usta w zdziwieniu i chęci przeproszenia, kiedy w moją twarz uderzył dziwny, twardy przedmiot. Skrzywiłem się w wyrazie bólu i od razu szukałem przedmiotu, który mnie zaatakował. Długopis.
— Nie zamknąłem drzwi? — powiedział tylko, siadając z powrotem na obrotowy, skórzany fotel. — Jestem po godzinach pracy.
— Wiem — odpowiedziałem ze spokojem, z którym nie powinienem do niego podchodzić po tym, jak rzucił we mnie przyrządem do pisania. — Leki nie działają.
Spojrzał na mnie od niechcenia. Wiedziałem, że nie miał ochoty mnie przyjmować, ale ja nie mogłem czekać następnych dni.
— Nie mogę spać. Nie jestem w stanie zamknąć oczu przez ból głowy, a na dodatek dalej widzę to gówno. — Oparłem dłonie na biurku lekarza. — Potrzebuję większej dawki.
— Nie mogę jeszcze przepisać ci większej dawki.
Spokój, z jakim do mnie mówił, działał mi na nerwy. Zacisnąłem palce na drewnianym meblu tak mocno, że pierścionki, które założyłem przed wyjściem, zaczynały boleśnie wbijać mi się w kości i skórę.
— Potrzebuję. Naprawdę. — Poluzowałem ucisk i nachyliłem się w stronę psychiatry. Czułem, jak wargi mi drżą z irytacji. — Muszę spać.
Mężczyzna zerknął na mnie kątem oka, po czym wrócił spojrzeniem na ekran laptopa i cicho westchnął. Nie widziałem na jego twarzy większych emocji.
— Usiądź.
Uśmiechnąłem się i zająłem wolne miejsce. Założyłem nogę na nogę, a łokieć ułożyłem na powierzchni biurka, by opierać na nim swoją głowę. Spoglądałem na lekarza, kiedy ten kończył coś pisać.
— Mogę jedynie zaoferować leki na sen.
— A nie mogę dostać czegoś jeszcze na… te potwory?
— Nie — bąknął, ucinając moją myśl tak precyzyjnie, jakby używał skalpela. — Z tym musimy jeszcze poczekać.
Otworzył szufladę i wyciągnął z niej plik małych karteczek. Oderwał jedną, wziął inny długopis (bo ten, którym we mnie rzucił, dalej leżał gdzieś na podłodze) i zaczął pisać. Miał bardzo ładne, delikatne pismo.
— Następnym razem nie przychodź przed ustaloną wizytą, dobrze? — Podał mi karteczkę z receptą.
Wykrzywiłem się, muskając delikatnie palce jego dłoni, kiedy odbierałem kawałek papieru. Mam wrażenie, że zadrżał pod wpływem mojego dotyku.
— A co jeśli stąd nie wyjdę? — zapytałem nagle, nie chcąc wstać z miejsca. — Naprawdę potrzebuję większej dawki.
Mój uwłaczający wzrok najwyraźniej nie działał na mężczyznę, bo ten tylko spokojnie obracał długopis w dłoniach.
— Powiedziałem, że musimy z tym poczekać.
Czułem, że znów zaczynam się denerwować. Jakiś nieprzyjemny, piekący impuls przebiegł mi właśnie po plecach.
— Ale ja nie chcę czekać. Nie mogę.

 Ivy?
──── 
[1046 słów: Dante otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz