sobota, 6 kwietnia 2024

Od Theodore'a CD Kala — ,,Smile Smile!"

Poprzednie opowiadanie

Zdezorientowanie, zdziwienie, irytacja. Twarz Theodore’a zapewne została zalana tymi emocjami, kiedy obserwował reakcję Kala. Zdecydowanie był przede wszystkim zdumiony.
W Obozie Jupiter dzieciaki na in probatio spotykały różne sytuacje ze strony wyżej postawionych kolegów. W takim krótkim czasie jego samego spotykały złośliwe przytyki. Może to była po prostu tradycja, a może po prostu robił z siebie pośmiewisko za sprawą swojej niewiedzy. Lupa podarowała mu podstawowe wykształcenie, ale towarzystwo pół boskich nastolatków znacznie różniło się od wilczej bogini. Zdarzało się, że po prostu nie rozumiał, co do niego mówili. Jakiś durny slang, którego wciąż nie opanował.
Ale nawet w swoich najbardziej pokręconych domysłach nie spodziewał się, że ktoś będzie miał do niego problem o uśmiech. Uśmiech. Durny uśmiech. Coś, co podarowywał nawet nieznajomym, choćby żeby poprawić humor komuś przygnębionemu. Albo, jak dzisiaj - po prostu, żeby ktoś nie wziął go za psychopatę bądź idiotę.
A teraz stał i patrzył na Kala istotnie jak idiota. Musiał zamrugać kilka razy, zanim zdołał mu odpowiedzieć. I chyba jedynie dolał tym oliwy do ognia, bo dokładnie wtedy chłopak zaczął prowadzić swoją tyradę.
Czy jeden, niewinny uśmiech robił z niego irytującą osobę? Nigdy wcześniej nie myślał o tym w ten sposób. Całe życie uważał uśmiech za coś, co sprawia, że na sercu robi się ciepło. A przynajmniej uśmiechy tego rodzaju, jakie sam posyłał; przelotne, często z domieszką skruchy. To wzbudzało u jego rozmówców w najgorszym wypadku pobłażliwy uśmiech w odpowiedzi.
Zdusił tlącą się w nim konsternację i irytację. Nie musiał dać ponieść się emocjom, przecież potrafił to kontrolować, prawda? Nie po to tak skrupulatnie tworzył swój obraz, żeby dać go zniszczyć, zanim jeszcze zdążył całkowicie się zaprezentować. Wziął głębszy wdech przez nos i spojrzał na Kala, którego wzrok był przejrzysty jak niebo przed burzą.
— Słuchaj. Nie wiem, na jakiej podstawie ustaliłeś, że jestem irytujący, ale okej, może i jestem. Wyjaśnijmy jednak to, że nie miałem absolutnie żadnych złośliwych zamiarów wobec ciebie — powiedział cierpliwie.
Przecież to była jego specjalność, trzymać się w ryzach. Możliwe, że nie wzbudzał sympatii na pierwszy rzut oka. Słyszał czasami, że wygląda, jakby interesował się białym proszkiem, ale przecież nie był ćpunem. Dlatego pozory mylą, a trawa jest zielona. Dwie sensowne prawdy życiowe.
— Niektórzy są mili bez powodu. Ja na przykład zawsze myślałem, że uśmiechnięcie się do kogoś przypadkowego jest okazem sympatii. — Niezgrabnie wzruszył ramionami. — Ale spoko, może nie lubisz, jak ktoś się do ciebie uśmiecha. Ja, broń Boże, nikogo nie oceniam — stwierdził, unosząc dłonie w geście poddania się.
Odgarnął z czoła zagubiony kosmyk ciemnych loków, żeby nie zasłaniały mu widoku. Lubił obserwować swojego rozmówcę i analizować, jak działają na niego jego słowa. To zawsze było interesujące i edukujące przeżycie. A przynajmniej wiedział potem, co mówić, aby zdobyć czyjąś przychylność.
— Sorry, jeśli poczułeś się urażony, nie miałem tego na celu — dokończył, kręcąc głową.
Mógłby uśmiechnąć się na pojednanie, ale coś mu się wydawało, że nie wyszłoby mu to na dobre.

Kal?
◇──◆──◇──◆ 
[477 słów: Theodore otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz