Znacie te sny, z których nie chcecie się obudzić? Mniej więcej to przechodziła Kazue, w nocy z 29 na 30 maja. Miała bardzo przyjemny sen, w którym jakimś cudem, marmurowe domki Obozu Herosów stanęły w płomieniach. Obserwowała to i coś jej mówiło, że to ona podłożyła ten ogień (choć to w śnie się nie stało), ale też miała wrażenie, że nie jest to zwykły sen. Przepowiednia zakodowana obrazem? Może nagle się okaże, że wszystkie kamienie na świecie zostały łatwopalne? To byłoby przerażające, i to jak! Na pewno na ,,przerażające” wskazywały krzyki dookoła obozu. Nagle nie podbiegła do niej Wanda-we-śnie, która coś tam mówiła i wyglądała na jednocześnie wkurwioną i przerażoną. W sumie chuj wie o, co jej chodziło, bo brzmiało to mniej więcej jak ,,dzisiaj groszek okno ściąć grzejnik, ramka w czapce i plakat stu drzwi”. Była przyzwyczajona do tego, że Wanda gadała, jakby piorun ją strzelił i nikt nie rozumiał, co próbuje przekazać grupowa domku piątego, ale nigdy aż w takim stopniu. Odeszła od Wandy-we-śnie, a zobaczyła martwego Colina-we-śnie, który chyba się utopił? Jakim cudem się utopił, jak jest synem Posejdona? W sensie woda chyba go wzmacniała czy chuj wie co. Powinna to sprawdzić. Znowu. Nagle martwy Colin-we-śnie przywalił jej w mordę, a ona się obudziła, żeby zobaczyć Wandę-nie-we-śnie, która tym razem, nie była przerażona, po prostu wkurwiona.
– Ile można, kurwa, spać? – siedemnastolatka spytała młodszą siostrę, która zamrugała kilka razy, zastanawiając się, po co miałaby wstawać wcześniej niż zazwyczaj. Powinni być przyzwyczajeni, że lubi spać do południa. Po chwili odchrząknęła, zaklaskała, a cały domek piąty ryknął chórkiem. – Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam, sto lat, sto lat… – Jakby chciałoby się to opisać, to opisałoby się to jak chórek umierających świń ze zgagą, które jednocześnie mają taką biegunkę, że co zjedzą, to od razu wypróżniają, ale nawet to nie opisuje tego dokładnie tak, jak to brzmiało. Można do tej mieszanki dorzucić krowy o toksycznych oddechach, którym włożyli pomarańcze do mordy i zawieszkę o zapachu lawendy. Brzmiało to tak, jak to by pachniało.
– Jezu, kurwa, przestańcie – mruknęła obozowiczka, podnosząc się do siadu, a niemal na zawołanie, jej szylkretowa kotka, Honorata, wskoczyła jej na kolana.<.div>
***
***
***
Biedna, miała założoną czapeczkę urodzinową, w sumie tak jak każdy w domku. Zdjęła łaciatemu zwierzakowi to coś z łba, bo Honorata widocznie nie była zadowolona. Tylko Kazue może ją ubierać w słodkie ubranka. Domyślała się, kto był zmuszony do założenia jej tego ustrojstwa. Trudno nie było się nie domyślać, kiedy Elijah, jako jedyny, miał na twarzy i rękach ślady po pazurach Honoraty. Pogłaskała kotkę po ogonie, co z jakiegoś powodu jej się podobało, choć nie była pewna czemu. Koty raczej nie lubią, jak się im chwyta ogon, a Honorata była wręcz wniebowzięta.
– Kurwa czaicie, że za rok mnie stąd wypierdolą? – Przypomniała sobie, głaszcząc kota po grzbiecie, na co też Honorata nie narzekała. Cały domek piąty zastygnął w ciszy, aż jakiś debil z tyłu nie zaczął śpiewać dalej.
– You are the dancing queen, young and sweet, only seventeen. – Tym razem, brzmiało to całkiem ładnie i chętnie posłuchałaby więcej, ale Wanda przerwała komukolwiek, kim był ten człowiek z anielskim głosem. – Mamy prezenty i tort – oznajmiła, jednocześnie ręką posyłając Elijaha, najwyraźniej po ciasto. Biedny chłopak przyniósł dość ładny, biały tort, w kształcie serca, na którym było napisane ,,już niedługo na legalu”, a dookoła nie siedemnaście, tylko szesnaście, płonących świeczek. Uniosła brew, patrząc na Niemca, oczekując wyjaśnień.
– Entschuldigung, kupiliśmy dwie paczki po osiem świeczek. Nie było paczek po dziewięć albo dziesięć. Ani więcej – wytłumaczył się nerwowo, a Wanda lekko uderzyła go w ramię. – Mogę robić za siedemnastą świeczkę, jeśli to będzie potrzebne – dodał, bawiąc się swoimi palcami.
Kazue machnęła ręką. Po prostu podpali się jedną drugi raz. Wzięła głęboki wdech, po czym zgasiła połowę świeczek. Kolejny głęboki wdech i druga połowa, a w myślach zażyczyła sobie możliwości bezkarnego wpierdalania wkurwiającym ludziom i śmierci tych, którzy krzywdzą Wandę i Gaspara. Na temat Gaspara, właśnie kiedy sobie tego zażyczyła, spóźniony wbiegł z niechlujnie zapakowanym prezentem do domku piątego, krzycząc ,,STO LAT!”. Pokazała mu kciuk w górę, przez co widocznie się uspokoił i nie martwił się, dla każdego innego, nieuniknioną złością Kazue.
Mimo tego chwycił tort i szybko pokroił go na małe kawałki, podając każdemu po jednym (oprócz Kazue, ona dostała trzy), uśmiechając się. Po przekrojeniu można było zauważyć, że tort, choć był niski, to miał kilka warstw w różnych kolorach, choć głównie w ciepłych barwach. Jedynie warstwy na samej górze i dole były całkowicie czarne.
– Wiecie, że sam go upiekłem? – Pochwalił się, patrząc na wszystkich dookoła delektujących się jego wypiekiem. Z jego dwukolorowych oczu promieniowała czysta duma ze swoich umiejętności.
– Dobre ci wyszło. – Kiwnęła głową solenizantka, oddając Elijahowi (któremu trafiło się zbieranie brudnych talerzy — przepraszamy, Elijah) pusty, papierowy talerzyk, a sama zakładając na głowę kolorową urodzinową czapeczkę.
Wanda kazała się wszystkim ustawić w kolejce ze swoimi prezentami, oczywiście, ona na samym początku, Gaspar jako drugi, a Elijah na samym końcu. Czasem się zastanawiała, czy biedak sobie czymś na to zasłużył. Jej wystarczyło włożenie mu głowy do kibla raz czy dwa, a może trzy. Nie będzie go dodatkowo torturować. No, chyba że źle klei pierogi, wtedy absolutnie zasłużył na ,,mały” benc wałkiem do ciasta.
– Wszystkiego najlepszego! Żeby nigdy nie kończyli ci się ludzie do bicia, żebyś nie trafiła do pierdła ani, żeby nie zabił cię żaden Minotaur, ale tym ostatnim się raczej nie martwisz, nie? – Zaśmiała się Wanda, podając jej… duże coś w kształcie jajka, niezbyt starannie owinięte papierem ozdobnym. uniosła brew, jednak rozerwała szybko papier (przez co grupowa zdecydowanie nie była zadowolona — cały jej wysiłek poszedł na marne), a jubilatka następnie otworzyła plastikowe jajko, w którym siedział ściśnięty pluszak, który wyglądał niby na lwa, niby smoka, w jakimś miejscu trochę jak koza, a w drugim jak wąż… ah, chimera! Uśmiechnęła się do siostry, kładąc pluszaka obok Honoraty, która wydawała się zadowolona z prezentu, jaki jej właścicielka dostała na urodziny.
– Kupiłaś prezent mi czy Honoracie? – spytała pół-żartem Kazue, choć rozłożyła lekko ręce, aby przytulić Polkę, która wyglądała, jakby nagle coś sobie przypomniała.
W mrugnięciu oka w jej dłoniach znalazła się książka, na której, z wycinek z gazet, napisane było ,,Album Kazue”. Przejrzała kilka stron, na których były rzeczy jak pierwsza próba morderstwa, pod czym można było zobaczyć zdjęcie przemoczonej Kazue, a obok niej równie mokry i wkurwiony, białowłosy syn Posejdona. Dobre czasy. Były też zwykłe rzeczy, takie jak pierwsza przeprowadzka, pierwsza klasa, pierwsza uwaga, pierwsze wywalenie ze szkoły… chwila, skąd Wanda miała wszystkie te zdjęcia? Czy ona rozmawiała macochą i ojczymem Kazue? Obozowiczka postanowiła chwilowo zignorować tę kwestię, po czym przewinęła do końca albumu, gdzie były wszystkie inne zdjęcia, gdzie nie działo się nic specjalnego, jeśli za ,,nic specjalnego” uznaje się córkę Aresa, która wyjątkowo dobrze się bawi bez krzywdzenia kogokolwiek. Na zdjęciach była Wanda, Gaspar, Honorata, w mniejszej ilości też Colin i Avery, ale w miejscach, gdzie akurat innych nękała, było też kilka przypadkowych ludzi, którzy w większości przypadków, stali się wybrańcem, któremu włożono łeb do muszli klozetowej. Przerzucając kilka stron, natrafiła się na kilka pustych, ale też dwie, na których były napisane kolejno: pierwszy pojedynek z bogiem; pierwszy czołg; pierwsze morderstwo; pierwsze porwanie. Kazue spojrzała na Wandę, jednocześnie oceniając ją za ułożenie tego w dziwny sposób, ale jednocześnie też układając swoją twarz w jak najbardziej obojętną, jak się dało.
– Dwie rzeczy stąd już się stały – powiedziała z całkowitą powagą, jednocześnie patrząc na panikującą grupową. Mimo tego… kłamała, co najmniej w połowie. Głównie dlatego, że chciała zobaczyć, czy Wanda się na to nabierze.
– Cz- Że co?! – krzyknęła, pochylając się nad brązowowłosą.
Jubilatka jedynie powstrzymywała się od wybuchu śmiechu, równocześnie podając Wandzie odblokowany telefon, dając jej pozwolenie na przeszukanie go i znalezienia dowodu na któreś z tych zdarzeń. Polka jak piorun odsunęła się do kąta, równie szybko przeszukując galerię Kazue. Jej miejsce zostało od razu zajęte przez Gaspara, który podał jej dość duży, ładnie zapakowany prezent. Zauważyła, że od boku kartonu wystawał jakiś cosiek, za który pociągnęła, a prezent się sam otworzył. Oczywiście, musiała zdjąć przykrywkę z dziwnie dużego opakowania na buty, a kiedy to zrobiła, jej oczom ukazały się, o dziwo, nie buty w rozmiarze XXL, a zestaw noży z Biedronki, kapcie, również z Biedronki, jakaś notka, ciastka i ubranko, idealne na Honoratę, które miało przedstawiać… nie uwierzycie, biedronkę. Zielonooka zaśmiała się, po czym przysunęła do siebie kociaka i ubrała w owy strój biedronki.
– Uroczo wyglądasz, Honorato – skomplementowała kota, a następnie podała ją Gasparowi.
W domku już rozległo się nagłe, przerażone westchnienie, jakby spodziewali się, że syn Demeter skończy bez oczu, ale mały, agresywny potwór, tylko przybliżył się do chłopaka, miaucząc, aby zdjął to ustrojstwo, którym było przebranie biedronki. Jakby to nie wystarczyło, to szesnastolatek już dotknął brzucha kociaka, niemal każdy spodziewał się ataku nie do uniknięcia, jednak Honorata znowu ich zaskoczyła, przytulając się do chłopaka o dwukolorowych oczach. Po chwili Gaspar odszedł na bok, bawiąc się z szylkretowym kotem, zostawiając miejsce Caroline. Mimo tego Kazue dała jej znać ręką, że to jeszcze nie czas, zabierając się za resztę prezentów od Węgra.
Zestaw noży wydawał się faworytem córki Aresa, bo karton otworzyła z przerażającą szybkością, jednocześnie zauważając, że w zestawie z nożami, dostała stalkę. Każdy zawsze o tym zapominał, a przecież dobrze naostrzony nóż to podstawa. Może i dla dziecka jakiejś Demeter fascynacja nożami była zrozumiała, w końcu muszą pokroić marchewki czy inne roślinki odpowiednim ostrzem, ale dla dziecka boga wojny… nie, żeby było to niespotykane, ale raczej niepokojące, patrząc na innych, normalnych nastolatków, którzy raczej nie myśleli regularnie o tym, który nóż lepiej nadaje się do walki z Minotaurem (bądź innymi potworami czy ludźmi, a właściwie czymkolwiek innym). Odłożyła cały zestaw (w pudełku, w końcu, wolała, aby Honoracie nic się nie stało) obóz łóżka, zostawiając miejsce na kolejne rzeczy (robiąc z pudełka mały ,,stolik” na inne prezenty).
Ciastka też były niczego sobie. Zwykłe waniliowe z kawałkami czekolady. Mimo tego były bardzo dobre i zdecydowanie nie ze sklepu. Słodkie, a gorzka czekolada rozpływała się w momencie włożenia do ust. Cud, prawdziwy cud. Mimo tego dziwić się nie mogła, skoro te ciastka powstały z rąk dziecka Demeter. Mogłaby jeść je całe dnie, były tak dobre. Mimo to, po zjedzeniu jednego, odstawiła resztę w małym, jedwabnym woreczku, na bok, tam, gdzie zestaw noży. Chwyciła następnie za kapcie. Zwykłe, mieszanka skóry, filcu i czegoś w stylu tektury. Żółte, o brązowej podeszwie, a na górze z logiem Biedronki. Uśmiechnęła się, jednocześnie odkładając je idealnie obok łóżka tak, aby schodząc, od razu mogła je założyć. Notkę zostawiła na później, na wszelki wypadek, gdyby było tam napisane coś prywatnego.
Widząc, że Kazue przestała układać swoje prezenty, Leyanall podeszła, podając jej małe, czerwone pudełeczko z białą wstążką, ozdobioną brokatem. Siedemnastolatka długo nie czekała, aby je otworzyć. Jej zielonym oczom ukazała się para złotych kolczyków z czerwonymi kamieniami w kształcie iksów. Uśmiechnęła się, zerkając na młodszą, przyrodnią siostrę, jednocześnie zakładając świecący prezent na uszy. Podniosła się na tyle, aby roztrzepać czuprynę Caroline, z czego ta była widocznie dziwnie zadowolona, nawet jeśli została szybko zastąpiona przez Ash.
Ash jedynie podało dość ładnie owinięte ozdobnym papierem duże pudełko, które specjalnie zostało zrobione tak, aby natychmiast otworzyło się, ukazując zwykłe kartonowe pudło. A w kartonowym pudle, czerwono-biało-czarne rękawice bokserskie. Mimowolnie, uśmiechnęła się, patrząc z aprobatą na rodzeństwo. Wiedziała, jak ważny boks jest dla Ash, więc taki prezent sprawiał, że czuła się, jakby był faktycznie dany od serca. Niezbyt wiedziała, jak dziecko Anglik to widzi, ale dla niej ten prezent był bardzo miły. Odłożyła rękawice obok wcześniejszych prezentów. Mimo tego, uczucie w sercu, które było niemal jak gorąca herbata z rana, nagle wyparowało, kiedy zauważyła Damiena.
Zielonooka nie zamierzała kłamać. Nienawidziła chłoptasia Colina, chociaż był jej bratem. Przyrodnim, ale bratem. Głównie to dlatego, że według niej, skoro raz umarł, to nie powinien nagle powrócić z Hadesu. Hades raczej nie był z tego zadowolony, a nawet jeśli się zgodził, to nie bez żadnej zapłaty. Hmph, co było tą zapłatą? Pakt? To chyba działka dzieci Nemezis, nie… no, kogokolwiek innego. Jakby mogła, wrzuciłaby go tam znowu, najlepiej razem z synem Posejdona. Może i miała do tego pobudki czysto egoistyczne, takie jak ,,wkurwia mnie”, ale nie była całkowicie samolubna! Jednym z powodów było też ,,chciał zabić mi siostrę”, ,,złamał zasady istnienia” oraz ,,nie powinien się urodzić, bo jego stary to Posejdon”. Tyle powodów całkowicie jej wystarczało. A Damien się załapał tylko dlatego, że jest wkurwiający, powinien być martwy i był chłopakiem Colina, tak i więc zapewne nie widział problemu z wcześniejszymi problemami dotyczącymi jego osoby. Mimo tego zamierzała przyjąć prezent. Jakby miała tego nie zrobić?
Wkrótce w jej dłoniach wylądowała… zawieszka do kluczy, w kształcie chimery. Nie, żeby jej to przeszkadzało, ale złożyli się jakoś, żeby dawać jej prezenty związane tylko i wyłącznie z chimerami? Oczywiście, zawieszek do kluczy nigdy nie za mało, ale naprawdę? Chimera? Chyba łatwiej byłoby znaleźć zawieszkę miecza czy coś! Mimo swoich negatywnych myśli na ten temat, spróbowała się skupić na tym, że chociaż coś kupił. Miała wrażenie, że gdyby myślała o tym chociaż chwilę dłużej, podpaliłaby domek piąty (a będzie w nim mieszkać jeszcze przez rok, więc wolałaby tego uniknąć). Poklepała brata po ramieniu, szykując się do kolejnych gości, których nawet nie znała. Wanda, kogo ty zapraszałaś?
Przyjmowała prezenty już kilka minut i miała wrażenie, że większość z osób, które prezenty jej dały, zostały zmuszone przez Wandę, aby przyciągnęły tu dupę i dały solenizantce nawet kawałek ciasta, chociaż ich jedyna styczność z nią to był okazjonalny wpierdol, jeśli oni się krzywo patrzyli, a córka Aresa akurat miała ochotę kogoś pobić. Ostatnim jednak był Elijah, biedne, niemieckie dziecko, które było nękane przez grupową domku Aresa (i tak właściwie wszystkich innych też). Elijah trząsł się, jakby bał się, że dostanie w mordę za samo powiedzenie ,,sto lat” po niemiecku, jednocześnie wyjmując zza pleców dość dużego pluszaka w kształcie misia. Różowego misia, trzymającego czerwone serduszko z białym napisem ,,I LOVE YOU”. Mimo tego, że prezent zdecydowanie nie był trafiony, to uśmiechnęła się i wstała, zakładając kapcie z Biedronki. Poklepała go kilka razy po ramieniu, jednocześnie roztrzepując włosy Elijaha drugą dłonią, o dziwo, bez chęci mordu w jej oczach.
– Patrz – powiedział cicho, naciskając serce pluszaka, a z wnętrza misia wydobyła się piosenka urodzinowa. Dość miła i melodyjna, ale po niemiecku. Po minie Elijaha nie było trudno dojść do wniosku, że zdał sobie sprawę z tego już po zakupieniu pluszaka i wyrzuceniu paragonu.
– Fajny miś, młody – zaśmiała się, jednocześnie wypędzając go, żeby odzyskał telefon Kazue z sideł Wandy.
Chyba zdążyła zobaczyć wystarczająco. Mimo tego, nie potrzebowała go, jak na razie. Byłoby miło, jakby dali jej kilka minut na ogarnięcie się, bo prawie zapomniała, że zanim iść się od razu bić, powinna się przebrać w coś luźniejszego (przez luźniejsze, miała na myśli obozową koszulkę i dresy), ale równie dobrze może chwilę posiedzieć z ludźmi, podkładając nogi.
Było już południe, co znaczyło, że ogarnęła dupę i czekała na pojedynek z kimkolwiek, kto się napatoczy. Gaspar zrobił jej małe warkocze z włosów, tak, aby nie spadały na twarz podczas walki. Nie mogła zaprzeczyć, że wcześniej o tym nie myślała i faktycznie, było to użyteczne. W zamian syn Demeter dostał kucyka na środku głowy, z odwrotnym celem niż warkoczyki, bo miała nadzieję, że więcej włosów spadnie mu na twarz i nic z tym nie zrobi.
Przed córką Aresa nagle pojawił się posługujący się spathą grupowy domku dziewiętnastego, Marc Quentin. Nie, żeby się przechwalała, ale pokonanie go byłoby nudne, jeśli miałaby walczyć tylko mieczem. Nie będzie brać tarczy ani zbroi, bo to dla pizd, ale za to w jej głowie ułożył się diaboliczny plan walczenia na pięści. Jego szczęście w tym mu nie pomoże, nieważne jak chciałby go użyć. Dała mu moment na zaatakowanie pierwszym, jednak od razu zablokowała cios, wykręcając miecze na tyle, aby oba wypadły im z dłoni (no… i może trochę wspomagając się ręką, ale starała się nie przeciąć sobie ręki, choć i tak skończyła z krwawiącą raną wewnątrz dłoni). Syn Tyche zdecydowanie się tego nie spodziewał, ale zamachnął się ręką w stronę Kazue (ostatnia deska ratunku?), uderzając ją plaskaczem w policzek. Nie dało to absolutnie nic, bo jedynie dostał kopniaka w brzuch, odlatując dość spory dystans do tyłu. Chciał już wstawać, jednak spotkał się z czarnym glanem przy twarzy.
– Checkmate, skurwysynie. – Uśmiechnęła się sama do siebie, po chwili jednak odsuwając but od głowy grupowego i podając mu dłoń. Absolutnie nie przeszkadzało jej to, że użyła sformułowania używanego w szachach, a to zdecydowanie szachy nie były. Szybko wstała razem z Quentinem, odzyskując swoją spathę i podając drugą przegranemu. Nagle jakiś szczyl wynurzył się z kłębu kilku obserwujących, krzycząc ,,JA, TERAZ JA! JA CHCĘ! MAM MIECZ!”, wymachując drewnianym kijkiem. Zazwyczaj powiedziałaby, żeby dzieciak się odpierdolił i walczył z kimś jego wieku, ale postanowiła sama do siebie, że będzie dziś dzień dobroci dla dzieci. – No dobrze. – mruknęła cicho, zniżając się do poziomu dzieciaka, który chyba nawet nie był uznany przez któregokolwiek z Bogów. Chwyciła gałązkę zaraz obok, po chwili udając z dzieciakiem pojedynek. Dała młodemu herosowi ,,dźgnąć” ją kijkiem, jednocześnie przewracając się dramatycznie.
– Oh, nie! Zostałam pokonana! Jak to się stało?! – krzyknęła, wyciągając rękę ku niebu. – Ojcze, jak do tego dopuściłeś?! – powiedziała, zanim nie rozluźniła się całkowicie, zamykając oczy i wystawiając język. Przestała, dopiero kiedy usłyszała cichy chichot małego dziecka, jednocześnie szybko wstając i klepiąc “przeciwnika” po głowie. – Będzie z ciebie dobry wojownik. – Uśmiechnęła się.
Słońce powoli zachodziło, barwiąc niebo i chmury na wszelkie kolory, od zwykłego niebieskiego do intensywnego pomarańczowego. Spokojnym krokiem udała się na plażę, gniotąc notkę Gaspara w dłoni. Usiadła, zerkając na spokojnie falujący ocean, czując bryzę nadciągającą znad fal wód. Postanowiła w końcu spojrzeć na notkę, na której małym (i niewyraźnym) drukiem napisane były podziękowania i wiele miłych słów, które podsumować można było tym, że cokolwiek się stanie, Kazue może liczyć na Gaspara. Nawet jeśli postawiłaby się Olimpowi, miałaby jego wsparcie (miała to teraz na papierze, z podpisem!). Teraz, tym bardziej że nikt nie patrzył, mogła się uśmiechnąć, a nawet zaśmiać. Cóż, myślała, że nikogo nie ma, a nagle charakterystyczne brązowe włosy pojawiły się przed jej oczami, kiedy syn Demeter schylił się nad przyjaciółką.
– Z czego się śmie- ooh! – Próbował spytać, jednak zobaczył kawałek papieru w rękach córki Aresa, również zaczynając się śmiać i po chwili, rzucając się na ziemię obok niej. – To co, kiedy włamujemy się na Olimp? – zachichotał, jakby już kiedyś wszedł niezauważony na Górę Bogów.
Mimo tego Kazue wątpiła, że miał taką okazję. W końcu trzeba wejść do Empire State Building, wjechać windą na samą górę… to naprawdę dużo pracy, nawet jeśli to tylko dwa kroki. A nawet jeśli się włamywać, to po co? Jaki z tego zysk, jeśli jest się samemu? Nic przecież nie można ukraść, no, chyba że się bardzo postarasz, ale długo ci to nie ujdzie na sucho. Właściwie, co bogowie by zrobili, gdyby zabrała sobie byle jaki kielich z Olimpu? Wiadomo, że wkurzyliby się za jakiś Zeusowy piorun czy inny hełm, ale jakiś tam nudny, złoty kielich… to chyba nie za duże przewinienie, nie?– Może nie Olimp, nie na razie, może kiedyś… – Zaczęła myśleć. Podbicie Olimpu zdecydowanie byłoby ciekawe, ale pewnie niewiele herosów również chciało to zrobić. Pf, a byłoby zabawnie. W końcu herosów jest więcej niż Bogów, co nie? Poradziliby sobie, jeśliby chcieli. Właściwie, dałoby się to przeprowadzić, tylko po co? – A co, chciałbyś? – zaśmiała się, zerkając kątem oka na syna Demeter.
– C-co? Nie, nie! – Spanikował, choć lekko zachichotał. – Problemy z ludzkim prawem mi wystarczą, nie potrzebuję jeszcze tych z boskim. – Wytłumaczył się, krzyżując nogi i patrząc na słońce odbijające się na falach morskiej wody.
– Hm, no dobra – odpowiedziała, jakby nie była w ogóle przekonana do jego słów, jednocześnie patrząc na niego z sarkastycznym uśmieszkiem.
– No, ej!
Przewróciła oczami, wstając i chwytając płaski kamień obok, a następnie podeszła bliżej wody. Rzuciła kamień pod kątem tak, aby odbił się od jej powierzchni… ale z wielkim pluskiem zanurzył się w morzu.
– Ups. – Uśmiechnęła się, odwracając się do Gaspara, rzucającego kolejny kamień. Szybko odskoczyła na bok, kiedy kamyk zaczął lecieć w jej stronę, a następnie zanurzył się w jasnym piasku.
– Ups. – Uśmiechnął się szerzej heros, przedrzeźniając przyjaciółkę. – Mam złego cela.
– Kto ci pozwolił walczyć greckim ogniem? – Uniosła brew, podkreślając specjalnie wybór broni Gaspara. – Może lepiej walczyłbyś mieczem, wystarczy wymachiwać i mieć nadzieję, że trafisz. Pasowałoby ci. – Zażartowała, wywalając się na jeszcze ciepły piasek i patrząc na zachmurzone niebo.
– Żyjesz?
– Jeszcze.
────
[3341 słów: Kazue otrzymuje 33 Punkty Doświadczenia jako prezent urodzinowy]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz