piątek, 19 kwietnia 2024

Od Erico — „Faunie zaloty” — część 1 [Walentynki]

Treść listu (zupełnie odbiegającego wyglądem od reszty, zapisanego koślawymi literami, z przeżutym rogiem kartki):
„Znacie wyrażenie „końskie zaloty”? No cóż, ostatnio okazało się, że „faunie zaloty” to całkiem dobry synonim. A wszystko za sprawą Grahama, jednego z naszych faunich młokosów, któremu w oku wpadła piękna aura, Camira. Problem jest taki, że nasz biedny kopytny kompletnie nie wie, jak zaprosić swoją wybrankę serca na randkę. (Próbował. Kilka razy. Każdy był okropny. Fakt, że ona po tym wszystkim wciąż z nim rozmawia, pozwala mi podejrzewać, że też może coś do niego czuć.)
Graham ostatnio się po prostu poddał i twierdzi, że nigdy nie da razy umówić się z Camirą. Uważa, że jego jedyną deską ratunku jest księga Suady, bogini miłosnej namowy, czyli taki OG poradnik „Jak zdobyć osobę twoich marzeń w 5 prostych krokach”. Jedno z niewielu wydań poradnika znaleźć podobno można w „Książkach od cyklopa”, ale… jej położenie wśród bogatych zasobów księgarni jest jedną z tych niewielu rzeczy, których Ella nie pamięta.
No ale wy już zgodziliście się pomóc biednemu faunowi w potrzebie, więc chyba tak łatwo się nie poddacie, co?”

— Dobra, Erico, więc chcesz mi powiedzieć, że pomagamy jakiemuś satyrowi i z racji tego, wyruszamy do Nowego Rzymu by…
— Tak — odpowiedziałem, zanim skończył swoją wypowiedź. — Pomożemy mu i spędzimy trochę czasu razem.
— Ledwo się znamy — zwróciło uwagę, przyglądając mi się.
— Jesteś dzieckiem Ateny, pomożesz mi. Kogo innego mógłbym wziąć?
— Swoje rodzeństwo? — Avery ponownie spojrzało mi w oczy, gdy szliśmy przez labirynt.
— Hej Avery, patrz! Jesteśmy! Andiamo! — Energicznie potrząsnąłem nadgarstkiem z wyprostowanymi palcami.
Ujrzeliśmy światło dzienne. Byliśmy w San Francisco, obozie Jupiter. Nigdy tu nie byłem, mimo iż od dłuższego czasu planowałem wycieczkę w tym kierunku, tylko brak czasu niestety mnie zatrzymywał. Niedawno dostałem obowiązek grupowego. Mimo iż marzyłem o tym już dawno, nie wiem, czy poradzę sobie z tyloma obowiązkami. Rozejrzałem się po okolicy, aby moje myśli odłożyć na bok. Nie teraz jak mamy misję do wykonania.
— Łooh, szkoda, że tu wcześniej nie byliśmy. — Spojrzałem w kierunku mojego towarzysza. — Teraz tylko znaleźć Nowy Rzym! — dodałem, kucając, by zerwać parę ładnych młodych kwiatuszków.
No właśnie, znaleźć Nowy Rzym. Byliśmy na środku jakieś polany, gdzie przyjemne wiosenne słoneczko łaskotało naszą skórę, a wokół było czuć woń wiosennych kwiatów. Ponownie ustałem, rozglądając się wokół, trzymając zerwane kwiaty w dłoni.
— Może… powinniśmy się udać bardziej na… południe? — zaproponowałem, rozglądając się po nieznajomym mi miejscu.
— A nie lepiej na północ? — Avery przystanęło koło mnie, patrząc na przeciwny kierunek. — Tam dalej chyba coś jest.
— Może być — przytaknąłem, ruszając w tym kierunku.
— Wiesz, że mogę się mylić?
— Ufam ci.
Zarumieniło się.
— Och… miło mi to sły– — niestety nie dokończyło swojej wypowiedzi, ponieważ złapałem jeno za dłoń, idąc tam, gdzie wskazało potomstwo Ateny.
 
***
 
— Odstawić broń — Terminus wskazał dłonią, gdzie mamy ją odłożyć, a my to zrobiliśmy.
Chciałem się dopytać dlaczego, ale zapewne tutaj są takie zasady. Zerknąłem w stronę grupowe Ateny, by sprawdzić, czy jeno też odłożyło.
Pierwsze co nas zaskoczyło w Nowym Rzymie to… jak Rzymianie (a w szczególności duchy) na nas reagowały. Inni coś szeptali pod nosem, drudzy patrzyli z pogardą. Znaleźli się tacy, co wprost zaczęli mówić „Rzym dla Rzymian!!”.
— Ej wy — niespodziewanie zaczepił nas wysoki chłopak o czarnych tęczówkach. — Od kogo jesteście?
I tutaj odpowiedź była błędem.
— Ja od Apollina, mój towarzysz od Ateny.
Rzymianin skierował swój wzrok w kierunku Avery. Czułem, że coś zaraz złego się wydarzy. Założył dłonie na biodra, a on sam ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
— Atena… wyrzutek społeczny, przecież dzieci Minerwy nie powinny nawet istnieć! Ateny tym bardziej. Szkoda, że nie umiem przywoływać potworów, mógłbym z ciebie zrobić posiłek dla jakieś chimery czy innego Minotaura. — Jego głos był drwiący, a oczy, przesiąknięte złem, jakby co najmniej zrobił mu faktycznie jakąś krzywdę.
Już byłem gotów powiedzieć coś napastnikowi. Rzymianin zacisnął pięści, gotów uderzyć.
Kiedy jeszcze był czas, zanim skrzywdził Avery, popchnąłem jeno w bok. Złapałem za dłoń i pobiegłem w kompletnie nieznanym mi kierunku.
— Co ty robisz?! — zapytało, trzęsącym się głosem.
— Ratuję cię — wyznałem, skręcając w uliczkę w prawo. — Chyba nas już nie goni. — Oparłem się o ścianę, ciężko dysząc.
— Samo bym sobie poradziło. — Skrzyżowało nogi, opierając się również o ścianę, naprzeciwko mnie, również dysząc ze zmęczenia.
Zsunąłem się na nogach, aby usiąść.
— Myślisz, że daleko jest ta księgarnia? — zapytałem.
Avery rozejrzało się.
— Tu — wskazało na duży budynek z napisem „Książki u cyklopa”.
— Jesteś genialne! — Od razu podskoczyłem ponownie na nogi, idąc w kierunku, do którego mieliśmy się udać na sam początek. — Idziesz?
Wstało, ruszając za mną.
 
***
 
— Przepraszamy, jesteśmy właśnie w trakcie inwentaryzacji i… — Właściciel księgarni podrapał się po włosach, unikając kontaktu wzrokowego. — Zapraszam zerknąć tam, na naszą walentynkową promocję! Ella przyjdzie niedługo — dokończył zdanie, zakłopotany bałaganem, który panował.
Przytakiwałem na wiadomość, szukając towarzysza.
— Avery? — spytałem, rozglądając się, aż ujrzałem jeno przy promocji na książki z wątkiem romantycznym. Najróżniejsze, choć muszę przyznać, że te słodkie romanse miały najlepsze okładki i po przeczytaniu opisów, niektóre mnie zaciekawiły, a także, poradniki.
Wpadłem na wspaniały pomysł.
— Wymieniamy się? — zaproponowałem, oczekując reakcji Avery.
— W sumie… możemy — Uśmiechnęło się promiennie, przeszukując koszyk z książkami.
— Wiesz, tak po… przyjacielsku — dodałem po chwili, przypominając sobie o tym, jak mogło to zabrzmieć.
 
***
 
Nie zajęło mi długo by znaleźć odpowiednią książkę. Pracownicy podarowali nam dekoracyjny papier, aby była to jeszcze większa niespodzianka.
— Mam nadzieję, że… spodoba ci się — Patrzyłem jenu w oczy, choć czułem na policzkach gorąco. — Och, wiesz, gdzie jest okno? Coś ciepło jest trochę heh… — zaśmiałem się, cofając się o parę kroków do tyłu. Nie spodziewałem się, że dawanie prezentu będzie takie… krępujące, tym bardziej że to tak po raz pierwszy. Podarunki dawałem od zawsze, od małego dzieciaka, ale ten. Przy tym czułem się dziwnie.
— Myślę, że okno nie będzie wam potrzebne — usłyszawszy głos Elli, przestałem szukać okna. — Jest tylko jeden problem. Nie wiem, gdzie jest owa książka.
 

[771 słów: Erico otrzymuje 7+20 PD]
Ella nie wie, gdzie jest książka? Cóż, to byłby problem, gdyby nie to, że Erico i Avery to zgrany duet! Jeśli to, że jedno z nich jest dzieckiem Ateny, miałoby nie wystarczać, nasi herosi mają do pomocy bystre oko właściciela księgarni, Tysona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz