Treść liściku:
„W imieniu własnym oraz mojej córki, Beatrice Darling, zapraszam wszystkich na walentynkowe przyjęcie ku czci czułości i przyjaźni! ~ Filotes
(na odwrocie, inny charakter pisma)
Tak, mówiąc „wszyscy” mamy na myśli też te dwie skłócone driady, które są gotowe wyrwać swoje drzewa z korzeniami i je przesadzić jak najdalej od siebie, byle tylko nie musieć na siebie nawzajem więcej patrzeć. Trzeba je pogodzić przed imprezą, a to zadanie przypadło właśnie Wam. Nie dostaniecie ani kawałka popisowego ciasta dzieci Demeter, jeśli te dwie przed początkiem imprezy nie będą najlepszymi psiapsiułami na świecie!!! ~ Bea”
Ugh, na bogów, po kiego chuja wybrał się na tę „misję” z Theodorem? Niby był w jego kohorcie i potrzebował wsparcia kogoś doświadczonego, skoro dopiero co dołączył do Obozu Jupiter, ale nie mógł se wybrać… nie wiem, Caspera, Kala? Może siła bądź urok osobisty byłyby tu bardziej przydatne niż… no, nie wiem, wróżenie przy pomocy roślin? Nie, chwila, jakby się tak zastanowić, bycie potomkiem Ceres mogłoby się przydać. To są driady, czyli duchy drzew, a drzewa to jednak rośliny. Może czasem nie wyglądają, ale jednak nimi są. Z pewnością podszedł do driad, po drodze ziewając. Racja, Theodore jest synem Somnusa. Nie mógłby ich uśpić czy coś? W kąciku oka widział, że młodszy chłopak poszedł za centurionem, ale Rodion był bardziej skupiony na tym, aby jak na razie, nie dostać w mordę. Oboje spróbowali złapać driady za ramiona, żeby przestały się bić, jednak okazało się, że one jednak są silniejsze.
Z impetem poleciał na ziemię, jednak ucieszył się, że pod nim nie było żadnych kamieni, a ładna, brązowa i miękka ziemia. Theodore’a spotkał podobny los, tylko że jego upadek akurat powstrzymało jakieś drzewo. A driady jak się kłóciły i biły, teraz jeszcze bardziej.
— No Jezu… — mruknął pod nosem, wstając i odchodząc kilka kroków od kłócących się duchów natury. Nie zamierza powtarzać tego, nie wiadomo ile razy, aż w końcu się uda. Czekać też się nie opłaca, prędzej rozwalą cały las. Serce mu się krajało, jak widział, w jaki sposób te driady niszczą las dookoła. One pewnie będą myśleć podobnie! Klepnął Theodore po ramieniu. — Możesz robić iluzje, nie? Zrób iluzję małego płomienia, gdzieś tak, żeby zauważyły. Może na nich. — rozkazał Rodion, nie zwracając uwagi na nimfy obok. Były zbyt zajęte wyrywaniem sobie włosów… albo liści, aby zauważyć, że legioniści cokolwiek mówią, a nie uciekli w siną dal. Mimo tego nie zdążył niczego zrobić, bo nimfy wydawały się niesamowicie zmęczone. Odwróciły się do dwójki legionistów, patrząc się im prosto w duszę, jakby próbowały ją pożreć. Trochę to przerażające, ale mimo tego, niebieskooki zaczął rozmowę.
— Co spowodowało taki konflikt? — spytał driady, jednocześnie opierając się o drzewo (i odpychając Theodore kilka centymetrów w drugą stronę, na tyle, aby oboje mogli komfortowo być przy drzewie i widzieć driady).
— Ona urwała moją morwę — zaczęła nieco niższa z nich, marszcząc brwi i zerkając na drugą.
— Ale przecież widziałaś, że żadnych nie miałam! To była tylko jedna morwa! — odpowiedziała z pretensjami wyższa nimfa, krzyżując ręce.
— No i co? Trzeba było wyrosnąć szybciej! — warknęła niższa. Wydawała się już gotowa do ponownej walki, choć tym razem została uspokojona machnięciem ręki legionistów.
— To i tak nie ma znaczenia, przecież wyrosłyśmy z tego samego drzewa. Wszystkie morwy są nasze. — Zmrużyła oczy nimfa, a w tym momencie centurion i nowy członek legionu zrozumieli, że dwie są… mniej lub więcej siostrami. Uciszyli je cichym „ćśśś…”.
— Ile się tak kłócicie? — zapytał Theodore, a Rosjanin nie był w stanie powstrzymać się od cichego prychnięcia pod nosem, jakby obraził się, że mówienie to jego zadanie.
— Kilkanaście czy tam kilkadziesiąt lat — odpowiedziały chórkiem, po to, aby następnie spojrzeć na siebie i wydać z gardeł dziwne dźwięki powarkiwania. Rodion wystąpił kilka kroków naprzód, zostawiając myślącego in probatio przy drzewie.
— Musicie przestać, co jeśli ktoś naprawdę się zrani przez wasze sprzeczki? — wysoki chłopak zaczął mówić ze zmartwieniem w głosie, oczywiście, udawanym. Zapewne nie były w stanie kogokolwiek skrzywdzić bardziej niż kilka zadrapań. Theodore stojący przy drzewie i obserwujący, wydawał się ciężko głowić nad tym, co powiedzieć i niezbyt zwracał uwagę na słowa centuriona. Nimfy za to stały wryte wpatrzone w siedemnastolatka, obie powoli mrugały w synchronizacji. — Las dookoła wygląda, jakby drzewa straciły liście na zimę, ale zamiast zimy przyszła susza, przy której dodatkowo, ludzie zaczęli wydeptywać ziemię — mruknął, wskazując rękami na drzewa dookoła. Były, no, cóż, zmasakrowane. Pokazał też palcem na młodszego chłopaka. — Patrzcie, jaki smutny! Wasze potyczki krzywdzą nie tylko las, ale też ludzkie uczucia. Co fa- satyry sobie pomyślą, jeśli zobaczą jakie szkody wyrządzacie? — spytał nimfy, które dalej mrugały, choć tym razem zerknęły na siebie nawzajem. Theodore za to, gwałtownie podniósł głowę. Mówią o nim, trudno byłoby nie zwrócić uwagi. Mimo tego, widząc miny driad, postanowił zostawić przedstawienie Rosjaninowi. — Musicie przestać, krzywdzicie i innych, i siebie. Do tego, nie jestem ekspertem, ale o rodzeństwo powinno się dbać, nie krzywdzić — zakończył swoje przemówienie, jednocześnie panicznie szukając kałuży, którą po chwili wskazał, aby obie driady przejrzały się w wodzie i zauważyły, że nie wyglądają tak zdrowo, jak powinny. Nie był pewien do swojego ostatniego argumentu, w końcu miał tylko jedną siostrę, nie jak większość legionistów czy obozowiczów, którzy zazwyczaj mieli po kilkanaścioro półboskiego rodzeństwa (i w niektórych przypadkach, też boskiego rodzeństwa).
Przez długą chwilę ciszy, Rodion zmartwił się, że powiedział coś nie tak, przez co odwrócił się do młodszego, który chyba był przekonany przemową. Skoro on to kupił, to nimfy raczej też. Po chwili obie się przytuliły i kilka razy się przepraszały i mówiły, że ich cały spór był głupi. Rodion niezbyt się przejmował dokładnymi słowami, raczej próbował wspomóc wzrost roślin, które oberwały przez kłótnię sióstr, aż Theodore nie wspomniał o jakiejś imprezie. Ach, racja. Całkowicie zapomniał o tym czymś.
Znaleźli się tam dość szybko, pewnie nie zgubili się tylko dlatego, że nimfy przeprowadziły ich do domku, w którym owa impreza miała być. Kiedy tylko weszli do środka, zauważyli, że wszystko było pięknie przyozdobione z motywem roślinnym, wszędzie były płatki kwiatów, wstążki, kokardki i inne. Skądś leciała muzyka, którą można było zidentyfikować jako muzyka klasyczna. Legioniści udali się do stołu z jedzeniem, gdzie oboje wybrali sobie po dużym kawałku ciasta. Centurion chwycił kawałek miodownika, który kojarzył mu się z wypiekami jego ojca. Ciasto pachniało wspaniale i właściwie nie dziwił się, że tak było. Dzieci Demeter (greckiej Ceres, dla niewtajemniczonych) jednak potrafiły piec i gotować, co znaczyło, że cokolwiek zrobią, cudem smakuje idealnie. Sam uzyskał taki dar i nie narzekał. Theodore za to, chwycił za kawałek ciasta marchewkowego. Dobry wybór, choć Rodion osobiście często ciasta marchewkowego nie jadł. Kiedy delektowali się swoim deserem, nagle podeszła do nich nadmiernie radosna dziewczyna.
— Hej! Wy pogodziliście te driady? Cieszę się, że nie przyszły skłócone. Oj, chyba ucierpieliście trochę, ale do wesela się zagoi. Pa, bawcie się dobrze! A, smacznego! — Jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła. Centurion spojrzał w stronę drugiego legionisty, wzruszając ramionami. Chyba była to ta… ee, Beatrice chyba miała. Córka Filotes. Kiedy już zjedli swoje (dość spore) porcje ciasta, akurat zaczął grać walc. Rodion lekko uśmiechnął się do siebie, choć zapewne niezauważalnie dla innych, po czym podał dłoń piętnastolatkowi.
— Zatańczymy?
[1069 słów: Rodion otrzymuje 10+20 PD]
Przyjęcie zostało uratowane! Ekosystem w okolicy drzew naszych nimf również powinien niedługo dojść do siebie. Teraz zaś Theodore i Rodion mogą cieszyć się skutkami spożycia pysznego ciasta dzieci Demeter, które to ciasto specjalnie doprawiła sama bogini Filotes.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz