Zawartość listu:
„Naprawdę źle mi prosić kogoś o pomoc, ale! Wydarzył się malutki, maciupeńki wypadek i… jeśli zobaczysz gdzieś złotą strzałę, zwróć ją do Boga miłości — Amora! Och, i nie interesuj się tą dwójką, która nagle, z niewiadomych przyczyn, się w sobie zakochała. To wszystko jest do odkręcenia!
ps. radzę nie ukrywać strzały ani, brońcie się, nie używajcie jej do obrony przed potworami ”.
Pierwszych kilkanaście dni po przeprowadzce do Obozu Herosów stanowiło dla syna Iris bardzo nieprzyjemną próbę psychologiczną. Zdawanie niezapowiedzianego sprawdzianu z wprowadzania w życie rad udzielonych przez doktor Gibbons, jeszcze do niedawna opiekującą się nim panią terapeutkę, szedł chłopcu jak krew z nosa — zadziwiająco wolno, a przez to niezbyt efektywnie. Nie trzeba było być orłem by dojrzeć w jego postawie i zachowaniu, iż tęsknił za dawnym życiem, bez względu na to jak trudne i niewygodne było. Brakowało mu jego prostej, acz przydatnej i wyjątkowo przyjemnej rutyny, która zginęła męczeńską śmiercią w paszczy Ortrosa. Brakowało mu wszystkich głupich żarcików, które urządzał razem z Brickiem, który podzielał jego pokręcony humor. Ale nie za przyjacielskimi wypadami na miasto, ani nawet za sesjami terapeutycznymi tęsknił najbardziej, o nie. W największym stopniu brakowało mu najwierniejszych towarzyszy w przeprawie w przeprawie przez rzekę rozpaczy — przepisanych niegdyś przez doktor Gibbons antydepresantów, które pomagały mu przebrnąć przez śmierć ojca nawet bardziej niż cała terapia. A teraz, gdy nie musiał już przesiadywać wieczorami z nosem w podręcznikach tylko po to, by choć trochę poprawić sytuację szkolną, późnymi porami znajdował się ogrom czasu, by pozwolić potokowi myśli pędzić w sobie tylko znanym kierunku… którym niemal za każdym razem okazywały się wspomnienia dziesiątek, jeśli nie setek godzin spędzonych z Alexandrem Wilde. Dlatego właśnie chłopak starał się zrzucać sobie na głowę możliwie jak najwięcej obowiązków i danych innym obietnic — zwyczajnie nie chciał sprawiać samemu sobie zbytecznego cierpienia, a nieustająca praca stanowiła dostateczne zastępstwo nieobecnych już tabletek na tyle, by Domino wprawiony był przez większą część dnia w stosunkowo dobry nastrój.
Aklimatyzacja w tym nowym, zupełnie zwariowanym miejscu nie przebiegała tak szybko, jak zakładał ułożony jeszcze przed przeprowadzką plan. Obóz pełen nadpobudliwych dzieciaków definitywnie nie należał do kanonu miejsc, w którym zawieranie nowych znajomości mogłoby stanowić zadanie łatwe dla straumatyzowanego nastolatka i być może właśnie z tego powodu ten straumatyzowany nastolatek postanowił przykleić się do jedynej osoby, którą jakkolwiek znał, zupełnie niczym rzep do psa. Dzielenie się z Tirą, bo właśnie tak nazywała się ta “szczęśliwa” istotka, swoim błazeńskim humorem stanowiło dopiero początek tej potencjalnie długoterminowej znajomości. A drugi z miliona etapów, przez które Domino przechodził już wraz z Brickiem… cóż, wspólne przechadzki oraz luźne pogaduchy o niczym pojawiły się niedużo później, jednak przejście między tymi dwiema fazami nigdy nie zabierało ogromnej ilości czasu.
Dzień jednego z właśnie takich spacerów wypadł dokładnie w Walentynki. Dzień zakochanych, w czasie którego zły humor był niemalże niemożliwy do osiągnięcia z jednego, prostego powodu — pozytywne emocje, nad którymi w wyczuwalny sposób górowała miłość, wisiały w powietrzu i udzielały się każdemu, nawet takiemu smutasowi jak Domino. I dlatego żywo prowadził dyskurs ze swą rozmówczynią, starając się jednak nie dostać oczopląsu od wielobarwnych elementów jej nietypowej garderoby, które w niesamowity sposób kontrastowały z nieporwanymi jeszcze spodniami wojskowymi i obozową koszulką, która rzucała się w oczy z kilometra, przykrytą tą samą koszulą, którą miał na sobie pierwszego dnia, oczywiście wyczyszczoną wcześniej wraz ze spodniami.
— … i potem ten kochanek potknął się o próg zwalniający. — Domino wyrzucił z siebie, kończąc opowieść o jakże epickim pościgu za poszukiwanym kochankiem, w którym to pościgu uczestniczył “nieokreślony detektyw”, którym w rzeczywistości był ojciec chłopca. Cichuteńki chichot na krótki moment wypełnił otoczenie. Młody heros zwyczajnie nie potrafił oprzeć się otaczającej go zewsząd pozytywnej atmosferze, zapominając nawet o fakcie, że zasadniczo nawet nie bardzo lubił to święto.
Nagle, bez choćby najmniejszej zapowiedzi przy dwójce półbogów pojawił się… gołąb. Latający szczur, przekleństwo Nowego Jorku, przybył tak niespodziewanie, że Domino aż podskoczył na jego widok, a goszczący dotąd na jego twarzy banan zrzedł. “Tylko nie panikuj” pomyślał, totalnie panikując, starając się przy tym odsunąć od zwierzęcia na bezpieczną, według własnej opinii, odległość, podczas gdy te przerażające ślepię wpatrywało się w niego, wywołując naprawdę nieprzyjemne ciarki. Everest nie chciał znowu paść “ofiarą” ataku tych paskudnych, łakomych na chleb, nie posiadających sumienia ani skrupułów, małych, niedocenianych potworów. Od siedmiu lat nawet nie odważył się podejść do choćby jednego szczura ze skrzydłami, i teraz nie było inaczej. Decyzji jego nie zmienił nawet fakt, iż gołąb ten był jedynie kurierem mającym dostarczyć mu i Tirze list, który dziewczyna odwiązała od jego pokracznej nogi i przeczytała na głos za namową chłopca.
— Czyli zapowiada się życiowa przygoda. — nastolatek wyrzucił z siebie z entuzjazmem, jednak nieco łamiącym się jeszcze głosem pomimo faktu, że potencjalny napastnik postanowił już odlecieć i zostawić Domino idącego dalej ze swą towarzyszką, starającego się otrząsnąć przy użyciu swoich głupawych żartów aż do momentu, w którym napotkali dwójkę herosów… którzy definitywnie pasowali do opisu zaprezentowanego przez Amora — trzymających się za rączkę i prawiących sobie miłe komplementy pomimo faktu, iż Domi widział ich już co najmniej raz kłócących się i prawie walczących, i nawet jeśli ich jeszcze nie znał, rozumiał że to najprawdopodobniej wina wspomnianych przez bożka strzał, co jedynie wzmogło pokręcony humor herosa, który jął prawić improwizowane dowcipy na temat zapominalskiego Amora, Toma i Jerry’ego oraz zakochanych, szukając aprobaty u kraczącej obok Tiry.
♡
[810 słów: Domino otrzymuje 8+20PD]
Chyba nie sądzicie, że z czaromową Tiry coś mogło pójść nie tak, prawda? Dwójka herosów poszła na poszukiwania upartych strzał, które jak na złość nie chciały wrócić do swojego właściciela. I pewnie nigdy by do niego nie wróciły, gdyby nie spotkały dwójki, niepokonanych, herosów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz