Zadzwonili do Rin, robiąc to jak najszybciej, bo telefon już im się rozładowywał. Czasem potrafił przeżyć naprawdę długo na jednym procencie, ale Sony nie mieli pewności, czy da radę przetrwać całą rozmowę. Pozostawało mieć nadzieję, którą po prawdzie rzadko tracili.
Pierwszy sygnał.
Drugi sygnał.
Sony zaczęli niecierpliwie chodzić w kółko. Przygryźli przy tym dolną wargę, bo choć zazwyczaj są w stanie się szybko uspokoić, to tym razem… No, w gruncie rzeczy nie było najlepiej.
Trzeci sygnał.
— Noooo? — Usłyszeli zmęczony głos Rin. Pewnie go obudzili, ale akurat to nie miało dla nich większego znaczenia.
— Jesteś w stanie załatwić mi podwózkę? — zapytali z największą nadzieją, jaką potrafili z siebie w tamtym momencie wycisnąć.
Chwila ciszy.
— Co?
— Czy możesz mnie podwieźć? — powtórzyli z ogromnym naciskiem na ,,możesz” i ,,podwieźć”, a z trochę mniejszym na pozostałe dwa słowa.
— Śpię. — Dostali krótką odpowiedź i już wiedzieli, że przekonanie Rina do ruszenia się z łóżka będzie prawie niemożliwe.
Sony mieli ochotę się rozłączyć, wykonać jakieś szybkie ćwiczenie oddechowe i zadzwonić ponownie, ale nigdy nie ma się pewności, że Rin odbierze i że do tego momentu telefon będzie zdolny do wykonywania podstawowych czynności, do których został stworzony. Woleli nie ryzykować, więc po prostu odetchnęli głęboko i policzyli do pięciu, bo do dziesięciu im się nie chciało. I trwałoby to zbyt długo.
— Możesz się łaskawie obudzić? Serio, ja naprawdę cię teraz potrzebuję.
— Gdzie ty niby chcesz jechać. — Rin brzmiał, jakby miał szczerą ochotę zakończyć rozmowę i naprawdę iść spać, uprzednio wyłączywszy telefon, żeby Sony znowu mu nie przeszkodzili. — Jest po dobranocce.
— No, właśnie w tym problem, że…
— Nie, przepraszam, dzieciaku, ale nie podwiozę cię na żaden nielegalny wypad. Nie mam na to siły. A jak masz ze sobą jakiegoś pijanego koleżkę, to tym bardziej — wymruczał Rin, przyjmując ton głosu, który Sony rozpoznawali jako: ,,Nieważne co teraz powiesz, i tak ci nie uwierzę, że masz inne intencje”. Nie należeli jednak do osób, które poddają się aż tak łatwo.
— Słuchaj, nie mam pieniędzy na pociąg, a autobus o tej godzinie… nie znam nocnego rozkładu. — Jedną rękę złożyli jak do modlitwy i dołożyliby drugą, gdyby nie upuściliby przy tym telefonu. Co z tego, że Rin i tak nie mógł zobaczyć tego błagalnego gestu. Przynajmniej mógł usłyszeć ton głosu. — Wyślę ci lokalizację i… Ty chuju — przeklęli, gdy zdali sobie sprawę, że Rin nie mógł nawet usłyszeć ich błagań, bo telefon Sony ostatnimi siłami zdobył się na rozłączenie się z nim, wysłanie błagalnego komunikatu o treści: ,,Podłącz ładowarkę”, po czym się wyłączył.
Sony ponieśli zakończoną oczywistą porażką próbę włączenia urządzenia ponownie. Tak się kończy niebranie powerbanka na takie wypady. Wrzucili telefon gdzieś między inne rzeczy, żałując, że chcieli ukryć całą sprawę przed rodzicami i zamiast dzwonić do nich, zadzwonili do Rina. Bali się konsekwencji jak każde dziecko, to jasne. W końcu mieli jak normalny człowiek wrócić do domu pociągiem, ale problem w tym, że pociąg odwołano. Wiadomość do pasażerów rozesłano dzień wcześniej, ale Sony nie mieli włączonych powiadomień z maila (jak zresztą z większości aplikacji, bo nie lubili, jak telefon wibrował im co chwilę i ich rozpraszał). Dowiedzieli się dopiero wtedy, gdy pociąg spóźniał się o pół godziny i nigdzie nie było o nim informacji.
Szybko podsumowali sobie to wszystko w głowie.
Nie mają do kogo zadzwonić, bo ich telefon postanowił popełnić zjawiskowe samobójstwo.
Byli w Waszyngtonie i nikt nie wiedział o tym, że wcale nie siedzą w cieplutkim pociągu i właśnie jadą do domu. Ktoś wyruszy im na ratunek dopiero za jakieś cztery godziny, a to zdecydowanie za długo na siedzenie na dworcu.
Nie mieli pieniędzy na inny pociąg.
Czyli było okropnie, ale Sony mieli naturalny talent do nieprzyznawania przed sobą, że jest okropnie. W tej sytuacji i tak znajdzie się jakieś wyjście, prawda? W każdej się znajduje. Prędzej czy później.
Zebrali się w sobie, poprawili torbę na ramieniu i raźnym krokiem wyszli z dworca. W ich oczach nie widać było łez, raczej wyglądali na całkiem radosnych. Na tyle radosnych, na ile radosny może być człowiek zostawiony sam sobie w nocy 370 kilometrów od miasta, w którym mieszka.
Ulice nie świeciły pustkami, chociaż tego by się człowiek spodziewał, gdy północ zbliża się wielkimi krokami i, jak powiedział Rin, jest już po dobranocce. Sony nie mieli najmniejszego pojęcia na temat nocnego życia w Waszyngtonie, ale nie mogli powiedzieć, że się nie cieszą. Łatwiej złapią stopa. O ile w ogóle złapią. W tych czasach nigdy nie wiadomo, czy ktokolwiek się zatrzyma. Sony najczęściej widywali ludzi, którzy stali na poboczach godzinami, zanim znaleźli jakikolwiek środek transportu, ale może mieli za mało szczęścia i może od razu wyszli z założenia, że nikt się nie zatrzyma. Takiego błędu Sony nie zamierzali popełniać.
Stanęli na chodniku, tak, żeby nie przeszkadzać innym przechodniom, i wyciągnęli rękę z kciukiem uniesionym w górę do samochodów. Każdego przejeżdżającego witali i żegnali z uśmiechem, aż rozbolała ich ręka i musieli wystawiać drugą.
Przy czym ani razu przez ich głowę nie przeszła żadna myśl o treści ,,Prędzej miną te cztery godziny, niż ktoś się zatrzyma”, bo skutecznie zbudowali dla nich tamę. Właściwie to patrząc na Sony, którzy właśnie łapali stopa w Waszyngtonie, każdy mógłby powiedzieć jedno. Stanowczo nie wyglądali na osobę, przez której głowę przechodzą jakiekolwiek myśli.
Przechodnie doznali szoku, gdy ktoś się zatrzymał. Może niektórzy byli wtedy na skraju zawału serca, bo stwierdzili, że na pewno przenieśli się do innego wymiaru, zapadli w śpiączkę lub nadal nie wybudzili się ze snu, z którego myśleli, że uwolnili się tego ranka.
— Hej! — zawołali Sony, gdy kierowca odsunął szybę. — Jedziesz może do Nowego Jorku albo gdzieś w tę stronę, albo ogólnie jakkolwiek jesteś w stanie mnie tam podwieźć?
────
[922 słowa: Sony otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz