niedziela, 7 kwietnia 2024

Od Judasa CD Havu — „Take me to church”

Poprzednie opowiadanie

Judas zawsze mówił, że nie lubi przemocy.
Powiedział to nawet Havu — jak na ironię.
Fakt, nie uważał jej za dobry instrument do rozwiązywania konfliktów. Jednak w życiu przekonał się już wielokrotnie, że jest zazwyczaj skuteczniejsza od negocjacyjnych metod.
Może nie budził wystarczająco wielkiego strachu. Możliwe było, że budził ten strach, dopiero gdy używał siły — jego postura tylko w tym pomagała, a w nim w zamian budziła się agresja, idąc za popędem wywoływania terroru, co sprawiało, że czuł się mimo wszystko nieswojo w swoim ciele, jakby ktoś przejął nad nim kontrolę (ale nie dopuszczał do siebie tego odczucia, jedynie spoglądał na nie z daleka, trzymając na dystans).
Judas tak myślał, a jak już każdy wie, to, jak on myśli, jest zazwyczaj zupełnie sprzeczne z rzeczywistością, jakby zindoktrynował samego siebie.
Ścisnął rękojeść spathy. Wydawało mu się całe życie, że jest idealnie wyważona, ale teraz mu ciążyła, gdy trzymał ją w tylko jednej dłoni. Patrzył w twarz Havu z kamiennym wyrazem, zaciskając wąskie wargi w jeszcze węższą kreskę, bo to on właśnie pogorszył jego reputację czymś tak durnym i jeszcze był z tego zadowolony. Gdyby myślał zupełnie trzeźwo, może by doszło do niego, że odrobinkę przesadza.
— Tartaru — powtórzył z pomrukiem. — Chcesz mnie wystraszyć?
Tartar. Czemu miałby akurat tym mu grozić?
— Wystraszyć? Ja ci grożę. To faktyczna groźba.
— I tym twoim kijkiem mnie do niego strącisz?
Havu opuścił lekko broń, uśmiechając się pewnym siebie, rozgoryczonym wyrazem. Przez moment Judas po prostu stał bez ruchu, wpatrując się w niego przerażającym spojrzeniem godnym postawy dyktatora. Może i rudowłosego nie opuszczała zuchwałość, ale nic nie mógł zrobić przeciw powoli zbliżającej się do niego aury trwogi, która pochłaniała i mieszała się jednocześnie z jego własną.
— Wiesz, jesteś trochę jak ja — stwierdził kpiąco, bez kontekstu Cohen, a rudowłosy uniósł brew i prychnął z rozbawieniem na te słowa.
— Jak ty? — Zielone oczy zapłonęły falą gniewu. — Masz coś porządnie nie tak z głową. Myślisz, że to, co widzisz, to jestem ja? Nie czuję się przy tobie ani w jednym procencie s o b ą. Doprowadzasz mnie do sza-
Klinga miecza zadarła o iaculum, gdy niższy mężczyzna sprawie odparł nagły atak. Havu spróbował go od siebie odepchnąć, ale Judas w zamian naparł mocniej, przygniatając mu plecy do ściany. Słyszał szum w uszach, ale nie zwracał na niego uwagi, nie będąc pewnym, czy spowodowany jest on tłumem gapiów czy jednak rosnącą złością — którą mógłby z łatwością kontrolować, ale po prostu nie chciał. Dał jej swobodny upust, nawet jeśli zdawał sobie doskonale sprawę, że nie ma w tym nic dobrego.
— Drugi raz twoja sztuczka na mnie nie zadziała. — Ale Havu przy tych słowach przełknął ślinę, spocił się na twarzy i ciele, czuć było palący gorąc od oprószonych piegami polików, gdy zagryzał zęby, mrużył oczy i oddychał ciężko adrenaliną. — Próbujesz mnie rozkojarzyć.
— Z czego widzę, to działa.
Havu zdezorientował się właściwie dopiero gdy Judas pozbył się swego miecza. Po tym wytrącił broń i z jego rąk, którą ten chciał odzyskać, ale spostrzegając kątem oka, że mężczyzna chce po prostu to wykorzystać, odpuścił sobie, byleby uniknąć nadchodzącego uderzenia. Rudowłosy złapał jego nadgarstek w locie, wykręcił nim i kopnął starszego w piszczel, o mało go nie powalając, gdy jeszcze dołożył mu w podbrzusze. Przez dwie sekundy mężczyzna widział mgłę przed oczami i nie do końca wiedział, co się dzieje wokół.
Wyprostował się z trudem, drżąc. Zdążył się zmęczyć, ale był zbyt zdenerwowany, żeby tak po prostu przestać i zignorował pulsująco-kłujące, nieprzyjemne uczucie, które rozeszło się po jego żołądku, sprawiające, że zachciało mu się wymiotować. Złapał go za ubranie, szarpnął, wykonał cios w żebra. Finlandczyk chciał się odwzajemnić, ale kiedy chwycił drugiego herosa, stracili obydwoje równowagę w dolnych kończynach. Judas był cięższy, więc pociągnął za sobą mimowolnie mężczyznę, upadając plecami na ziemię. Stęknął, czując zimny beton uderzający o lędźwie.
Havu złapał go za szyję, ścisnął mocno, patrząc z triumfem w oczy, które były ciemniejsze niż zazwyczaj. Zignorował uścisk paznokci Judasa na jego nadgarstkach, próbujących go odsunąć od siebie. Z jakiejś racji odnalazł w sobie tyle siły, że brunet nie mógł się spod niego wydostać i przez straszną chwilę miał wrażenie, że już nie może oddychać. Może by nie oddychał, gdyby nagle ktoś nie zaczął do nich krzyczeć głośno, na co Havu poluźnił napór, podnosząc wzrok. Nie zdążył się zorientować, o co chodziło, bo leżący złapał szczękę rudowłosego brutalnie, zbliżył do siebie, po czym uderzył z pięści w twarz tak mocno, że ból przeszedł i jego knykcie.
— K-urwa… kurwa jebana — warknął przez zęby rudowłosy, ściskając nos, z którego zaczął lecieć tajfun czerwonej mazi, brudząc chodnik, ubranie swoje, ubranie Judasa i na dodatek twarz Judasa, nad którym zawisł bezwładnie. — Zaraz cię…
Ktoś podniósł go gwałtownie za ramiona, a inny stanął nad księdzem, każąc mu wstać. Jak w amoku podniósł się do siadu, czując na swoich spierzchniętych wargach smak plamy krwi, która nie była jego, a na jej intensywny, świeży zapach — jakby kogoś zamordował, a nie mu przywalił — podeszło mu śniadanie do gardła. Kręciło mu się lekko w głowie. (Przesadnie, nadto dramatycznie) czuł się, jakby był cały w tej śmierdzącej krwi.
Moment zajęło mu uspokojenie spuszczonych ze smyczy myśli, ale poczucie brudu nie zniknęło ani o odrobinę. Otarł usta rękawem, ale wtedy i on okrył się ciemnotą. Odruchowo zlizał ociekającą na brodę jasno-czerwoną kroplę i czując stalową słodycz, zemdliło go jeszcze bardziej niż przedtem.
Obrzygał buty jakiegoś funkcjonariusza, który zbytnio zadowolony i tak nie był już na początku.


— Pańskie mienie?
Podał mu szklankę wody, a ten, starając się nie wyglądać na zbytnio skoncentrowanego (i odczuwającego poczucie winy), próbował utrzymać kontakt wzrokowy. Jego oczy jednak ciągle się rozpraszały na jakiś obiekt w przestrzeni, a na dodatek łzawiły, bo w areszcie unosił się nieznośny pył będący mieszaniną kurzu, potu i innych brudów. Zabrał szklankę, ale napicie się i dacie ulgi suchemu przełykowi sprawiało mu problem, bo nawet nie pamiętał już kiedy, ale został uderzony w szczękę, która ozdobiła się średniej wielkości fioletowym sińcem.
— Hm — mruknął. — No dobra.
— Nie jestem pijany. — (Już nigdy nie będzie). — Chodzę w prostej linii, widzi pan? — Uśmiechnął się niewinnie Judas, rozkładając ręce w bezsilności.
Najwyraźniej nie było to żadne usprawiedliwienie i mężczyzna mu nie uwierzył, ale zbytnio się mu nie dziwił, skoro gapie widzieli tylko mierzących do siebie z pistoletów facetów — a te pistolety, jak się okazało, nagle rozpłynęły się w powietrzu, jakby wcale nie istniały, więc tak naprawdę niczyja — ani świadków, ani Judasa, ani Havu (który tylko złośliwie powiedział ,,tak, totalnie, wsadziłem sobie obywa pistolety w dupę, wiecie?”) — wersja zdarzeń nie była prawdziwa.
Ksiądz nie powinien mieć żadnych problemów z prawem, a raczej nie może mieć żadnych problemów z prawem. Doskonale znał przypadki, gdy jego przełożeni kryli znacznie poważniejsze przewinienia duchownych, lecz nie sądził, żeby jemu mieli pójść na rękę, patrząc na to, jak wiele osób go po prostu już nie znosiło, a druga dewiacja w ciągu paru miesięcy (dokładnie to niecałych dwóch) nie zostanie mu nigdy zapomniana. Liczył się z tym, że nie należy do faworyzowanej części kościoła. Miał zupełnie czyste akta, dopóki nie wydarzył się incydent z nagraniem. Teraz mieli rzeczywisty powód, który mogli mu zarzucić. Nie chciał dawać im kolejnego, a musiał być realistyczny i dopuścić do siebie myśl, że niestety, ale zupełnie bezkarny nie jest.
Havu wyglądał na obrażonego. Nie złego, a obrażonego, w taki sposób, w jaki obraża się dziecko na rodzica. Nie patrzył na Judasa, skrzyżował ręce na piersi, siedząc w kącie, na ledwo już trzymającej się ławeczce z nogą na nodze, ze skrzywieniem na twarzy. Pod jego nosem była resztka zaschniętej czerwieni, której zapewne już nie zauważył, zbyt zmęczony tamowaniem wcześniejszego krwotoku. Po tym wszystkim pomarańczowe loki o dziwo wyglądały jak w swoim naturalnym stanie — bo ilekroć ksiądz zwracał na nie uwagę, to wyglądały identycznie, niczym byłyby przystosowane do każdej sytuacji. Nawet nie drgnął, gdy Judas złośliwie usiadł dziesięć centymetrów od niego.
Całe trzy minuty siedzieli w ciszy, wypełnionej oddechami ich i dwiema innymi osobami siedzącymi z nimi w dołku. Były jednak na tyle nieobecne, że mężczyźni w ogóle nie zwracali na nie uwagi. Dwóch pilnujących ich funkcjonariuszy rozmawiało pomiędzy sobą o nich, nawet się z tym nie kryjąc.
— To było wysłane przypadkowo, pieprzony dupku. Do jednej osoby! — krzyknął nagle na całe pomieszczenie, odwracając się w jego stronę. — To nie tak, że cały świat to zobaczył!
— Mówisz to, bo nie sądziłeś, że do ciebie przyjdę.
— Jesteś kurwa chory psychicznie.
Judas spojrzał na niego. Ugryzł się w wargę, przyjmując dokładnie taką samą pozycję, co rudowłosy.
— Jak coś wyślesz do jednej osoby, to i tak zobaczy to przynajmniej kilka innych. Zdajesz sobie sprawę?
— I to był powód? Nos mi zaraz odpadnie — bąknął cicho.
— Gdybym cię lubił, może bym coś poradził — odpowiedział niewzruszony.
— Gdybyś mnie lubił, to byś mi nie przypierdalał, po pierwsze.
— Gdybym cię lubił, to i tak bym ci przypierdolił.

Havu?
◇──◆──◇──◆
[1441 słów: Judas otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz