– Wyglądasz za młodo, żeby zdobyć te blizny w jakikolwiek chwalebny sposób – odpowiedziała przez zęby w stronę syna Tanatosa, zaglądając w jego wzrok, który wyrażał coś między strachem a złością.
Na jej twarzy pojawił się wredny uśmieszek, jednocześnie pokazując lekko zęby. W tym przypadku nie była to typowa oznaka szczęścia, a ostrzeżenie. Znaczy się, dla niej było to szczęście, choć dla Ezry było to przeciwieństwem. Nie spodziewała się, że nagle zostanie przewrócona na plecy, choć to równie dobrze znaczyło, że może mu wpierdolić bez czucia się źle. Pociągnęła herosa za sobą, sprawiając, że oboje wylądowali na ziemi. W jej oczach pojawił się ogień, podobny do tego, który płonął w oczodołach Aresa, ojca Kazue. Nie mogła zaprzepaścić takiej okazji, żeby znowu przejąć kontrolę nad pojedynkiem, jednocześnie obracając się i przygniatając chłopaka do ziemi.
Słysząc komentarz, ledwo co powstrzymała się od splunięcia w twarz szesnastolatkowi. Poczuła, jak jej mięśnie się napinają, a jednocześnie walczą ze sobą – wpierdolić, napluć czy wyzywać? Najchętniej zrobiłaby to wszystko jednocześnie, ale nie opanowała jeszcze takich umiejętności. Pociągnęła za koszulkę jeszcze mocniej, jednocześnie podnosząc o kilka centymetrów głowę Ezry do góry. Na szczęście, przerwał jej głos z widowni, którym był Gaspar. Nie musiała długo się zastanawiać nad rozpoznaniem tego głosu. Chciała mu powiedzieć, żeby się nie martwił, że pomoże w odrastaniu czegokolwiek, co powinno tu być, ewentualnie odkupi swoje winy na Truskawkowym Polu… ale nagle ciemnowłosy próbował się bardzo podnieść, a podobał się jej stan rzeczy, kiedy to ona decyduje, czy Ezra może się ruszyć, czy nie. Puściła koszulkę syna Tanatosa, choć od razu chwyciła go za szyję, nie na tyle, aby go dusić, ale żeby wystarczająco przestraszyć wizją bycia duszonym, żeby nawet nie próbował się ruszyć.
– Ciesz się, że to trawa płonie, a nie ty – fuknęła przez zaciśnięte zęby, nieco mocniej ściskając szyję chłopaka.
Czuła, że szarooki z każdą chwilą robi się coraz bardziej wściekły. Dla niej oznaczało to jedynie większą satysfakcję. Radość, że wpływa tak na ludzi, a nie inaczej. Całkowicie świadomie, podobnie wpływała na ludzi dookoła, zapewne razem z Ezrą. Podwójna aura strachu raczej nie była przyjemnym uczuciem, tym bardziej że obydwie osoby, które tak wpływają na innych, mają ochotę sobie oberwać włosy i powyrywać zęby. Przynajmniej tak chciała zrobić Kazue, a na razie powstrzymywało ją to, że nie było jedynej osoby, dla której mogłaby przestać kogoś bić. A nią była Wanda, grupowa i siostra. Skoro jej nie ma, to będzie bić, kogo chce i ile chce. Niech ona się potem tłumaczy. Może powinna zmusić ją do noszenia zegarka z lokalizacją, który dodatkowo mierzy tętno, oddech, ciśnienie i inne takie gówna? Chyba po tym by rozpoznała, czy komuś wpierdala, czy nie wpierdala i mogłaby interweniować, zanim ktoś skończy ze złamanym żebrem. Wzięła głęboki wdech, zaraz po usłyszeniu uwagi o spaleniźnie.
– Ja nie cuchnę jak marny, zdechły kundel – syknęła, prosto w twarz Ezry. Nie używała takich stwierdzeń, ale teraz coś, jakby odgórnie, jej kazało. W głowie miała rozplanowany cały przebieg walki, który nagle zniknął, jak bańka dotknięta przez małe dziecko, kiedy usłyszała z tłumu kolejny krzyk.
– Ej, serio! Przestańcie, zaraz w ogóle nie będzie tu żadnej trawy! – Z drżącym, wystraszonym głosem zwrócił im uwagę Gaspar.
Podniosła głowę, jednocześnie uspokajając się, aby wytłumaczyć chłopakowi, czemu musi dokończyć piękne arcydzieło wpierdolu (bez przypadkowego splunięcia kwasem), kiedy nagle ponownie wylądowała plecami na ziemi, przez moment nieuwagi. Z jej gardła wydobyło się coś w stylu warknięcia. Czuła, że ciemnowłosy zamierza wstać i sobie odejść, ale nie zamierzała mu na to pozwolić. Ponownie chwyciła go za koszulkę, trzymając przy sobie, a drugą ręką celując prosto w nos syna Tanatosa. Rozległ się cichy krzyk. Nie przez ból, a przez to, że chłopak nie spodziewał się, że po takim czasie dostanie z taką siłą w mordę. Może nie trafiła tak, jak chciała, ale uśmiechnęła się jeszcze szerzej niż poprzednio, a jej oczy rozbłysły z pasją, jakby czekała na to całe życie, kiedy ciepła krew powoli kapała z jej dłoni na zwęgloną trawę, a z twarzy Ezry na jej rozgrzane policzki. Miała wrażenie, jakby szare oczy herosa, zarówno jak jego krew, zaczęły płonąć, choć on sam nie wyglądał, jakby teraz miał jej odpuścić. A to tylko bardziej podsycało Kazue do kontynuowania ,,potyczki”. Zdążyła już zapomnieć o swoim mieczu, teraz chciała walczyć tylko po to, żeby walczyć (i trochę też dlatego, że bicie innych było najbardziej niezawodną formą sprawiania sobie szczęścia).
◇──◆──◇──◆
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz