piątek, 19 kwietnia 2024

Od Tiry — „Trafiony-zatopiony” — część 2 [Walentynki]

Poprzednie opowiadanie

Zawartość listu:
„,Naprawdę źle mi prosić kogoś o pomoc, ale! Wydarzył się malutki, maciupeńki wypadek i… jeśli zobaczysz gdzieś złotą strzałę, zwróć ją do Boga miłości — Amora! Och, i nie interesuj się tą dwójką, która nagle, z niewiadomych przyczyn, się w sobie zakochała. To wszystko jest do odkręcenia!
ps. radzę nie ukrywać strzały ani, brońcie się, nie używajcie jej do obrony przed potworami”.
Czternasty dzień lutego, w słowniku młodej heroski znany był również jako “najgorszy dzień w roku”. Walentynki wkurzały dziewczynkę na wielu poziomach.
Po pierwsze, wszyscy podkreślali rolę bycia lub niebycia w związku. Tira jednak uważała, że to nie mógł być aż tak ważny temat, skoro poświęcali na niego tylko jeden dzień w roku. Dodatkowo, heroska miała w poważaniu sprawy sercowe. Jej życie było wystarczająco emocjonujące, żeby poświęcała dodatkową energię na przejmowanie się takimi bzdetami u siebie, a co dopiero innych.
Po drugie, była córką Afrodyty. Przez pierwsze dwa tygodnie lutego zawsze chodziły za nią zdesperowane prośby o przekazanie bogini miłości swoich najskrytszych marzeń, natomiast ostatnie dwa tygodnie miesiąca zawsze będą przepełnione bluzgami i obelgami związanymi z odrzuceniem i nieudaną relacją. Szkotka jednak się tym nie przejmowała. Z satysfakcją prosiła matkę o brak ingerencji i z jeszcze większą patrzyła potem na te wszystkie rozhisteryzowane nastolatki.
No i jest jeszcze on – Domino. Syn Iris z miną zbitego szczeniaka chodził za dziewczynką niczym cień, nie dając spokoju od siebie. Na początku wydawał się być zdystansowany i momentami nieobecny, ale dalej wolał siedzieć z nią niż samotnie w swoim domku. Tirze to schlebiało. Kto wie, może ta znajomość jej się przyda w przyszłości?
Zwłaszcza, że z każdym kolejnym spotkaniem Domino coraz bardziej się przed nią otwierał, opowiadając przeróżne historie, niektóre bardziej szalone od drugich. Trochę to imponowało Tirze, ale też umocniło ją w przekonaniu, że chłopiec byłby dobrym przedstawicielem handlowym.
“Mógłby nawet sprzedać piach na pustyni!” – myślała zachwycona dziewczynka, porównując styl wypowiedzi Domino do porad biznesmenów z książek, które czytała w wolnym czasie.

Siedzieli nad jeziorem. Tira, w żółtym swetrze i zielonych lnianych spodniach, właśnie skończyła zaplatać wściekle różowe włosy w warkocze i dobierała teraz kolejne spinki, ułożone przed nią w rządku w tęczę. Domino opowiadał historię o szalonym pościgu dwóch kochanków. Zaśmiała się pod koniec opowieści, z kultury, i spojrzała w odbicie bezchmurnego nieba w wodzie. Delikatny, choć chłodny wiatr wzburzał taflę.
Ciszę przerwało gruchanie gołąbka nad ich głową. Nie był to byle jaki gołąb, ale cały biały. Tira nie wierzyła w przypadkowość, dlatego uznała to za znak od swojej matki. Jej podejrzenia potwierdziła karteczka przymocowana do nóżki zwierzątka. Przynajmniej, po części. Był to krótki liścik z prośbą o znalezienie kilku zgubionych strzał… To tyle. Spojrzała na chłopca, którego ciemne oczy lśniły z podekscytowania.
– Czyli zapowiada się życiowa przygoda…
Podczas kiedy Domino rzucił się z pasją do poszukiwań, Tira miała pewne wątpliwości. Chociaż nie została wybrana jeszcze do wykonania swojej misji przez Wyrocznię, wiedziała z opowieści, że takie przygody nie kończą się najlepiej. Podczas rozglądania się po obozie, cały czas myślała o tym, czy Afrodyta doceni jej starania.
“Nie, w końcu mam okazję pokazać matce, na co mnie stać!” – Zacisnęła zęby, wyobrażając sobie, że stoi na Olimpie, na uczcie bogów wydanych właśnie na jej cześć. Afrodyta unosi złoty kielich z winem i mówi płomienną przemowę o tym, że Tira jest jej najlepszą córką, ponieważ odnalazła strzały. Gdyby nie ten bohaterski czyn, mogłoby dojść do katastrofy ekonomicznej albo nawet wojny między bogami. Artemida stworzyłaby na nocnym niebie jej podobiznę, za to Apollo napisałby pieśń. Wszyscy by znali historię o Tirze, tak wiele obozowiczów chciałoby zdobyć jej autografy. Ba, żeby to byli tylko obozowicze! Na pewno plotka o niej dotrze do wszystkich półbogów na terenie Stanów Zjednoczonych i dzięki temu będzie miała koneksje oraz haki, żeby piąć się wyżej po szczeblach kariery.
– Spójrz. – Z świetlistej wizji wyrwał ją głos Domino i jego dotyk na ramieniu. Zmarszczyła brwi i odsunęła się o krok. Nie mogła pozwolić, by ktoś, kto dysponuje takim budżetem, jak Domino, jej dotykał.
“Kto wie, czy biedota jest zaraźliwa…” Chłopiec wskazywał na dwóch starszych obozowiczów siedzących w towarzystwie nimf grających na instrumentach muzycznych. Była to para, znana ze swojego burzliwego życia romantycznego. Kłócili się, odbijali sobie nawzajem nowych partnerów, specjalnie wkurzali i wzbudzali w zazdrość, żeby potem rozpłakać się przy wieczornym śpiewaniu piosenek, przepraszać siebie nawzajem przez pół godziny i pogodzić na następne… szesnaście godzin, w porywach do czterdziestu ośmiu. W bardzo dużym skrócie, jeśliby spisać tę historię, byłaby dłuższa od “Iliady” i “Odysei” Homera razem wziętych.
Tym razem, nie kłócili się, nie płakali i nie przepraszali.
– Tak, to są oni. – Skinęła głową i ruszyła w dół zbocza, w stronę lasu. Parka siedziała oparta o drzewo, zajadając ciastka czekoladowe, kiedy opiekunki drzew śpiewały starogreckie piosenki o miłości.
Tira zarzuciła warkocze na plecy zdecydowanym gestem.
– Nie widzieliście może złotych strzał?
Nimfy przestały na chwilę grać, spojrzały po sobie, zachichotały i powróciły do spokojnej gry. Kochankowie patrzyli sobie głęboko w oczy i nawet nie usłyszeli jej pytania. Tira jednak nie chciała się poddać. Zmarszczyła brwi, powtórzyła pytanie głośniej, ale nimfy zaśmiały się tylko głośniej. Jej policzki pokryły się różowymi plamami. Już chciała użyć swojej czaromowy, kiedy do akcji wkroczył Domino. Przyklęknął przy młodej nimfie trzymającej kitarę i położył jej dłoń na ramieniu. Ona tylko szarpnęła za struny i zaśpiewała cicho:

Jeśli strzały chcecie znaleźć
W głąb lasu się udajcie
Liczcie się z wyzwaniem
Umysłu nie postradajcie
Bo to zadanie nie jest proste
Mądrze, oj, wybierzcie mądrze
Chcecie obdarować kogoś szczęściem
Lecz innym ranę tym zadacie

 
Po czym znowu wszystkie się zaśmiały, poderwały i zniknęły wśród drzew. Dzbanek i filiżanki nagle zniknęły, podobnie jak półmisek z ciastkami.
– Och, spotkanie już się skończyło? – Zdziwiona dziewczyna rozglądnęła się po polanie, ale kompletnie nie zauważała młodych herosów.
– Co za szkoda. Może zdążymy się jeszcze przejść po obozie przed obiadem?
– Och, z chęcią…
Tira i Domino spojrzeli po sobie z uniesionymi brwiami. Dziewczynka miała wrażenie, że to wszystko jej się przyśniło. Kiedy zakochani ich minęli, Domino obrócił się i krzyknął za nimi:
– Halo, padło ważne pytanie!
Oni jednak szli dalej, obściskując się i nie zwracając na nich uwagi.
– Czyli sami musimy sobie pomóc. – rzuciła kwaśno Tira, po czym skierowała się w stronę zbrojowni. – Weźmiemy sobie broń i ruszamy wgłąb lasu.
 
Nie była to najdziwniejsza rzecz, jaka przydarzyła się Szkotce, jednak przebywanie cały rok w obozie sprawiało, że Tira znajdowała się pod kloszem, chroniącym ją przed nieoczekiwanymi wydarzeniami. Poza tym, szanujmy się, wszystko miało swoje granice i to enigmatyczne zachowanie nimfek przekroczyło je już dawno. Nawet te kilkanaście minut później, kiedy wybierali dla siebie broń, Tira nie potrafiła o nich zapomnieć. Cały czas myślała o słowach piosenki.
“Umysłu nie postradajcie? Co to może znaczyć? I mamy wybrać mądrze? Co będziemy wybierać?” – myślała ze zmarszczonymi brwiami, kiedy jej dłonie mieliły żółty sweterek. Nawet nie zauważyła, kiedy dotarli na miejsce. Głosy dochodzące zza uchylonych drzwi, przyciągnęły dziewczynkę do chwili obecnej. W środku znajdowały się już dwie dziewczyny, przeglądające miecze i pokazujące sobie nawzajem różne pozycje. Nie zwróciły jednak większej uwagi na dwójkę dzieci.
Domino stanął pod ścianą i wlepił wzrok w podłogę, kompletnie przygaszony. Tira rozumiała go doskonale: miejsce przepełnione bronią najróżniejszego rodzaju, od wielkich i przerażających, aż po te niekonwencjonalne i niepozorne, wypełniało ją niepokojem i przygnębieniem. Czuła ciężar bijący z tego miejsca i bardzo chciała stamtąd wyjść.
Chociaż uważała, że to zadaniem mężczyzny byłoby dobranie odpowiedniej dla damy broni, Tira postanowiła odpuścić i zlitowała się nad Domino, który chyba był w tym miejscu po raz pierwszy. Przenosiła wzrok z niego na kolejne bronie, zastanawiając się, która byłaby dla niego najlepsza. Sama wybrala dla siebie boski ogień, chłopcu wręczyła krótki miecz. Może był trochę ciężki, ale trudno było sobie zrobić krzywdę, a za to całkiem prosto przeciwnikowi.
 
Pomimo że luty nie był najprzyjemniejszym miesiącem w roku, oboje dobrze się bawili. Tira opowiadała swoje sportowe osiągnięcia, Domino wspominał kolejne szalone historie. Nawet nie zwrócili uwagi, kiedy słońce zaczęło chować się za gałęziami drzew. Zatrzymali się dopiero w momencie, w którym zrobiło się tak ciemno, że ledwo widzieli trawę pod nogami.
– Zgubiliśmy się, prawda? – zapytał cicho syn Iris.
– No. – Skinęła głową Tira, po czym uśmiechnęła się do niego. – Nie martw się, na pewno ktoś zauważył, że nas nie ma i nas szukają. Pospieszmy się tylko ze znalezieniem tych strzał.
“Jak mogłaś zapomnieć o nich!?” – zganiła się dziewczynka w myślach. Miała być kobietą biznesu, z głową na karku, zawsze mieć wszystko pod kontrolą i co? Znalazła się w lesie, nie wiedziała, w którą stronę jest cywilizacja, na dodatek w każdej chwili mógł ich zaatakować jakiś potwór. – “Serio myślisz, że potwora by interesowało to, że jesteś dzieckiem!? Nie! Znajdź te strzały i wracaj!”
Jednak obraz chimery, czy innego dziadostwa, rozszarpujący ją, pozbawił czucia w rękach. Jedyne, co słyszała w tamtej chwili to szum szalejąco bijącego serca, ba, całe jej ciało drżało rytmicznie od pompowanej prędko krwi. Ciemny świat rozmazał się, kiedy do jej oczu napłynęły łzy, poczuła gorącą i piekącą maź zbliżającą się do jej ust.
– …Tira?
Do jej uszu przebił się niepweny, łamiący się głos Domino. Trzymał dłoń na jej ramieniu. Wszystko ucichło.
– Jestem. Chodźmy dalej.
Złapała go za rękę i poprowadziła między drzewami. Z trudem zauważała ich zarys w ciemności, więc często w ostatnim momencie odskakiwali, zaledwie krok od pnia. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszeli to chrzęst swoich butów na ściółce leśnej, jakby wszystkie potwory postanowiły pójść spać. Albo znajdowali się coraz bliżej obozu. Tira mogła przysiąc, że spomiędzy gałązek krzewu widziała złotą poświatę i słyszała coś, co przypominało ludzkie głosy.
Przetarła oczy, przekonana, że to jakieś omamy. Ale nie, las dalej wypełniały przytłumione odgłosy kłótni, połączone z kojącym biało-złotym blaskiem przebijającym się przez gałązki.
– Też to widzisz? – Spojrzała na Domino, który z szeroko otwartymi oczami pokiwał powoli głową w górę i dół. – Podejdźmy powoli. Nie wiadomo, co to może być.
Heros uniósł miecz i przygotował się do ataku, podczas kiedy Tira ostrożnie rozsunęła gałązki. Ich oczom ukazał się kołczan sprzeczających się strzał.
Wy nic nie rozumiecie! Zostaniemy wykorzystane wbrew naszej woli! – zapiszczało kilka strzał, leżących po lewej stronie kołczanu.
Amor i tak nas wykorzystuje jak chce! W ogóle nie słucha naszych opinii! – odpowiedziała grupka po prawej stronie.
Bo wy macie beznadziejny gust!
Aha, jakby was kiedykolwiek posłu…
Tira i Domino mogli przysiąc, że wszystkie dwanaście strzał spojrzało na nich.
No proszę, kogo my tu mamy…
Też to widzicie? Te dwie małe iskierki?
Gotowe do zapłonięcia ogniem!
Policzki Tiry pokryły się różowymi plamami, kiedy spojrzała na syna Iris. Jego mina wyglądała tak, jakby nie zrozumiał znaczenia tych słów.
– Ale… co? Ma być pożar w obozie…? – Wtedy w jego oczach pojawił się blask zrozumienia. – Nie, to niemo… Nie, broń, Boż… Znaczy, brońcie, bogowie!
Strzały zaśmiały się. Tira myślała, że jej krew zaraz wyparuje.
– Dobra, wystarczy!
Wzięła kołczan, zarzuciła go sobie na ramię i zawróciła.
– Chodź Domino, musimy jeszcze wrócić do Obozu!
Uuuu, ktoś tutaj ma wrażliwy punkcik!
– Zamknijcie się! – pisnęła o kilka oktaw za wysoko, jej policzki dosłownie pulsowały od napływającej do twarzy krwi. Strzały jednak nie dały za wygraną.
Domino to ciacho! Domino to piękniś!
Wyobraź to sobie tylko. Walczycie ramię w ramię z hordą potworów…
Fuj, to nudne! Pomyśl o tym, jak opatruje ci rany bojowe!
Albo jak mdleje ci w ramionach!
Tira rzuciła kołczan na ziemię i kopnęła kołczan, z którego rozległ się pisk przerażenia. Sięgnęła potem po grecki płomień i złapała za zawleczkę, gotowa wysadzić strzały Amora w powietrze.
“Nic dziwnego, że je tutaj zostawił!”
Poczuła, jak ktoś łapie ją za nadgarstek i odsuwa jedną dłoń od drugiej, po czym, jak broń jest jej wyciągana z rąk. Spojrzała w bok, na Domino, który jednak nie patrzył na nią ani na strzały. Jego wzrok plątał się po gałęziach krzewów i runie leśnym. W delikatnym złotym świetle dziewczynka zobaczyła, że jego policzki pokryte są ciemnoróżowymi intensywnymi plamami. Jej twarz pewnie nie wyglądała lepiej.
Och, na co czekacie? Jesteście tacy nieśmiali…
Dwa tysiące lat temu już dawno bylibyście zaręczeni!
Dotknijcie tylko naszych grotów a już nie będziecie czuli żadnych ograniczeń!
– Tępe strzały… – Tira znów kopnęła kołczan, po czym zarzuciła go sobie przez ramię. – Im szybciej wrócimy do obozu, tym dla nas lepiej! Domino? Halo, słyszysz mnie?
Tira złapała go za ramię i potrząsnęła lekko. Strzały dalej zachwycały się ich reakcją, komentując każdy najmniejszy gest i przekrzykując się w przepowiadaniu im przyszłości.
Syn Iris ocknął się dopiero za którąś próbą. Potrząsnął lekko głową i, dalej różowy na twarzy, wykrztusił z siebie tylko:
– Chyba starczy już walentynek do końca życia, skoro tak jest co roku.
Tira złapała za kołczan i potrząsnęła strzałami.
– A wy, moje drogie, pójdziecie do swojego prawowitego właściciela. Już mam was dość!
Strzały zapiszczały błagalnie. Zaczęły mówić coś o złym traktowaniu i łamaniu prawa magicznych obiektów, część z nich również obiecywała, że już nie będą jej dokuczać tekstami o Domino, ale Szkotka miała to w poważaniu. Próbując zignorować ich jęki, wzięła głęboki wdech i skupiła się na swoim głosie.
– Nie będziecie dyskutować i z radością wrócicie do swojego właściciela. – powiedziała, używając czaromowy.
Strzały na chwilę zamilkły, po czym zgodnie odpowiedziały rozmarzonym tonem:
Z przyjemnością…
Tira odetchnęła z ulgą i spojrzała na swojego towarzysza. Z głową spuszczoną w dół i różowymi plamami na twarzy, Domino ledwo co przypominał tego pewnego siebie i żądnego przygód chłopca o poranku.
 
Było już grubo po ciszy nocnej, kiedy dwójka starszych obozowiczów odnalazła Tirę i Domino. Córka Afrodyty ziewnęła długo, podczas gdy chłopiec zakrywał oczy, chroniąc je przed intensywnym blaskiem pochodni.
Wystarczyło jedno spojrzenie na kołczan złotych strzał, żeby nastolatek o jasnych włosach i szarych oczach skomentował:
– To dlatego ta dwójka się tak dziwnie zachowywała od rana. Chodźcie, zaniesiemy te strzały do Wielkiego Domu i z rana wyślemy je na Olimp. Spisaliście się. Nie wiadomo, do jakich szkód mogłoby dojść, gdyby nie wasza akcja poszukiwawcza.
– Może nawet do wojny między bogami? – zaproponował drugi, w hipisowskich ubraniach.
Kolejne wydarzenia Tira wspomina jak przez mgłę. Obozowicze patrzyli na nich, część z podziwem, część z chytrymi uśmieszkami na twarzach. Mówiła coś o tym, że sama zaniesie strzały na Olimp. Pamiętała powrót do domku dziesiątego, ale już nie wiedziała, kiedy przebrała się w piżamę i położyła do łóżka.

[2253 słowa: Tira otrzymuje 22+20PD]
Przebieg tej misji nie był niczym zaskakującym, bowiem Tira ze swoją czaromową szybko przekonała strzały, by wróciły do swojego właściciela.
Amor jest przeszczęśliwy. Herosi szybko uporali się z zadaniem i wykonali je, właściwie, bezbłędnie. Obdarowuje półbogów boskimi różami, które zaspokoją potrzebę atencji Tiry, a Domino przyniosą nowych kolegów.
Bożek obiecał również wyświadczyć jedną, specjalną przysługę tej dwójce, jeśli będzie kiedyś tego potrzebować

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz