Naprawdę przestawało rozumieć, co się właściwie działo.
Nie krzycz, bo to źle wpływa na rośliny? Dla Vex to właśnie wpływało na nie najlepiej. Nie, żeby pouczało innych, ale z roślinami pewnie jest jak z dziećmi. Dopóki się na nie nie wydrzesz, nie zrozumieją do końca. Może dlatego wszystkie kwiatki i nie-kwiatki, jakie kiedykolwiek nieszczęśliwie znalazły się w posiadaniu Vex, kończyły tak samo marnie. Bardzo marnie. Zdecydowanie podlanie ich po raz kolejny by już nie zadziałało. Raczej nic by już nie mogło ich uratować. Kiedyś Vex dostało kwiatka doniczkowego od jakiegoś chłopaka, który chyba stwierdził, że to cudowny prezent. Cóż, kwiatek nie miał dobrego życia. Właściwie, miał życie dość krótkie i zakończyło się ono w śmietniku.
Rodion? ──── [525 słów: Vex otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Nie znało się więc na wychowywaniu i opiekowaniu się roślinami, czego raczej się nie wypierało. Prędzej w ogóle o tym nie wspominało, bo i po co? Nie mówi się innym o swoich słabościach. Znaczy, aktualnie zastanawiało się, czy posiadanie tej dziwnej umiejętności sprawiania, że rośliny rzeczywiście rosną i nie więdną z dnia na dzień jest zaletą. Rozmawianie z kwiatkami w jejgo języku brzmiało jak: ,,mam ogromne problemy ze sobą i moi rodzice mnie nie kochali”. Przecież i tak nie dostanie się odpowiedzi. To jak gadanie do ściany, ale zazwyczaj rośliny przynajmniej są od niej ładniejsze.
Do tego, kto nazywa cokolwiek Pepin Krótki?
— Mmmmmmmmhmmmm — wymruczało, próbując opanować się na tyle, żeby znowu nie podnieść głosu. Nie potrafiło jednak ukryć zirytowania, które nadal gdzieś się w niejnim czaiło. — Zajebiście. Znaczy, biedny Papkin. To jest, Pepin. Krótki. Biedny. Bardzo. Smutne. — Odchrząknęło i odliczyło w myślach do dziesięciu. I przywołało na twarz coś w rodzaju smutnego uśmiechu, jakby los Pepina naprawdę był dla niejgo czymś ważnym i przygnębiającym. — Może pomogłaby mu melisa. — Patrzyło Rodionowi prosto w twarz, chociaż ten wydawał się nieco przerażony myślą o roślinach-kanibalach. — Jestem Vex. Morton. No, właściwie to… Nie wiem, ja będę cicho, ty będziesz cicho, wszyscy zadowoleni. Nie wiem, w czym innym możesz mi aktualnie pomóc — prychnęło.
Rodion skinął głową, bo taki układ to jednak coś. Byle nie wchodzić sobie w drogę i dzielić samotność. Po coś tu w końcu przyszli, prawda?
Vex minęło go i postanowiło kawałek odejść. Nie wytrzymałoby towarzystwa wariata od roślin, gdyby znowu się odpalił i zaczął sesję terapeutyczną z Pepinem Krótkim. Albo z kimś innym. Pewnie miał dużo przyjaciół.
Nigdy nie uznawało siebie za szczególnie niezdarne. Może i po wysiłku fizycznym trochę gubiło krok i chodziło… trochę krzywo, ale jeszcze nigdy się nie przewróciło, przysięga na bogów. Nigdy też nie stanęło komuś na stopie podczas tańca (najzwyczajniej w świecie nie tańczyło) ani nie potknęło się na niespodziewanym progu. Nigdy nie wdepnęło w czyjeś wymiociny ani wylane napoje. Zawsze miało na tyle szczęścia, żeby to wyminąć.
Ale, do cholery, nie zwracało takiej uwagi na rośliny. Po prostu szło. A raczej by szło, gdyby nie przerażony krzyk Rodiona.
— Zdeptałoś Magellana!
— Ups? Hm. Ehem. No, kurwa, na drodze mi rósł. Nie moja wina. Mógł sobie wybrać inne, przyjemniejsze miejsce do rośnięcia.
Rodion patrzył na Vex wzrokiem, który mógłby zabić.
Mimo tego nie potrafiło się zezłościć albo przerazić. To było zbyt głupie. I nie miało siły znowu się denerwować.
— Eee, to ten — bąknęło. — Był dla ciebie ważny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz