Miał coś szybko załatwić, ale plany pokrzyżował mu nieznośny facet, którego myślał, że więcej nie zobaczy; a jakaś siła wyższa ciągle, przy najbliższych okazjach, zmuszała ich do tych spotkań.
Już z dalszej odległości wypatrzył przygarbioną posturę Judasa, który sunął do przodu, przypominając przy tym nieżywego, zagubionego w świecie żywych. Pod oczami księdza malowały się sińce, a ciemny garnitur wyglądał, jak na wyjęty z pobliskiego śmietnika.
Nie zwracał uwagi na nic, nawet na to, że zbliżał się do rudej czupryny i zielonych oczu, które przecież zawsze tak bardzo go denerwowały.
— Rany, a ty co, na pogrzeb idziesz? — prychnął kpiąco, zatrzymując na chwilę Judasa.
Zmęczone, niewyspane oczy wbiły się w twarz Havu. Poczuł się przez moment nieprzyjemnie, jakby naprawdę spotkał kogoś, kto nie żył od tysięcy lat i nosił ze sobą starożytną wiedzę.
— Tak, Havu, zgadłeś, idę na pieprzony pogrzeb.
I ten głos nie brzmiał tak, jak zawsze. Ochrypnięty, wręcz zepsuty.
— Chcesz coś ode mnie, czy mogę iść? — Zmarszczył brwi, patrząc na rudowłosego z poirytowaniem, które, jak na duchownego, szybko zniknęło.
— Nie, no, idź sobie na ten śmieszny pogrzeb — odprychnął, odwracając się w stronę witryny sklepowej z sukniami ślubnymi.
Nie chciał im za nim, ale nogi same go prowadziły; za tym wysokim, szczupłym facetem, który najwyraźniej nie potrafił dobrać odpowiedniego rozmiaru garnituru. Czarna marynarka wisiała na niewymiarowych barkach, a nogawki wypadałoby skrócić, by nie wycierały się o brudny chodnik.
Szedł spokojnie, co jakiś czas rozglądając się, czy nikt na niego nie patrzy; ale wszystkie twarze wyglądały nijako. Uśmiechy, śnieżnobiałe zęby i przyciemniane okulary na nosach przechodniów. Wyglądali tak samo.
Jedyny, który wyróżniał się spośród nich wszystkich, był on — cholernie obrzydliwy mężczyzna, zakała tego społeczeństwa, ktoś, z kim Havu nie chciałby mieć już więcej do czynienia. Jednak szedł za nim. Krok w krok. Patrząc mu na barki, na tę brzydką marynarkę i długie, szczupłe nogi, które tak bardzo chciał połamać.
Skręcili w kilka alejek, by w końcu skierować się w stronę cmentarza. Śmierdzącego, zaniedbanego cmentarza. Havu nienawidził pochówków. Nienawidził oglądać tych ceremonii, patrzeć, jak trumnę spuszczają do głębokiej dziury, a później zasypują ją ziemią. Śmieszne.
Śmieszne? Co było w tym śmiesznego.
Cmentarz ten był wyjątkowy, bo bardzo mały, zapewne z takiego względu, że chowano tam głównie księży albo inne ważne osobistości. Każdy mógł przyjść na ceremonię, by pożegnać się z ulubionym darmozjadem.
Havu jednak nie szedł się z nikim żegnać.
Judas zwolnił, rozejrzał się, jakby kogoś wypatrywał i smętnym, wręcz niechętnym krokiem wkroczył na terytorium cmentarza. Rudowłosy podążał pięć metrów za mężczyzną, krzywiąc się niemiłosiernie na samą myśl, że musi odwiedzić akurat to miejsce.
A robił to z własnej woli.
Kiedy jego noga stanęła na pięknie wypolerowanej kostce brukowej, uświadomił sobie, że wiele lat temu bywał na podobnym cmentarzu. Ta sama biała, czysta dróżka, ta sama brama, to samo ogrodzenie i nawet… podobne ułożenie drzew.
Najwyraźniej każdy cmentarz jest taki sam. Ludzie chyba nie lubią próbować innych rzeczy. Nie lubią też projektować takich miejsc, by wyglądały inaczej.
Mężczyznę rozproszył nieznany krzyk, nieprzypominający w żaden sposób tego żywego, człowieczego. Wkroczył na terytorium umarłych. Nic dziwnego, jeśli spotka tutaj dusze, które jeszcze nie zostały zabrane do odpowiedniego dla nich miejsca. Do ich nowego domu.
Znów się skrzywił, ale zaraz rozluźnił napięte mięśnie twarzy, uświadamiając sobie, że jeszcze trochę i nabawi się okropnych zmarszczek.
Zimne powietrze smagało rudowłosego po twarzy. Nie było nawet chłodno. Temperatura pokazywała dwadzieścia pięć stopni.
— Odejdź — szepnął do czegoś, co nie chciało opuścić go na krok.
Judas miał dobry słuch, jeśli Havu zacznie rozmawiać ze zjawą, to na pewno się zorientuje. A wtedy nie znajdzie żadnego wytłumaczenia, dlaczego postanowił za nim pójść.
Lodowate palce przejechały pomiędzy kędzierzawymi, rudymi włosami.
— Wyjdź do mnie. — Przystanął, krzyżując ręce na piersi. Judas powoli znikał mu z oczu, ale wolał najpierw uporać się z zagubioną duszą.
Z początku niczego nie zauważył, prawie tak, jakby wymyślił sobie całą sytuację.
I nie działo się nic przez dłuższy czas. Czuł tylko chłodne dłonie i tak samo wyziębione oddechy.
— Pomóż mi — zniekształcony głos odezwał się tuż koło ucha mężczyzny. Havu się wzdrygnął. — Proszę.
— Po pierwszę, pokaż się.
Dawno nie rozkazywał żadnej duszy. Dawno też nie był na cmentarzu, więc nic dziwnego, że w swojej śmiesznej pracy nie zdołał żadnej spotkać. Ewentualnie na ulicy. W mieszkaniu też żadnej nie trzymał. Większość odganiał z prędkością światła, gdy tylko wyczuł jakąś w zbyt bliskiej odległości.
Chwilę nic się nie działo, aż tuż przed twarzą nie zobaczył wyniszczonego faceta. Wyglądał, jakby przez dłuższy czas błąkał się po świecie żywych.
Havu zlustrował mężczyznę wzrokiem, przyglądając się posiniaczonym kończynom oraz umęczonej twarzy. Oczy, o dziwo, pozostały pełne blasku, co nie należało do częstych widoków. Zazwyczaj dusze, zjawy i wszystko, należące do świata umarłych, utraciło swój błysk.
— Pomóż mi — powtórzył chrapliwym, zniekształconym głosem, przypominającym odgłosy wydawane przez wieloletniego palacza. — Błagam. — Spróbował złapać Havu za ręce, jednak ten gwałtownie się cofnął.
— Co chcesz? — zapytał ponaglająco. Nie mógł spędzić z tą duszą zbyt dużo czasu. Miał do zrobienia inne rzeczy. — Mów szybko.
Zjawa rozejrzała się i zaczęła szeptać (a raczej próbowała):
— Znasz tego mężczyznę?
— Nie wiem, o kogo ci chodzi — odpowiedział zniecierpliwiony. Coraz trudniej było mu ukrywać poirytowanie na twarzy.
— Ten, z którym przyszedłeś.
Z początku nie załapał, o czym zjawa mówi, ale gdy do niego doszło, nie mógł uwierzyć własnym uszom. Dlaczego jakaś dusza miałaby znać Judasa. To ojciec księdza? A może jakaś bliska dla niego osoba. Chce, by Havu wyświadczył mu durną przysługę, pokroju, powiedz mojemu synowi, bratankowi albo wnukowi, że go kocham?
— Dlaczego o nim mówisz?
— Znamy się.
— Zdążyłem się zorientować. — Przewrócił oczami. — Słuchaj, jeśli czegoś ode mnie chcesz, to się pospiesz. Nie powinno cię tutaj być, dobrze o tym wiesz, prawda? Jesteś świadomy tego, że nie żyjesz?
— Judas Cohen.
— Kurwa, do rzeczy! Zaczniesz gadać, czy mam cię odesłać do miejsca, w którym powinieneś być?
I kiedy dusza się zbliżyła do rudowłosego, ten zaczął widzieć rzeczy, których nie powinien. Ten ktoś był bardzo bliski Judasowi. Nawet bliższy, niż ojciec, o którym najpierw pomyślał. Był mentorem. Był nauczycielem.
Serce biło mu jak oszalałe. Dawno nie doświadczył tego palącego, nieznośnego uczucia, gdy zmarły przekazuje mu wiedzę, której wcale nie chce być posiadaczem.
— Jesteś księdzem — wydusił z trudem. — Byłeś jego… nauczycielem.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że duchowni zazwyczaj wierzą tylko w jedną religię. Wybierają, czy chcą służyć chrześcijaństwu, islamowi czy prawosławiu.
Czy ktoś, kto oddał swoją duszę jednemu Bogu, mógł wierzyć w coś innego? W mitologię? W wielu Bogów? Jak silna musiała być to wiara, by Havu był w stanie z nim rozmawiać. Twarzą w twarz. Patrząc nieżywemu prosto w błyszczące, dziwaczne oczy, które wzbudzały w nim wiele emocji.
— Słyszałeś, co o mnie mówią? Popełniłem samobójstwo. To nieprawda.
Nie zdążył nic usłyszeć na ten temat. Nie wiedział nawet, kim jest ten mężczyzna (a czuł teraz, jakby znał duchownego od lat), jednak on najwidoczniej miał coś ważnego do przekazania. A, że mógł skontaktować się tylko z Havu, to wybrał ten desperacki sposób.
— W takim razie, co jest prawdą? — Przechylił głowę, starając się przejrzeć zjawę. Szukał w dłoniach mężczyzny obola. Monety zmarłych.
— On mnie zabił.
To, z jaką intonacją wymówił pierwsze słowo, sprawiło, że przez ciało Havu przeszły dreszcze. Czuł, jak każdy najmniejszy włosek staje mu dęba.
— Kim był ten on?
Zjawa uśmiechnęła się w przeraźliwym uśmiechu.
— Znasz go bardzo dobrze. Za dobrze. — Zimna dłoń zetknęła się z ciepłem ciała rudowłosego. — Musisz ochronić moją prawdę.
— Zniknij.
Dotyk był palący. Nieznośny. Im dłużej duch dotykał jego rąk czy dłoni, tym więcej widział. A nie chciał tego widzieć. Nie prosił o to.
Robiło się to coraz bardziej nieprzyjemne. Ta dusza nosiła w sobie dużo żalu, ale także sporo nienawiści do kogoś, kto ośmielił się pozbawić go życia. Wspomnienia, które Havu zyskał, były bardzo intymne. Czuł się, jakby wszedł Judasowi do głowy i wyciągnął rzeczy, o jakich wiedzieć nie powinien chyba nigdy.
— Idź tam, gdzie twoje miejsce — powiedział, próbując uwolnić się na zawsze od zjawy, która bez słowa zaczęła znikać, zapewne trafiając do podziemi.
Zapomniał, dlaczego tutaj przyszedł, a gdy sobie uświadomił, że szedł za Judasem, to było już za późno. Pogrzeb pewnie się zaczął, a wciskanie się pomiędzy żałobników nie miało sensu, szczególnie że dowiedział się czegoś ważniejszego. I już nawet nie musiał podsłuchiwać, kto umarł, kim był zmarły, czy to ważna postać dla duchownego. Wszystko to już wiedział — a co najgorsze — był posiadaczem tej wiedzy od samego nieboszczyka.
Omiotał wzrokiem kamienne krzyże powbijane w ziemię i momentalnie się skrzywił — ciekawie, ile dusz krąży po tym pou umarłych, szukając wyjścia na drugi świat; i ciekawe ile z nich nigdy nie zdoła dotrzeć do miejsca, w które wierzyli, bo nie znajdzie się nikt, kto by ich poprowadził.
A Havu nawet ich nie widział. Czuł obecność czegoś nieżywego, co jakiś czas nawet wyczuwał zapach zgniłego mięsa, ale nic poza tym. Nie dostrzega kogoś, kto nie wierzył w mitologię.
W dalszym ciągu ciekawiło go, skąd ksiądz chrześcijański wiedział o mitologii. Co prawda uczą tego w szkole, ale raczej w ramach ciekawostek, by przybliżyć istnienie wierzeń starożytnej ludności. Zagłębiają się w to raczej fanatycy i miłośnicy. Czyżby ksiądz był jednym z nich?
Pożałował, że odesłał go tak szybko. Mógł zadać wiele pytań, a teraz musiałby odszukiwać duszy w podziemiach, do których nie miał ochoty wchodzić.
— Co tu robisz?
Zapomniał o nim. Zapomniał o nim — jak na ironię — na śmierć.
— Szukałem kogoś — skłamał, nawet nie patrząc na mężczyznę.
Havu przypomniał sobie wszystko, co usłyszał oraz wszystko to, co zobaczył w swojej głowie. Obce wspomnienia.
— Na cmentarzu.
— Co ciebie tak dziwi? — Odwrócił się do księdza. Ten garnitur z bliska wyglądał ładniej, niż myślał, że wygląda. — Dobra, słuchaj, chyba muszę ci coś powiedzieć.
Na początku się zawahał, chcąc wycofać się z tego pomysłu, ale Judas wyglądał na takiego zmęczonego i wypranego z emocji, że — raczej — miałby głęboko w dupie, jakby Havu się przyznał do śledzenia go na sam cmentarz.
— Chodźmy stąd najpierw. — Poklepał Judasa po plecach, kiwając głową w stronę bramy wyjściowej.
Coraz dziwniejsze rzeczy się działy w tym miejscu, pewnie przez to, że minęło wiele lat, odkąd ostatni raz postawił swą nogę na cmentarzu.
Judas poszedł za nim, nie zadając żadnych pytań, co zdecydowanie było dziwne. Havu spodziewał się, że mężczyzna zacznie go opierdalać albo pójdzie sobie bez słowa, bo stwierdzi, iż nie chce spędzać czasu z rudowłosym; a on za nim szedł, krok w krok, poprawiając co jakiś czas przekrzywiony krawat, z którym było mu do twarzy.
Havu zatrzymał się dopiero pod jedną z kawiarni, jakiej jeszcze nie miał okazji odwiedzić przez własne lenistwo. Była to mały budynek z ogródkiem, w którym można było rozkoszować się gorącą kawą albo mrożoną herbatą.
Rudowłosy poprowadził mężczyznę na wspomniany ogródek, gdzie wybrał miejsce pod dużym parasolem. Chwycił do ręki menu, żeby sobie coś wybrać, ignorując natarczywy wzrok duchownego. Czekał na wyjaśnienia, ale dostanie je, dopiero gdy Havu upije łyk słodkiego napoju.
Kiedy uprzejma kelnerka podała rudowłosemu mrożoną truskawkową herbatę, ten zdecydował się wytłumaczyć Judasowi, po co tutaj przyszli:
— Dobra, słuchaj, tylko mi nie wpierdol znowu. — Posłał mężczyźnie wredny uśmieszek. — Poszedłem za tobą specjalnie. Trochę z ciekawości, a trochę nie. — Wcisnął kolorową słomkę do ust, by napić się zamówionego — trochę overpriced — napoju.
— Wszędzie się musisz, za przeproszeniem, wpierdolić?
— Nudziło mi się, a inna sprawa, to wyglądałeś okropnie. — Zamieszał słomką. Kostki lodu zadzwoniły w przezroczystej szklance. — Dalej wyglądasz, swoją drogą.
— Komplementujesz mnie?
— Tobie ktoś na tym pogrzebie mózg wygrzebał? Mówię, że wyglądasz okropnie. Widziałeś ty siebie w lustrze? — Wbił wzrok w mężczyznę. — Chłopie, masz takie wory pod oczami, jakbyś nie spał od pięciu dni.
Szkoda, że te wory pasowały mu do twarzy. Wszystko pasowało mu do twarzy.
— Zamówić ci kawy?
— Od kiedy jesteś taki miły? Głupio ci, że poszedłeś za mną na jebany cmentarz? — Złość namalowała się na jego twarzy.
— Nie mam co robić z pieniędzmi.
Zawołał kelnerkę, która zjawiła się przy nim w trybie szybkim i zamówił Judasowi pierwsze lepsze latte, które spodobało mu się z opisu.
Nie wiedział, jak powinien wytłumaczyć księdzu, że rozmawiał z jakimś jego zmarłym mentorem.
— W jaki sposób zmarł?
— To prywatna sprawa.
— Może prywatna, ale ważna. — Pochylił się w stronę księdza. — Jest duża szansa, że ktoś go zabił. Może brzmi to dziwnie, ale posłuchaj mnie, kurwa, bo jeśli w tym śmiesznym kościółku macie kogoś, kto zabija księdzy to… — Ucichł.
To co?
— Nie rozumiem nic z tego, co do mnie mówisz. — Zacisnął palce na szklance z kawą. — Brzmisz jak niespełna rozumu.
— A jaka jest szansa, żebyś mi uwierzył, że spotkałem tego śmiesznego księdza, który przyszedł do mnie jako nieboszczyk na cmentarzu, by oznajmić mi, kurwa, akurat mi, że ktoś go zamordował? — Wypalił praktycznie na jednym wdechu. — I jeśli to prawda, a Judas, zapewniam cię, że to prawda, to w twoim bliskim środowisku masz jakiegoś stukniętego mordercę.
Czuł, że biała, zwiewna koszulka zaczyna go dusić, a luźne jeansowe spodnie ściskają mu biodra i stają się nieprzyjemne w ogólnym odczuciu.
Judas?
────
[2101 słów: Havu otrzymuje 21 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz