Wiedziała, że Ezra nie był na tyle silny (w sensie mentalnym, znaczy, fizycznym też, ale nie o to chodzi), żeby umieć pozbawić kogoś jego życia. Zamierzała nękać go przez resztę swojego pobytu w Obozie Herosów przez to, ale… boże, nie wyobrażała sobie, że Chejron i Pan D. przyłapią go na próbie morderstwa. To dopiero beka. Najchętniej pokazałaby mu język i kazała sobie possać, ale jednak przy bogu nie wypada. Przynajmniej nie otwarcie, bo zrobiła to subtelnymi gestami dłoni, kiedy musieli iść za dwójką opiekunów do „kliniki” dla herosów. Syn Tanatosa, który nie potrafi zabić. Ciekawe, co myśli sobie jego tatko.
– Od czego się zaczęło? – spytał spokojnie Chejron, patrząc na obu herosów, którzy mieli twarze obłożone lodem. Nie, żeby Kazue jakoś specjalnie tego potrzebowała (albo tak sobie wmawiała), ale jednak tak mogła trochę ochłonąć i nie czuć się, jakby miała dosłownie stanąć w ogniu.
– Wszystko zaczęło się kilka tysięcy lat temu, kiedy narodził się Ares… – zaczęła opowiadać półżartem Kazue, ale szybko zostało jej przerwane, z czego widocznie nie była zadowolona.
– Tak, tak, może powiesz o tej części, w której złamałaś mi nos? – fuknął szesnastolatek, przyciskając mocniej lodowy opatrunek do twarzy.
– A może ty się pochwalisz tym, jak powiedziałeś, że mnie zabijesz, hm? – syknęła, odwracając głowę w kierunku chłopaka i nieco ją nachylając.
– Spokój. – przerwał głośno, choć spokojnie i bez irytacji centaur, który zaczął krążyć przez cały pokój, najwidoczniej starający się przeanalizować całą sytuację. – Powoli, dlaczego się pokłóciliście?
– Przywłaszczył sobie mój miecz. I udawał, że nie. Poza tym to nie była kłótnia, tylko bójka. A to różnica. – prychnęła, opierając się na krześle. Na chwilę odłożyła okład lodowy na bok, przecierając twarz chusteczką i zerkając na siebie w małym lusterku, które dostała. Wyglądała tak zajebiście, jak zawsze. No, może oprócz kilku małych przecięć (które szczerze, nie miała pojęcia, w jaki sposób znalazły się na jej twarzy, nie przypominało się jej, aby dostała cierniami w twarz albo pazurami kota) i tworzących się mniejszych, mniej widocznych siniaków. Właściwie, dla niej takie coś to codzienność. Tym bardziej że nie starała się pobić Ezry bardziej. A mogłaby.
– Ale to nie był twój miecz!
– Ja znam swój miecz lepiej i wiem, jak wygląda.
– Dobrze. – znowu przerwał im opiekun, zerkając na Dionizosa, który wydawał się obojętny na to wszystko. Był bardziej zajęty tasowaniem kart. – Ezra, następnym razem spróbuj upewnić się, że broń, jaką bierzesz, nie należy do nikogo. Szczególnie nie groź nikomu zabiciem ich. Kazue, spróbuj zacząć panować nad swoimi emocjami. I postaraj się nie wszczynać „bójek” przez miecz. Oboje, mogę wam zaproponować zajęcia, książki i herbaty, które powinny wam pomóc z emocjami.
– Doskonale sobie radzę z emocjami. – oboje herosów zaprotestowali, niemal w całkowitej synchronizacji.
Chejron westchnął.
– Widzicie, macie już coś wspólnego. Uważacie, że panujecie nad sobą, kiedy tak nie jest. – wymruczał z rezygnacją Centaur, odwracając wzrok na swoje własne kopyta.
– Ale to przez nią się zdenerwowałem! – krzyknął pełnym emocji głosem Ezra.
– Nuh-uh. – wtrąciła się córka Aresa, opierając się na krześle.
– Jak kurwa nuh-uh?
– No tak to.
Chejron najwidoczniej się poddał, bo wysłał ich, żeby dzieci Apollina im (a raczej, Ezrze) się ogarnąć. Niby mogli dostać ambrozję, ale pewnie stwierdzili, że nie warto marnować napój bogów na jakichś wkurwiających szczylów, jeśli śmierć im raczej nie zagraża. Mimo tego czuła się, jakby szła do przychodni jak za karę. Nie potrzebowała żadnej pomocy, jak się okazało.
Upokorzenie. Prawdziwe upokorzenie. Nie dość, że jedno z nich upierało się, żeby przyjrzeć się ranom Kazue, to jeszcze ponaklejało jej po całej twarzy jakieś głupie plastry. Bez wzorków, chociaż tyle, ale i tak czuła się debilnie. Ale debilniej pewnie czuł się Ezra z całym opatrzonym nosem. Nie zazdrościła mu. Jeszcze nigdy nie złamała żadnej kości, a to aż dziwne. Dzięki tato, za to, że mogę dostać kilkukrotnie w mordę i wyjść z kilkoma siniakami, a jednocześnie móc komuś przypierdolić, nawet nie celnie, ale tak, żeby być w stanie złamać nos. To bardzo użyteczna moc.
– To co, dogrywka? – zaśmiała się, odwracając wzrok w stronę wkurwionego syna Tanatosa. Spotkała się z krwiożerczym blaskiem w ciemnych oczach. Woops. – No co? – uniosła brew, reagując na ciszę z drugiej strony. – Jezu, no weź. – prychnęła, przewracając oczami i odwracając głowę, akurat w stronę biegnącego do nich syna Demeter, niosącego obydwa miecze. Uśmiechnęła się, machając energicznie ręką w stronę Gaspara i zabierając swoją spathę w obie ręce.
– No, i to jest mój miecz. – wyszczerzyła zęby, oglądając lśniącą broń. Jednocześnie, Ezra również dostał ten drugi miecz, który siedemnastolatka sama sobie wzięła. – Widzisz, teraz możemy bić się mieczami. Więcej emocji.
– Ej, chwila, co? – przerwał jej Szwed, którego szybko zdołała przegonić dłonią. To sprawa między wojną a śmiercią, którą sami między sobą rozwiążą. Nie potrzebują dodatkowo roślinek.
────
[764 słowa: Kazue otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz