piątek, 19 kwietnia 2024

Od Philip — „Do wesela się zagoi” — część 2 [Walentynki]

Poprzednie opowiadanie

Zawartość listu:
„[plama z wina uniemożliwiająca odczytanie imion]
wraz z Hymenajosem pragną zaprosić CIEBIE i Twoją osobę towarzyszącą, tak, CIEBIE I OSOBĘ TOWARZYSZĄCĄ! na uroczystość zaślubin, która odbędzie się jutro o godzinie 13:00 przy Wrotach Orfeusza w Central Parku.
Prosimy o potwierdzenie przybycia do 15 minut od otrzymania listu. (małym druczkiem) Obecność obowiązkowa”.

Ogólnie, był to bardzo ciepły dzień, był też bardzo długi i pełen pracy. Bardzo męczący i można by jeszcze długo wymieniać, a skutek objawiał się coraz wyraźniej — spocona, zmęczona Philip. Nie tryskała radością, energią, a jej wygląd zewnętrzny pewnie też nie przydawał jej uroku. Mimo tego Wanda przyszła, złapała ją za ramiona i spojrzała tak, jak kapłanka na posąg. Albo miłośnik sztuki na obraz, Philip bała się użyć porównania jak kochanka na kochankę, w obawie jak bardzo chciała, by to porównanie stało się rzeczywistością.
Były przyjaciółkami, prawda? A tak całkiem niedawno… znaczy, w sumie nie tak niedawno, ale nieważne ile czasu faktycznie minęło, dla centurionki było to mignięciem oka. Ledwo nauczyła się jej imienia, już za nim tęskniła, ledwo zaczęła kojarzyć jej twarz, ta stała się jej ulubionym obrazem, podobnie jak jej głos stał się jej ulubionym dźwiękiem.
Na bogów, wróć na chwilę do rzeczywistości.
Philip bez wahania zgodziła się na propozycję Wandy. Po pierwsze? Czas spędzony z Wandą, po drugie... możliwość spędzenia czasu z najcudowniejszą dziewczyną na ziemi, a tak poza tym Francuzka miała parę całkiem niezłych sukienek od dalekiej krewnej, która uporczywie starała się wciągnąć ją w życie towarzyskie. Jakby Juan nie wystarczał. Ale dziękując w duchu cioci, centurionka otwarła drzwi szafy i postanowiła przymierzyć sukienki na oczach Polki.
I od tego momentu nagle cała scena nabrała rozbiegu i stała się taka dziwnie nierealna. Gdyby parę miesięcy temu ktoś powiedział Philip, że będzie w samych bokserkach i staniku wybebeszać swoją szafę, by następnie pytać Wandę, w której chciałaby ją zobaczyć…
I Wanda przyznająca, że wygląda przecudnie…
Wszystko było jak nierealny, co prawda cudowny sen. Wszystkie do głębi homoseksualne komórki w ciele Philip chciały, żeby ten sen, ta wizja jej i Wandy stała się prawdą.
— To co, do zobaczenia jutro o trzynastej?



Philip, wyszykowana i z Juanem (nie ufała tym nowożytnym środkom transportu, nie w tak ważnych kwestiach, nie w kwestii Wandy i ślubu, nawet jeśli nie miał być to ich ślub), czekała cierpliwie.
12.53. 12.56. 12.58.
A potem 13.00 i następujące po sobie minuty, czas to wydłużał się, to ciągnął.
Czy na pewno dobrze wygląda? Czy Ci legioniści nie wyśmiewają jej? Czy powinna coś jeszcze zrobić, co powinna powiedzieć, gdy zobaczy Wandę?
Całą poprzednią noc spędziła na rozmyślaniach. O spojrzeniach, jakie krzyżowały, o wspólnych spacerach z Juanem, o ich dłoniach, które czasami się splatały, i rozmyślała czy faktycznie zawsze były to zbiegi okoliczności, te przypadkowe rumieńce i zamyślony wzrok, u jednej czy drugiej. I pewnego rodzaju tęsknota, za czymś, co nie istniało, co nigdy nie istniało. Philip widziała to w zielonych oczach Wandy, im bardziej intensywnie się w nie wpatrywała, znajdywała też w nich odbicie, jak jej się wydawało, swoich uczuć.
Ciekawe, co o tym wszystkim sądziła Wanda. Czy jej serce też przyspieszało biegu, gdy patrzyła jej w oczy lub gładziła po ramieniu?
I czy rozmyślania o tym poświęcały jej też tyle czasu, co najważniejsze. I pojawiła się i ona — Wanda, lekko rozczochrana, w trampkach i pogiętej koszuli, jednak tak samo piękna, jak zawsze.
— Jedźmy już.



Philip nie była fanką wesel z nimfami, kwiatami, ani żadnych wesel. Ani żadnych większych uroczystości, chyba że był to uroczysty przemarsz przed Legionem Dwunastym z Juanem. Jednak z Polką przy boku, mogła wytrzymać nawet najbardziej agresywną w swojej wspaniałości wiązankę kwiatów, od których samej nazwy można było zemdleć, nie mówiąc już o zapachu. Swoją drogą, Philip nie zauważyła, by jacykolwiek inni goście weselni otrzymywali tyle podarków co ona i Wanda. Czy to jakaś fetyszyzacja herosów, są ich ukrytymi fanami, a może chcą związać tymi wszystkimi kwiatowymi girlandami i spalić?
Od momentu przywitania się z Hymenajosem minęło dopiero parę minut, gdy ten pojawił się ponownie. Grzecznie poinstruował je, gdzie odłożyć podarki, po czym zaprowadził na jakieś podwyższenie. Gdy schwycił ich dłonie w swoje, Philip rozpoznała również... ołtarz. Na bogów, co się tu wyrabia?
Wanda podzielała chyba te same uczucia. Philip skupiła się na obserwowaniu jej reakcji i dostosowywała swoje.
— Czy możemy zacząć już ceremonię? — spytał bóg małżeństw i przyjrzał się im uważnie. Obie odpowiedziały mu nieco zmieszanym wzrokiem.
Hymenajos chrząknął, również zmieszany i chyba zaczął coś podejrzewać
— Zaraz, zaraz… Czy wyście mnie tu na darmo ściągnęli? Kolejna szopka, ustawiony ślub w ramach zemsty za to, że ktoś komuś napluł do drinka?
— Drogi Hymena…
— Jeśli macie marnować mój czas, to bawcie się gdzie indziej. Ja udzielam ślubów tylko zakochanym, więc jeśli…
Philip odwróciła wzrok od Hymenajosa i skupiła się ponownie na Wandzie. Jej wzrok przyniósł jej trochę otuchy, kiedy bóg małżeństw był bliski puszczenia ich dłoni. Zamknęła oczy. Na bogów, jak nie teraz, to chyba nigdy.
— Nie powiedziałabym, że nie jesteśmy… przynajmniej ja, ponieważ… ugh, okropna jestem w takich przemówieniach, ale... przepraszam, Hymenajosie, jeśli czujesz, że marnujesz swój czas, ale to dla nas… znaczy dla mnie, nie wiem jak Wanda, bardzo niespodziewane wydarzenie. Nie mówię, że niemiłe, znaczy, nie chodzi mi o to, że ja coś… ale nie chcę, żeby…
Wszystkie te słowa Philip wyrzucała z siebie jak z automatu, na urywanym oddechu i z zamkniętymi oczami. Teraz je otwarła. Zarumieniona Wanda, nie zniesmaczona, zarumieniona i zaciekawiona, może trochę niedowierzająca. I Hymenajos, dalej wątpiący. Kiedy skrzyżowała jednak z nim spojrzenie, ten przyzwalająco kiwnął jej, żeby kontynuowała.
— Muszę przestać mówić z perspektywy dzisiejszego wydarzenia i naszej reakcji na to. Wando, przepraszam, ale jakkolwiek bym nie chciała wiedzieć, co siedzi w twojej ślicznej główce, nie dowiem się. Znaczy, może kiedyś zechcesz mi ujawnić parę rzeczy, ale teraz chcę Ci powiedzieć, co siedzi w mojej. Bowiem tą rzeczą, cóż, jesteś Ty. Nie wiem, jak i nie wiem kiedy, ale zaczęłaś zajmować coraz więcej moich myśli, i mogę sobie wmawiać, że to nic nie znaczy, za każdym razem, kiedy patrzę na ciebie, tak jak teraz, to uczucie powraca ze zdwojoną siłą. Myślę, że moja miłość do ciebie rośnie z każdym dniem i jedyne czego potrzebuję to przyzwolenia, bym mogła tę miłość pielęgnować, i nadziei, że może odwzajemniasz to samo, bowiem… Wydaje mi się, że w tych naszych rozmowach i spojrzeniach kryje się coś więcej. Zabij mnie, jeśli się mylę, i przepraszam, jeśli wywieram na tobie presję teraz. Jedyne, czego chcę, to twojego szczęścia, jakkolwiek by ono mnie drogo nie kosztowało, chcę, żebyś przeżyła życie dobrze, i w miarę możliwości, żebym mogła je przeżyć z tobą.
Philip przez ten cały czas patrzyła w oczy Wandy i nie traciła pewności do wypowiadanych przez siebie słów. Polka przyjmowała je ze spokojem, co prawda w jej oczach odbijały się różne emocje, jednak były to emocje pozytywne. Może trochę zaskoczenie, może trochę ulgi... tak jak Francuzka, odczuwała pewnie teraz wiele emocji. W każdym razie nie uciekła z krzykiem ani nie wyszarpnęła swojej ręki.
Ubi tu Caius, ibi ego Caia, czy jak wy tam mawiacie, Rzymianie — powiedziała tylko cicho, z uśmiechem.
— Ogłaszam was żoną i żoną, a jeśli zaraz się nie pocałujecie, to będę bardzo rozczarowany. Tak pięknych zakochanych od dawna nie widziałem. Czasami jednak warto zejść na ziemię, by zobaczyć takie piękne rzeczy.
Tłum zaczął klaskać i gwizdać, Hymenajos puścił już ich dłonie, bo jego misja dobiegła końca. Wcześniej jednak musiał pozbawić je dostępu do powietrza i pewnie złamać swoim boskim uściskiem kilka żeber. Wanda rzuciła się jej na szyję.
— Nawet nie wiesz, jak… — zaczęła i się zacięła.
— Wiem.
— Nie wiesz.
— W sumie to nie wiem, ale chyba będziemy miało na to dużo czasu jeszcze, prawda?
— Myślę, że tak, kochana żono.
Wanda w ramionach Philip zaczęła chichotać.
— Kocham cię, wiesz, a co do ostatniej prośby tego dziada od małżeństw…
O tej chwili centurionka śniła wielokrotnie, jednak żaden sen nie mógł zastąpić ani dorównać rzeczywistości. Dreszcz przebiegający po plecach Philip, gdy ich wargi się zetknęły, delikatnie, bo była to obietnica tego, co nadejdzie, ale też odpowiedź na rozterki ich obu. Poza tym nie miałyby czasu na nic więcej. Wanda została brutalnie wyrwana z ramion Francuzki przez jakieś dzikie dzieci Aresa, które po przytuleniu swojej grupowej zabrały się za Philip (zmiażdżeniu jej żeber, ponownie). Francuzka zauważyła na szyi Wandy wisiorek.
— Nie wiedziałam, że nosisz biżuterię… — powiedziała Philip.
— Ty również, skąd masz ten naszyjnik? Śliczny!
Odwróciły się w stronę balujących nimf, jakby one mogły dać im odpowiedź. Pomachał do nich Hymenajos, układając usta w słowa „prezent”.
— Miło z jego strony — skwitowała Philip.
— Słodki — potwierdziła Wanda.
— Nie tak słodki, jak ty, Wando — nie mogła się powstrzymać Francuzka.
— Przestań! — krzyknęła z udawanym obrzydzeniem Polka, potem jednak złożyła pocałunek na łuku jej szyi i ponownie przytuliła się.
— Kocham cię.
— Ja ciebie też, Philip.


[1388 słów: Philip otrzymuje 13+20 PD]
Łzy Hymenajosa były rzecz jasna łzami wzruszenia — bóg rozpłakał się nad ich wyznaniem miłości i pogratulował im... czymkolwiek teraz postanowią dla siebie być. W każdym razie nimfy wyciągnęły chusteczki, Elijahowi szczęka opadła do podłogi, Kazue z wrażenia prawie podpaliła bukiet kwiatów, Hymenajos przytulił je tak, że prawie złamał im żebra.
Hymenajos wręczył im dodatkowy prezent „ślubny” — dwa, bliźniaczo do siebie podobne wisiorki przypominające róże, symbol boga. Od teraz, dopóki będą je nosić, kiedy jedna postać odniesie obrażenia, te zostaną podzielone na pół i przeniesione do drugiej osoby noszącej wisiorek. Znaczy to mniej więcej tyle, że jeśli przykładowo postać A połknie śmiertelną dawkę trucizny, to jej efekty zostaną rozdzielone między postać B również noszącą wisiorek — czyli żadna z nich nie umrze, choć taki miał być zamiar, ale obie będą czuć się źle, mimo że druga trucizny nie połknęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz