sobota, 6 kwietnia 2024

Od Kazue CD Wandy — ,,Bóg wojny i czołg"

Poprzednie opowiadanie

Spojrzała się z lekkim szokiem na policjantkę, następnie zerkając po rodzeństwie, zastanawiając się co powiedzieć. Elijah wyglądał, jakby miał się zaraz popłakać (szkoda, że nie wie, że to nie będzie jego ostatni raz w areszcie), a Wanda… to Wanda. Na jej twarzy malowała się dezaprobata. A może nawet więcej, ale wolała się tym nie przejmować. Odwróciła znowu twarz w kierunku oficerki, drapiąc się po policzku.
— Um… tak jakby… uh — zaczęła mówić, mając zamiar się tłumaczyć, ale właściwie nie wiedziała, co ma powiedzieć. Jakby chciała podsumować to w jednym zdaniu, byli w dupie, i to porządnej. — My przyrodnim rodzeństwem jesteśmy. Mamy wspólnego tatę, ale tak trochę… on nie ma telefonu… — Podrapała się po głowie, patrząc na policjantkę z uśmiechem, jakby próbowała ją przekonać, że wcale nie udaje, że jej ojciec jest przypadkowym śmiertelnikiem, a nie jebanym bogiem wojny. — Ale przyjedzie! Obiecuję — dodała, odruchowo pokazując mały paluszek, jakby próbowała zrobić obietnicę z (dość ładną) kobietą, na co ta zareagowała jedynie przymrużeniem oczu.
— Uznam, że ci wierzę — prychnęła, odchodząc kilka metrów, siadając na swoim własnym, zdecydowanie wygodniejszym krześle niż na ławce, na której siedziała trójka rodzeństwa.
Nie była pewna, co robiło jej rodzeństwo, ale sama złożyła swoje dłonie, kierując swoje myśli do bogów, a konkretniej Aresa. Zapewne dla każdego innego wyglądało to, jakby miała zaraz pod nosem mówić ,,Ojcze Nasz, któryś jest w niebie…”, ale właściwie, przyzwyczaiła się do takiego sposobu modlitwy.
W hełmie złocistym Aresie, siedzący na wozie, przemożny, hardy, zbrojny spiżem i tarczą… — zaczęła szeptać modlitwę do ojca (albo coś w stylu modlitwy, w końcu był to hymn Homera… ale chyba przejdzie) po grece, więc nawet jeśli policjantka by to usłyszała, nie zrozumiałaby ani słowa. Elijah spojrzał się na Kazue, jakby właśnie zaczęła recytować Manifest Komunistyczny. Znaczy się, byłaby do tego zdolna, ale modlitwa do ojca, a kontrowersyjna książka niemieckiego filozofa to dwie zupełnie inne rzeczy. Przynajmniej dla niej.

***

Gwałtownie otwierające się drzwi wytworzyły huk, przez który podskoczyła policjantka i Elijah, choć dwie siostry jedynie odwróciły głowę w stronę dźwięku. Cała trójka herosów, ale też śmiertelna oficerka, ujrzały w drzwiach wysokiego mężczyznę, który miał na sobie okulary przeciwsłoneczne. Zapewne każda przypadkowa dziewczyna pomyślałby sobie, że na tych czarnych włosach można smażyć frytki. Wnioskując po minie oficerki, właśnie takie były jej pierwsze myśli. Miał założone ciężkie, czarne buty, nieschludnie zawiązane (byle, żeby się trzymały). Rozglądając się po pokoju, poprawił swoją czarną, skórzaną kurtkę z metalowymi kolcami, w którą jedną z kieszeni zostały wepchane kwiaty (chyba róże, ale Kazue nie była pewna). W pomieszczeniu niemal od razu rozprzestrzeniła się nieprzyjemna woń, którą można opisać tylko jako spalona guma, męska szatnia po WF-ie, coś w stylu gnijącej krwi, a to wszystko, jakby próbował te okropne zapachy ukryć słodki i delikatny zapach kwiecistych perfum. To wszystko razem nie było przyjemne. Odwrócił głowę w stronę trzech herosów, unosząc brwi, a potem patrząc na oficerkę, która wyglądała, jakby miała zwrócić swoje śniadanie.
— Zabieram moje dzieci — mruknął ostro do kobiety, która miała protestować… ale zdrowy rozsądek jednak przezwyciężył. Brązowowłosa szybko wstała na obydwie nogi, szeroko uśmiechając się do rodzeństwa, ale też do policjantki.
— Mówiłam — dodała, choć cicho, to z pewnością w głosie, kierując się w stronę ojca.
Coś jej mówiło, że powinna grzecznie powiedzieć ,,nie, dziękuję, ja sobie posiedzę w areszcie”, ale jednocześnie… niezbyt chce mieć więcej problemów z prawem. Znaczy się, oficjalnie nie ma, więc wolałaby, aby tak zostało. Starała się, żeby nie było tego widać, i może nie wyglądała na wystraszoną, ale nietrudno w jej oczach można było zauważyć coś między obawą a przerażeniem. Jej rodzeństwo wydawało się nie być tak chętne do opuszczenia aresztu, więc i Elijah musiał być pociągnięty za rękę przez grupową. Wychodząc z sali, została na chwilę z tyłu, aby pokazać środkowy palec policjantce i wystawić język, jakby chcąc jeszcze bardziej ją dobić, choć kobieta bardziej skupiała się na tym, aby nie zemdleć, a przy okazji — co ma oficjalnie spisać.

***
 
— Chcesz się wytłumaczyć, czemu nie ma w tym czołgu żadnej amunicji? Absolutnie ŻADNEJ? — niemal ryknął Ares, opierając się o bok Amazonki, nieco wgniatając metal. Kazue miała wrażenie, jakby łezka poleciała jej po policzku. Tak bardzo się starała, jej czołg tyle przeżył bez żadnego większego urazu… a bóg wojny opiera się na nim raz i już trzeba bawić się w naprawę. Myślała, że nie będzie musiała naprawdę się tłumaczyć, ale wnioskując po uniesionej brwi i znużonych okularach przeciwsłonecznych, które odsłaniały tańcujące ogniki w oczach mężczyzny, wymagał prawdziwej odpowiedzi.
— No… nie chciałam, aby ci idioci… — Wskazała wzrokiem na Wandę i Elijaha. – Przypadkowo kogoś zamordowali. A i tak prawie to zrobili. — Spojrzała na ziemię, strzelając palcami, a następnie drapiąc się po policzku.
Miała wrażenie, że niemal cała lekko się trzęsie, podobnie jak jej głos. Nigdy tak nie miała, a szczerze, nie spodziewała się, że jej ojciec tak wpłynie na jej zachowanie. Spojrzała na Wandę, jakby chciała prosić o pomoc, ale sądząc po jej twarzy, nie może na nią liczyć.
Ares wziął głęboki wdech.
— Przejechaliście chociaż kogoś? — powiedział, może nie aż tak wściekle, jak przed chwilą, ale bardziej jak wkurwiony, zawiedziony ojciec, który pyta się, czemu nie dostałeś siódemki zamiast szóstki na sprawdzianie. Jednocześnie chwycił za nóż, który trzymał przy udzie, podrzucając nim w dłoni.
— …Nie, o ile mi wiadomo, ojcze — odpowiedziała, starając się opanować strach w jakikolwiek sposób, a najlepszym sposobem na to był kontakt wzrokowy. Bardzo nie chciała go złapać z… płonącymi oczami, ale jednak by wypadało, chociaż trochę. Ares podniósł jedną dłoń, zaraz po odłożeniu nożyka, wskazując, aby podeszła nieco bliżej, co zrobiła (naprawdę, trzeba być głupim, aby otwarcie sprzeciwić się bogowi wojny, który zaraz za sobą ma czołg).
— Trzeba było przejechać te psy — mruknął pogardliwie w stronę Kazue, nagle podnosząc rękę i kładąc ją na jej ramieniu.
Jednocześnie miała ochotę zacząć skakać i piszczeć, że chociaż jeden z męskich figur rodzicielskich jakkolwiek wyraża aprobatę co do tego, co robi, ale, cóż, to bóg wojny. Bóg wojny, który przy sobie ma nóż, który gdyby chciał, mógłby wbić w kogokolwiek. Wliczając w to swoje dzieci.
— Oprócz tego, spoko czołg. — Uśmiechnął się (choć wyglądało to, jakby wyszczerzył zęby, niemal jak dzikie zwierzę, polujące i warczące… ale heroska wolała wierzyć, że był to szczery uśmiech), po chwili wskakując do czołgu i dłonią pokazując, aby weszli do środka.
Spojrzała na Wandę i Elijaha, zastanawiając się, czy oboje są tak przerażeni, jak ona, czy bardziej. Nie zdziwiłaby się, gdyby Niemiec obsrał gacie. Otworzyła usta, aby skomentować całą sytuację, ale stwierdziła, że może lepiej nie. Spokojnym (na ile było to możliwe) krokiem, ruszyła do swojej Amazonki.

Wanda?
◇──◆──◇──◆ 
[1067 słów: Kazue otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz