wtorek, 30 kwietnia 2024

Od Vergila CD Theodore'a — „Szklane domy”

Poprzednie opowiadanie

Pluszowy tygrys nie pożył długo.
Chaos się nie zawahał. Wystarczyło, że Theo palcem wskazał mu misia, a augur brutalnym — nieco zbyt brutalnym jak na gust Vergila — gestem przeciął go w pół.
Kłaczki wysypały się na ołtarz poświęcony Jupiterowi. Chaos zdjął materiał i rzucił nim w Vergila. Złapał pozostałości po pluszaku, jakby machinalnie, nie zwracając uwagi na mamrotane do pluszowych wnętrzności słowa przez augura. Był bardziej zainteresowany smutnym pyszczkiem wybebeszonego pluszowego tygryska, z którym przecież tak cudownie by się spało.
Kiedy powieki stały się takie ciężkie?
Jeszcze piętnaście minut z tym dzieciakiem i zapadnie w śpiączkę.
— Tygrysek–... znaczy, bogowie mówią, że możesz zostać przyjęty do legionu. Gratulacje! — Chaos uśmiechnął się do Theo, odkładając nóż na ołtarz. — Vergil, masz moją zgodę. Możemy go przydzielić do którejś z kohort.
Skinął głową. Od wschodu zawiał wiatr i przyciągnął ze sobą drobne, różowe kwiatki z pobliskiego drzewa, które osiadły się we włosach wszystkich zgromadzonych. Purpurowa peleryna Vergila powiewała, tańcząc razem z wiatrem.
Widok był całkiem ładny. Szczęśliwy wręcz. Pyłki pozostawione na stosie pluszaków, różowe kwiaty w blond włosach Chaosa, zachód słońca majaczący nad Nowym Rzymem, Theo, który próbował wstrzymywać oddech, żeby powstrzymać kichnięcie…
Theo, który próbował wstrzymywać oddech?
Były to sekundy przed tragedią. Kichnięcie tak zabójcze, że było w stanie pokonać dwie dorosłe osoby — ostatnie, co zobaczył Vergil, walcząc z nagłą i nieokiełznaną już sennością, był Chaos, który zachwiał się i upadł twarzą w stos pluszaków.
A potem Vergil radośnie zemdlał.

***


— Ale ich nie zabiłem, prawda?
Jęknął. Bolała go głowa, nie wiedział, czy od zbyt długiego snu, czy od tego, że się w nią uderzył przy upadku. Nadal trzymała się go błoga senność i najchętniej wróciłby do spania, gdyby nie irytująco głośna rozmowa, która toczyła się nieopodal niego.
Leniwym wzrokiem spojrzał w bok. Obok, na kolejnym łóżku, spał Chaos, nadal w purpurowej todze, leżąc na plecach i przytulając do policzka pluszowego pieska. Blond loki rozsypane były w zupełnym bezładzie, częściowo rozwalone na poduszce, częściowo przyklejone do twarzy.
Przetarł powieki i włożył dłoń we włosy. Jeszcze chwilę. Pięć minutek i wstanie. Jego palce dotknęły grubego, siateczkowatego materiału i… chwila, czy to był bandaż?
Był w ambulatorium, zdał sobie sprawę z przerażeniem. Gdzie był Theo? Bogowie, przecież musiał przerazić tego dzieciaka na śmierć. Jaki był w ogóle dzień tygodnia? Ile przespał? Czy Theo został przydzielony do swojej kohorty? Wybrali nowego pretora? Co, jeśli to Izan?
— Nie, nie zabiłeś ich. Spokojnie. Nie pierwszy raz trafiła tutaj osoba poszkodowana przez dzieci Somnusa. Jak nie obudzą się za pół godziny, to spróbujemy przedstawić im dziecko Menfitis albo podsuniemy amoniak. To nie twoja wina, okej?
Podniósł się z łóżka tak gwałtownie, że niechcący nogą kopnął stolik z medycznymi przyrządami. Odgłos brzęczącego metalu zwrócił na siebie uwagę.
— Hej, hej, hej, spokojnie, śpiąca królewno.
Głos go uspokoił. Znał ten głos. Zza drzwi wychyliła się Cherry, wprowadzając ze sobą Theo, nieco bledszego niż zawsze, ale wyraźnie próbującego zachować spokój.
W ręce trzymał pozostałości po pluszowym tygrysie niczym wojenną pamiątkę. Poza tym był, cóż, czystszy. Ktoś musiał przedstawić mu rzymskie łaźnie i dać czystą koszulkę Obozu Jupiter, bo obszarpane ciuchy zostały wymienione na nowe, wpasowujące się w tutejszy kanon piękna.
— Bogowie, Theo, przepraszam, to nie powinno się wydarzyć — wybąkał Vergil nieco chaotycznie na dzień dobry.
— Przepraszasz za coś, na co nie miałeś wpływu? — mruknęła do niego Cherry, zdejmując mu z głowy bandaż. — Drobne draśnięcie. Niestety, nie wymaga L4.
W jego ręce wylądował baton z ambrozją.
— Nie chciałem go wystraszyć…
— Zoe go znalazła. No i… was. Friedrich poprowadził wieczorną musztrę, a Rodion przyjął go do swojej kohorty. Wszystko jest pod kontrolą, przysięgam. Czy teraz grzecznie wrócisz do swojego baraku i pójdziesz spać?
Uspokoił się nieco. Theo przyjęli do Trójki. Świat się nie zawalił. Wyglądając przez okno ambulatorium, mógł zauważyć, że całkiem już ściemniało, ale zegar na ścianie nie wskazywał nawet północy.
A może właśnie na tym polegał problem. Rzym nie upadł bez jego chwilowej nieobecności. Legioniści przejęli jego obowiązki, bo nie był do nich niezbędny.
Ale może faktycznie, troszkę, ciut! był zmęczony. Może trochę nie radził sobie jako jedyny pretor w obozie. Kto w ogóle spodziewałby się, że nieprzeszkolony piętnastolatek jest w stanie uśpić pretora jednym kichnięciem? Nie powinien sobie na to pozwolić i pewnie by nie pozwolił, gdyby nie czuł się z tym wszystkim tak cholernie samotny.
Cherry unikała jego spojrzenia. Emanowała spokojem, jak zawsze, ale jej mowa ciała i zmartwiony błysk w błękitnych oczach mówiły same za siebie.
Spojrzał na Theo, speszonym wzrokiem, zupełnie jakby zamienili się miejscami i szukał teraz jego poparcia.
— Nie szkodzi — powiedział w końcu chłopak. — Każdemu zdarza się… czasem… usnąć.
— Odprowadzę cię — rzucił Vergil, bez czasu na dyskusje, podnosząc się na proste nogi z łóżka. — Nadal nie skończyłem ci mówić o Obozie Jupiter.
— Idę z wami. — Cherry zajrzała do drugiego pokoju. — Hej, Eileen, obudzisz Chaosa? Jessie powinien być gdzieś w pobliżu, powiedz mu, żeby się jeszcze nie mył po treningu. Amoniak jest w szafce z napisem „ŚMIERDZI”, gdyby nie dał rady.

***


Siłował się z opakowaniem batonika, dopóki nie postanowił rozerwać go zębami.
Rozmowy Cherry i Theo były prowadzone przyciszonymi głosami i dobiegało do niego co drugie słowo. Nadal był śpiący i zastanawiał się jakim cudem Cherry nie pada przy synu Somnusa z nóg, zwłaszcza że doskonale wiedział, że dziewczyna ma problemy ze snem. Tymczasem opowiadała nowemu o miejscach w Obozie Jupiter tak, jakby dopiero co wypiła dwie kawy.
Poza tym oddała Theo swoją bluzę, co musiało być dla niego wyjątkowo niezręczne, ale zapewniła go milion razy, że jako dziecko Apolla ciepło rzadko ją opuszcza i ogólnie rzecz biorąc, nie przyjęła odmowy.
— Tę tabliczkę — postukała palcem w ołowianą tarczę zawieszoną na jego szyi — będziesz nosić przez rok, chyba że wykażesz się czymś specjalnym. Wtedy dostaniesz tatuaż związany z twoim ojcem. — Podniosła rękę, żeby mógł zobaczyć symbol harfy.
— A te kreski?
— Są za liczbę lat spędzonych w legionie.
— 5 lat. To całkiem sporo.
Zaśmiała się lekko.
— Gil jest w Obozie Jupiter już 9 lat — skwitowała.
— Prawie — dodał z buzią pełną batonika — to słowo klucz. W legionie powinieneś zostać przynajmniej dziesięć lat. Tak mówią zasady.
— Czyli… został ci… ostatni rok?
Batonik prawie stanął mu w gardle.
To było jak kolejne przypomnienie, jakby już nie myślał o tym codziennie. Ostatni rok w Obozie Jupiter? Czy on w ogóle chciał tutaj zostawać? Ojciec — Leonard, nie Mars, znaczy się — chciał, żeby studiował w Nowym Rzymie, najlepiej założył tutaj rodzinę i wychował kolejne pokolenie młodych żołnierzy. Najlepiej, żeby po jego śmierci postawili mu posąg za całość swojej służby dla obozu — bo tak się właśnie czuł, jakby całe swoje życie poświęcił czemuś, co narzucili mu inni. Pod posągiem pojawiłyby się inskrypty, jakoby był najwierniejszym mężem Rzymu, ale tak naprawdę myślami był daleko, gdzieś, gdzie nigdy nie urodził się synem Marsa i nie otrzymał tego głupiego przekleństwa.
Rzadko myślał o tym, co chce robić. Patrzył na Cherry i wiedział, że chce być u jej boku, że ona akurat doskonale wie, co chce robić i cały czas do tego dąży. Gdy był mały, chciał zostać nauczycielem historii, a potem wręczono mu broń i powiedziano, kim ma zostać, a przecież dorośli ludzie są mądrzejsi i powinni wskazywać mu drogę.
Teraz sam był dorosły i nie wiedział, co robić.
— Jeszcze nie wiem — odpowiedział w końcu. — Hej, dopiero się tu pojawiłeś, a już chcesz się mnie pozbyć? — Widząc, jak Theo zrzedła mina, zaśmiał się i dał mu kuksańca w ramię. — No już, żartuję, dzieciaku.


Dzieciak? („• ֊ •„)੭
────
[1213 słów: Vergil otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz