niedziela, 14 kwietnia 2024

Od Cerys CD Judasa — ,,Jestem piramidalnie głupi”

Poprzednie opowiadanie

Z uśmiechem patrzyła na mężczyznę, który składał zamówienie, wzrokiem psa, który czeka, aż pozwolą mu podbiec do przypadkowego przechodnia i zacząć błagać o cokolwiek mają w kieszeni, nawet jeśli to niejadalne. Wyszczerzyła się jeszcze bardziej, kiedy wzrok księdza zwrócił się w jej stronę, kiedy czekał na zamówienie.
– Cohen to bardzo ładne imię! – skomplementowała Litwina, jednocześnie podchodząc nieco bliżej. – Mogę tak do ciebie mówić? Cohen? – spytała, jednocześnie lekko skacząc w miejscu, wypuszczając z siebie nadmiar energii, której miała naprawdę dużo. Nietrudno było to zauważyć, właściwie nawet dziewczyna za ladą chyba się zastanawiała, czy różowowłosa się czuje w porządku. Oczywiście, jej jedynym problemem było to, że działała w podwójnym przyśpieszeniu. Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała: – Mogę się do ciebie na dzisiaj przyłączyć? Wiesz, do kościoła czy coś, albo… nie wiem, gdzieś! – skomentowała energicznie, a nagle barista zawołał numerek syna Formido, choć to Cerys sięgnęła po kawę i następnie podała księdzowi, jednocześnie zauważając, jak lekko porusza się bardzo ładne ubranie jasnookiego. – Prasujesz sutannę czy to taki materiał, że jest taka prosta? Mogę dotknąć? – choć się spytała, to nie czekając na odpowiedź, wysunęła dłoń bliżej ramienia Cohena, aby jedynie dotknąć ,,kieckę” mężczyzny, ale nie zdążyła, gdyż zdążył się cofnąć kilka kroków, a na jego twarzy pojawiło się coś między zirytowaniem, zdegustowaniem a lekkim szokiem. Oczywiście, nie zwróciła na to dużej uwagi, ale za to cofnęła znowu rękę. – Okej… – mruknęła pod nosem, godząc się z losem, choć starając się ignorować nagłe poczucie strachu i niepokoju.
– Co ty, do chuja, robisz? – warknął Cohen, patrząc na heroskę przed nim.
Nagłe poczucie strachu pojawiło się w sercu Cerys i zaczęło się wygryzać na zewnątrz, jakby chciało pochłonąć całe jej wnętrze. Nie zdarzało się jej czuć się tak, jakby zaraz miało stać się coś niezwykle okropnego, a teraz miała wrażenie, jakby każdy się na nią patrzył i oceniał, jakby ktoś zamawiał parzącą, czarną kawę tylko po to, aby na nią wylać i zaśmiać się prosto w jej twarz. Jakby ktoś miał wkroczyć do kawiarni z nożyczkami i obciąć jej bujne, różowe włosy. Jakby ktoś miał wyjąć sztylet i wbić go jej w plecy, kiedy nie będzie patrzeć.
– Pojebało cię? – fuknął, ściskając pięści, jednocześnie nieco zgniatając plastikowy kubek z kawą. Córka Apolla już przygotowała się na cios w twarz, choć nagle rozległ się głos zza lady.
– Przestań, bo zadzwonię na policję. Chuj mnie obchodzi czy się kłócicie, ale jak zobaczę, że ktoś dostanie w mordę, czy gdziekolwiek indziej, to lądujecie z tyłu i czekacie na policjantów. I bądźcie cicho, nie straszcie ludzi – ostrzegła ich (a raczej Cohena) dość młoda dziewczyna, która chwilę potem zaczęła wołać jakąś osobę, żeby odebrała kawę.
Po chwili zachowywała się, jak gdyby takie zdarzenia były codziennością. Cerys spojrzała ze strachem w różowawych oczach na mężczyznę, który, choć wydawał się nieco spokojniejszy dzięki upomnieniu baristki, to dalej wyglądał, jakby zaraz miała zacząć mu się toczyć piana z ust. Nagle, jej umysł jednak podpowiedział jej jedno. Zazwyczaj nie wskazywał jej na nic, ale teraz nie była to dedukcja, a raczej… przeczucie. Cohen był herosem tak jak ona. Jeden z jego rodziców był bogiem. Skierowała wzrok na swoje własne buty, jednocześnie strzelając palcami dłoni. W akcie desperacji sięgnęła do torebki, wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny z lśniącą, srebrzystą monetą, na której widniała lira, atrybut jej ojca.
– Apollo – wybąkała cicho, zerkając jednym okiem na brązowowłosego, ściskając w drugiej dłoni kraniec szeleszczącej, brokatowej spódniczki. Poczucie strachu wydawało się odpływać, dość szybko, choć dalej była w stanie wyczuć aurę niepokoju. Już miała się niezręcznie uśmiechnąć, ale jej chęć pogodzenia się została gwałtownie zmiażdżona.
– Kim ty myślisz, że jesteś? – Nachylił się lekko Litwin, patrząc z czystą złością w błękitnych oczach na heroskę. – Myślisz, że możesz śledzić ludzi i rozgrzebywać ich przeszłość, żeby udawać, że ich znasz? – Cohen ponownie zacisnął pięść (tym razem, starając się nie uszkodzić swojej kawy), choć teraz różowowłosa była niemal pewna, że nie zamierza ich unieść, głównie przez groźbę pracowniczki kawiarni. – Wielka niespodzianka, NIE MOŻESZ. – Zmarszczył brwi, w ogóle nie przejmując się, jednocześnie przerażonym, a zastanawiającym się wzrokiem Cerys. W jej głowie było tylko jedno. ,,Śledzić? Widzę cię pierwszy raz w życiu”. Wzięła jeden łyk słodkiej kawy, patrząc spode łba na mężczyznę i myśląc, co powinna w takiej sytuacji zrobić.
– Tak, popijaj sobie swoją karmelową latte, czy cokolwiek tam masz, i udawaj, że jesteś niewinnym aniołkiem! Bo przecież, oczywiście, że ktoś taki jak ty nie może zrobić nic złego w całym swoim życiu! – ryknął, zwracając uwagę reszty klientów, którzy jednak, na szczęście, wydawali się nie mieć nic przeciwko dodatkowemu widowisku, o ile oni sami są bezpieczni.
– Nie śledziłam cię, po prostu masz… aurę taką, to czuć – wytłumaczyła się trzęsącym się głosem, starając się nie mówić na tyle głośno, aby każdy usłyszał. – Nie wiem, kto jest twoim rodzicem dokładnie… al- – Miała kontynuować, choć nagle z wyjścia z zaplecza rozległ się donośny głos młodego mężczyzny.
– Cerys z PLACEBO?! – krzyknął, niemal wyskakując do heroski, podając jej mazak i pokazując swoją czysto białą koszulkę, którą trzymał pod fartuszkiem z kawiarni, jakby czekał na to całe życie. Automatycznie uśmiechnęła się, choć obecnie, niezbyt chciała to robić. – Jestem Josh, mogę autograf?! Na koszulce?! – powiedział, zanim nie zaczął podśpiewywać jednej z piosenki zespołu różowowłosej. Cerys cicho zaśmiała się pod nosem, chętnie biorąc czarny mazak i podpisując się na koszulce fana.
– Kochanie, przepięknie śpiewasz! Nie chciałeś może sam założyć własnego zespołu albo śpiewać samemu? – skomplementowała Josha, starając się ignorować księdza obok, który stał jak wryty. Wydawał się nagle coś sobie przypomnieć, choć albo nie chciał się wtryniać w rozmowę między piosenkarką a jej fanem, bądź nie wiedział konkretniej co powiedzieć.
– AAA, CERYS, UWIELBIAM CIĘ! – Kontynuował krzyczeć barista, który w tej chwili był odciągany za kołnierz przez jego znajomą z pracy, która wydawała się prawić mu nad uchem kazanie.
Córka Apolla jedynie zaśmiała się, machając ręką do młodego mężczyzny. Dopiero wtedy, odwróciła się do Cohena, starając się zachować swój uśmiech. Nie zdała sobie z tego sprawy, choć nagle ten straszny niepokój i poczucie paniki, całkowicie wyparowały. Jakby z chwilą, w której kilka ludzi zauważyło, że faktycznie, ta różowowłosa dziewczyna, która przed chwilą dostawała opierdol od przypadkowego księdza, jest piosenkarką. I to nie byle jaką, bo dość popularną, nie tylko w mieście, w którym mieszka.

Judas
◇──◆──◇──◆ 
[1017 słów: Cerys otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz