piątek, 19 kwietnia 2024

Od Luciena — „Niezłe ciacho” — część 1 [Walentynki]

Zawartość listu:
„Jeśli jesteś niezłym ciachem lub fajną babeczką — lub jeśli tego właśnie poszukujesz — wpadnij ze swoim wybrankiem do Nowego Jorku na ulicę Kremówkową 420a. Tylko 14 lutego cukiernia „Niezłe Ciacho Hedylogos®” oferuje DARMOWĄ DEGUSTACJĘ WSZYSTKICH WYROBÓW CUKIERNICZYCH spod ręki cudownego H. Edylogosa, najsłodszego cukiernika w mieście!

(małym druczkiem) Firma „Niezłe Ciacho Hedylogos®” nie odpowiada za ewentualną śmierć spowodowaną przedawkowaniem cukru lub spożyciem firmowego Gorgońskiego Pączka-Niespodzianki. Skargi prosimy kierować na adres: Empire State Building, piętro 600”.

Jest tylko jeden dzień w roku, kiedy do twoich rąk spada specjalnie zapieczętowany list. Pierwsza myśl — nie wywinę się. Od Bogów nie da się uciec.
Lucien wpatrywał się w kartkę, zastanawiając się, kto będzie jego parą. Wielu Obozowiczów chodziło już ze swoimi towarzyszami misji, obmyślając plan działania, polegający albo na wykiwaniu bożka, albo na współpracy. Grupowy wiedział, że nie warto igrać z kimś tak potężnym.
Ostatnio najczęściej rozmawiał z Arnarem — grupowym domku jedenastego, dzieciakiem Hermesa. I to właśnie tam postanowił się udać. Jeśli nie tam, to dopiero wtedy zacznie się martwić.
— Halo? — Zaglądnął do środka, orientując się, że w środku panuje dziwna cisza. Jakby przed chwilą przeszła zagłada lub też Tanatos przyszedł pozbierać nowe dusze do podziemia, pozostawiając jedenastkę pustą. Dawno nie było tam aż takiej ciszy.
Karty walały się na ziemi razem z kostkami do gry w yengę.
— O, kogo ja widzę?
Ten niespodziewany głos wystraszył Luciena na tyle, że podskoczył w miejscu. Omiótł wzrokiem Arnara.
— Gdzie reszta?
Grupowy wzruszył ramionami.
— Wybiegły gdzieś.
Lucien postanowił nie drążyć tematu, więc przeszedł do rzeczy. Wyciągnął z kieszeni starannie złożoną kartkę i podał ją Arnarowi. Szczerze liczył na to, że to właśnie z nim uda się do kawiarni na ciastko. Nie wiedział dlaczego, ale na chwilę obecną czuł się najbardziej komfortowo przy boku dzieciaka Hermesa.
— Wygląda na to, że idziemy razem.
Kamień spadł mu z serca. Poczuł niewyobrażalną ulgę.

Kremówkowa 420a. To właśnie tutaj stała urocza, różowa kawiarnia w stylu lat osiemdziesiątych. Wszystko było przesłodzone, w „dziewczęcych” kolorach oraz błyskotkach. Można było poczuć mdłości od tej słodyczy.
— Ładnie tutaj — mruknął Lucien, przyglądając się ślicznym, drewnianym stoliczkom, które dodatkowo zostały pomalowane na różowo. — Różowo.
— Wejdźmy do środka. — Arnar pociągnął za sobą zafascynowanego kawiarenką towarzysza.
Różowe światła drażniły oczy, ale jednocześnie sprawiały, że nie chciało się oderwać od nich wzroku. Wszystko wyglądało na idealnie zaplanowane. Walentynkowo.
Kiedy się tak przyglądali pięknemu wystrojowi, zaczepił ich wysoki, umięśniony blondyn. Złociste włosy mężczyzny zdawały się mienić we wszystkich kolorach tęczy, a szeroki uśmiech ze śnieżnobiałymi zębami zwalał z nóg. Idealny przykład faceta, w którym zakochasz się od pierwszego wejrzenia.
— Och, kochani! Jacy młodzi! Jacy piękni! — zawołał, ściskając niepostrzeżenie Luciena i Arnara. — Mój drogi, jakie masz piękne włosy. — Dotknął głowy Arnara. — A ty? Piękny, prosty nos… idealny. — Wskazał na Luciena, który speszony nie wiedział, jak powinien zareagować, więc nie drgnął nawet na milimetr.
— Przepraszam, kim pan jest? — Arnar, tak samo oszołomiony, nie mógł oderwać wzroku od mężczyzny.
— Och, moi kochani, przecież dostaliście zaproszenia! A teraz chodźcie, mam dla was słodkie babeczki o smaku białej czekolady.
I blondyn zniknął, by zaraz wrócić z wypiekami w rękach. Podał jedną Arnarowi, a druga wylądowała w dłoni Luciena. Babeczka była ogromna i hojnie oblana białym czekoladowym sosem. Sam jej widok spowodował, że obydwóm zaburczało w brzuchu.
— Jadłem kiedyś podobną — powiedział niewyraźnie Lucien, przeżuwając słodycz. — Ale była z mlecznej czekolady, a ze środka wypływał kakaowy sos. Babeczka lawa, coś takiego.
— Kojarzę.
— No, i lubię też ciasteczka owsiane. — Był już cały umazany. — A swoją drogą to masz ładne oczy.
Zawiesił się. Czuł, jak kawałek babeczki stoi mu w gardle. Czy to przez tego cholernego Bożka powiedział coś takiego do Arnara?
— Lubię też ciasta… różne — kontynuował, próbując wybrnąć jakoś z tej sytuacji. Liczył na to, że Arnar nie usłyszał nic. Na pewno nie usłyszał. — Kakaowe naleśniki… tartaletki owocowe…
Nie dokończył, bo powrócił do nich oszałamiająco przystojny blondyn z dwoma pachnącymi pączkami. Chyba dopiero co wyciągnął je z oleju. Lucienowi na samą myśl pociekła ślina.
— Pączki też lubię. — Kątem oka spojrzał na Arnara, który wciąż dojadał swoją babeczkę. Napchany jak chomik nie odpowiedział nic, tylko podniósł kciuk do góry.
— Moi drodzy! Zapraszam do spróbowania firmowych gorgońskich pączków-niespodzianek! Częstujcie się! — Śnieżnobiałe zęby mignęły Lucienowi przed twarzą.
Cóż… inne słodkości były bardzo dobre, ale to może wysłać ich na drugi świat.



[624 słowa: Lucien otrzymuje 6+20 PD]
Po krótkim zastanowieniu Lucien i Arnar wpadają na stosunkowo idiotyczny pomysł — nie mogą przecież ani zjeść, ani odmówić bogu, muszą więc... schować zatrute pączki do kieszeni i uciekać? Najważniejsze, że jeden z nich jest dzieckiem boga oszustw, a drugie boga gry aktorskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz