piątek, 19 kwietnia 2024

Od Dicka — „Złodziej róż” — część 1 [Walentynki]

Zawartość listu:
„Ważne!
Nie bawiąc się w żadne formalności — coś albo ktoś postanowiło zniszczyć moją pracę. Od wielu miesięcy pielęgnuję różany ogród i właśnie dzisiaj, poznikało większość pięknych, czerwonych róż. Wyrwane z korzeniami!
Ogród znajduje się przy ulicy Jamnikowo w San Francisco. Nie trudno nie zauważyć!
Odnajdźcie sprawcę i przyprowadźcie go do mnie żywego bądź martwego.
OFEROWANA NAGRODA: Bukiet Boskich kwiatów, owocowe drzewko, błogosławieństwo i wszystko inne, co sobie wymarzycie!

Zdruzgotana i załamana, Pomona”.
Dick nigdy nie czuł specjalnego przywiązania do jakichś świąt. Trzymał się od Gwiazdki i innych takich w bezpiecznej odległości — nie tyle powodowany strachem, co nadzieją. Nadzieją, że na przykład ostre odłamki bombek, specjalne potrawy (wywołujące nieziemskie perturbacje żołądkowe) oraz reszta różnorodnych elementów należących do obchodów poszczególnych świąt (nieszkodliwych dla osób nie nazywających się Dick Marsh) również pozostaną w bezpiecznej odległości od pechowego syna Fortuny. Święto Dziękczynienia, Wielkanoc… nawet Dzień Brokuła mógł być Dniem Zagłady Dicka Marsha. Zazwyczaj święta nie kończyły się dobrze dla chłopaka. Lata deptania boso po ozdobach choinkowych, duszenia się cukierkami zebranymi podczas Halloween i wielu podobnych doświadczeń wyrobiły w nim zasłużoną niechęć i lęk. Nadzwyczajny dzień oznaczał milion nowych sposobów według których los mógł go pokarać.
Nastawienie półboga częściowo zmienił pewien niespodziewany czynnik. Czynnik długowłosy i z paroma kurami pod pachą. Lexi zmieniła w życiu swojego przyjaciela wiele rzeczy, mniej lub bardziej świadomie. Dlatego więc Dick trochę mniej trząsł się, czy świecznik podpali mu rękaw albo udusi go papier do pakowania, a trochę więcej czekał na złożenie życzeń lub prezenty. Nawet jeśli ryzykownie, to z Lexi jakoś mniej strasznie i bardziej radośnie (choć i tak zdmuchnięcie świeczek na torcie urodzinowym prawie pozbawiło go brwi).
Nie inaczej było z dniem świętego Walentego. Mimo, że teoretycznie było to święto zakochanych, Dick (według tego co wiedział) zakochany nie był ani w związku również nie był. Po tym jednak, jak jego kolega z pryczy obok zrobił walentynkę z miedzianej rury dla Marii Skłodowskiej-Curie, Dick stwierdził że równie dobrze Walentynki mogą być okazją docenienia swojej przyjaciółki. A było co doceniać - syn Fortuny nie mógł nawet wyrazić, jak wiele Lexi znaczyła dla niego i jak bardzo cieszy się z relacji z nią. Wszystko to spisał w miarę wyraźnie na kartce, wsadził do bombonierki i udał się na poszukiwanie ostatniego składnika walentynkowego zestawu.
Kwiatka.
Jednak nie mógł to być zwyczajny kwiatek, bukiet stokrotek jakie zwykł jej zbierać. Dick szukał kwiatu tak wyjątkowego jak osoba, która miała go otrzymać. Właśnie szwędał się, poszukując, kiedy znalazła go Lexi.
Dick szybko schował czekoladki i list zakończony słowami “jesteś moim szczęściem w nieszczęściu” za plecami i przywitał się.
— Cześć, Lexi!
— Hej, jesteś może dziś zajęty? — spytała półbogini.
Syn Fortuny zmarszczył brwi.
— Czym miałbym być zajęty?
— Możesz być zajęty. — Lexi zaczęła szperać po swoich kieszeniach. W końcu znalazła to, czego szukała w dziobie Nuggeta. Rozpostarła przed Dickiem kartkę papieru.
— Znalazłam to na swoim łóżku.
Syn Fortuny zmarszczył brwi i przymrużył oczy. Przejął kartkę od Lexi I przestudiował ją dokładnie, nawet powąchał (niesamowity, upajający różany zapach).
— Więc, mamy się wybrać do ogrodu Pomony i znaleźć kogoś kto zniszczył jej kwiatki?
— Ulica Jamnikowo. Załatwiłam już nam transport.
Pod wskazany adres podrzucił ich noworzymski student, który, jak się złożyło miał znajomych w San Francisco. Jeszcze daleko przed ujrzeniem furtki do ogrodu Pomony dało się poczuć zapach, jak z listu, ale silniejszy i jeszcze cudowniejszy.
Sam ogród tak nie wyglądał.
Zastali błoto i smętne badyle. Parę róż się ostało ale w większości były one w nienajlepszym stanie. Szli wśród równo przyciętych żywopłotów, klombów (ogołoconych).
Dick myślał, że na miejscu zastaną Pomonę, która poda im jeszcze parę szczegółów i może wyjaśni dlaczego akurat ich dwójkę przeznaczyła do wykonania tej misji. Jednak ani Pomony, ani żadnej żywej duszy nie było w zasięgu wzroku i słuchu.
Obaj rozglądali się uważnie. Podeptana trawa i płatki róż, a także… ślady stóp. Ludzkich stóp. Syn Fortuny w duchu odetchnął z ulgą, że nie będzie to raczej żaden wielki wąż ani potwór z Tartaru. Chwycił Lexi za rękę i ruszyli razem śladami. Doprowadziły one ich w kącik ogrodu, najbardziej chyba poszkodowany. Aż przykro było patrzeć na połamane delikatne gałązki.
Jedynym ciekawym elementem była róża leżąca na środku. Dick schylił się i zaczął ją uważnie oglądać. Poważne oględziny zajęły parę sekund. Potem, może pod wpływem jakiegoś czaru nieobecnej właścicielki ogrodu, syn Fortuny skupił się na pięknie kwiatu. A z takich rozmyślań mogło być tylko jedno wyjście.
— To dla ciebie, Lexi.
Uczynił to bez zastanowienia. Nie zdążył nawet się zawstydzić, bo zauważył coś za uchem przyjaciółki. Była to psia głowa, przeżuwająca coś zaskakującego podobnego do.. na przykład bombonierki z listem, schowanej w głębokiej kieszeni bluzy Dicka.
Której już w wspomnianym miejscu nie było.

[691 słów: Dick otrzymuje 6+20PD]
Nie udało wam się znaleźć potwora, który zniszczył dzieło Pomony. Bogini jest wściekła. Liczyła na herosów, ale herosi zawiedli.
Pomona postanawia was ukarać. Przez tydzień, a może nawet dwa, Lexi i Dick nie mogą zjeść żadnych owoców. Są najprawdopodobniej otrute przez Boginię.
Potwory, rzecz jasna, próbują częściej niż zazwyczaj dorwać dwójkę młodych półbogów.
I nie zrywajcie kwiatów. Żadnych kwiatów. Nie wiadomo, kiedy Bogini wam na to ponownie pozwoli.
Dick i Lexi przez najbliższe 10 opowiadań muszą wspominać o zatrutych owocach oraz częściej atakujących ich potworach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz