LATO, ROK TEMU
Kiedy dziewczyna się odezwała, całej trójce odebrało mowę — a Cherry myślała, że mało rzeczy jest w stanie ją już zaskoczyć. Słowo „karpoi” w ustach Veroniki brzmiało tak, jakby powiedziała im: „jestem kosmitką, kolekcjonuję kaczki, a mój najlepszy przyjaciel to dinozaur”.
A sekundę później pobiegła po coś do bagażnika. I wtedy ich odmurowało.
— Jaka jest w ogóle szansa na to, żebyśmy trafili na córkę Wulkana pośrodku jakiegoś wypizdowia? — zapytała ich Cherry, a ekscytacja w jej głosie była absolutnie szczera; tak, jakby Ver miała zaraz wrócić ze szczeniaczkami albo słodkimi kotkami pod pachą.
Caid otworzył usta i zmarszczył brwi, ale koniec końców nic nie odpowiedział, bo Ver przybiegła do nich, tanecznym niemal krokiem, rzucając na ziemię skrzynkę z narzędziami z głośnym brzdękiem.
— Już jestem! — obwieściła, ale Cherry wydało się, że zaraz z powrotem się oddaliła, zagubiona w swoim świecie, gdzie widać było tylko tłoki i trybiki. Dziewczyna zaglądała pod maskę samochodu, mamrocząc coś o dmuchaniu popcornu, a chwilę potem wturlała się pod auto i zaczęła przy czymś grzebać od dołu.
Stali jak trzy kołki. Syn bogini młodości, dzieciak pomniejszego opiekuna rekinów i portów oraz ona, Cherry, która mogła co najwyżej poświecić Ver swoją ręką jak latarką. Nie ufała jednak dziewczynie na tyle, żeby wiedzieć, czy ta nie nakrzyczy na nią za krzywe świecenie niczym wzburzony stary. Tymczasem Ver przestała przypominać dziewczynę smętnie żującą frytkę w zupie — zupełnie jakby znajomość ich pochodzenia była dla niej jakimś mechanizmem zapalnym, który odpalił w jej mózgu przełącznik na gadanie. Cherry zastanowiła się, kiedy Ver ostatnio w ogóle rozmawiała z jakimiś innymi półbogami. I ile ona miała w zasadzie lat?
— A więc nie jesteście zwykłymi śmiertelnikami?
Mówiła ciut za głośno, zapewne po to, żeby lepiej słyszeli ją spod samochodu, ale dla Cherry był to już prawie krzyk. Skutecznie obudziło ją to z głębokiego zdziwienia, bo zaraz zamrugała kilkukrotnie i uderzyła chłopaków w plecy, żeby też się ruszyli.
Zaśmiała się bardzo nerwowo. Ewidentnie było to słychać w jej głosie.
— No… tak. Jesteśmy z Obozu Jupiter. Rozumiesz pewnie, czemu nic nie mówiliśmy. — Kolejny nerwowy chichot. Dopadł ją delikatny wstyd, chociaż nie powinien, bo podświadomie wiedziała, że to oczywiste, że nie rozpowiadali o Rzymie na lewo i prawo. — A więc… jesteś córką Wulkana?
— Hefajstosa — poprawiła. — A wy jesteście… — urwała — …cholera, wiecie co zrobić z tym popcornem? Chyba tego nie naprawię bez pozbycia się go.
— Zjedz go? — palnął opryskliwie Friedrich.
— Friedrich może go wydmuchać — zaproponowała Cherry machinalnie.
Ver wysunęła się spod samochodu z uniesioną brwią.
— To znaczy?
Caid uśmiechnął się do niej.
— Faktycznie, mądre. Przyda się na coś — skwitował, popychając przyjaciela w stronę auta, kiedy Ver się spod niego wyczołgała i otrzepała ubranie z kurzu. — Friedrich jest wnukiem Jowisza — wyjaśnił grzecznie, podczas gdy dziewczyna patrzyła ze zdziwieniem, jak Friedrich jednym ruchem ręki powoduje wyrzut popcornu gdzieś na ziemię.
— To tyle, jeśli chodzi o jego zalety — dodała Cherry.
Kolejny ruch ręki i Cherry dostała z popcornu w czoło. Zachichotały zgodnie z Ver, która już wciskała się ponownie pod auto.
Ver okazała się sympatyczną rozmówczynią, ale naprawa samochodu zajęła dłużej, niż się tego spodziewali — zapewne dlatego, że praca dziewczyny była co chwilę przerywana przez ich idiotyczne żarty i przepychanki. W końcu Caid usiadł za kierownicą, przysłuchując się rozmowie dziewczyn, a Friedrich wrócił do knajpy, żeby znaleźć jakieś jabłko do przegryzienia. Cherry nieustannie kucała przy masce i co jakiś czas podawała Ver przedmioty ze skrzynki z narzędziami (co również trwało dłużej niż potrzeba, bo Cherry wiedziała o narzędziach tyle, co nic).
Hefajstos, myślała. O greckim obozie wiedziała niewiele. Grecy nadal wydawali się nieco obcy, choć podobno grali do tej samej bramki. Czym w ogóle różniły się dzieci Hefajstosa od Wulkana? Czy w ogóle czymś się różniły? Nie, różniły się raczej niewiele. Ver tak samo jak jej przyjaciel Casper sprawnie obsługiwała śrubki, które dla niej były kompletnie czarną magią. Miała tak samo smukłe pracujące palce, pokryte gdzieniegdzie zgrubieniami od majstrowania przy różnych mechanizmach. Z półgodzinnej rozmowy dowiedzieli się, że dziewczyna pracuje w warsztacie samochodowym, co było dodatkowym punktem na ich dzisiejszej karcie bingo „jak bardzo może wszystko się rozjebać i poszczęścić półbogowi w ciągu jednego dnia?”.
Casper by ją polubił, myślała, a to było już wyznacznikiem wiarygodności, że mogli jej ufać. Porównywanie jej do kosmity lub mitycznej drakony minęło, kiedy okazało się, że potrafi całkiem nieźle naprawiać samochody. Niewiele w życiu potrzeba do zawierania przyjaźni.
— Dobra, to wygląda na koniec — oznajmiła w końcu Ver, po czym wyszła spod samochodu i butem odkopała dalej swoje narzędzia, równocześnie zamykając maskę i patrząc w napięciu na Caida. — Spróbuj odpalić.
Przekręcił kluczyk. Rzęch zawył raz, jakby kłócił się sam ze sobą, czy na pewno chce dalej żyć, po czym ich uszu dobiegł miarowy warkot silnika. Cherry wydała z siebie cichy okrzyk radości, uśmiechając się promiennie do Ver zbierającej z ziemi narzędzia i wrzucającej je z powrotem do skrzynki.
— Tu macie mój numer, gdyby karpoi znowu was napadły. — Ver podała im wizytówkę. Skromnym druczkiem wypisana była na niej nazwa, adres i numer kontaktowy jej warsztatu samochodowego, a zaraz pod tym, zdecydowanie mniej estetycznym pismem dyslektyka, nabazgrany był długopisem jakiś zbiór cyferek. — Ale zawsze możecie, no wiecie, po prostu użyć iryfonu. — Wzruszyła ramionami.
— Iryfonu? — dopytał Caid.
— Och, nie macie czegoś takiego w Obozie Jupiter?
— Raczej używamy orłów.
Ver zmarszczyła nos.
— Aha. To w takim razie korzystajcie z tego, co wam wygodniejsze, orły czy telefon.
Po tym nie zamierzała z nimi jechać. Cherry było tego trochę żal, chociaż karciła się w myślach, wiedząc, że to miał być wypad tylko jej, Caida i Friedricha. (I ewentualnie słoni morskich, chociaż z każdą minutą coraz bardziej wątpiła, że będzie dane im tego dnia je zobaczyć). Pomogła im i nie oczekiwała niczego w zamian, jakby to była dla niej tylko rozrywka.
— Masz jeszcze więcej wizytówek? — odważyła się w końcu Cherry.
— Tak, gdzieś tutaj... — Wyciągnęła z kieszeni papierek. — O!
Cherry sięgnęła do schowka w samochodzie i z ulgą wygrzebała z niego długopis. Już zaraz na czystej wizytówce wykwitł jej własny numer telefonu, a obok imię, strzałeczka i uśmiechnięta buźka. Czuła się trochę, jakby miała poderwać Ver, a nie odwdzięczyć się przysługą za przysługę.
Podała jej wizytówkę. Dziewczyna patrzyła się w nią przez chwilę.
— To gdyby ciebie karpoi dopadły w najbliższym czasie, oczywiście — dodała pokrótce, uśmiechając się szelmowsko; uśmiechem, który można przejąć tylko po dzieciach Merkurego. — Miło się gadało, serio.
────
[1032 słowa: Cherry otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz