piątek, 19 kwietnia 2024

Od Abasola — „Akademia pranków Cheetos” — część 2 [Walentynki]

Poprzednie opowiadanie

Treść listu:
„Zawartość tej wiadomości musi zostać między nami, dobra? Utną mi głowę, jak się dowiedzą, że rozpowiadam sprawę herosom.
No dobra, to teraz czytajcie uważnie. Za sprawą czyjegoś (całkiem udanego) żartu, moje strzały trafiły do kołczanu Artemidy. Przyznaję, to byłoby całkiem śmieszne, gdyby nie to, że bogini łucznictwa zawsze trafia do celu, a celem tym są najczęściej potwory, z którymi walczy.
No, to teraz wyobraźcie sobie tę jedną wyjątkowo zaciekłą erynię, która nagle zakochała się w jednej z łowczyń. Albo tę biedną parę drakonów, która, gdyby drakony brały ślub, niedługo obchodziłaby porcelanowe gody czy inne cholerstwo, a teraz jedno nie może wręcz patrzeć na drugie.
Podsumowując — trzeba to jakoś odkręcić. Najlepiej szybko, bo Artemida jest już na mnie nieźle wkurzona.
Aha, list ulegnie autodestrukcji za 3, 2, 1…”

No, sporo się porobiło. Najpierw Abasol dowiaduje się, że jakiś grecki bóg lub bogini jest jednym z jego prawdziwych rodziców (który przy okazji bardzo dawno poszedł po boskie mleko), a teraz kiedy starał się pomóc Kostkowi, został wciągnięty w aferę ze strzałami Artemidy. W sumie większość osób pewnie zareagowałaby czymś więcej niż „no, sporo się porobiło”. Większość z pewnością zaczęłaby się wydzierać i pytać „DLACZEGO MNIE TO SPOTYKA?!” czy coś. Abasol nie wiedział, dla niego po prostu była to nietypowa i ciekawa akcja, co prawda w jednym momencie zdawało mu się, że zaraz będzie musiał zmienić i koszulę i spodnie, ale to był tylko fałszywy alarm.
Inną niespodziewaną rzeczą było spotkanie Deeny. Chwilę mu zajęło jej rozpoznanie, ale gdy w końcu się to stało, to przypomniał sobie, jak z uporem maniaka cały czas prosiła o zagranie w coś, lub założenie się o coś, a to wszystko tylko po to, by wygrać z czarnowłosym chłopakiem. Abasol zgadzał się za każdym razem, ale to nie dlatego że jest jakimś sadystą, który lubi patrzeć jak ludzie odchodzą od zmysłów, ale dlatego, że po prostu podobała mu się zabawa, nigdy nie zapomni miny, którą zrobiła Deena, gdy zobaczyła, że Abasol wygrał wszystko, co postawiła.
A, i jest też ten chłopak o imieniu Winter, w sumie spoko gość z niego, no i ma moce Jacka Frosta/Sub-zero więc kolejny plus. W sumie, jeżeli Winter też jest synem jakiegoś boga lub bogini, to wychodzi na to, że w szkole pomijają najlepsze.
Abasol czekał aż Deena podejmie wybór, podparł sobie pięścią głowę niczym MatPat.
— Więc? — zaczął czarnowłosy chłopak.
— Nie pośpieszaj mnie oszuście — odparła Deena nadal bijąca się z myślami. — Ech… niech ci będzie, ale jeżeli coś nie wyjdzie, to was zabiję.
— Yhm, spoko — stwierdził Abasol, ignorując to, że Winterowi opadła kopara, gdy usłyszał, że Abasol właściwe postawił ich życie na bardzo rozchwianej szali.
Deena z poirytowaniem wypuściła powietrze, po czym spojrzała jeszcze raz na uśmiechającego się Abasola i Wintera, który się prawie zeszczał. Łowczyni jeszcze przez chwilę się wzbraniała, ale po chwili się przełamała i poszła w znanym sobie kierunku. Do swojej przywódczyni: Artemidy.
Abasol spojrzał na Wintera, po czym wskazał na Łowczynię głową, Winter już w ogóle był zdziwiony tym, jak czarnowłosy chłopak bierze wszystko na spokojnie, a teraz co? Mieli za nią pójść? Podglądać ją? Co ten typ ma w głow… a, już poszedł. Winter nie chcąc zostać sam, poszedł za Abasolem.
Obydwaj zakradli się za Deeną, możliwe, że łowczyni specjalnie ignorowała to, że chłopcy się za nią skradają, pewnie była bardziej przejęta tym jak wziąć strzały, by nie dostać opieprzu. Łowczyni w końcu doszła do jednego z namiotów, wejście znajdowało się z drugiej strony, więc nie widać było, co jest w środku, ale każdy wiedział co, a raczej kto się w nim znajduje: Artemida, a skoro ona, to też i jej strzały.
 
***
 
— Kurde, stary, tak długo milczałeś, że myślałem, że nagle straciłeś głos… ale dlaczego znasz ten nieświęty język, jakim jest francuski? — Ostatnie słowa w tym zdaniu Abasol wypowiedział z wyraźnym bólem w głosie.
— Masz chodzący szkielet za przyjaciela, bez obrazy, ale prawdopodobnie wczoraj dowiedziałeś się, że jesteś herosem, dziewczyna, którą spłukałeś do czysta... — mówił Winter, ale wtedy Deena mu przerwała, mówiąc:
— Nie spłukał do czysta, a chamsko orżnął.
— Yhm, oui, tak czy inaczej widać, że byście razem ślimaków nie jedli, a propos, ta sama dziewczyna przed chwilą, tylko jej znanym sposobem, wzięła od Artemidy jej strzały i uszła z życiem. A ty… masz mi za złe to, że potrafię coś powiedzieć po francusku?
— Och, dzięki bogom lub bogu, że tylko „coś”, a nie że jesteś w tym płynny, znaczy, nie zrozum mnie źle, nie jestem rasistą czy coś, ale Francja ma pewne cechy, które sprawiają, że jestem podejrzliwy wobec ludzi, którzy pochodzą z tych stron.
Winter był rozbity, nie wiedział, czy zaliczyć Abasola do debila, czy do dziwaka, ale w sumie, jak może go oceniać? Życie ich obydwu raczej trudno zaliczyć do normalnego, więc w sumie te pomniejsze dziwactwa można by zignorować. W tym natłoku myśli, Winter przypomniał sobie o pytaniu, które niedawno zadał mu czarnowłosy chłopak. „Wiesz, jak się strzela z łuku?”. Non, ne pas, Winter nie miał pojęcia jak używać tej broni, ale w sumie, próba strzału nie zaszkodzi, byle by w nikogo nie trafić.
— Dobra — zaczął syn Chione. Abasol i Deena słuchali. — Nie jestem ekspertem od magicznych przedmiotów, ale nie potrzeba tu wielkiego procesu myślowego, by domyślić się, że najlepszym rozwiązaniem będzie ponowne użycie strzał. Jeżeli Eros nie jest pranksterem, to myślę, że możemy założyć, że strzały będą wyglądały na tyle intuicyjnie, że będziemy wiedzieć które to które. Deena?
Skinął na Łowczynię głową, by ta pokazała przechwycone przedmioty, Deena to zrobiła i oczy herosów ujrzały dwa rodzaje strzał, po osiem z obydwu rodzai. Pierwsza ósemka była różowa, obwiązana kokardkami i pachnąca słodyczą tak mocno, że wszystkim wokół zrobiło się trochę niedobrze. Było to uczucie podobne do albo zjedzenia zbyt dużej ilości słodyczy, albo przejścia przez jedną z tych alejek w sklepie, gdzie wszystkie fanatyczki perfum się zbierają, by rozpylić wokół różową chmurę. Druga ósemka strzał była całkowitym przeciwieństwem pierwszej, strzały były czarne, w niektórych miejscach świeciły się płomienną pomarańczą, a zapach, który się unosił, był podobny do tego, który wytwarzały papierosy, ale ten zapach od strzał był znacznie cięższy i jakimś cudem bardziej odrażający. Mes dieux! „Jakim cudem Artemida nie zauważyła, że coś jest nie tak?”, myślał Winter. Abasol wziął jedną z różowych strzał, po czym spojrzał na drakony, które nadal toczyły walkę na dużej wysokości.
— I my mamy trafić tam… — zamyślił się czarnowłosy chłopak. — Stojąc tutaj… Yhm. Hej, Deena, zakładamy się o to kto trafi?
Deena momentalnie zmieniła się w czajnik z gotującą wodą, Abasol chciał wytłumaczyć, że był to tylko żart, ale było już za późno. Deena odrzuciła łuk i strzały na ziemię i, jak się okazało, nawet młodo wyglądające dziewczyny mogą nieźle skopać tyłek. Kiedy Łowczyni i czarnowłosy chłopak byli zajęci, Winter postanowił spróbować swoich sił w łucznictwie, wziął łuk i strzałę miłości z ziemi, ustawił strzałę na cięciwie i był już gotowy wystrzelić kiedy…
„To serio aż takie ciężkie?!” pomyślał Winter, niby był sportowcem i wysiłek fizyczny nie był dla niego obcy, ale naciągnięcie cięciwy okazało się trudniejsze, niż myślał. Jak się okazało, sznurek jednak taki luźny nie jest. Syn Chione jednak się nie poddał, złapał strzałę lepiej i postanowił zrobić to inaczej. „Wycelował” do góry, by łatwiej było mu naciągnąć cięciwę, ale wtedy… wymsknęła mu się z palców, co poskutkowało wystrzeleniem strzały. Tego nikt nie przewidział i nawet Deena przerwała glanowanie Abasola, bo spojrzała w górę. Jak się też okazało, strzała zaczęła spadać zaskakująco szybko, więc cała trójka ze stłumionym krzykiem odskoczyła na bok, by nie zostać trafiona. Strzała wbiła się w ziemię. Całe szczęście było to za mało by obudzić Gaję i wprowadzić ją w jakikolwiek stan zakochania, więc chociaż to było dobre, gdy już Deena, Abasol i Winter upewnili się, że nic innego nie spadnie im na głowy, podeszli do strzały. Łowczyni Artemidy nie wyglądała na zadowoloną.
— Gratuluję — przerwała ciszę dziewczynka. — Planowałeś mnie zeswatać z tym krętaczem?
— Ej! — Oburzył się Abasol, ale Deena odwróciła się do niego i widocznie wyraz jej twarzy był na tyle groźny, że syn nieznanego boga lub bogini nic nie dodał.
Blondynka chwyciła za strzałę, by wyjąć ją z ziemi, ale wtedy zauważyła coś nietypowego. Ukucnęła i zrobiła coś, czego nikt się nie spodziewał. Deena wydała z siebie niezwykle dziewczęce „awww”. Chłopcy się zaciekawili i również ukucnęli, by zobaczyć, o co chodzi. Przez chwilę nic nie widzieli, ale po chwili zauważyli biedronki które… stykały się z sobą swoimi insektoidalnymi twarzami.
— Całują się — stwierdziła Deena. Przybliżyła palec najdelikatniej, jak mogła, by zabrać biedronki w bezpieczne miejsce. Biedronki najwyraźniej to zrozumiały, bo weszły na palec dziewczynki.
Deena szybko przeniosła je w bezpieczne miejsce i wróciła do wbitej strzały, Winter i Abasol zaczęli cicho klaskać, by nagrodzić dobry czyn i sprytnie wyprosić litość dla ich zadków. Łowczyni nie zaczęła gdybać na temat problemów, na jakie natrafi biedronkowe małżeństwo, chwyciła strzałę, wyrwała ją z ziemi i naciągnęła łuk właściwie bez żadnej trudności, wycelowała w drakony, które nadal dość doraźnie pokazywały swój brak namiętności. Wszystko byłoby piękne i proste, gdyby wielkie jaszczurki co chwilę nie zmieniały miejsca.
— Kurczę. – Deena popuściła cięciwę. — Cały czas się ruszają.
— Nie trafisz ? — zapytał Abasol.
— Trafię, trafię, po prostu muszę poczekać na odpowiedni moment, więc poproszę was raz, a uprzejmie: bądźcie cicho.
Chłopcy się posłuchali, i w milczeniu patrzyli na poczynania Deeny. Dziewczynka przez chwilę w ogóle rozluźniła cięciwę i obserwowała ruchy drakon. Po chwili, gdy już była gotowa, naciągnęła cięciwę i wycelowała. W tej postawie było coś magicznego… jakby cały świat zatrzymał się i wstrzymał oddech, czekając na strzał Łowczyni. Z jednego z drzew zaczął spadać liść.
— Szczęśliwych walentynek — powiedziała cicho Deena.
Nagle dziewczynka puściła cięciwę, strzała przeszyła powietrze niczym igła wbita w materiał i poszybowała prosto, tak jakby wszelkie utrudnienia jej nie dotyczyły. Po chwili Deena pochwyciła kolejną strzałę miłości i strzeliła w drugą drakonę. Winter zauważył na skraju swojego pola widzenia… Erynię, która wyglądała, jakby kogoś szukała. „To pewnie ta, na której trzeba użyć strzały nienawiści”, pomyślał Winter, w tym samym momencie Deena chwyciła za jedną czarną strzałę, uklękła na jedno kolano i oddała strzał. Pocisk trafił we wszystkie cele, drakony nagle zrozumiały, że przemoc to nie rozwiązanie ani odpowiedź, a Erynia zaczęła wyglądać tak, jakby ktoś jej powiedział, że Hades wydał dekret, przez który nie mogą już zabijać herosów. Wysłanniczka Hadesa zniknęła w cieniu, a drakony mogły dołączyć do grona małżeństw, które powstały całkowicie znikąd.
— No, i po krzyku. – Deena zarzuciła włosami, jakby to nie było nic niesamowitego, do umysłów chłopców dopiero co doszedł fakt, że ruchy Deeny były tak szybkie, że wyglądała jak smuga. - No co? Czemu się tak gapicie?
Liść upadł na ziemię, świat metaforycznie wypuścił powietrze, i wszystko znowu zaczęło się ruszać.
 
***
 
— Ooo nie! Nie ma mowy! Nie idę tam znowu, sami możecie się tłumaczyć Artemidzie czemu macie jej strzały. Ja odwaliłam za was większość roboty, a wy co? Mam się zadowolić ładnymi uśmiechami?
Było to wielce prawdopodobne, że Deena nie była zadowolona z kolejnej prośby chłopców, tym razem miała zwrócić strzały Artemidzie, bo Eros widząc… owoc „ich”… „wspólnych” starań, postanowił magicznie zamienić miejscami swoje strzały z tymi Artemidy.
— No ale słuchaj Deena, ty przebywasz z Artemidą przez większość czasu, podróżujesz z nią, strzelasz z nią z łuku i robicie inne… babskie rzeczy, jestem pewny, że-
Deena sprzedała Abasolowi solidnego liścia w twarz. Chłopak pomasował się po twarzy, a Winter znowu poczuł, że pewne płyny mogą opuścić jego organizm wyjściem awaryjnym.
— Ooo, ja mam teraz zrobić wszystko?! — wściekała się łowczyni. — „Babskie rzeczy”, dobre sobie! Zgaduję, że robię więcej rzeczy, które mają jakiś wydźwięk przez miesiąc, niż ty przez cały rok swojego przeklętego życia, które zaczęło się tylko dlatego, że komuś…
Deena zacisnęła pięść i dotknęła nią ust, wolała nie ryzykować, że obrazi jakiegoś boga lub boginię i skończy jako kwiatek czy inny morświn.
— Słuchaj — zaczął Abasol. — Ja w pełni rozumiem, że masz pewne obiekcje, ale…
— Ale jakie „ale”? — Deena nie przestawała. — Poza tym, dawaj mi sakwę albo przywitasz się z moimi pięściami i pożegnasz z paroma zębami.
Abasol poczuł się dość zagrożony tą rymowaną groźbą, więc bez większych protestów oddał sakwę, Deena wydarła mu przedmiot z rąk i z satysfakcją podrzuciła ją parę razy, by usłyszeć dźwięk drachm, nawet ją otworzyła, by być całkowicie pewna.
— No — odparła Łowczyni, wracając do obojętnego wyrazu twarzy i kładąc strzały na ziemi. — Teraz wy się popisujcie.
Abasol wstał i podniósł strzały.
— Masz może jakąś gumkę do włosów czy coś ? — zapytał Deenę.
Dziewczyna była odrobinę zdziwiona, ale dała czarnowłosemu gumkę, którą miała w kieszeni spodni. Chłopak rozciągnął gumkę tak, by złapała wszystkie strzały, po czym przymierzył się do rzutu. Deena i Winter zdali sobie sprawę z poczynań Abasola za późno, przez co ten zdążył już rzucić strzałami.
— Znajdą? Znajdą – stwierdził czarnowłosy, Deena wyglądała tak, jakby Artemida powiedziała jej, że identyfikuje się jako mężczyzna. — WINTER, SPADAMY!
Jak się okazuje, krzyki na polu golfowym nie ściągały lub JESZCZE nie ściągnęły uwagi innych Łowczyń. Abasol już zdążył odbiec dość daleko, ale Winter stał jak wryty. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że rzeczywiście powinien uciekać.
— Hej! Sopelku! — Winter usłyszał głos Deeny gdy biegł za Abasolem. — Jesteś całkiem fajny, przynajmniej fajniejszy niż tamten. Jakbyś miał wolną chwilę... — Łowczyni rozejrzała się wokół — a ja akurat byłabym w Nowym Jorku… to może byśmy pograli w golfa?
Winter wzruszył ramionami, nigdy nic nie wiadomo, ale czemu nie. Cała ta sytuacja byłaby zdecydowanie przyjemniejsza, gdyby życie Wintera nie wisiało na włosku. Syn Chione pobiegł za synem nieznanego boga lub bogini i w taki sposób zakończyła się misja od samego Erosa. Miejmy tylko nadzieję, że Artemida nie uzna go za współwinowajcę.
 

[2095 słów: Abasol otrzymuje 20+20 PD]
Łowczynie znalazły strzały i dostarczyły je Artemidzie. Bogini oczywiście nie była zadowolona z tego, że jej strzały znalazły się w jakichś krzakach, przewiązane najzwyklejszą gumką do włosów, ale... No cóż, to były jej strzały, a kryzysowa sytuacja jakoś sama się rozwiązała. Tylko jedna z jej Łowczyń, Deena Hudson, wyglądała na niezwykle zadowoloną z siebie...
Abasol i Winter mogą bezpiecznie wrócić do swoich domostw. Obaj na progu zastają po zapasowym kołczanie Erosa, do których doczepione są karteczki z podziękowaniami. Te na szczęście nie wybuchają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz